sobota, 22 grudnia 2012

Chemia 31


            Dodomu wrócił w znacznie gorszym humorze, niż z niego wyszedł. Biorąc pod uwagęfakt, że został brutalnie obudzony o siódmej przez matkę i nie wynurzył się zdomostwa w najlepszej formie, był to wyczyn. Sąsiedzi aż odwracali się za nim,widząc „tego Naruto” bez słynnego na całe osiedle uśmiechu. Zazwyczaj chłopakśmigał po chodnikach, z zamiłowaniem balansując na krawężnikach i pozdrawiałkażdego, kogo napotkał. Teraz snuł się środkiem drogi, z dłońmi w kieszeniach ikopał wszystko, co było na tyle głupie, by wpaść mu pod buty do strojugalowego. Czuł się okropnie. Mógł to rozegrać inaczej.

                POWINIENto rozegrać inaczej. Od samego początku, powinien powiedzieć Kibie, jak wyglądasytuacja, zamiast okłamywać go cały czas. Nie znaczy to, ze wychlapałby, z kimjest. Po prostu, uświadomiłby go co do faktu, że istniał ktoś inny. Ktoślepszy, kto bardziej do niego pasował. A przynajmniej tak właśnie Naruto myślałna chwilę obecną, nie mogąc pozbyć się lodowatego ukłucia w żołądku.

                I towcale nie było zatrucie. Cholerne poczucie winy, paraliżujące cały układpokarmowy. Dławiące w przełyku, tkwiące w gardle, mrożące żołądek. Brakowałotylko, by wyszło mu jelitem. Jak zwykle bywa w takich przypadłościach, wefekcie nie będzie mógł nic przełknąć. A szkoda. Mama obiecała zrobić ramen naobiad…

- Naruto!

                Niezareagował, sprzedając kopa czubkiem buta jakiejś Bogu ducha winnej puszce. Zaco? Za to, że była po Pepsi. Naruto nie lubił Pepsi. Wolał..

- Narutooo!

                Odwróciłsię w miejscu, dopiero teraz rozpoznając głos. Aż zdziwił się, że wziął gowcześniej za jakiegoś zwykłego dzieciaka, który chciał, że by Uzumaki skręciłmu rozwalony rower, zanim jego tata się dowie, co zmalował. Uśmiech, choć wszczątkowej formie, powrócił na jego twarz i utkwił gdzieś pomiędzy kącikamiust, przemocą je rozciągając ku górze. Nie mógł się nie uśmiechnąć na widokprzyjaciela.

                Konohamarutakże wyszczerzył się w nieco szczerbatym uśmieszku. Chodził do podstawówki,ale jak na swój wiek był nadmiernie kreatywny i samodzielny. A przy tym, miałzapas niespożytej energii, co w połączeniu z okresowym napadem durnych pomysłówi wybuchowym charakterem dawało niepokojące rezultaty. Ubytek, który z dumąeksponował, wcale nie był dziurą po mleczaku, ale pamiątką po czołowymzderzeniu z krawężnikiem. Konohamaru miał stale obdarte kolana i łokcie, rzadkokiedy widywano go bez jakiegoś plastra. Zdecydowanie, nie był „zwykłym”dzieciakiem.

                Niemówiąc już o tym, ze był siostrzeńcem Asumy. Dlatego też Kushina tylkopodglądała przez firankę, kiedy przyjeżdża do sąsiadów i startowała z blachąpełną ciastek, aby poczynić wywiad środowiskowy na temat ocen syna. Jak zwykle,była niezawodna.

- Czego chcesz?

- Pobawisz się ze mnąą?

- Nie. – odparł krótko, ale bez szczególnej oschłości.Mimo to, mały Sarutobi wyglądał, jakby zwyczajnie uderzył go w twarz. – Wybacz,Konohamaru, nie mam nastro…

- Coś się stało, braciiiszku?

                Westchnąłcicho, wciskając znów dłonie do kieszeni czarnych spodni. Chłopiec miałirytujący zwyczaj nazywania wszystkich niepełnoletnich samców w okolicy„braciszkami”, piskliwie przeciągając „I”. Takowych braciszków w okolicy miałco najmniej pięciu, ale stale utrzymywał, że to Naruto jest tym„najpierwsiejszym”. I robił to z taką zaciekłością, że Uzumaki nie miał innejopcji, jak tylko przytaknąć.

- Boli mnie głowa. – bąknął na poczekaniu.

                Brązoweoczy chłopca stały się dwa razy większe. Mimowolnie zaczął obgryzać paznokciana palcu wskazującym, z miną świadczącą o głębokim zamyśleniu.

- Ale ja nie chcę się z tobą bawić w łóżku, braciiiszku.– pisnął.

                Naruto,który już odwracał się w stronę swojego domu, teraz potknął się i niemaludławił własnym językiem.

- SŁUCHAM?

- No… bo jak tata prosi mamę, żeby się z nim pobawiła, toją zawsze boli głowa. Ale zazwyczaj wtedy, jak ją tata chce w łóżku łaskotać.Bo tak inaczej to mamę głowa nie boli. – wyznał rezolutnie malec, najwidoczniejbardzo z siebie zadowolony. Szurał podeszwami swoich tenisówek po rozgrzanymchodniku, szczerząc uzębienie z drobnymi ubytkami. Naruto westchnął.

                Ktośpowinien naprawdę porozmawiać z rodzicami malca. Z pewnością jednak nie będzieto on.

- Skąd wiesz, że twój tata… łaskocze twoją mamę? –palnął, mimowolnie czerwieniejąc. W połowie bezzębny uśmiech Konohamaruprzekroczył wszelkie dostępne normy szerokości, eksploatując połowę powierzchnijego pucołowatej, nieco przybrudzonej twarzy. Malec chyba już miał wakacjepełną parą.

- No bo widziałem. Mama wtedy leżała na łóżku i straszniesię śmiała, albo kwiczała, bo tata chyba za mocno łaskotał. I nawet jej siębluzka podwinęła. Ale jak tata łaskocze mamę kiedy indziej, na przykład wkuchni podczas robienia kolacji, to mama tylko chichocze. Dziwne, prawda,braciiiszku?

                Narutoodchrząknął.

- Faktycznie, dziwne. – bąknął.

- No! To ja wcale nie chcę cię łaskotać na łóżku, więcgłowa cię nie musi boleć! – oświadczył z zadowoleniem chłopczyk, wciskającdłonie do kieszeni oliwkowozielonych ogrodniczek.

                Naszyi miał mocno za długi, idiotyczny, kobaltowy szalik. Jego koniec ciągnął sięza nim jak osobliwy tren dla szczerbatej panny młodej. I coś Uzumaki’emupodpowiadało, ze to on koniecznie musi być drugim nowożeńcem. Przynajmniej naczas owej „zabawy”.

                Ztym, ze on nie miał ochoty na żadne zabawy z dzieciakami z osiedla. Nie teraz.Nie dzisiaj. Miał chęć wrócić do domu, trzasnąć drzwiami i pomaszerować doswojego pokoju, głośno tupiąc po schodach. A potem położyć się na łóżku,wcisnąć słuchawki do uszu i pogrążyć się w namiętnych staraniach niemyślenia oKibie.

                Wyglądałona to, że zyskał nowego chłopaka kosztem starego przyjaciela. I czuł się z tympotwornie. Poza tym, spojrzenie, którym uraczył go Shikamaru przed rozejściem,do teraz wywoływało w nim irracjonalne skurcze żołądka. Aczkolwiek, mogła byćto po prostu choroba wyrzutów sumienia, która go paraliżowała.

                Skrzywiłsię.

- Wybacz, Konohamaru. – bąknął. – Jutro się z tobąpobawię. – obiecał.

                Nieto, żeby go nie lubił. Przeciwnie, znali się naprawdę od dawna i często siębawili. Faktem jednak pozostawało, że nadprogramowa rezolutność chłopca,połączona z jego typowo dziecięcym łączeniem faktów trochę go przerażała. Byłbystry. Za bystry jak na swój wiek i zbyt ruchliwy.

                Słowem,kłopotliwy. Tak, z pewnością tak określiłby go Nara. Upierdliwy i kłopotliwy.

                Ustachłopca wygięły się w podkówkę.

- Obiecuujesz? – pisnął, wyciągając w jego stronę małypaluszek. Blondyn zmusił się do uśmiechu i schylił się, chwytając jego palecswoim własnym, na znak złożonej przysięgi. Gest może był zbyt pompatyczny jakna zwykłą grę w piłkę, ale za to twarz małego rozpromieniła się.

- Obiecuję.

- To do jutra, braciiiszku! – zawołał, już zaczynająctupać w miejscu. A po chwili, po prostu odwrócił się i odbiegł, prawiepotykając o swój głupkowaty, gruby szalik.

                Pewnieposzedł szukać innego braciszka, skłonnego pobawić się z nim teraz, już i natychmiast.Uzumaki skrzywił się jak po wiadrze cytryn, odwracając się w stronę furtki doswojego domu. Na podjeździe stało świeżo wypucowane auto, w ogródkunajwidoczniej coś się działo, bo dobiegały stamtąd głosy. Mały, upierdliwydzieciak. Przecież obiecał mu, że jutro. A z drugiej strony… Naruto miałwrażenie, ze sam w końcu powinien poczuć, jak to jest być zastąpionym przezkogoś innego.



                                               ~~~

                Zgrabna,płaska komórka została wyłowiona z kieszeni przez bladą dłoń, zanim jeszczezostał przez nią wywrzeszczany trzeci sygnał. Sasuke z roztargnieniem otworzyłklapkę, zerkając na wyświetlacz. I zdębiał.

- Odrzuć. – wysyczał przez zęby, namiętnie wciskającpalcem guzik. Nie będzie z nim rozmawiał. Z wszystkimi, byle nie z nim. Drzwiwejściowe zamknął o wiele mocniej, niż trzeba było.

Komórka wylądowała na szafce wkuchni. Wyglądała tam jak niechciany, bezpański i w dodatku zbity pies. Czarny,wyjątkowo chudy, ale za to z bardzo lśniącą sierścią…

Uchiha, gorzej z tobą.

                Kolejnytelefon. Znów ten sam numer. Ta sama osoba, z którą brunet z powodzeniem oddobrych dwóch lat nie rozmawiał i zamierzał nieco przeciągnąć ten rekord.

                Takdo dwudziestu.

                Ekspresdo kawy zasyczał wściekle, zagłuszając trzecią, nieudaną próbę połączenia zchemikiem.



                                               ~~~

- Wróciłem! – krzyknął Naruto od progu, skopując butygdzieś w kąt. Marynarkę zrzucił i przewiesił przez balustradę schodów w drodzedo kuchni. A stamtąd, boso, na taras, gdzie najwidoczniej jego rodzice kłócilisię o kwestię wagi państwowej.

                Jakułożyć na grillu kiełbaski, żeby upiekły się lepiej?

- Przecież mówię, że po skosie… – wtrącił cierpliwieMinato, unosząc wzrok. – O, witaj synu.

- Cześć, tato. – bąknął Uzumaki.

                PanNamikaze miał na sobie zdecydowanie dziwny fartuszek w kolorze spokojnejzieleni, na której zdecydowanie niespokojnie widniała duża, uśmiechnięta żaba. Wdodatku, miała dosyć pokaźnego zeza.

- Jak będą na prosto, to się więcej zmieści! –zaprotestowała Kushina, długimi szczypcami obracając kiełbaski na swoją modłę.Skwierczenie grilla brzmiało jak śmiech, przyprawiony zapachem zamarynowanejjuż karkówki. Blondyn uniósł brwi tak wysoko, że zakryła mu je przydługa,niesforna i poszarpana grzywka.

- To ja pójdę odrobić lekcje. – wymamrotał, wątpiąc, czyzostanie w ogóle usłyszany.

                Rodziceautomatycznie odwrócili głowy w jego stronę z takim samym spojrzeniem,mówiącym, że ich syn to idiota, ale mimo to i tak go kochają.

- Przecież jest koniec roku. – odparła po chwili Kushina,odzyskując rezon. W tym czasie, Minato dyskretnie zaczął już przestawiaćkiełbaski. – Kochanie!

                Namikazedrgnął i spojrzał na nią jak szczeniak, przyłapany na grzebaniu w zakupach,przyniesionych ze sklepu mięsnego.

- Przepraszam. – wymamrotał, niemal się jeżąc pod ostrymspojrzeniem żony. Naruto westchnął. Że też ktoś jeszcze się dziwi jegocharakterowi, skoro zostaje wychowywany w takich warunkach…

                Odwróciłsię w stronę drzwi tarasowych, zamierzając doprowadzić swoje plany do skutku.To jest, uciec na piętro, rzucić się na łóżko i z pełnym zaangażowaniem udawaćwłasną nieobecność. Rudowłosa zerknęła w jego stronę z aprobatą.

- Idź umyj ręce i zadzwoń do państwa Sarutobich, że jużkończymy. – poleciła nadmiernie słodkim tonem. Jak zwykle, gdy coś jej sięudało.

                Ewentualnie,jak zwykle wtedy, gdy zdołała przekonać męża do swoich racji. Niektórzymężczyźni mogliby stwierdzić, że Minato nie ma jaj. Owszem, miał je. I bardzoje szanował, dlatego też wolał nie wystawiać ich na łaskę bądź niełaskęimpulsywnej małżonki.

- Po co? – bąknął Narut głupio.

                Sąsiedzina grillu…  Zwłaszcza ci, którzyodpowiadają za pomysłową, aczkolwiek niezbyt trafną edukację seksualną swojegodziecka, opartą głównie na obserwacji. Tak, tylko tego mu brakowało.



                                               ~~~

                 Naruto wpadł do pokoju i niechętnie zacząłzrzucać z siebie galowe rzeczy. Biała koszula pomknęła zgrabnym łukiem jakosobliwa, przerośnięta mewa i zawisła smętnie na uchylonych drzwiach szafy,machając mu na pożegnanie nieco pogniecionym rękawem. Oszalały z tęsknotykrawat ruszył w jej kierunku, ale wylądował na podłodze, zwijając się jakatłasowy, czarny wąż. Chłopak zmierzył go ponurym wzrokiem.

                Nawetwizja ramen i karkówki z grilla nie zdołała przyćmić jego ponurego nastroju. Okropne,dławiące w gardle poczucie winy nie chciało uprzejmie zniknąć, wciąż uparcieprzypominając o tym, jak popisowo rozwiązał sytuację. Bomba. Po prostu pięknie.Naruto Uzumaki z pewnością mógł nazwać samego siebie królem dyplomacji.

                Wręczyłbysam sobie czekoladowy medal, gdyby miał jakiś pod ręką. Tak, z pewnościąprodukt żywieniowy, jakiego w tym momencie potrzebował, to czekolada, a niepieczone kiełbaski. Niemniej jednak, na dół zejść musiał. I kalendarz dokładniemu podpowiadał, dlaczego.

                Żadnakobieta w pierwszym dniu menstruacji miła nie jest, a Kushina Uzumaki potrafiłaprzejść wszelkie przyjęte normy. Z westchnieniem godnym piętnastoletniegobasseta zaczął wciągać na siebie ulubiony, czarno-pomarańczowy dres.

- Naruto!

                Westchnąłpod nosem, zapinając suwak bluzy. Miał ochotę krzyknąć, że nie jest głodny, aleznając życie, matka znalazłaby się tutaj szybciej, niżby zdążył mówić.

- Już idę! – odkrzyknął, mierząc ponurym wzrokiem swojewłasne odbicie w lustrze. Odwrócił wzrok.

                Zdecydowanie,ciekawszym widokiem od jego gęby była jednak karkówka.



                                               ~~~

                Duszno.Gorąco. I pomarańczowo.

                Painsiedział tuż przed szkołą na niskiej ławce, która swoje najlepsze chwile jużprzeżyła. Kilka drewnianych fragmentów i poręcz były wyłamane, a na ocalałychszczątkach początkujący wandale wypisali markerami swoje autografy, przeplataneze stosem inwektyw. Kwiatuszki wymalowane korektorem wydawały się być wznacznie lepszej kondycji, niż te na klombach, duszące się z gorąca.

                Świadectwo przedstawiało sobąraczej nieciekawy wygląd kawałka papieru, który zbyt długo pozostawał podnaciskiem wilgotnych dłoni, bawiących się nim bezmyślnie. Wielokrotnie składanew rulonik i wyprostowywane, bardziej przypominało teraz papier toaletowy niżważny dokument dotyczący jego edukacji. Wzruszył ramionami.

                Totylko świadectwo. Oczywiście, wiedział, że niektórzy z tej szkoły daliby sięusmażyć żywcem, byleby tylko takie otrzymać. Jemu nie zależało. To przecieżtylko kawałek papieru, na który wcale nie pracował. Nawet nie wiedział, jakimcudem zachowanie miał „wzorowe”.

                Kakashipewnie maczał w tym palce. Jak zawsze, posiłkując się swoim autorytetem wśródnauczycieli, ocenami chłopaka oraz jego, jak to ładnie określał „ciężkąsytuacją egzystencjalną”. Chłopak uśmiechnął się, miętosząc papier w palcach.

                Jegowłosy, w promieniach sukcesywnie niknącego słońca wyglądały jak plantacjamarchewek modyfikowanych genetycznie. Krawat smętnie wisiał mu na szyi jakstryczek. Wcale nie chciał się stąd ruszać. Tu mu było dobrze. Niejasno zdawałsobie sprawę z tego, że już tutaj nie przyjdzie. Że idzie na studia, a conajważniejsze, zgodnie z obietnicą, miał zamieszkać z Kakashim. Pod warunkiemrzecz jasna, że szarowłosy jej dotrzyma.

                Kołaszurały po rozgrzanym asfalcie.

- Nagato! – Poderwał głowę, słysząc znajomy głos. Kakashijuż opuszczał szybę samochodową po swojej stronie, błyskając oszałamiającym,beztroskim uśmiechem. Mężczyzna machał na niego ręką, beztrosko stającsamochodem na jałowym biegu.

                Naśrodku pasa.

- Dzień dobry, proszę pana. – wykrztusił z siebie,zerkając kątem oka na personel szkolny, który właśnie w osobach trzech woźnychopuszczał szary, niezgrabny budynek. Odchrząknął.

                Nienawidziłtej szopki i czuł swojego rodzaju ulgę z faktu, że niedługo prawnie będzie jużdorosły. Nie będą musieli się ukrywać, a on nie będzie musiał spotykać tychsamych ludzi, którzy zerkaliby na niego z obrzydzeniem, porażeni nową plotką.Martwił się tylko o Kakashi’ego.

                Hatakecały czas powtarzał dobitnie, że nic mu nie grozi, ale rudy dobrze wiedział, cokryje się za związkami z uczniami. Zwolnienie dyscyplinarne, a to równa się zkompleksowo pozamiataną pracą zawodową. Szarowłosy sprawiał wrażenie, jakby wogóle nie był świadomy zagrożenia, co i rusz zaczepiając wszystko to, co miałonogi, ruszało się oraz nosiło emblemat szkoły.

- Wsiadaj! – odkrzyknął Kakashi, puszczając mu oczko. –Podwiozę cię.

                Painuśmiechnął się krzywo pod nosem. Akurat. Wiedział, że pojadą do niego i równiedobrze wiedział, że wyjdzie stamtąd dopiero rano. Tym się nie przejmował.Ścisnął mocniej świadectwo w dłoni, wstając z ławki. Dopiero teraz poczuł, żekoszula i marynarka nieprzyjemnie lepiły mu się do pleców. Przed oczamizatańczyły czarne i szare plamy.

- Nie ma potrzeby, proszę pana. – wykrztusił, aleposłusznie wstał. Zerknął kątem oka na szelmowski uśmieszek biologa i westchnąłcicho. Hatake ruszył niemal natychmiast z piskiem opon na rozgrzanej drodze. Waucie lekko pachniało cytryną, chłopak niemal hipnotycznie wpatrzył się w żółtyWunderbaum, smętnie dyndający pod lusterkiem wstecznym.

- I?

                Zamrugałszybko.

- Co „I”?

- I jak?

                Rudyzaczerwienił się, widząc, że mężczyzna wyciąga w jego kierunku rękę, pstrykającpalcami. I najwidoczniej domagał się natychmiastowego ujawnienia papieru,ściskanego w dłoni. Nagato zagryzł wargę, nie lubił, gdy Kakashi traktował gojak swoje dziecko. A zarazem, było to wręcz przesadnie przyjemne. W sierocińcunikt nie interesował się jego wynikami i osiągnięciami, dopóki były one dobre.Nikt go tam nigdy nie chwalił.

                Dlategoteż rozumiał, jak to miło być opieprzonym za jedynkę ze sprawdzianu, na którymw akcie buntu oddał pustą kartkę. Na biologii, oczywiście. Kakashi w domuniemal się zapluł ze złości, a chłopak był w stanie jedynie powstrzymywaćgłupawy uśmieszek szczęścia, cisnący się na usta.

- Dobrze – burknął.

- Tyle to ja sam wiem – parsknął nauczyciel, zwalniającnieco przed skrzyżowaniem. Sygnalizacja rozbłysła czerwienią, auto zatrzymałosię leniwie.

                Wunderbaumdalej monotonnie odgrywał wisielca, zawzięcie usiłując emanować cytrynowymzapachem. Nieczuły na akt grabieży, który właśnie odegrał się na poziomieprzednich siedzeń. Hatake wyrwał Painowi pomięte świadectwo z dłoni irozprostował je ze zdegustowaną miną.

                Rudemuaż zrobiło się głupio. Pomyślał, że nie powinien tego tak miętoście, ale zdrugiej strony, nie był przyzwyczajony do chwalenia się świadectwami przedkimś.

                Ciemneoczy Kakashi’ego zmrużyły się, jak zwykle wtedy, gdy przeglądał kartkówkinielubianej klasy, perfidnie szukając najmniejszych błędów. Nie znalazł. Wsłupku równie powielone słowo „celujący”, przecięte raz „wzorowym”. Uśmiechnąłsię pod nosem.

- Jestem z ciebie dumny.   

                Painnie odezwał się, wciąż tępo wbijając spojrzenie gdzieś za okno. Nie wiedział,co ma powiedzieć. Bez słowa odebrał swoje świadectwo, teraz jednak wyjątkowoostrożnie składając je na pół. Zwykła kartka papieru nagle zyskała w jegooczach nieco wartości. Choćby dlatego, że przejmował się nią ktoś taki jakKakashi.

- Gdzie jedziemy? – bąknął.

- Na koniec świata!

- A jakieś bliższe dane geograficzne?

                Hatakeuśmiechnął się szelmowsko, poprawiając ustawienie lusterka wstecznego.Wunderbaum pomachało wszystkim, którzy tylko zechcieli zaszczycić jespojrzeniem.

- Na lody. Może być? – zapytał, wciskając gaz, gdyzielone oko sygnalizacji mrugnęło do niego przyjaźnie. Rudy bez słowa skinąłgłową.

                Itak nie miał żadnego prawa głosu, szarowłosy potrafił przeforsować niemalwszystkie swoje pomysły, zwłaszcza, jeśli dotyczyły one zabrania Nagato gdzieś,bądź kupienia mu czegoś drogiego. Chłopak już dawno przyzwyczaił się do jegonieustępliwej natury aż tak bardzo, że nawet zaczęła mu się podobać. To byłomiłe, gdy ktoś się w końcu o niego troszczył.

- Może – odparł pospiesznie, zanim szarowłosy wpadł nakolejny, genialny pomysł. Znając go, zaliczyliby po drodze kino, lunapark,spacer w parku i wizytę w jakimś sklepie z gadżetami.

- A może…

- Nie – uciął, mimowolnie uśmiechając się.

                Kakashibył idiotą. Wciąż nie potrafił zrozumieć najprostszego faktu, a mianowicietego, że niektórym do życia potrzebny jest on sam.



                                               ~~~

                Narutopomylił się. Sądził, że nie będzie w stanie przełknąć ani kęsa i przypomniałsobie o tym stwierdzeniu akurat wtedy, gdy kończył trzecią porcję ramen. Inawet nagły nawrót pamięci nie pogrzebał jego marzeń o pochłonięciu jeszczenastępnej, czym wprawił w szczery podziw panią Sarutobi. Zawsze twierdziła, żelubi chłopców, którzy jedzą do syta. Patrząc na jej męża, można było z całąmocą to potwierdzić.

- Braciszku Naruto… – mruknął Konohamaru, od kilkudobrych minut niemiłosiernie się wiercąc, co blondyn zrzucił na wrodzoną,dziecięcą ruchliwość.

                Zbraku innych zajęć, nachylił się w jego stronę. I tak z nim nikt nie rozmawiał,przez co czuł się znowu zdegradowany do pozycji zwykłego przedszkolaka. Chłopcuignorancja dorosłych widocznie nie przeszkadzała, wydawał się być pogrążony wodmętach własnych, pokracznych myśli. Zresztą, nawet gdyby próbowali odezwaćsię razem i tak nie przegadaliby Kushiny.

- Co chcesz?

- Siku…

                Orany, pomyślał Naruto, niechętnie odkładając widelec. Wstał od stołu, nareszcieściągając na siebie uwagę rodzicielki.

- Dokąd?

                Wzdrygnąłsię. Ton matki, gdy używała krótkich, lakonicznych pytań, był wręczprzerażający. Do tego stopnia, że karkówka niemal podeszła mu do gardła.

- Braciszek idzie zaprowadzić Konohamaru do siusiu,ciociu – poinformował malec z godnością, zeskakując z plastikowego, ogrodowegokrzesełka. Złapał chłopaka za rękę, ciągnąc w typowo dziecięcy sposób. Kobietatylko skinęła głową i powróciła do przerwanego słowotoku na bliżej nieznanyblondynowi temat.

- Chodź – mruknął, wyciągając go z tarasu z powrotem dokuchni. Tam szatyn puścił go i sam podreptał w stronę odpowiednich drzwi.

                DomUzumakich znał niemal jak swój własny. Właściwie, Naruto zastanawiał siędlaczego sam nie poszedł do łazienki. Z pewnością by trafił, zresztą Konohamarumiał tendencje do zwiedzania każdego domu, jaki tylko znalazł się w jegozasięgu. I równie chętnie grzebał w cudzych rzeczach.

                Chłopieczamknął za sobą dokładnie drzwi, a blondyn oparł się o ścianę, czekając. Nogiskrzyżował przed sobą w kostkach, rozkładając się w poprzek jasnego korytarza.Szatyn coś nucił fałszywym, piskliwym głosikiem. Prawdopodobnie jakąś piosenkęz przedszkola.

                Narutowyłowił z kieszeni telefon, zanim ten zaczął jeszcze szaleć. Prychnął pod nosemi niechętnie odpisał Gaarze, że nigdzie z nimi nie idzie.

                Nawetnie chodziło o to, że rodzinno-sąsiedzkie grille były święte i nikt nie miałprawa ich opuścić. Po prostu, nie miał ochoty widzieć uśmiechniętychprzyjaciół, sukcesywnie zalewających się w trupa, upojonych już wakacjami. Inie zamierzał widzieć twarzy Kiby, tak na wszelki wypadek gdyby jego eks siętam pojawił.

- Coś się stało, braciiiiszku?

- Co?

                Konohamaruwyszedł z łazienki. Woda ciekła mu na panele z mokrych rączek.

- Wzdychasz – stwierdził. – Mama zawsze wzdycha, kiedyjest smutna. Jesteś smutny?

- Trochę – przyznał niechętnie.

- To się schyl.

                Niebieskieoczy lekko zmrużyły się, ale chłopak posłusznie pochylił się nieco do przodu.Konohamaru, z uśmiechem szerokim jak delta Nilu, wspiął się na palce i chwyciłgo za oba policzki z beztroską brutalnością zdrowego dziecka. Rozciągnął mutwarz w poziomie do szerokości maksymalnej, formując na niej wymuszony uśmiech.

- Niech ci nie będzie smutno! – rozkazał wręcz,najwidoczniej bardzo z siebie zadowolony. Puścił go i sam pobiegł na taras, jużz daleka wrzeszcząc coś piskliwie do „cioci” na temat umycia rączek.

                Narutowywrócił oczami. I po raz pierwszy od dawna poczuł, że chciałby być znowu wprzedszkolu, gdzie jedynym problemem było zerwane sznurowadło, obdarte kolana ipobrudzona bluzka.



                                               ~~~

                Najistotniejszedla Naruto momenty rozmowy potoczyły się akurat wtedy, gdy pokonywał dystanspomiędzy toaletą a tarasem, wsłuchując się w donośny głos matki. I z każdymsłowem ramen przewracało mu się w żołądku. Teoretycznie, powinien się cieszyć.A praktycznie, chciało mu się wyć.

- Nic mi nie mówiłaś – burknął, gdy tylko usiadł przystole. Ojciec posłał mu spojrzenie człowieka, który za wszelką cenę chceudowodnić, że nic nie wiedział.

                Kushinatylko roześmiała się lekko, dokładając Konohamaru jeszcze więcej grillowanychośmiorniczek z parówek.

- Zapomniałam – odparła swobodnie. – Tak, czy inaczej,korepetycje są już opłacone.

- Ale…

- Nie ma żadnego „ale”. Przez całe wakacje trzy razy wtygodniu. I lepiej, żeby nie okazało się, że wywaliłam pieniądze w błoto.

- Jasne, mamo – wymamrotał, tracąc ochotę momentalnie nawszystko. Trzy razy w tygodniu korepetycje z chemii. W praktyce oznaczało totrzy godziny przesiadywania z jakimś pocącym się, tłustym dziadkiem, którydobitnie twierdzi, że jest profesorem z dwudziestoletnim stażem pracy.

                Koszmar.

- Słucham?

- Mówiłem, że się cieszę – odparł szybko, przełykając ztrudem ślinę pod spojrzeniem Kushiny. Kobieta uśmiechnęła się szeroko,odgarniając rudy lok z czoła.

- To wspaniale. Chcesz jeszcze karkówki, pysiu?

                Pokręciłgłową.

- Nie mów do mnie „pysiu”, mamo .

- Ale…

- Co to są korepetycje? – wciął się Konohamaru.

                Narutospojrzał na niego jak zbity pies. Temu to dobrze.

- Lepiej, żebyś nie wiedział.

9 komentarzy:

  1. To jest świetne! Więcej proszę *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. bd wiecej rozdzilow?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kidy nastepny rozdzial???

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejny? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na kolejny rozdział ;>

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, wszystko świetne... ale kiedy następny rozdział?
    Pozdro >.<

    OdpowiedzUsuń
  7. kiedy będzie następny rozdział?
    bardzo fajne opowiadanie, hehe, jak wszystkie tutaj xd

    OdpowiedzUsuń
  8. kiedy następny rozdział?
    to opowiadanie jest super, tak jak wszystkie na tym blogu :)

    OdpowiedzUsuń