poniedziałek, 24 grudnia 2012

Sex telefon 7


      Odchrząknąłem i wbiłem spojrzenie w swoje buty. Nie no, nie, żebym miał coś przeciwko. Chętnie się z nim prześpię. Bardzo chętnie! Ale fakt, że chce po prostu skorzystać tylko z okazji i mnie przelecieć, zabolał. Troszeczkę, ale jednak. Myślałem, że jest nieco innym facetem. Nie z gatunku tych, których mózg znajduje się gdzieś w okolicach penisa. 
- Zgoda. – wymamrotałem. – Możesz mnie odwieźć. 
      W sumie to nawet lepiej. Z komisariatu do bloku, w którym mieszkam, jest spory kawałek trasy i to tą mniej przyjemną dzielnicą miasta. Cóż, szczerze mówiąc, sam w owej mieszkam i aż cud, że nie zostałem zgwałcony jeszcze po drodze do sklepu. Na dosłownie każdym kroku można natknąć się na młodocianych kryminalistów, równie młodociane dziwki i inne elementy, których społeczeństwo nie chce. 
     Shikamaru uśmiechnął się tylko leniwie i pogłaskał mnie po policzku. Ot tak, po prostu. Jakby robił to codziennie. A ja, cholera jasna, zadrżałem i poczułem, że dosłownie pali mnie skóra na twarzy.
- Jesteś słodki, tak się tak rumienisz. – mruknął, odsuwając się lekko. Tekst stary jak świat, oklepany i wyświechtany, służący głównie do zaciagania bezmózgich lasek w kierunku łóżka, ale i tak się ucieszyłem. Przynajmniej wykazał jakąś inwencję i się odezwał. Wygladał mi na faceta, dla którego ruszenie szczęką w celu powiedzenia „cześć” jest zbytnim wysiłkiem.
- Poczekaj tu, skoczę po swoje rzeczy. – rzucił i odwrócił się, idąc w kierunku jakiegoś pomieszczenia dla policjantów, a ja miałem przez chwilę doskonały widok na jego doskonałe tyły. Cholera, cały był doskonały. 
     Po niedługim czasie wrócił, z jakąś torbą na ramieniu, kluczykami w dłoni i papierosem w ustach. Bez zbędnego gadania machnął na mnie ręką i wyszedł głównym wejściem, przytrzymując mi drzwi. Grzecznie podreptałem za nim. 
- Które to twoje auto? – zapytałem, gdy dotarliśmy na parking za komisariatem. Widocznie limit słów na ten dzień mu się wyczerpał, bo wskazał dłonią jakąś srebrną Toyotę. To znaczy…wydaje mi się, że była srebrna. Za to z pewnością dawno nie była myta.
    Otworzył autopilotem drzwi, a ja usiadłem na fotelu pasażera, wdychając przyjemny zapach papierosów Shikamaru i drzewka cytrynowego, dyndającego obok lusterka wstecznego. Na szczęście, w środku było czyściutko.
- Sorry, ale nie chciało mi się go myć. – mruknął prosto z mostu, odpalając silnik. Otworzył okno i jakoś wyjechał z parkingu, co było zadaniem nad wyraz trudnym, gdyż niemal cała jego powierzchnia była zapchana autami.
    Przymknąłem oczy, opierając się głową o szybę po swojej stronie. Mam już kompletnie dosyć wszystkiego. Chce mi się spać.         
- Zmęczony, co? – odezwał się Shikamaru, strzepując popiół z papierosa gdzieś za okno. Mruknąłem tylko twierdząco, nie otwierając ślepi. Gdyby tak można było zasnąć i się więcej nie obudzić… Fajnie by było. 
- Zanim odpłyniesz, powiedz mi chociaż, gdzie mieszkasz. – parsknął śmiechem, a ja wymierzyłem sobie mentalny kopniak w dupę za głupotę. 
    Wymamrotałem adres, a mężczyzna skręcił gdzieś gwałtownie, gwiżdżąc pod nosem.
                                                                 ~~~
- Halo, książe, wstajemy. – usłyszałem gdzieś obok mojego ucha przyjemny, rozbawiony głos. Mruknąłem coś niechętnie i otworzyłem oczy, mrugając gęsto. Nade mną pochylał się Shikamaru, z szerokim uśmiechem na ustach.
- Cooo? – jęknąłem. Zachichotał cicho.
- Nic. Pod któym numerem mieszkasz?
- Jedenaście….
- Gdzie masz klucze?
- W…w kieszeni. – odparłem z wahaniem. 
      W lewej tylnej, gwoli ścisłości. 
- To możesz spać. – powiedział i wsunął dłoń do mojej kieszeni. Uch…po moich plecach przebiegł dreszcz. Nie namacał kluczy również w drugiej kieszeni, więc wziął mnie na ręce, wyciągnął z auta i przeszukał kieszenie z tyłu. Mimo senności, zaczerwieniłem się. Dotyk jego ciepłej dłoni był niezwykle przyjemny. 
- Mam! – oznajmił triumfalnie, po czym zamknął auto i zaczął mnie nieść w kierunku bloku. 
- Sam mogę iść. – zaprotestowałem słabo, chociaż wcale nie miałem na to ochoty. W jego ramionach było błogo, ciepło i rozkosznie.
      Kurwa, gadam jak zakochana panienka na wydaniu. 
- A zagwarantujesz mi, że po drodze nie zaśniesz i nie spadniesz ze schodów?
      Zachichotałem cicho, obejmując go nieco pewniej za szyję i westchnąłem cicho. Oparłem czoło na jego ramieniu.
- Shika, wiem, po co przyjechałeś, ale dzisiaj….
- Przyjechalem, żeby cię odwieźć do domu. – uciął z doskonale słyszalnym w głosie rozbawieniem. – Nie rób ze mnie bezdusznego dziwkarza, który leci na każdą okazję, bardzo proszę.
      Odchrząknąłem cicho, usiłując ukryć zadowolenie. Cholera, facet podoba mi się coraz bardziej. 
- A co na to twoja dziewczyna, hm? – zapytałem zaczepnie, otwierając jedno oko i patrząc na niego uważnie.
- Nie mam dziewczyny i mieć nie będę. Jestem homo.
       Hurra! Jeden – zero dla mnie!
- No to w takim wypadku co na to twój chłopak?
- Ciężko od niego wyciągnąć zdanie na ten temat, głównie z tego powodu, że takowy nie istnieje. Jestem wolny i do wzięcia. – zaśmiał się, kluczem otwierając drzwi. 
       Już mogę się ekscytować, czy jeszcze nie?
       Usłyszałem gdzieś na górze pogardliwe prychnięcie.
- Pedały. – prychnęła moja urocza sąsiadka, schodząc uważnie po schodach. Rzuciłem jej zimne spojrzenie, a Shika przeciwnie, uśmiechnął się pogodnie.
- Dobry wieczór pani. – przywitał się.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. – syknęła. – Zawsze powtarzałam, że takich to powinno się tylko kastrować. Zatruwacie społeczeństwo…
- Na pewno nie bardziej, niż zrzędzące emerytki, żyjące na koszt podatników. – odparł długowłosy wesołym tonem, a babę aż zatkało. – Czy wie pani, że dyskryminacja mniejszości seksualnych jes bardzo nieuprzejma?
      Kobieta spojrzała na niego oburzonym tonem, ale najwidoczniej w tym momencie jej elokwencja się kończyła, bo nie odpowiedziała nic. 
- Poza tym, obraża pani stróża prawa. – kontynuował Shika, a ja zagryzłem wargę, by nie śmiać się na głos. – Ma pani szczęście, że nie jestem w mundurze. W tym przypadku byłoby to karalne. 
      Wyminął ją zręcznie na schodach, ostentacyjnie całując mnie w policzek. Poczułem, jak robi mi się gorąco. Facet ma bossssskie usta…
- Nie cierpię takich ludzi. – mruknął, zatrzymując się przed drzwiami do mojego mieszkania. Szybko otworzył je i wniósł mnie do środka. 
      Zachichotałem cicho, stając na podłodze. 
- Dzięki. – mruknąłem. Teraz to ja stanąłem na palcach i pocałowałem go w policzek, obejmując lekko. Zamruczał cicho.
- Nie ma za co. Gdybym wiedział, że dostanę taką nagrodę, to bym cię niósł na rękach z komisariatu. – powiedział, zerkając na zegarek. – No, muszę się zbierać, raport czeka na dokończenie. Spodziewaj się nagłego wtargnięcia jutro rano.
      Hurra! On się zamierza ze mną znowu spotkać! Moje ego zaczęło odstawiać popisowy taniec radości z elementami streptease’u, a ja tylko kiwnąłem głową. Podszedł powoli do drzwi, po czym jednak zawrócił i stanął bardzo blisko mnie.
      W jednym momencie przycisnął mnie do ściany i pocałował głęboko, chwytając moją twarz w obie dłonie. Kolana mi dosłownie zmiękły. Musiałem przytrzymać się go, by zwyczajnie nie upaść. Przyjął to z pełnym aprobaty mruknięciem, wsuwając mi język do ust. Smakował miętową gumą do żucia, papierosami i …malinami? No, w każdym razie czymś słodkim. 
      Już nie mówiąc o tym, że doskonale całował.
      Przymknąłem bezwiednie oczy, a wtedy on odsunął się z westchnieniem.
- Do jutra. – mruknął, uśmiechając się lekko i odwracając w stronę drzwi. 
- Shikamaru….? – odezwałem się, gdy już trzymał rękę na klamce.
- Hm?
- Nosisz mundur?
      Zachichotał cicho, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Nie. Ale ten babsztyl nie musi o tym wiedzieć.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz