niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 24


     Gdzie…ja…jestem? 
     Ała…moja głowa. Mam wrażenie, jakby ktoś wlał mi do środka koktajl z szamba i paczki gwoździ. Paskudne uczucie.
- Ej, obudź się! – ktoś nerwowo szarpie mnie za ramię. Kto…? Nie znam tego głosu. Z braku innych możliwości, otwieram oczy. Wokół jest ciemno, ledwie mogę rozpoznać zarys ścian i tego „ktosia”, który tak brutalnie pogwałcił moją prywatność.
     Cóż… w sumie, zaznałem już gorszego pogwałcenia mojej prywatności. Przeżyję. Wiecie, człowiek jest jak szczur. Tak naprawdę, przyzwyczai się do każdych warunków, choćby nie wiadomo jak podłe były.
     Tak, chcę przez to powiedzieć, że przyzwyczaiłem się w gruncie rzeczy do dawania dupy, co nie oznacza, że chcę to robić. Kurewstwo chyba odziedziczyłem po mamusi. 
     Tylko to, bo na nic więcej od niej nie mogę liczyć. W sumie, nie widziałem jej od jakichś dwóch lat. I dobrze. Nie mam ochoty widzieć jej dziwkarskiej mordy, z toną tapety i tandetnym, uwodzicielskim uśmiechem, równie sztucznym, co jej cycki i rzęsy. 
- Wszystko w porządku? – słyszę szept. Męski, czy też chłopięcy, zaniepokojony. Ma ładny głos, choć teraz zmatowiały leciutką chrypką.  
     Ależ naturalnie, że jest w porządku, mój drogi nieznajomy. Jestem tylko wywieziony do Londynu przez porywaczy. Do tego, zostałem zgwałcony przez Deidarę. Po prostu bosko. Czuję się wspaniale. 
- W zajebistym porządku. – prychnąłem, usiłując unieść się do pozycji siadu z zimnej podłogi.
     Zły ruch. Tyłek nadal piecze. 
     Chyba nie zraził się opryskliwością w moim głosie, bo podał mi dłoń i pomógł wstać. 
- Jestem Neji. – przedstawił się. – A ty?
- Co cię to obchodzi?
     Westchnął cicho, chyba z irytacją.
- Jeśli ktoś ci się przedstawia, wypada odpowiedzieć tym samym. – mruknął nieco chłodnym tonem, a podłoga nagle się zatrzęsła.
     SZLAG! Ciężarówka. Tym razem jednak inna. Cóż, przynajmniej nie cuchnie wymiocinami i spermą blondyna. Ach, ten mój wrodzony optymizm! Zawsze potrafię dostrzec jakieś plusy sytuacji.
     Nawet, jeśli ich nie ma. Bo ciężko w moim obecnym stanie odnaleźć jakieś plusy. Argument „dobrze, że chociaż żyję” wcale do mnie nie przemawia. Szczerze, wolałbym nie żyć. Tak byłoby lepiej, dla mnie i dla ogółu społeczeństwa. 
- Gaara. – mruknąłem niechętnie. W ciemności ledwo zdołałem zobaczyć jego uśmiech.
     Chyba jest ładny. Chyba. Przyjrzę się dokładniej, jak go zobaczę przy świetle. Pod warunkiem, że w ogóle ujrzę jeszcze kiedykolwiek światło. 
- To ty jesteś Shukaku? Słyszałem o tobie. – ton jego głosu wskazuje, że w samych superlatywach. Cholera…czyżby on mi czegoś zazdrościł?
     Czego? Tego, że pracowałem w burdelu u najpodlejszego alfonsa wszechświata? Czy może tego, że potrafię zrobić głębokie gardło na sporej wielkości, zielonym ogórku? Też mi powód do zazdrości. 
- Gdzie my jesteśmy? – wychrypiałem. Super. Brzmię jak stara rura wydechowa. 
- W ciężarówce. 
- No popatrz, sam bym na to nie wpadł! – prychnąłem wściekle, gdy pojazd podskoczył na wybojach. Ałaa….moja głowa! Moja dupa! Nawet duma mnie boli!
     Wydaje mi się, że obrzucił mnie urażonym spojrzeniem. Nie wiem, nie widziałem dokładnie, ale od razu poczułem się jakoś nieswojo. Jestem wrażliwy na takie rzeczy. Drobne gesty, wzrok, mimika twarzy. Potrafię rozróżnić uczucia innych osób i zinterpretować te drobne szczegóły, które większości płytkich osób umykają.
     To się chyba empatia nazywa. Tak, czy inaczej, zrobiło mi się głupio.
- Nie musisz być dla mnie taki niemiły. – powiedział Neji, zupełnie swobodnym i spokojnym tonem, ale moje wnętrzności i tak wywróciły się. Przecież to w końcu nie jest jego wina, że tutaj jestem. Chyba, że jakimś cudem to on zlecił moje porwanie.
     Raczej na to nie wygląda.
- Przepraszam… – mruknąłem, siadając pod ścianą ciężarówki, obok niego. Prawdę mówiąc, to się po niej osunąłem. Niedobrze mi. 
     Rzyganie w ciężarówkach to chyba moje hobby. 
- Nie mam pojęcia, dokąd nas wiozą. – szepnął chłopak, obejmując kolana ramionami. Zauważyłem, że ma bardzo długie włosy, chyba czarne, albo ciemnobrązowe. – Chyba do tego całego lidera.
- Lidera?
- Akatsuki. – wyjaśnił. – Mnie przywieźli do Londynu dwa dni temu. Wczoraj ci dwaj, ten rudy i blondyn, przywieźli też ciebie, a potem jakiś psychol z zielonymi włosami przyprowadził jeszcze jednego chłopaka. Taki całkiem ładny szatyn….jak on miał….Utekita?
- Utakata. – poprawiłem, czując na plecach zimny dreszcz strachu.
- Znasz go?
     Kiwnąłem głową. Cholera! Czyli on też…
     Nieciekawa sytuacja. Możliwe, żeby był na pokładzie tego samego samolotu, którym leciałem? Nie, raczej mało prawdopodobne. Zobaczyłbym go. Poza tym, Sasori pewnie starałby się uniknąć sytuacji, w której mógłbym na niego trafić. Nie wiadomo, jak byśmy się obaj zachowali. Utakata mógłby zacząć się wydzierać, na przykład.
     Ja też. A to by nie było wcale korzystne dla nas.  
- Słuchaj… – szepnąłem cicho, przysuwając się bliżej do chłopaka. Wolałbym uniknąć podsłuchania, zwłaszcza, że mam do zakomunikowania coś ważnego. – Policja nas szuka. Musimy znaleźć jakiś telefon. 
     Spojrzał na mnie z niekłamanym szokiem w dziwnych oczach. Naprawdę były dziwne. Przez chwilę pomyślałem nawet, że jest ślepy. W ciemności ciężko mi zidentyfikować kolor jego tęczówek, ale wiem, że są bardzo jasne. Jednak, mimo to, na pewno mnie widział, bo pochylił się w moim kierunku. Wręcz wyczuwałem od niego napięcie.
- Policja? – wyszeptał nieco ochryple. – Jak…? Skąd wiesz?
- Mój facet jest policjantem. Prawdopodobnie jest gdzieś w Londynie. – odparłem szybko, po czym streściłem mu wydarzenia z terminalu przylotów. Słuchał mnie uważnie, kiwając głową. Gdy skończyłem, zmarszczył regularne, ładnie zarysowane brwi. – Rozumiesz teraz?
- Mhm… – mruknął, w zamyśleniu skubiąc paznokcieć. Aż się uśmiechnąłem. Kiedyś robiłem tak samo.
     Ciężarówka wjechała na jakąś równiejszą drogę, znacznie bardziej uczęszczaną, o czym świadczył pisk opon, przejeżdżających obok nas samochodów. Przez wąskie okienko zaczęło wpadać sztuczne, nieco mdłe światło, rozjaśniając odrobinę wnętrze pojazdu.
     Ze zdziwieniem zauważyłem, że Neji wygląda bardzo młodo. Jest chyba młodszy nawet ode mnie. 
- Twój chłopak to…Nara Shikamaru? – zapytał z nutką podziwu i zainteresowania, unosząc brwi. 
     W niebieskawym świetle jego oczy są…przerażające. Jakby miał same białka. 
- Tak. – odpowiedziałem szybko, patrząc gdzieś w bok. 
- Słyszałem, że jest najlepszym policjantem w Japonii. – powiedział z uśmiechem. – Czyli mamy szansę na ratunek.
- Pod warunkiem, że znajdziemy telefon. – wtrąciłem. Trzeba gwizdnąć komórkę komuś z tych psychopatów. Koniecznie. 
     Dalej jechaliśmy w ciszy, rozpraszanej jedynie przez warkot silnika i szum kół. 
        
                                                                      ~~~ 
     Wieczorem, zgodnie z obietnicą Asumy, zjawiło się kilkoro ludzi, dźwigających trzy walizki i sprzęt. Zostawili to wszystko w pokoju Anko i zmyli się równie szybko, jak pojawili. 
- Kto to był? – zapytała kobieta, rozpinając swoją torbę. Uniosła brwi do góry na widok swoich własnych ciuchów i kosmetyków. Wolała nie wnikać to, jakim cudem ci ludzie weszli do jej domu i zwinęli rzeczy. 
- Dupolizy mojego ojca. – wyjaśnił beztrosko Shikamaru, od razu wyciągając sobie czystą, czarną koszulę. – Poprosiłem ich, żeby przywieźli nam wszystko, co potrzebne.
- A…aha…
    Te „dupolizy” musiały być w takim wypadku jakiegoś specjalnego gatunku, skoro zdołały włamać się do mieszkania policjantki. Mitarashi zachichotała pod nosem. Miała nadzieję, że nie przestraszyli się…za bardzo, na widok jej imponującej kolekcji wibratorów.
    No co? W końcu była wolną, niezależną kobietą. 
- Maru, nie wydaje ci się, że twój plan ma lukę? – mruknął Kakashi, bez zbędnych komentarzy rozpakowując swoją własną walizkę. Nie zdziwił się nawet na wdidok swojego laptopa.
    Nie zdziwił się też na widok całego swojego kompletu bielizny od Armani’ego.
    Nie okazał zdziwienia, gdy wydobył z czeluści torby własnego ipoda, eleganckko owiniętego białymi słuchawkami.
    Zdziwił się dopiero na widok psa.
- Pakkun?! – wrzasnął, wyciągając za łapy trochę przyduszonego, ale nadal spokojnego mopsa. Zamerdał lekko ogonkiem i bez entuzjazmu polizał właściciela po twarzy. – Shika, co tutaj robi mój pies?
- Chłopaki powiedzieli, że gdy wychodzili z twojego domu, złapał jednego z nich za nogawkę i nie chciał puścić, więc wzięli go ze sobą. – wyjaśnił Nara z krzywym uśmiechem, wzruszając ramionami. Zwierze prychnęło, jakby na potwierdzenie jego słów.
- Ale żeby trzymać go w WALIZCE?!
- Daj spokój, wsadzili go tam przed chwilą, żeby się nie pałętał pod nogami. 
     Wzrok Kakashi’ego dosłownie ciskał gromy. Ostrożnie postawił pieska na podłodze, a ten od razu poczłapał w kierunku puszystego, brązowego dywanu i legł na nim z ciężkim westchnieniem.
- A jeśli zasikał mi ciuchy?
- To masz problem. – prychnęła Anko, klękając obok Pakkuna. Zaczęła go głaskać po krótkim, ale miękkim futerku, co przyjął z pełnym aprobaty, gardłowym mruknięciem. 
     Maru wyłożył się na łóżku koleżanki, od razu wtulając głowę w poduszkę. Uwielbiał łóżka. Gdy jeszcze był na studiach, po zajęciach lubił sobie chodzić do sklepów meblowych i testować miękkość łóżek. Wygodna, ciepła pościel, komfortowy materac i Gaara do kompletu, oznaczało dla niego raj. 
- Co teraz z nim zrobimy? – zapytał niewyraźnie. Było tak wygodnie…gdyby tylko zrobić oszklony sufit z widokiem na chmurki…
- Zostanie tutaj. – zawyrokowała Anko. – A ty zabieraj dupsko z mojego łóżka.
- Dlaczego?
- Bo ja tak mówię!
     Shika prychnął lekceważąco pod nosem i nie ruszył się z miejsca, nawet wtedy, gdy kobieta z premedytacją rzuciła w niego własną komórką. I trafiła, prosto w łeb. Jęknął cicho i zaczął rozmasowywać obolałe miejsce.
- Rany, uspokój się, walnięta babo… – mruknął. – Kakashi, mówiłeś coś o jakiejś luce?
      Szarowłosy uśmiechnął się, widocznie zadowolony faktem, że w końcu ktoś zwrócił na niego uwagę.
- Co zrobisz, jeśli Gaara nie znajdzie jednak telefonu?
      Poduszka starannie zamaskowała zimny, lekko kpiący uśmieszek na twarzy chłopaka.
- Nie bój się, mam plan.

                                                                           ~~~
      W końcu, po nieznośnie długiej jeździe, ciężarówka zatrzymała się. A zaraz potem znowu ruszyła, tym razem tak, jakby jechała po żwirowanej ścieżce. NIe podoba mi się to. Po chwili zatrzymała się zupełnie, a Sasori otworzył tylne drzwi. Na twarzy, jak zwykle z resztą, miał lodową maskę obojętności.
      Czy ona, cholera jasna, nigdy nie topniała?
- Wysiadajcie. – polecił zimno, odsuwając się. Tonem kategorycznego rozkazu, jednoznacznie sugerującym, co może się stać, jeśli go nie wykonamy. Posłusznie wysiedliśmy, chociaż ja z pewnym trudem, z uwagi na ból tyłka.
      Neji też krzywił się lekko. Hmm…czyli jego potraktowali w ten sam sposób? 
      Znajdowaliśmy się chyba na jakimś podjeździe, czy też dziedzińcu, przed elegancką, kremowo-białą willą. Pod stopami mieliśmy idealnie ułożony bruk, szmaragdowe trawniki były starannie przycięte, a złote światło oświetlenia zewnętrznego rozpraszało mrok.
      Dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się mojemu towarzyszowi. Był…piękny. Nie przystojny, nie atrakcyjny, tylko piękny. Jak dziewczyna. Nie pomyliłem się, jego włosy były atramentowo czarne i sięgały do zgrabnego tyłka. Szczupły, smukły, wyższy ode mnie, o twarzy tak delikatnej, że śmiało można było mówić do niego na ulicy „Ej, ty, laska!”. Miał długie, ładne nogi, opięte przylegającymi, ciemnymi spodniami i seksownie zaokrąglony tyłek.
       Ewidentnie śliczny. Aż mi go szkoda.
      Siebie przy okazji też. 
- Gaara, Neji… – odezwał się rudy, stając przed nami. – Konan zaraz was zaprowadzi do łazienki. Czekają tam na was ciuchy. Ogarnijcie się, potem ktoś przyniesie wam kolację. Później Pain chce was zobaczyć.
      Och..kolacja. Dopiero teraz zauważyłem, jaki jestem głodny. Chociaż wątpię, bym mógł cokolwiek przełknąć, głowa mi dosłownie pęka z bólu. Prędzej rzygnę na stół. 
- Cała rezydencja jest ściśle strzeżona. Nie próbujcie uciekać. – dodał, tak, jakbyśmy mieli siłę dać nogę.
      Skinąłem tylko głową, a brunet zrobił to samo.     
      Niebieskowłosa zjawiła się w progu i uśmiechnęła do nas lekko, z gracją zbiegając po marmurowych schodkach. Miała na sobie krótką, czarną sukienkę, z falbankami i niebieską halką, nieco wystającą u dołu. Wyglądała bardzo ładnie.
- Chodźcie. – powiedziała cicho, łapiąc nas za ręce. 
      A mamy jakieś wyjście? Powlekliśmy się za nią, wdychając słodki zapach jej jaśminowych perfum.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz