sobota, 15 grudnia 2012
Oneshot – Zaraz wracam (IzuKote)
Wbrew pozorom życie strażnika Konohy i osobistego asystenta pięknej (i groźnej) Hokage wcale nie jest takie złe. Co prawda czasami tyłek może wręcz odpaść po dwunastogodzinnym ugniataniu dupą krzesła na warcie, albo można nieźle oberwać od Tsunade, która w porywach wściekłości rzuca krzesłami, ale poza tymi drobnymi niedogodnościami jest całkiem nieźle. Kotetsu i Izumo potrafią docenić komfort płynący z ich fukcji, toteż nie narzekają.
Jest właśnie piękny, słoneczny dzień w Wiosce Liścia, jeden z tych, które nawet trupa postawią na nogi. Wszyscy, absolutne wszyscy mięli uśmiechy na ustach, nawet wielmożny panicz Uchiha musiał starannie panować nad mięśniami twarzy, aby jego wargi nie wygięły się w szerokim wyszczerzu, nie pasującym do jego pozycji i charakteru.
- Ładny dzisiaj mamy dzień, prawda, Kotetsu? – mruknął brązowowłosy, przeciągając się i kładąc nogi na ladzie. Ruch był dzisiaj niewielki, więc praktycznie nie mieli roboty.
- Prawda.- przyznał brunet, smarując sobie twarz kremem do opalania. Spodnie miał podwinięte za kolana, a jego bluza wisiała na oparciu krzesełka. On sam wylegiwał się na nim wygodnie, czytając gazetę w okularach przeciwsłonecznych i eksponując światu oraz swojemu przyjacielowi niezłą, delikatnie umięśnioną klatę.
- Podaj mi piwo. – poprosił leniwie Kamizuki, wyciągając łapę. Hagane wykonał tytaniczny wysiłek i przechylił się nieco w bok, zanurzając kończynę w torbie. Po chwili wyciągnął z niej chłodną butelkę pełną bursztynowego napoju.
- Masz. – mruknął, wręczając mu piwko, a ten spojrzał na nie z dezaprobatą.
- Może byś tak otworzył? – prychnął.
- I co jeszcze? Papućki i telewizorek? – syknął wkurzony Kotetsu, wyciągając z torby drugie piwo. Otworzył je, pomagając sobie zębami i wypluł kapsel. Izumo poszedł w jego ślady.
- Ha! Mój poleciał dalej! – wrzasnął uradowany, niemal rozlewając na siebie złocisty płyn.
- Nie prawda! – wydarł się oburzony brunet. – To MÓJ jest dalej! O dwa centymetry!
- Widzę, że jesteście bardzo zajęci, panowie. – prychnęła Tsunade, która zjawiła się nagle nie wiadomo skąd i splotła przedramiona, sprawiając, że jej obfity biust wręcz wypływał z ogromnego dekoltu. – Robota wrze.
- Tak jest, Czcigodna! – odpowiedzieli zgodnie, salutując. Kobieta zmierzyła ich gniewnym spojrzeniem.
- Od kiedy to wolno pić w pracy? – syknęła. – I jeszcze w dodatku nie dzielić się z przełożonym?
Kotetsu zrobił głupią minę, która w jego mniemaniu miała być słodka, niewinna i przepraszająca. Wyszło tak, jakby cierpiał na zgagę przy wrzodach żołądka. Podał blondynce piwko, a ta chwyciła je błyskawicznie w szponiastą łapę i odeszła, zataczając się lekko. Wyglądało na to, że już zdążyła w podobny sposób obrabować z alkoholu inne jednostki patrolujące.
Gdy Hokage zniknęła im z widoku, z ulgą wypuścili powietrze i wznieśli toast. To było w sumie już chyba 6 piwo w tym dniu, więc perspektywa czarnowłosego, który zazwyczaj jest abstynentem, lekko drgała.
- Izumooo! – zajęczał, otwierając kolejną butelkę.
- Cooo?
- Idź się za mnie wysikać. – poprosił smutnym głosem. Toi toi stał jakieś 10 metrów od nich, schowany między drzewami, ale obawiał się, że w obecnym stanie nie będzie mógł przejść tego dystansu, nie zabijając się po drodze.
- Niby jak? – prychnął Izumo, również nieco podchmielony. – Sam idź!
- Ehh…no to idę. Zaraz wracam. – mruknął bełkotliwie brunet i wstał, przytrzymując się krzesła. Ruszył przed siebie.
Spokojnie, Kotetsu, jest dobrze. Idziesz! idziesz! Bądź twardy, Kagane! JAK STAL…!
- Ała…- miauknął, rozcierając sobie kolano. Właśnie zaliczył pokazową glebę, potknąwszy się o krawężnik.
- Nie poddawaj się. – zawołał za nim Kamizuki, pokazując mu dwa uniesione kciuki. Brunet zacisnął zęby i wstał na czworaka, a potem z wahaniem osiągnął właściwą dla człowieka pozycję pionową. Ruszył przed siebie, usilnie zastanawiając się, czy jemu tak się tylko wydaje, czy Toi Toi naprawdę ucieka?
Z ulgą dopadł do drzwi i popchnął. Ani drgnęły.
- Izuu, zamknięte!
- To spróbuj otworzyć w drugą stronę!
Nacisnął klamkę i pociągnął drzwi. Tym razem uchyliły się.
- Dzięki, jesteś genialny! – z tym okrzykiem zniknął w otchłani publicznej toalety. Izumo pomachał mu jeszcze i wyciągnął kolejne piwo, z niezadowoleniem stwierdzając, że w torbie już widać dno.
Co on tak cholera tyle czasu robi?, pomyślał, zerkając na zegarek. Od wejścia Kotetsu do kibla minęło już dobre dziesięć minut. Utopił się w toalecie? Czy może ma mega sraczkę?
Z westchnieniem wstał i przeszedł bez większych problemów ten kawałek między miejscem swojego pobytu, a Toi Toi’em. Jako częsty bywalec różnych konohańskich barów miał mocną głowę, więc jego limit alkoholowy był wyższy niż u przyjaciela.
- Kotetsu, żyjesz? – załomotał w drzwi.
- Żyjęę…ale drzwi się zacięły! – wyjęczał z tamtej strony chłopak, szarpiąc klamkę.
- Co?
- No nie chcą się otworzyć! – chlipnął, rozpaczliwie waląc w drzwi. – Izu, zrób coś!
- Kurwa. – zaklął Kamizuki i zaczął mocować się z drzwiami. Faktycznie, zacięły się, ale nie ma takich wrót, które nie poddałyby się w konfrontacji z siłą i sprytem shinobi z Wioski Liścia.
- Kotetsu, a może po prostu najpierw je odblokuj? – zaproponował. Po chwili zamek cicho szczęknął, a potem z otchłani kibla wyłonił się Kote.
- Mój ty bohaterze! – krzyknął niezbyt przytomnie i rzucił się brązowowłosemu na szyję, całując go mocno w ustach. Smakował lizakami o smaku coca coli i piwem. Oszołomiony Izumo spróbował go od siebie odsunąć, ale brunet wczepił się w jego koszulę jak pijawka i nie chciał puścić. Z westchnieniem poddał się i wepchnął chłopaka z powrotem do toalety, zatrzaskując drzwi.
Wsunął język do jego ust, zmuszając bruneta, aby rozchylił wargi, co tez chętnie uczynił. Granatowa chusta ze znakiem Konohy opadła na ziemie, a brązowe kosmyki rozsypały się wokół głowy Kamizukiego. Kotetsu natychmiast wsunał w nie palce, rozkoszując się ich miękkością, a w tym samym czasie Izumo przeniósł swoje pocałunku na szyję chłopaka. Delikatnie podgryzał miejsce, w którym wyczuwał jego przyspieszone tępo, a potem całował zaczerwieniony ślad. Jego ręce błądziły po szczupłych plecach Hagane, wędrując coraz niżej, aż doszły do zgrabnych pośladków. Kote westchnął i opadł się o ścianę, pozwalając zdjąć z siebie koszulkę. Izu natychmiast przyssał się do jego gorących, stwardniałych sutków, opuszkami palców gładząc delikatny zarys mięści. Brunet przygryzł wargę, a potem opadł na kolana i zaczął majstrować przy rozporku przyjaciela. W końcu udało mu się rozpiąc jego spodnie i zaraz potem zamknął usta na jego męskości, ssąc z zapamiętaniem. Jego oczy zakryte były mgiełką przyjemności, pożądania i alkoholu. Izumo przymknął oczy i zaczął cicho jęczeć, czując wokół swojej najwrażliwszej części to obezwładniające uczucie ciepła i wilgoci oraz zwinny języczek, śmigający po całym trzonie. Kotetsu, przyjaciel z dzieciństwa, z którym razem bił się w piaskownicy, ten sam, który nigdy wcześniej jeszcze nie umawiał się z dziewczynami z powodu nieśmiałości, obciągał mu teraz jak rasowa dziwka, mrucząc przy tym z przyjemności. Miał ochotę śpiewać, ale podejrzewał, że jego krtań w obecnej chwili nie byłaby zdolna do wytworzenia żadnego konkretnego dźwięku, który nie byłby jękiem rozkoszy. Nagle poczuł zbliżającą się falę euforii i mocno chwycił chłopaka za włosy, w porę odciągając jego twarz od swojego krocza. Trysnął smugą białej, gęstej spermy prosto na jego tors.
- Teraz moja kolej. – szepnął i schylił się, zlizując z jego torsu własne nasienie. Czarnowłosy zamruczał i otarł się o niego biodrami, domagając się uwagi w innych partiach ciała. Szatyn powoli zsunął jego spodnie i zacisnął dłoń na nabrzmiałej, pulsującej erekcji, słuchając rozkosznych, nieudolnie tłumionych jęków.
- Izu..aa..aah…pospiesz się…- wysapał w końcu Hagane, szeroko rozkładając nogi. Kamizuki poślinił nieco swoje palce, a potem zaczął ostrożnie rozciągać jego wejście, starając się sprawić mu jak najmniej bólu.
- Szybciej. – ponaglił go czarnooki, wypychając biodra w górę. Brązowowłosy chwycił go pod kolana i pchnął, zagłuszając jęk bólu pocałunkiem. Łzy ciurkiem płynęły po twarzy chłopaka, mocząc bandaż przewiązany na jego nosie.
- Cii…zaraz przestanie… – uspokajał go Izumo, bojąc się choćby drgnąć. – Oddychaj głęboko.
W końcu po chwili, która wydawała się być wiecznością, brunet zaczął ostrożnie poruszać biodrami, dając tym samym szatynowi znak, że może już zaczynać. Kamizuki pochylił się nisko nad nim, atakujac wargami jego usta i jednocześnie zaczął szybko poruszać biodrami, wchodząc i wychodząc niemal całkowicie. Czuł, że już długo nie wytrzyma, czując wokół siebie te gorące, ciasno przylegające mięśnie przyjaciela. Kotetsu jęczał coraz głośniej, obejmując brązowowłosego nogami w pasie i wbijając w jego plecy paznokcie. W końcu krzyknął i wygiął się w łuk, dochodząc. W tym samym momencie Izumo również spuścił się w jego wnętrze, oddychając ciężko.
Szybko ubrali się i wyszli, starannie ignorując spojrzenia osób, które zapewne przechodziły tędy przed chwilą i słyszały ich ekscesy. Wrócili na swój posterunek i z radością zauważyli, że nikt z mieszkańców wioski jeszcze nie wpadł na pomysł, aby rąbnąć im piwo. Ten dzień zdecydowanie należy do udanych.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz