poniedziałek, 31 grudnia 2012
Chemia 24
Uchiha wyłonił się z łazienki dopiero podobrych kilku minutach, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego śmiałkom,którzy będą na tyle odważni, albo głupi, by go zaczepić, choćby z głupimpytaniem o ogień. Sasuke bardzo nie lubił głupich pytań. Przecież widać, docholery, że nie ma przy sobie zapalniczki! Niby gdzie miałby ją trzymać? Wkąpielówkach? Westchnął pod nosem, mając nadzieję tylko, że Gaara nie zaczniestrzelać do Uzumaki’ego swoimi zestawami wścibskich pytań, a blondyn zachowa natyle rozsądku, by mu się nie wygadać.
Wolałby nie wyjść na forum szkoły, jakozwyrodniały zboczeniec i pedał, molestujący swoich uczniów. Równałoby to się zutratą pracy i zwolnieniem dyscyplinarnym, co zamknęłoby mu drzwi na karierę wjakiejkolwiek szkole. Pewnie doszłaby jeszcze do tego sprawa w sądzie omolestowanie seksualne i batalia z cudowną mamusią Naruto, która stwierdzi, żebezczelnie gwałci jej syneczka w godzinach pracy, na którą ona płaci podatki.
Cóż… miałaby rację, w tej kwestii. Mniejszaz tym. Brunet wrócił, w nieco mniej radosnym humorze, niż kilkanaście minuttemu, na koc, który już zawłaszczył sobie i rządził nim niepodzielnie Kakashi.
- Zabierajdupę z mojej połowy. – warknął Sasu, kopiąc go niezbyt delikatnie w łydkę.Jasnowłosy oderwał wzrok od czytanej właśnie książeczki. Chemik z zawiązanymioczami mógłby zgadywać tytuł i trafiłby bez pudła. – Znowu czytasz te pornole?
- To nie sąpornole! – prychnął Jiraiya, który, jak zwykle, wyłonił się nie wiadomo, skąd,niosąc w wielkich łapach kubeczki z czymś, co wyglądało, jak zmielony lód zdodatkiem rozpuszczonej gumy balonowej i jakiegoś kolorowego lakieru w sprayu.I prawdopodobnie, tak właśnie smakowało, jeśli nie liczyć tych kilogramówcukru, które zapewne zostały dosypane do tej morderczej mieszanki.
- A co niby?– prychnął Uchiha. Z wyniosłą miną zmierzył wzrokiem niesione przez niego kubkii wyciągnął dłoń w jego kierunku.
Niby jako chemik, powinien wystrzegać siętakich świństw, jak ognia, ale Uchiha akurat był pod tym względem ewenementem. Uwielbiał takie świństwa, smakujące truskawkami. Nawet łudził się myślą, że toCOŚ jest naprawdę zrobione z owoców, mimo, że doskonale zdawał sobie sprawę ztego, iż to nawet obok truskawek nie stało. Pakował w siebie tonami żelki o kształciemiśków, lubił niezdrowe jedzenie i czasami zdarzało mu się stołować w lokalachtypu KFC, gdy dopadał go Symptom Shikamaru, czyli chwilowe obniżenie poziomumotywacji, co skutkowało tym, że nie chciało mu się zrobić dla siebie obiadu.
Urok kawalera.
Jiraiya chyba już odpuścił sobiewykłócanie się na temat swoich zboczonych powieści, bo westchnął i rozłożył sięna części koca, która pierwotnie była własnością Sasuke. Ten tylko zazgrzytałzębami ze złości. Przecież nie będzie robił scen na środku plaży znaczniestarszemu od siebie nauczycielowi.
Kakashi cicho zachichotał pod nosem.
- A ty zczego się cieszysz? – warknął Uchiha.
- Masz takiuroczy wyraz twarzy… – wymruczał Hatake, odwracając się ponownie na plecy.Przyssał się do swojego kubeczka, wciągając lodowatą, słodką breję.
Od biedy można było podrasować to trochęwyobraźnią i uznać za drinka z parasolką.
Anko nie miała takiego problemu, albomiała zbyt słabą wyobraźnię, bo od razu poleciała i kupiła sobie piwo. Asumachyba jest na nią wściekły. W sumie, nikogo to specjalnie akurat nieobchodziło. Są w końcu wakacje. A przynajmniej jakaś marna imitacja wakacji.
- Jiraiya,patrz! – krzyknął nagle biolog.
- Co?
- Ten Tenopala się topless!
- Gdzie?!
Pisarz poderwał się natychmiast do siadu,wylewając napój na swoją hawajską koszulę, co wywołało gromki wybuch śmiechunauczyciela biologii. Jiraiya coś wymamrotał gniewnie pod nosem, mówiąc oniewdzięcznych, cwanych dupkach. Sasu także nie wytrzymał i parsknął cichymśmiechem, na co najbliżej położeni uczniowie odwrócili się. No bo kto widziałśmiejącego się Żyjetę-sensei’a?
- Idę. –prychnął obrażony japonista, wstając z koca.
- Nareszcie…- westchnął czarnowłosy, uprzednio piorunując podopiecznych wzrokiem.
- Co?
- Nic, nic.
Obaj wymienili razem z Hatake znaczącespojrzenia, gdy długowłosy poczłapał dalej, zaczepiając różne dziewczęta ikobiety, nie bacząc na wiek. Liczyły się przede wszystkim zderzaki. A jako, żenajwiększe z dotąd spotkanych przez niego, miała Tsunade, tym samym panidyrektor piastowała zaszczytne pierwsze miejsce na liście jego „laseczek”.
- On sięchyba nigdy nie zmieni. – mruknął z rozbawieniem Kakashi, odkładając książkę.Najpierw jednak zagiął stronę, by nie zapomnieć, w którym miejscu skończył, coi tak w jego przypadku było bez sensu, bo czytał ją już chyba osiem razy.
W ciągu ostatniego kwartału.
- To źle? –wymamrotał czarnowłosy, podkładając sobie plecak pod głowę.
- Nie. Ty zato chyba się starzejesz. – rzucił luźno mężczyzna.
- Słucham?
- Zawory cisiadają. – zachichotał Kakashi, po czym dźgnął go palcem pod żebra. Uchihauniósł brwi. Czyżby ten idiota znowu sobie coś ubzdurał?
- Jakieznowu zawory?
- Prostataalarmuje, mój drogi. – szepnął konspiracyjnie jasnowłosy, nie mogąc opanowaćszerokiego uśmiechu na ustach. – Siedziałeś w kiblu jakiś kwadrans. No chyba,że poczułeś tak palącą zazdrość na wieść o moim kochanku, że poczułeś, iżmusisz sobie ulżyć. W takim wypadku…
- Zamknijpaszczę, Kakashi. – poprosił czarnowłosy najuprzejmiej, jak tylko potrafił.
- Dlaczego?
Czarnooki westchnął i uniósł się nałokciu, przyglądając mu się z zastanowieniem. Jednocześnie, drugą rękądyskretnie nabrał piasku i bez ostrzeżenia sypnął mu nim prosto do ust. Terazto on zaśmiał się szyderczo.
- Ty szyno!– wymamrotał oburzony do granic Hatake, wypluwając tyle piasku, ile tylkozdołał. – Giń, padalcu zwyczajny, anguisfragilis, zauropsydo cholerna!
- Kakashi…
- Zaraz citak mordę przemebluję, że cię własna rodzina padalcowatych nie pozna! Że już orzędzie łuskonośnych nie wspomnę.
Dopiero gdy łaskawie spełnił prośbęchemika, to jest „zamknął paszczę”, zdali sobie sprawę z tego, że obserwuje ichcoraz więcej osób, głównie ich uczniowie i jawnie się z nich śmieją, pokładającna swoich kocach. Szarowłosy pierwszy odzyskał rezon i rzucił się na bruneta, zwyraźnym zamiarem zakopania go w piasku po głowę.
Nie musiał długo czekać, aż dołączą doniego pierwszoklasiści, a potem reszta, z ucieszonym po pachy Jiraiyą na czele.
~~~
Gaara skręcał się wciąż ze śmiechu nawetwtedy, gdy dotarli już do pensjonatu, od progu zasypując starannie umytąpodłogę przytarganym z plaży piaskiem. Dosłownie wszystko było nim pokryte, ichubrania, plecaki, buty, nawet włosy i skóra, czasami w miejscach, w którychbyło to szalenie niekomfortowe. Dziewczyny wepchnęły się do środka jakopierwsze, owładnięte jedną myślą – dorwać się do prysznica jako pierwsza. Conajmniej połowa miała na ciele oparzenia słoneczne w różnych stopniachzaawansowania, ale nikt nie rozpaczał.
Na razie.
No, ewentualnie tylko pesymiści typuTen Ten mamrotali coś pod nosem o żelach po opalaniu i kefirze na spieczonąskórę. Naruto wyglądał właściwie jak raczek, ale pozostawał w błogiejnieświadomości co do faktu, że noc prawdopodobnie spędzi na stojąco, jęcząc.
I to bynajmniej nie z tego powodu, jakiby sobie życzył.
- Z czegorżysz? – westchnął Neji, obejmując swoje rude diablę w pasie. Głównie dlatego,że Sabaku niemal się dusił i nie był w stanie iść prosto.
-Wyobrażacie sobie… jego…. minę… jak muto przypomnimy na lekcji w przyszłym roku? – wycharczał przez łzy śmiechu,zginając się w pół.
Nawet blondyn nie mógł się nieuśmiechnąć. Sasuke, ze swoją kamienną i lodowatą miną, zakopany po samą głowę wpiasku, był widokiem przekomicznym. Zwłaszcza wtedy, gdy beznamiętnym tonemobiecał wszystkim niedostateczne na koniec roku, a tym, którzy nie podlegalijego ocenie, czyli nauczycielom, śmierć w płomieniach. Nikt, naturalnie, nieprzejął się zbytnio jego groźbami. Chemik, zakopany od szyi w dół w piasek, maznacznie mniej autorytetu, niż chemik, sunący korytarzem w stronę klasy,dzierżąc w dłoni dziennik.
- Ruszciesię, dzieciarnio, kolacja o osiemnastej. – krzyknął Jiraiya, wpychając ichprzodem przez drzwi. Neji zerknął na zegarek.
Może się to wydać naprawdę dziwne i zgoła niemożliwe, ale było kilka minut przed siedemnastą. Wychodzi więc na to,że spędzili na plaży bite pół dnia, co zapewne niekorzystnie odbije się naskórze niektórych. Hyuuga nie mógł powstrzymać uśmieszku na widok dziewczyn,które już chodziły na palcach, bo miały spieczone pięty. Ino i Sakura,naturalnie, pogardziły balsamami do opalania, bo obie stwierdziły, że musząmieć najbardziej złocistą skórę.
Nieco minęły się z celem. Obie są różowe,przy czym, w wypadku Sakury, jedyne, co w jej postaci się teraz kolorystycznienie zlewa, to zielone oczy, zmrużone w wyrazie najszczerszej złości. Mimo to,zamierzała za wszelką cenę wprowadzić swój niecny plan w życie. Skoro rywalkatakże wygląda jak rak, to ona sama nie jest na przegranej pozycji.
Jedynym, który ożywił się na wzmiankę o kolacji, był Chouji. Poleciał korytarzemjako pierwszy, a za nim Neji, z nieco mniejszym entuzjazmem, ciągnąc ze sobąwciąż zataczającego się ze śmiechu Gaarę. Naruto szedł jako ostatni,specjalnie, dlatego, że tuż za nim był nauczyciele, a pochód kończył Sasuke, zminą bardziej wkurzoną, niż to normy określają. Nikt nie byłby zbyt zadowolony,gdyby uczniowie, którzy powinni czuć wobec niego wyłącznie szacunek, respekt ilęk, zakopali go na plaży, w piasku, z polecenia mężczyzn, którzy powinniświecić wzorem i przykładem.
Już nie mówiąc o tym, że wyszedł naidiotę, zwłaszcza w oczach Naruto, który ofiarnie z kilkoma dziewczynamiwykopał nieszczęsnego chemika.
- Naruto…? –odezwał się cicho, gdy wszyscy zniknęli za drzwiami swoich pokoi, a tylkoblondyn udawał, że rozwiązało mu się sznurowadło w bucie.
- Tak?
- Ja…
- Jeślichcesz mnie przeprosić za dzisiaj, to nie musisz. – wyprzedził go jasnowłosy,prostując się. Mówił cichym szeptem, byzmniejszyć ryzyko, że ktoś ich usłyszy.
Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, żeto tylko przedsmak tego, co ich czeka. Uzumaki był jeszcze niepełnoletni, przezco najmniej trzy lata będą musieli się ukrywać, prowadzić przyciszone rozmowyna przerwach, a podczas lekcji udawać, że jedno ma w nosie drugie i nawzajem.Tak, aby nikt nie domyślił się, że łączy ich coś niemoralnego. Przynajmniej niebyło ryzyka, że Naruto urodzi mu dziecko, ale i tak sytuacja rysowała sięgorzej, niż beznadziejnie.
- W pewnymsensie owszem. – odszepnął Uchiha, nerwowo rozglądając się.
Lewa, prawa, czysto. Teren bez intruzów wpobliżu. Mężczyzna schylił się i lekko musnął wargami jego policzek.
- Przyniosęci później żel na oparzenia słoneczne. – mruknął, odsuwając się lekko. Zkieszeni wyciągnął klucz i wsunął go do zamka w swoich drzwiach, po czymprzekręcił z lekkim kliknięciem.
- Nietrzeba.
Twarz chemika niemal przepołowiłzłośliwy uśmiech.
- Wierz mi,trzeba.
~~~
Kolacja minęła w spokojnej atmosferze.Chouji, jak zwykle, nie zwracał uwagi na wszystko, z wyjątkiem tego, coaktualnie znajdowało się na jego talerzu, Gaara coś marudził o diecie ikategorycznie odmówił tym razem jedzenia, a Kibie chyba nawet poprawił sięodrobinę nastrój. Po posiłku jakoś udało im się odciągnąć Akimichi’ego od stołui wyszli jako ostatni ze stołówki.
- Co robimyteraz? – zapytał Naruto.
Sasuke obiecał, że przyniesie mu tendziwny żel, ale to dopiero później. Miał nadzieję, że uda mu się jakoś pozbyćKiby z pokoju. I czuł się z tym źle.
Jeszcze tak niedawno temu twierdził, żejest w nim zakochany, a teraz już był pewny, że jest inaczej. I wcale niedawało mu to radości. Czuł, że jest wobec Inuzuki bardzo nie fair i nic niemógł z tym zrobić. Nie mógł przecież powiedzieć o tym, jakie relacje łączą gotak naprawdę z Uchihą.
Chociaż… dlaczego nie? Przecież byliprzyjaciółmi. Powinien to zrozumieć.
- Idziemy do nas. – zawyrokował Sabaku zdziwnym uśmieszkiem.
- Po co?
- Zobaczysz!
Blondyn posłał pytające spojrzenieHyuudze, ale ten tylko wzruszył bezradnie ramionami, podczas gdy jego chłopakotwierał kluczem pokój. Wniosek? Należało się bać. Skoro nawet Neji nie wie,albo nie domyśla się, co roi się w rudej głowie Sabaku, można być pewnym jednego,ważkiego faktu. To będzie albo bardzo głupie, albo bardzo szalone, albośmieszne. Albo wszystko na raz.
- Zapraszamna salony. – powiedział Gaara z iście królewską miną, wskazując dłonią wnętrzepokoju.
A Naruto doznał swoistego szoku.
Szczerze mówiąc, nie przypuszczał nawet,że w tak krótkim odstępie czasu, jaki mieli, można aż tak zabałaganićpomieszczenie o równie niewielkiej powierzchni. Męskie kosmetyki, ciuchy(Gaary, naturalnie), inne przedmioty, które zabrali ze sobą oraz dziwne rzeczy,raczej o bardzo ściśle określonym przeznaczeniu, tworzyły barwną kupę i walałysię po wszystkich powierzchniach płaskich, które napotkały.
- O rany. –mruknął cicho. Sam siebie uważał za bałaganiarza, ale w jego pokoju nadalpanował względny porządek.
Neji zacisnął wargi. On sam był pedantem, całyten burdel był efektem artystycznych uniesień jego zielonookiego diablątka. Ijuż wiedział, kto będzie ten syf sprzątał.
On sam, bo jeśli rudy dorwie się doporządków, to efekt jest gorszy, niż przed zabiegiem.
- Siadajcie! – zachęcił ich czerwonowłosy, rzucającsię na łóżko.
- Gdzie? –prychnął Shikamaru.
- Tam, gdzienie ma moich rzeczy.
- Bardzośmieszne. – wymamrotał Nara, zasiadając na podłodze. Hyuuga w tym czasieotworzył torbę, gdzie mieli sprytnie przemycone puszki z piwem i dwie paczkifajek.
Pierwsza puszka ruszyła w obieg, szybko zresztą opróżnili ją. Atmosfera nieco rozluźniła się, a Sabaku wyciągnąłtelefon.
- Dzwonimydo kogoś?
- Kogo?
- Nie wiem….– zamruczał, kładąc się na brzuchu, tak, że teraz jego głowa zwisała z łóżka,razem z ramionami. – Dajcie mi jakiś numer.
Pierwszy zorientował się Shika i wyłożyłsię z ciężkim westchnięciem wzdłuż łóżka, opierając głowę o kłębek ubrań, jakisobie zwinął z najbliżej walających się ciuchów.
- Znowuzamierzasz głupie telefony komuś robić?
- Aha! Nodawajcie mi jakiś numer.
Kiba uśmiechnął się pod nosem i wyciągnąłwłasną komórkę. Szybko podyktował mu ciąg cyferek i wszyscy zamilkli, gdySabaku włączył tryb głośnomówiący.
- Jak on sięnazywa? – szepnął zielonooki.
- Sakon.
- A ja?
- Guren. –zachichotał pod nosem Shika.
Gaara świetnie potrafił naśladować babskiegłosy.
- Tak,słucham? – zachrzęściła komórka głosem młodego mężczyzny w okresie mutacji.
- Sakon? –wydusił z siebie Sabaku, ciepłym, miękkim altem, przechodzącym momentaminaturalnie w pisk, jak to czasem bywa u dziewcząt.
- Tak. Ktomówi?
- Guren. –palnął natychmiast.
Chwila ciszy.
- JakaGuren?
- Nooo, nieżartuj, pamiętasz tamtą imprezę? – jęknął szmaragdowooki tonem upierdliwejniewiasty, a Naruto ugryzł się w rękę, by nie parsknąć śmiechem.
- Eee…. No,chyba tak…
Tym razem Kiba także musiał w podobnysposób powstrzymać się od śmiechu.
- No,właśnie, dzwonię właśnie w tej sprawie. – rudy przyjął zaniepokojony ton, awszyscy automatycznie pochylili się bliżej, z wyjątkiem Maru, który uniósł sięna przedramieniu ku górze. – Bo jest taka sytuacja, że… ja jestem z tobą wciąży. I po prostu boję się, że jeśli dziecko będzie miało mordę po tobie, toje lekarz z pępowiną pomyli i nie dostanę becikowego.
Głośny ryk śmiechu zagłuszył wymamrotaneprzez chłopaka przekleństwo i nagły sygnał rozłączenia.
Gaara był na tyle sprytny, że specjalniedla takich akcji zastrzegł sobie numer.
- Dawajcienastępny. – rozkazał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Tymczasem Uchiha przechodził właśnie przezkorytarz i aż przystanął, słysząc rechot z pokoju Sabaku i Hyuugi. Był niemalpewny, że chłopcy mają coś do picia, czego kategorycznie mieć nie powinni…. Ażgo korciło, by wparować do środka i zrobić Meksyk, ot, tak, dla zasady, aleusłyszał głos Naruto.
Lepiej nie przeszkadzać w takim wypadku.Chłopak w końcu też miał wakacje i prawo do durnych telefonów z kumplami.Właśnie tym zajmowali się drugoklasiści, z tego, co usłyszał chemik. Uchiha westchnąłcicho, wzruszywszy ramionami i ruszył do swojego pokoju. Chwycił chłodnąklamkę, nacisnął, pchnął drzwi…
I niemal się przewrócił.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz