niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 18


   Nie ucieknę. Cholera, wiem to. Chłodny dotyk noża, lekko dźgającego mnie w okolicy nerek, dobitnie mnie o tym informuje. To takie irytujące… Przecież tu dookoła kręci się mnóstwo, dosłownie MNÓSTWO celników i tak dalej! Niech ktoś zainterweniuje. Niech ktoś ich zatrzyma, błagam!
    Nikt nawet nie zwraca na nas większej uwagi. Nikt nie zauważył noża, przyciśniętego do moich pleców. Kurwa, mam ochotę wyć z bezsilności.
    To chyba najgorsze, co może się człowiekowi przytrafić.Ta świadomość, że wokół jest pełno osób, które by mnie uratowały, ale mimo to i tak zostanę wywieziony. Bóg raczy wiedzieć, dokąd. 
    Nasze walizki zostały już oddane, mieliśmy przy sobie tylko bagaż podręczny, czyli nieduży plecak, który trzymał Sasori. Odwrócił się po chwili i wcisnął mi go do rąk.
- Trzymaj to. I nie zgub. – powiedział sucho, kierując się w stronę odprawy.
    Wokół nas przepływały niekończące się fale ludzi, różnej narodowości, różnych ras, różnie ubranych i mówiących różnymi językami. Pieprzona różnorodność, kurwa. Dlaczego nikt nie zauważy, że trzęsę się ze strachu? Dlaczego nikt nie widzi, że jestem trupioblady i chce mi się rzygać, a tyłek promieniuje ostrym bólem? 
    No, tego ostatniego akurat nie muszą dostrzegać, chociaż krzywię się przy każdym kroku. Nie zatrzymuję się jednak. Nie mam wątpliwości, że Deidara bez większych oporów zatopiłby ostrze w moim ciele. Już raz tak zrobił, w pewnym sensie.  
    I nie było to wcale miłe wrażenie. 
- Pospieszcie się. – ponaglił nas Sasori. – Deidara, zbliżamy się do kontroli celnej. Schowaj nóż. Gaara, bardzo proszę, bez numerów. Dobrze wiesz, że będziemy w stanie cię powstrzymać.
    Kiwam głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Strach paraliżuje mi struny głosowe. 
    Mam nadzieję, że w tym plecaku są narkotyki. Albo broń. Albo chociaż lewe fajki! Boże, błagam, niech nas zatrzymają…
    …kontrola przebiega gładko. Facet nawet nie przyjrzał się dokładniej mojemu fałszywemu paszportowi. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy turystami. Cholera. Przecież podałem Shikamaru ich opisy, powinni przekazać je do takich miejsc, jak lotniska.
    No dobrze, może i nie były one zbyt szczegółowe, ale to najlepsze, na co mnie było stać w tamtym momencie. Powinien to rozumieć. 
- Miłej podróży. – powiedział uśmiechnięty celnik, a ja bez słowa odebrałem paszport. Spróbowałem również się do niego uśmiechnąć, ale mięśnie mojej twarzy uparcie odmawiały współpracy. Zmarszczył brwi i przyjrzał mi się dokładniej. 
    Błagam. błagam, błagam, zatrzymaj nas! 
- Dobrze się pan czuje, panie Gakusaba? – zapytał. Sasori pojawił się przy mnie niemal natychmiast, zanim zdążyłem choćby otworzyć usta, by wydusić odpowiedź.
- Proszę się nie martwić, nie najlepiej czuł się przez wyjazdem. Z resztą, boi się latać. – wyjaśnił wesołym, choć nieco zatroskanym wzrokiem, klepiąc mnie po ramieniu. Na zwykle lodowato obojętnej twarzy miał teraz uśmiech. Wyprodukowany na potrzeby sytuacji, ale i tak perfekcyjnie.
    Owszem, miał rację. Boję się z nimi latać gdziekolwiek. 
    Celnik podrapał się po głowie i uśmiechnął ze współczuciem.
- Rozumiem. W takim wypadku zamówiłbym na pana miejscu coś alkoholowego, już na pokładzie samolotu. Tak na rozluźnienie. – powiedział, wskazał nam dalszy kierunek (tak, jakbyśmy strzałek nie widzieli…), a Sasori pociągnął mnie za ramię.
- Żadnych dyskusji, rozumiesz? – syknął. 
    Kiwnąłem głową, czując, jak pieką mnie oczy. Cholera. Byle tylko się tutaj nie rozpłakać. Zrobiłbym widowisko, a rudy by mnie po prostu zabił. Z duszą na ramieniu ruszyłem za nimi, ściskając w dłoniach plecak.

                                                       ~~~
    Nie wiem, jak znaleźliśmy się na pokładzie samolotu. Byłem tak przerażony, że z trudem kontaktowałem. I nie miałem zielonego pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy zauważyłem śliczną twarz młodej stewardessy w dopasowanym kostiumiku linii lotniczych, pochylającą się nade mną.
- Proszę pana…?
- T…tak? – mruknąłem i skrzywiłem się. Mówiłem już, że siedzenie nawet w tak mięciutkim fotelu, zaraz po gwałcie, jest nieco uciążliwe?
   Nie? To teraz mówię. Jest i to cholernie. 
- Nie wygląda pan najlepiej…coś się stało? – zapytała, a ja miałem ochotę parsknąć gorzkim śmiechem. Na całą maszynę, tak, żeby piloci mnie usłyszeli.
    Nie, moja droga, nic z tego. Po prostu, jakoś wczoraj ten oto, siedzący obok mnie blondyn, mnie zgwałcił. Nic specjalnego. Ach, zapomniałbym! Właśnie jestem przez tą dwójkę porywany i wywożony cholera wie gdzie.
    Tak, siedzę w samolocie i nadal nie wiem, dokąd będziemy lecieć. To się nazywa panowanie nad sytuacją!
- Boi się lotów. – wytłumaczył natychmiast Sasori. Siedzieliśmy w potrójnym rzędzie, on przy oknie, ja w środku, a Deidara z brzegu. I odkryłem, że nasza blond piękność widocznie gustuje też w kobietach, bo właśnie bezczelnie gapi się na tyłek stewardessy. Zerknęła na niego kątem oka, a ten wyszczerzył się do niej i puścił perskie oczko.
    Zarumieniła się.
    Zabierzcie mnie stąd, błagam. 
- Rozumiem. – powiedziała, poprawiając kostium Nippon Airways. – Może życzy sobie pan w takim wypadku coś do picia?
- Przynieś mu setkę, kochanie. – rzucił natychmiast Deidara.
    Co za oblech. Zarumieniła się jeszcze bardziej, wymamrotała coś nieskładnie i sobie poszła. Chyba po setkę.
    O, mam pomysł! W samolotach wódkę dają w takich maleńkich buteleczkach. Może uda mi się ją upierdzielić i podetnę sobie żyły szyjką?
    Plan zaiste doskonały. 
- Na miejscu powinniśmy być za jakieś… dwanaście godzin. – powiedział Sasori, zerkając na zegarek. – Pamiętaj, że cię cały czas obserwujemy. Bez numerów.
- „Na miejscu”, czyli gdzie?
- W Londynie. 
    …Aha. Fajnie. Nie, no, zawsze chciałem zwiedzić Londyn. Z tym, że chyba raczej nie będziemy mieć czasu na wycieczki krajoznawcze. Nie mam pojęcia, po co mnie tam wiozą, ale na pewno nie po to, żebym zobaczył sobie Big Bena. 
    Cholera. Shikamaru mógłby się pospieszyć…
    …pod warunkiem, że on mnie w ogóle szuka. Zimna igła niepokoju ukłuła mnie w serce. A co, jeśli on wcale nie ściga nas? Może znalazł sobie już kogoś innego? Albo uznal, że taka szmata, jak ja, nie jest mu do niczego potrzebna? 
    Że równie dobrze mogę zdechnąć?
    Niezbyt pocieszająca myśl.
    Dziewczyna przytargała do nas ten firmowy wózeczek i nalała mi do dużego kieliszka wódki. Czyli z podcinania żył szyjką nici. Ewentualnie, mogę potłuc to szkło. Deidara w tym samym czasie zdjął rękawiczki i wyciągnął z kieszeni pieniądze, po czym wręczył jej należność za alkohol. Ze sporym napiwkiem.
    A jej oczy urosły do rozmiaru zakrętek Nestea, gdy zauważyła tatuaż na wnętrzu jego dłoni. Kurwa, kurwa, kurwa! To jest moja szansa! Spojrzałem na nią tak błagalnie, jak tylko potrafiłem, a ona chyba zrozumiała, bo zbladła. 
- Dziękuję. – powiedziała jednak po chwili do blondyna i uśmiechnęła się, po czym ruszyła w stronę tej części dla personelu. Odwróciłem się za nią i zobaczyłem, jak na migi pokazuje mi, że gdzieś zadzwoni.
    Gdzie? Mam nadzieję, że na policję.     
- Niezła dupa, nie? – zachichotał niebieskooki, rozsiadając się wygodnie na fotelu.
- Nawet o tym nie myśl! – prychnął Sasori. – Jesteśmy w robocie. 
    Obejrzałem się jeszcze raz. Dziewczyna gwałtownie o czymś rozmawiała z pilotem, który sięgał po słuchawkę telefonu. Odetchnąłem cicho.

                                                                        ~~~
      Otyła kobieta zza lady w końcu przytoczyła swoje masywne cielsko, wraz z zamówieniem, po czym usadowiła się za swoim „miejscem dowodzenia”, ze znudzeniem zabijając muchy, irytująco latające w kółko. Shihamaru westchnął i spojrzał smętnie na cheeseburgera.
      Nie miał ochoty go jeść.  
- Co zamierzasz dalej zrobić? – przerwał ciszę Asuma, wyciągając kolejnego papierosa. Czwartego, czy piątego… Nad nimi krążyła już cuchnąca chmura dymu. 
- Nie wiem… – mruknął Nara, bezmyślnie suwając popielniczką po zatłuszczonym blacie.
     Nadal szczerzyła się w parodii pomarańczowego uśmiechu, niosąc raczej swoim widokiem ponurą rezygnację, niż otuchę.
     Sarutobi wyrwał mu fajans z dłoni i zgasił na dnie peta, patrząc na przyjaciela ze zmęczeniem. Maru naprawdę był teraz wrakiem. Nie chodziło już o jego chorobliwie bladą cerę, zmęczone, podkrążone ciuchy i fakt, że ostatnio najwidoczniej schudł, bo ciuchy wisiały na nim, jak na wieszaku. 
     Widać było, że jest na skraju wytrzymałości psychicznej. Ciągle spięty, strzelał z zaniepokojeniem wzrokiem i cały czas nerwowo bawił się tym, co miał pod ręką. Nie dobrze. Jeśli najlepszy detektyw w Japonii jest w takim stanie, sprawa rysowała się źle.
- Maru.. – zaczął z westchnieniem, mentalnie przygotowując się na trudną rozmowę.
- Hm?
- Nie uważasz, że zbyt emocjonalnie do tego podchodzisz? – zapytał.
    Zapalniczka, którą Shika bezwiednie otwierał i zamykał, wypadła mu z dłoni. Z cichym „stuk!” wylądowała na brudnej, lepiącej się podłodze, że chłopak nawet nie schylił się, by ją podnieść.
- Słucham? – wykrztusił.
- Czekaj, nie o to mi chodziło! – przerwał mu natychmiast przyjaciel, pocierając ze zmęczenia kąciki oczu. – Rozumiem, że to twój chłopak, jesteś w to zaangażowany uczuciowo i tak dalej… ale to właśnie może cię zgubić.
    Nara zmarszczył brwi.
- O czym ty…?
- Posłuchaj, wasz przeciwnik to mafia, tak? Nie jacyś tam gówniarze, porywający dla okupu, tylko mafia. Z tego, co mówiłeś, wynika, że dobrze zorganizowana. W tym stanie ich nie złapiesz. Za bardzo się tym stresujesz, rozumiesz? Możesz popełniać fatalne błędy. 
     Długowłosy milczał przez chwilę, po czym powoli kiwnął głową. Zsunął gumkę z włosów, pozwalając, by rozsypały mu się na ramionach. Były potargane i równie przetłuszczone, co blat stolika, przy którym siedzieli.
- Zjedz coś bardziej konkretnego, niż ta padlina. – powiedział brunet, wskazując na stygnącą kanapkę. – Wyśpij, wykąp. Pomyśl na spokojnie. Tak, jak przy innych sprawach. Gdzie się podział Detektyw Maru? Teraz widzę tu zestresowaną, zrozpaczoną ciotę, bez urazy.
    Shikamaru parsknął śmiechem pod nosem, związując na nowo swoje ciemne, długie pasma.
- Potrafisz zmotywować, jak nikt inny. – prychnął.
- No ba. Zajmę się tym zawodowo. Kiedy już wyrzucą mnie z pracy, za to, że jutro będę nieprzytomny. 
    Nara nieco zmieszał się.
- Wybacz, że cię tu ciągnąłem o tej porze… – zaczął, ale mężczyzna tylko machnął ręką.
- Nie ważne. Po prostu, weź sobie do serca to, co ci mówię, okey? I teraz spadaj. Konferencja skończona, wracam do domu.
    Maru chyba miał właśnie coś odpowiedzieć, ale jego komórka zawibrowała. 
- Przepraszam. – rzucił i wybiegł z lokalu, przykładając telefon do ucha. 
    Wrócił po kilku minutach, całkowicie rozbudzony, spięty i bardzo blady.
- Stało się coś…?
- Na policje dzwonił ktoś z lotniska Narita. Podobno znaleziono tam trzy osoby, z czego dwie pasowały do opisu Gaary…          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz