niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 22


    – Zwariowałeś?! – wrzasnął Kakashi wymachując kartkami, a coraz więcej osób zaczęło się na nich gapić, zupełnie bez skrępowania. Anko rozejrzała się szybko i rzuciła mordercze spojrzenie jakiejś młodej, niebieskowłosej dziewczynie, bawiącej się kwiatkiem z origami. Nie zdejmowała z nich spojrzenia. 
- Zamknijcie się! – wysyczała, kopiąc Hatake w kostkę. Mocno. Jęknął i zaczął podskakiwać na jednej nodze, trafnie odzwierciedlając swoje imię. Strach na wróble. – Robicie z siebie widowisko.
- Ale dlaczego to ja mam to zrobić?
- Zastanów się, co Ga… – zaczął Shika, ale dłoń kobiety zatkała mu usta. 
- Morda! – warknęła, tak cicho, że tylko oni ją mogli usłyszeć. Wyciągnęła z kieszeni, o zgrozo, lusterko oraz błyszczyk i zaczęła rozsmarowywać sobie go na ustach. 
      Obaj mężczyźni wpatrywali się w nią z jednakowymi wyrazami oszołomienia na twarzy. Mitarashi się nie malowała. Nigdy. 
- Anko, co ci się stało? – wykrztusił jasnowłosy.
- Że co?
- Od kiedy nosisz ze sobą lusterko i smarowidło do ust?
- To błyszczyk, debilu. I noszę je, odkąd wstąpiłam do policji. – prychnęła, wykrzywiając swoje wargi, umalowane teraz błyszczącą, intensywną czerwienią. – To się nazywa spryt.
     Otworzyła małe, owalne lusterko jeszcze raz i wręcz pedantycznie sprawdziła, czy gdzieś przypadkiem się nie rozmazała. W oczach Nary nagle błysnęło zrozumienie.
- Łapię. Jesteś genialna. – mruknął z nutką rozbawienia, a Kakashi aż rozdziawił usta z wrażenia.
- Ktoś mi powie, o co chodzi?
     Maru uniósł lekko brew i uśmiechnął się pod nosem. Poza tym, na jego twarzy nadal utrzymywał się wyraz leniwego znudzenia. Nie było po nim w żadnym wypadku widać, że jest zdenerwowany i czujny.
- Anko za pomocą lusterka patrzy na to, co się dzieje za nią. – wyjaśnił półgębkiem sięgając po papierosa, mimo, że na lotnisku nie wolno było palić. Dobitnie informowała o tym czerwona tabliczka z przekreślonym papierosem, którą postanowił dokumentnie zignorować. 
     Już zdążył złamać w ostatnim czasie bardzo dużo przepisów. Jeden papieros w tą, czy w tą, nie zaszkodzi. No, chyba że dla jego płuc. 
- Błyszczyk to tylko zmyłka. – dodał, patrząc na kobietę z aprobatą. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, jak dziecko w podstawówce, które zostało pochwalone przez panią za wyrecytowanie wierszyka na środku klasy. 
- Rozumiem…
- Dlatego też mówiłam, żebyście obaj się zamknęli. I najlepiej zachowujcie się naturalnie, bo robicie widowisko. – burknęła, stukając w płytki na podłodze swoim monstrualnym buciorem. – Widzicie tą dziewczynę z niebieskimi włosami? 
      Obaj dyskretnie zerknęli w jej kierunku i skinęli głowami.
- Gapi się na nas. – powiedziała jeszcze ciszej Anko, wsuwając dłonie do kieszeni swojego płaszcza. – Myślicie, że ona…?
- Akatsuki? – podchwycił natychmiast Nara, marszcząc lekko brwi. – Bardzo możliwe. 
- Nie ma czarnego płaszcza w chmury. – zauważył Hatake, wachlując się trzymanymi w dłoni kartkami. Już został wtajemniczony w plan Shikamaru, ale nie miał pojęcia, dlaczego to akurat ON musi go zrealizować. Przecież tu w końcu chodzi o chłopaka Nary…
     Shika wywrócił oczami, wyciągając papierosa. Wetknął go sobie w usta, ale na razie nie wydobywał z kieszeni zapalniczki. I tak kilku strażników, kręcących się w okolicy, zwróciło na niego ostre spojrzenia, które też zignorował.
- Z tego, co wiem, Interpol zbiera dane o różnych mafiach. W tym Akatsuki, oczywiście. O czarnych płaszczach już wiedzą. Uważasz, że przyszłaby tu w pełnym rynsztunku? Rany, najlepiej mogłaby wziąć jeszcze ze sobą wielki transparent z logo w czerwone chmurki. – mruknął, drapiąc się po głowie. – Dobra, ty tutaj stoisz i wiesz, co robić, a ja wychodzę z Anko na fajkę. Spotykamy się przed wejściem, po akcji. 
     Pomachał mu na pożegnanie tuż przed nosem, chwycił policjantkę za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wielkich, oszklonych drzwi, prowadzących na zewnątrz. Ich kroki zaczęły odbijać się od wypolerowanej, śliskiej podłogi w kolorze jasnego piaskowca, ale szybko zostały zagłuszone przez gwar z setek gardeł podróżników różnego pochodzenia. 
- Maru! – prychnął Hatake, łapiąc go za rękaw.
- Słucham? – mruknął ten zblazowanym tonem.
- Może mi chociaż wyjaśnisz, dlaczego akurat ja?
      Uśmiech Nary mówił „Z Takimi Pytaniami To Do Przedszkolanki”. Wbrew pozorom, Kakashi był naprawdę cholernie inteligentnym facetem z niesamowitą dedukcją, ale w tej sprawie wykazywał się wyjątkowego stopnia niekumatością. 
- Zrehabilituj się w moich oczach i sam na to wpadnij. – zaśmiał się cicho, po uprzednim wyciągnięciu papierosa z ust. 
- Hm…boisz się, że na twój widok Gaara zacznie piszczeć, wrzeszczeć i tak dalej, a twój plan nie wypali? – zapytał po kilku sekundach szarowłosy, marszcząc jasne brwi. Plotka głosiła, że był półalbinosem, stąd ten nietypowy kolor jego włosów. 
    Shika wyszczerzył się i klepnął go dłonią w ramię.
- Dokładnie tak. – powiedział, puszczając mu oczko. – Spadamy. Uważaj, zaraz wychodzą. 
    Razem z Mitarashi szybko opuścił terminal, przeciskając się między tłumem ludzi, akurat wtedy, gdy przez bramkę zaczęli przechodzić pierwsi ludzie. Hatake, jak ostatni kretyn, stanął z przodu, z kartkami w pogotowiu, wypatrując charakterystycznej, rudowłosej osoby.

                                                              ~~~   

     Zimne, wilgotne, londyńskie powietrze zaszczypało mnie w twarz, zmuszając do zmrużenia oczu. Deidara wyszedł tym razem pierwszy, ja za nim, a pochód zamykał Sasori. Niemal fizycznie czułem, że nie zdejmuje wzroku z moich pleców. Beznadziejna sytuacja. 
      Sztucznie uśmiechnięta od ucha do ucha stewardessa życzyła mi miłego pobytu w Stolicy Anglii. To ma być, kurwa, jakiś żart? W takim wypadku, serdecznie gratuluję przezajebistego poczucia humoru. Bardzo mi wesoło.
     Wręcz boki zrywam. 
     Płyta lotniskowa jest wilgotna, podobnie jak śliskie schodki, mające mnie, w założeniu, bezpiecznie zaprowadzić na stały grunt. Ha. Ha. Ha. A może by tak się poślizgnąć i zabić na dole? Fajnie by było. O, i zabrałbym ze sobą Deidarę, bo idzie przede mną! Własnoręcznie skręciłbym mu po drodze ten durny, blond łeb. 
- Bez wygłupów. – usłyszałem cichy szept Sasori’ego, tuż przy uchu. 
     Zimniejszy, niż chłodne poręcze przy schodkach. Odruchowo wstrzymałem oddech i dyskretnie kiwnąłem głową. Na dole czekał już na nas autobus, który, jak mniemam, miał nas zawieść do terminalu przylotów. Pełna kultura. Ciekawe, czy zawsze tak tu przyjmują porywaczy?
     Usiadłem na wolnym siedzeniu tuż przy oknie, a Sasori natychmiast zajął miejsce obok. Deidara natomiast posadził swoje śmierdzące dupsko naprzeciwko nas i wlepił we mnie akwamarynowe gały, najwidoczniej oczekując, że zaraz dostanę skrzydeł i wyfrunę. 
     Prosto do nieba.
     Chociaż nie, dla nierządnic jest raczej przeznaczone piekło, prawda? W takim wypadku, będę się smażyć na wieki wieków, amen. Autobus w tempie, jak dla mnie, zdecydowanie za szybkim, podjechał pod budynek lotniska, a Sasori pociągnął mnie za rękę, zmuszając do uniesienia tyłka z fotela. W sumie, może to i lepiej? Nadal mnie cholernie piecze z tyłu.
     Chciałbym przed śmiercią zrobić coś złego Deidarze. Złego i baaardzo bolesnego. Na przykład, urwać jądra. Zły pomysł…? Przynajmniej pomarzyć sobie mogę, a co! 
- Gaara, wysiadamy. – ponaglił mnie Sasori, ściskając moją dłoń w żelaznym uścisku. Kurwa mać! Jakim cudem szesnastoletni gówniarz jest taki silny?!
      On mi zaraz rękę zmiażdży.
- Puść… – syknąłem, a on spojrzał na mnie pytająco. Po chwili poluzował uścisk, ale nie powiedział nic. Nawet głupiego „sorry” nie bąknął. Ot, kultura. 
- Idziemy po nasze bagaże. – zakomendował, ciągnąc mnie. – Pospiesz się. – rzucił, wyciągając telefon. 
      Wybrał jakiś numer. Nie mam pojęcia, jaki.
- Konan? – odezwał się. – Czysto?
      Ktoś mu najprawdopodobniej odpowiedział, bo rzucił „dzięki” i rozłączył się. Mam nadzieje, że nie jest „czysto”, cokolwiek to miało znaczyć. Kurwa mać, czy policja w ogóle nie wie, że mnie wywieziono?!
      Moje drugie, pesymistyczne i sarkastyczne JA wybuchło głośnym, niepohamowanym śmiechem, klepiąc się po udach. Twierdzi, że jestem strasznym idiotą, skoro uważam, że japońscy detektywi rzucą się zaraz za mną w pościg, by mnie odbić od porywaczy.
      Tak byłoby w przypadku bogatego dzieciaka z dobrego domu. A nie jakiejś byłej prostytutki. Tacy, jak ja, giną codziennie, powiedzmy sobie prawdę w oczy. Nie jestem nikim szczególnym. Ale…miło byłoby widzieć, że Shikamaru się stara, żeby mnie uratować.
       
                                                                ~~~
       Ciekawe, co oni wsadzili do tej walizki? Jest trochę ciężka. No, może jakoś nie specjalnie, ale dla mnie unieść reklamówkę z zakupami to dużo. Istoty wątłe i kruche, łączmy się! Tak, czy inaczej, zostałem zmuszony do dźwigania walizki w bliżej nieokreślonym kierunku.
      Okey, wiem, że ma kółka, ale co z tego? W żadnym wypadku nie poprawia to mojego stanu. Dodatkowo pogarsza go tylko fakt, że pogoda jest paskudna, jak na Anglię przystało. Chłodno, szaro i wilgotno. Z nieba pada lekka mżawka, cholernie dokuczliwa. Nie na tyle silna, by zmoknąć, ale wystarczająca, aby na włosach i ubraniu osiadła irytująca mgiełka wilgoci. Słowem – pogoda dokładnie taka, jakiej nie cierpię.
      Jak ma padać, to już niech pada porządnie, a nie takie byle co. Do dupy. A stalowoszare, miejscami perłowe niebo wcale nie poprawia mi nastroju. Wygląda tak, jakby cierpliwie czekało, aż wyjdę na zewnątrz, by z premedytacją zwalić się na moją durną, rudą głowę. 
      Ale najpierw trzeba wyjść z tego cholernego lotniska. Nie wiem którędy, więc po prostu idę za Deidarą. Blond kita macha mi tuż przed twarzą. A gdyby tak uczepić się mocno i szarpnąć? Pewnie zatrzymaliby nas za bójkę…
      …zanim by to nastąpiło, już bym leżał w kałuży krwi, dźgnięty zajebistym pisadłem Sasori’ego. Jak dla mnie bomba. 
      Och…Shikamaru tak mówił. Chyba przez niego się przyzwyczaiłem. Wiecie, czasami tak bywa, że kiedy przebywa się dużo z jakąś osobą, stopniowo pożycza się jej nawyki, zwroty… U nas chyba jest tak samo. No i są tego plusy. Ilekroć powiem coś tak, jak to ma w zwyczaju Shika, od razu go widzę w wyobraźni. I czasami ciężko się nie uśmiechnąć. 
      Czuję oddech rudego tuż za mną. Pachnie miętową gumą… Ciekawe, czy on też ma kogoś, na wspomnienie kogo się uśmiecha?
      Chyba nie. Smutne. 
      Właściwie chyba jest mi go żal bardziej, niż siebie samego. Ach, ten wrodzony altruizm… Wyć się chce.
- Rusz się. – szepnął, a ja kątem oka zauważyłem, jak sięga do kieszeni. Po pióro, a jakże. 
      Jesteśmy już po tym całym przeszukiwaniu i, oczywiście, wykrywacz metalu wył, gdy tylko rudy przeszedł przez tą dziwną „bramkę”. I, co równie oczywiste, nikt, absolutnie NIKT nie doczepił się tego pióra. Cholera, terroryści-zamachowcy powinni się do niego zapisywać na praktykę zawodową. 
      Wychodzę tuż za Deidarą, ciągnąc za sobą walizkę, a pierwsze, co widzę, to kilkanaście osób tuż przy barierkach. Wszyscy trzymali kartki z jakimiś napisami. Chyba nazwiska osób, które mieli odebrać z lotniska. Jakie to miłe…fatygować się po osobę, której się na oczy nie widziało.
      Jedna z nich przyciągnęła moją uwagę.
      „LENIWIEC SZUKA PIASKU”. Dziwne…ten facet z szarymi włosami chyba ma serio narąbane. Parsknąłem cichutkim śmiechem. 
      I zamarłem. Spojrzał wprost na mnie, a jego mina wyrażała coś w rodzaju napięcia, ulgi, rozpaczliwej natarczywości i skupienia. Wpatrzył mi się prosto w oczy, aż poczułem się nieswojo. Wtedy mój mózg powoli zaczął kojarzyć fakty.
      Rozpoznałem pismo Shikamaru. Jestem pewny na sto procent! Kurwa, przecież potrafię odróżnić pismo własnego faceta, prawda? Moje serce zabiło gwałtownie, jakby chciało się wyrwać i lecieć w kierunku owego Leniwca. Powinien gdzieś tutaj być. To oczywiste, że leniwiec to Nara, a piasek…piasek to ja!   
      W dzieciństwie miałem fioła na punkcie piaskownic. Właściwie, nadal go mam. Uwielbiam piasek. 
      Taka prywatna schiza. 
       Facet błyskawicznie upuścił kartkę na podłogę. Pofrunęła zgrabnym łukiem, lądując na wypolerowanej posadzce, a teraz ukazała się kolejna.
       „BĄDŹ SPOKOJNY!”
- Gaara, idziesz? – usłyszałem z boku głos Sasori’ego. Szlag! Jeśli on coś zobaczy, już po mnie!
      Spokój. Tak, Shikamaru każe mi być spokojny. To będę. Przecież wie co robi, prawda? Wdech, wydech, wdech… spokój. Odetchnąłem cicho i rozluźniłem nerwowo zaciśnięte pięści.
- Tak. – prychnąłem, starając się, by zabrzmiało to naturalnie.
      Chyba jakiś bóg jednak czuwa nade mną, bo wyglądało na to, że rudy terrorysta nie zauważył świra z kartkami. Tymczasem, ów świr znowu błyskawicznie zmienił kartki, po czym je opuścił, tak, że ledwo zdążyłem zauważyć, co tam było napisane.
      „IDŹ Z NIMI!”
      Okey…jak sobie życzysz. Idę. Jedna noga, druga, trzecia…tfu! Lewa, prawa, lewa, prawa… Nie mogę w to uwierzyć. Nie, kurwa, to nie…niemożliwe! Mam ochotę jednocześnie wyć i skakać z radości.
      Shikamaru prawdopodobnie tutaj jest! Patrzy na mnie. Stara się mnie uratować! 
      Czy może być coś lepszego?
- Gaara, pospiesz się. – ponaglił mnie zimno Sasori. – Samochód na nas czeka.
      Facet z nienaturalnie jasnymi włosami ruszył leniwie wzdłuż barierki, znowu unosząc kartki.
      „ZNAJDŹ TELEFON. ZADZWOŃ.”
      …To chyba nie powinno być trudne, prawda?
- Idę.. – westchnąłem, posłusznie wlokąc się za rudym, który znowu znalazł się tuż za mną i przytknął mu pióro do dołu pleców. Szarowłosy zniknął mi z oczu.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz