niedziela, 30 grudnia 2012
Sex telefon 20
Szlag! Dlaczego my kołujemu? Przecież powinni nas zatrzymać, tak? Dziewczyna zauważyła ten tatuaż. No, chyba, że była zbyt tępa, by skojarzyć go z porywaczami. Bo, naturalnie, mam nadzieję, że policja przekazała te informacje ode mnie na lotniska.
A jak nie, to jestem udupiony. Londyn. Cudownie, lecimy do Londynu. Bosko. A dalej się nie dało? Nawet, jeśli jakimś cudem bym im uciekł, nie byłbym w stanie wrócić do Tokio. Po pierwsze, nie mam kasy. Po drugie, mam lewe papiery. Po trzecie, mój angielski jest poniżej przeciętnej.
Trzeba było się uczyć…
- Spokojnie, Gaara. – odezwał się cicho Sasori. Patrzył się niemal hipnotycznie w małe okienko po swojej prawej stronie, za którym migały światła z pasa startowego. Bardzo, bardzo szybko. Maszyna stopniowo nabierała prędkości i warczała coraz głośniej.
A może coś zaraz się spieprzy? Może każą nam się ewakuować?
Znając mojego pecha, nic takiego się nie stanie.
- Jestem spokojny. – mruknąłem cicho, chociaż nadal miotałem się w fotelu. Mam nadzieję, że Sasori uzna to za podekscytowanie podróżą.
- Lecisz samolotem pierwszy raz?
- Tak. – mruknąłem.
I już nigdy więcej nie chcę. Oficjalnie ogłaszam, że mam uraz do airbusów. I porywaczy. A do niebieskookich blondynów już w szczególności…Naruto będzie miał u mnie ewentualnie przejebane. Pod warunkiem, że jeszcze kiedyś zobaczę tego idiotę.
Moje myśli samoistnie zwróciły się ku nieco innym tematom. Zastanawiam się, co z moimi studiami? Wiedzą już na uczelni, że zostałem uprowadzony Bóg wie dokąd, przez dwóch psychopatów? Chyba nie… Wywalą mnie?
Może ewentualnie będę mógł jakoś usprawiedliwić swoje nieobecności? Do cholery, przecież jestem porwany i nie mam na to wpływu, tak?
…Zawsze wiedziałem, że jestem dziwny. Zamiast obmyślać plan ucieczki zaraz z lotniska w Londynie, zastanawiam się, czy nie wyleją mnie ze szkoły. Pięknie. Nie wiem nawet, czy tam wrócę.
Stop Jasne, że wrócę. Grunt, to pozytywne myślenie, czy jak to leciało. Po pierwsze, Shikamaru mnie szuka, na pewno. Najlepszy detektyw w Japonii. Da sobie radę. A nawet jeśli nie, to przecież ja też nie jestem aż tak głupi, na jakiego wyglądam. Coś wymyślę. Już raz udało mi się im zwiać, wystarczy po prostu trochę dopracować szczegóły.
Ewentualnie, czeka mnie kolejny gwałt. Milutko.
- Odpręż się i wypij to.. – powiedział Sasori cicho, a ja dopiero teraz zauważyłem, że nadal trzymam w dłoni wódkę.
Poczułem przemożną chęć, żeby upić się w trupa. Setką raczej się nie uda, ale dobre i to. Wychyliłem cały na raz, a alkohol od razu przepalił mi przełyk w bardzo znajomy sposób. Wspominałem już, że czasami lubię sobie przedawkować, zwłaszcza na imprezach?
I zazwyczaj potem budzę się w cudzym łóżku…albo na własnym, zależnie od tego, co robiłem wcześniej. Jeden czynnik był jednak taki sam – rwący ból w tyłku. Och, obiecuję, jeśli wrócę do Japonii, skończę z tym.
Będę segregował odpady.
Będę wyprowadzał psa sąsiadki.
Nigdy więcej nie spóźnię się na wykłady, tylko błagam, dostarczcie mnie z powrotem do domu! Najchętniej w jednym kawałku.
- Prześpij się. – mruknął Sasori, nadal nie odrywając wzroku od widoku za oknem.
Jedyne, co się oderwało, to samolot od pasa startowego. Uch…start jest paskudny. Myślałem, że puszczę pawia na kogoś przede mną…albo obok mnie…najlepiej na Deidarę. Uczucie mniej więcej takie, jak na huśtawce, jednak nieporównywalnie silniejsze.
Ja współczuję pilotom i stewardessom.
Po chwili namysłu, sobie też współczuję.
- Nie, dzięki. – wymamrotałem, chociaż i tak chyba zaraz zasnę. Przynajmniej jest jeden plus – wódka trochę mnie rozluźniła. Trochę. Minimalnie. Korciło mnie, żeby zamówić drugi kieliszek, na ich koszt, ale się powstrzymałem.
Na wszelki wypadek, gdyby znalazła się okazja do ucieczki, wolę chodzić prosto, niż zygzakiem. Chociaż, może strzelanie do ruchomego celu byłoby dla nich trudniejsze?
- Jutro będziesz bardzo zmęczony. – powiedział obojętnie Sasori, zasuwając coś a la miniaturowa żaluzja na okienku, bo za nim zrobiło się irytująco biało.
Paskudny widok. Biel i biel. Nie ma góry, nie ma dołu. Tylko biel, tak jasna, że aż kłuje w oczy, zmusza do odwrócenia wzroku. Wolę gapić się na wnętrze samolotu. Ponad głowami pasażerów zobaczyłem tą samą stewardessę, którą zaczepiał Deidara.
Posłała mi uważne, zaniepokojone spojrzenie i niemal natychmiast odwróciła się.
- Tak jakby cię to obchodziło. – prychnąłem.
Jego nieludzko zimne oczy spojrzały na mnie jakby z zastanowieniem. Cholera. Co trzeba w życiu przejść, żeby mieć tak zimne oczy?
- Masz rację. Nie obchodzi. Tylko, że jutro musisz być zdolny do pracy. – powiedział chłodno.
- Pracy? Jakiej, cholera, pracy?
Juhu! Wywieźli mnie do Londynu, żebym pracował na czarno, pakując herbatę w fabrykach? Bosko.
- Tej, którą się zajmowałeś. – odparł, mrużąc lekko oczy. Rozchyliłem lekko usta z wrażenia.
- Skąd wiesz…?
Uśmiechnął się. Bardzo, bardzo zimno i nieco złośliwie, trochę ironicznie.
- A jak myślisz, dlaczego tu jesteś? – zapytał, przeszywając mnie wzrokiem, od którego niedźwiedzie polarne kulą się z zimna. Zadrżałem.
Kurwa, niemożliwe! Pieprzony Gad! Jak, jak….? Wiedziałem, że mi nie odpuści, ale żeby posuwał się do takich zagrywek? Aż tak bardzo zależało mu na moim tyłku? Co za oślizgły, podły skurwiel…
- Orochimaru kazał mnie porwać? – wyszeptałem ochryple, a dłoń Sasori’ego wylądowała na moich ustach.
- Zamknij się, bo ktoś jeszcze usłyszy. – wyszeptał. – Nie, to nie Orochimaru.
- A kto?
- Akatsuki.
Jakie suki?
- Akatsuki…? -powtórzyłem również szeptem. Pierwsze słyszę.
- Możesz nazwać nas mafią. – wyjaśnił z niepokojącym błyskiem w jasnobrązowych oczach. – Lub raczej pewną…organizacją. Zajmujemy się różnymi aspektami niekoniecznie legalnych dziedzin handlu i właśnie do tego potrzebujemy takich, jak ty. A Orochimaru narobił sobie u nas długów. Odbieramy w ten sposób zapłatę.
- Czyli…czyli Utakata też…i inni?
- Tak. – potwierdził bezlitośnie, a w jego ślepiahch coś zatrzepotało dziwnie. – Wszyscy…pracownicy Oro zostali wyselekcjonowani. Miał was całkiem sporo.
Co takiego?!
Chyba zauważył moją zszokowaną minę, bo uniósł lekko brwi.
- Nie słyszałeś o jego innych burdelach?
- Nie…
- To pocieszę cię myślą, że pracowałeś w tym najlepszym. „Oto”, dobrze mówię?
Kiwnąłem powoli głową, nadal w szoku. Skurwysyn…ciekawe, ilu młodych chłopaków zmusił do dawania dupy za grosze?
- To miałeś szczęście. Tam przynajmniej były utrzymywane jakieś standardy.
- Mam się z tego powodu cieszyć? – parsknąłem cicho.
Och, zajebiście. Orochimaru, dzięki ci, o panie, za poszanowanie mej dupy! Zaiste, tyś jest mój wybawiciel! A ja, nędzny proch i grzesznik, niewdzięcznie twierdziłem, że trafiła mi się najpodlejsza robota pod słońcem!
- Tak. – odparł lodowato, patrząc mi w oczy. – Chyba, że wolałbyś obsługiwać brudnych, śmierdzących meneli, nie dostawać wypłaty przez trzy miesiące z rzędu i nie używać gumek, nie chodzić na badania i tak dalej.
Jego ton mnie…przeraził. Brzmiała w nim jakaś pretensja, żal, ciężko tłumiona złość i rozgoryczenie.
- Sasori…to twoje imię, tak? – upewniłem się. Zacisnął wargi.
- Nic ci nie powiem. Możesz mówić na mnie Skorpion.
Westchnąłem. Niech mu będzie.
- W porządku…ty…pracowałeś tam?
Jedno kiwnięcie głowy wystarczyło, by moje wnętrzności wykonały gwałtowne salto. Zrobiło mi się jakoś…przykro? Chyba tak. Wygląda na młodszego ode mnie.
- Ile masz lat? – zapytałem, chociaż szczerze wątpiłem w to, że otrzymam jakaś odpowiedź.
- Szesnaście. – odparł, ku mojemu zdziwieniu.
I przerażeniu.
- ILE?!
- Zamknij się. – syknął, mrużąc oczy. Momentalnie ugryzłem się w język. – Tak, mam szesnaście lat. Dokładnie, kończę w listopadzie.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc zgodnie z jego rozkazem, po prostu zamknąłem pysk. I niedługo później zasnąłem.
Śnił mi się mały Sasori, smutny, w lateksowym wdzianku, z pejczem w jednej ręce i misiem w drugiej. Widok wręcz dobijający.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz