poniedziałek, 24 grudnia 2012

Sex telefon 3


Zgodnie z przewidywaniami, obudziłem się po jedenastej, dokumentnie ignorując fakt, że mój budzik prawdopodobnie rano dzwonił. Zajęcia mam na ósmą. Ale przecież nic się nie stanie, jak raz nie pójdę, prawda?
     Ziewnąłem szeroko, przewracając się na drugi bok. Nie chce mi się wstawać. Dopadł mnie Zespół Zaawansowanego Lenia i nie zamierzam podnieść swojej zgrabnej, aczkolwiek używanej przez wielu mężczyzn dupy, przed południem. Nie i już. 
     Zespół Zaawansowanego Lenia…
     Lenia…
     „Zadzwoń do mnie jutro.”
- Ja mam schizę. – powiedziałem do siebie z pełnym przekonaniem, patrząc w sufit. Cóż, sam fakt, że mówię do siebie, już może świadczyć o zalążku choroby psychicznej. Niestety, w tym cholernym mieszkaniu nie mam do kogo się odezwać. Chyba przygarnę ze schroniska jakiegoś psa. 
      Owszem, wole pchlarza z psiego bidula, niż rozpieszczonego yorka, który boi się kotów i odkurzacza. Z prostej przyczyny – byłby moim przyjacielem. A w każdym razie, rozumiałby mnie doskonale. W końcu też byłby porzucony i samotny.
      Och, chyba zaczynam użalać się nad swoim losem. Chyba jednak wstanę i posprzątam. Nawiasem mówiąc, to zaskakujące, że taka jedna, niepozorna osóbka, jak ja, zdążyła w tydzień zrobić taki burdel. Moje ciuchy, kosmetyki i inne graty walały się dosłownie wszędzie. Tworzyły pstrokaty dywan na mojej podłodze i zwisały z poręczy foteli, półek, a nawet z lapy. Nawiasem mówiąc, nie mam pojęcia, jak ta skarpetka tam się dostała. Ja jej tam na pewno nie zawiesiłem. No chyba, że zrobiłem to pod wpływem.
      Taaak, taaak, piję. Okazjonalnie, co prawda, ale piję. W samotności, rzecz jasna. Tak po prostu, żeby się urżnąć i zapomnieć. Czasami boję się, że wpadnę w nałóg, albo ciąg alkoholowy, ale po kilku łykach jakoś ta kwestia odpływa na dalszy plan. 
      Westchnąłem i wstałem z łóżka, czując pulsujący w skroni ból. No tak, wczoraj znowu ryczałem. Zawsze, gdy płaczę, boli mnie potem głowa. Poczłapałem na boso do kuchni, gdzie wygrzebałem z szafki jakieś tabletki przeciwbólowe i wyciągnąłem z lodówki jogurt brzoskwiniowy. Kiedyś na kacu wziąłem od razu trzy tabletki, oczywiście na czczo. Rzygałem potem jak kot i miałem dzień wyjęty z życia. Od tego czasu nigdy, ale to nigdy nie biorę proszków bez jedzenia. 
      Dosypałem musli do jogurtu, a wtedy zadzwoniła moja komórka.
      Ta służbowa!
      Rzuciłem jogurt na stół, nie przejmując się faktem, że jego zawartość rozbryzgała się po blacie i chwyciłem wyjące urządzenie. SMS! 
      Błagam, błagam, niech to będzie ON, błagam, błagam, błagam….!
      Promocja.
- Kurwa! – wrzasnąłem, rzucając przeklęte ustrojstwo na podłogę. Komórka rozłożyła się samoistnie na dwie części, a bateria wyskoczyła. Trudno. Przynajmniej nikt nie będzie do mnie dzwonił i dadzą mi święty spokój. Nareszcie.
       Spojrzałem ponuro na stertę brudnych naczyń w zlewie i wziąłem się za zmywanie. Tak, tak, nadal w samej bieliźnie, ściślej mówiąc – w samych stringach. Czasami lubię sobie chodzić nago, lub półnago po domu. Przecież nikt mnie nie widzi… no, z wyjątkiem sąsiada, który ma okno naprzeciwko mojego. Z resztą, i tak mnie to nie obchodzi. Przywykłem do tego, że zupełnie obcy ludzie widzą moje ciało. Niech sobie popatrzą, jest na co. 
       Nie jestem narcyzem, ale i nie lubię fałszywej skromności. Dobrze wiem, że mój wygląd jest na poziomie powyżej przeciętnej i zarabiam na tym. Chociaż powoli mam już dosyć tej pracy. 
       Właściwie już od początku miałem jej dość. Teraz po prostu moja chęć do przebywania w lokalu Orochimaru stopniowo spada poniżej zera. Próbowałem już się rozglądać za inną pracą, ale dupa. Nigdzie mnie nie potrzebują.
       Jeśli tak dalej pójdzie, do końca życia zostanę dziwką, tak jak moja kochana mamusia. Widocznie mam to po niej w genach. 
       Odstawiłem umyte już naczynia na suszarkę i w dosyć szybkim tempie pozbierałem walające się na podłodze przedmioty i poukładałem je w odpowiednich miejscach. Zrobiłem w łazience porządek, wyszorowałem prysznic i wyciągnąłem z szafy odkurzacz. Słuchawki mojej ukochanej MP3 wetknąłem do uszu i zacząłem walczyć z tonami kurzu, zalegającymi na panelach. 
       Do czternastej mieszkanie już lśniło, a ja byłem trochę spocony, ale za to dumny z siebie, jak cholera. Wykąpałem się błyskawicznie i jednak złożyłem służbową komórkę, bo Oro by mnie zadusił, gdyby się dowiedział, że była przez ten cały czas wyłączona.
       Co prawda, klienci dzwonią tylko w wyznaczone dni, o konkretnych godzinach, które umówią sobie z tym gadem, ale ten oślizgły zboczeniec uważa, że muszę być z nim w stałym kontakcie. Zupełnie tak, jakby nie miał mojego prywatnego numeru. 
        Usiadłem na blacie stołu i wybrałem numer Sasuke. Lubię sobie czasem podzwonić na koszt Gada. 
- Halo? – odezwał się aksamitny, oschły głos mojego „kochanka”.
- Cześć Sasu, tu Gaara. Mógłbyś podrzucić mi notatki? 
- Mhm. Dlaczego nie byłeś na zajęciach? 
        Och, mam mu powiedzieć, że nie wstałem rano, bo w nocy płakałem w poduszkę, rozważając nad swoim beznadziejnym położeniem? Mam mu opowiedzieć o nieznajomym Shikamaru, który samym swoim głosem rozpalił mnie do czerwoności? Czy on żąda, bym mu wyznał, jak bardzo czuję się źle i samotnie, zwłaszcza w nocy? 
        Niedoczekanie.
- Po prostu źle się czułem. – odparłem.
- Aha. 
        I tak mi nie uwierzył, ale nie naciskał. Przynajmniej tyle dobrego.
- Przyniosę ci je za dwie godziny. – powiedział i rozłączył się. Nie, żeby to było jakieś szalenie ważne, ale mógłby chociaż „cześć” powiedzieć! 
       Westchnąłem ciężko i zastanawiałem się przez chwilę, czy zadzwonić do brata. Tak po prostu, żeby pogadać. Doszedłem jednak do wniosku, że pewnie jest zajęty, więc mu nie będę zawracać dupy. Pozostaje mi tylko czekać do tej pieprzonej dziewiętnastej, a potem iść do pracy.
        A potem….A potem wrócę do domu i zacznę namyślać się, czy zadzwonić do Shikamaru. Szczerze mówiąc, wraz z upływem każdej sekundy, ten pomysł wydawał mi się coraz gorszy. Niby o czym mam z nim rozmawiać? O pogodzie? I tak wiem, że chodzi mu o kolejną sesję, ale ja… ja tego chcę i jednocześnie nie chcę. 
- Sabaku, naprawdę ci odwala. – mruknąłem do siebie, wyciągając obiad z lodówki. Nie chciało mi się jeść, ale jednak trzeba. Nie chcę zemdleć w pracy, a tak się już zdarzało, gdy nie jadłem. Cóż, jestem dosyć kruchy i chorowity. 
        Hihihi, żebyście widzieli minę jednego faceta, gdy mu strzeliłem odlot w trakcie sceny wiadomej. Bezcenna. Sam niemal zszedł na zawał, a potem osobiście zawiózł mnie do szpitala, przeprosił 80 razy i zapłacił potrójnie. Naturalnie, Oro zabrał tą nadwyżkę do własnej kieszeni. 
        Chciwy skurwiel. Ostatnio znowu obciął mi pensję, chociaż jestem jednym z najbardziej rozchwytywanych pracowników!
        Zjadłem powoli obiad, zastanawiając się jednocześnie, co słychać u mojej drogiej mamusi. Przykry temat, ale lubię się czasem podręczyć. Nazwijmy to psychicznym masochizmem. 
        Ciekawe, czy nadal się puszcza? Pewnie tak, chociaż kto by ją tam chciał? Z drugiej strony jednak, aż taka stara nie jest. Ma trzydzieści osiem lat. 
        Taaak, tak, urodziła Kankuro w wieku lat piętnastu, a mnie, gdy miała osiemnaście. W międzyczasie przewinęła się jeszcze niezaplanowana Temari, która jest córką klienta, chociaż o tym nie wie. Ojciec też pewnie nie wiedział, inaczej by się załamał. Swoją drogą, zastanawiam się, jakim cudem mógł być tak naiwny, że latami dawał sobie wciskać te bajeczki o pracy w biurze?
        Istnieje ewentualna możliwość, że tą sukę kochał. W takim wypadku miała cholerne szczęście. Gdybym mógł, ja bym ją udusił i to gołymi rękami. 
        Służbowa komórka znowu zadzwoniła. Drgnąłem i chwyciłem piekielne ustrojstwo, z dreszczem podekscytowania zerkając na wyświetlacz. Rozczarowanie było, jak zwykle, gorzkie. Dzwonił Gad.
- Słucham?
- Ślicznotko, przyjeżdżaj szybciej, mamy tu niezły tłumik. – zachichotał obleśnie. 
        Jak ja nienawidzę jego głosu!
- Tłumik?
- Jakaś sieć salonów kosmetycznych dzisiaj ma obniżki na usługi. Żony poleciały, a mężowie się nudzą. 
- Zaraz będę. – westchnąłem. – Płacisz za taksówkę.
- Jak zwykle, skarbie.
        Rozłączył się, a ja szybko zacząłem grzebać w szafie, w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do pracy. Znalazłem obcisłe, wytarte jeansy, czerwone stringi i skórzany bezrękawnik, zapinany na zamek. Może być. Przebrałem się w tempie ekspresowym, równie szybko pomalowałem sobie oczy i wybiegłem z mieszkania, pospiesznie zamykając za sobą drzwi. Zignorowałem nawet złośliwe mamrotanie mojej drogiej sąsiadki. 
        Zbiegłem po schodach, tłukąc glanami o podłoże i wyleciałem na zewnątrz, z ulgą widząc taksówkę Kousuke pod moim blokiem. 
- Dzień dobry. – przywitałem się, oddychając ciężko. Jak już mówiłem, jestem słaby i nawet takie latanie po schodach mnie męczy. – Do pracy proszę. 
        Unikałem jak ognia wypowiadania nazwy, lub adresu lokalu Oro. Mężczyzna i tak wiedział, dokąd ma jechać. Po kilkunastu minutach zatrzymał się przed budynkiem, a ja z rosnącą niechęcią poczłapałem do wejścia. W drzwiach przywitał mnie Kabuto, asystent, promocnik i prywatna dziwka naszego szefa w jednym. 
- Pospiesz się, jakiś facet już na ciebie czeka. – mruknął od progu, wskazując głową wnętrze burdelu. W środku było gorąco i śmierdziało papierosami, różnymi perfumami oraz alkoholem. 
        Westchnąłem ciężko i zniknąłem za drzwiami, które szarowłosy łaskawie mi wskazał. 
                                                                                           ~~~ 
        Z pracy wypuścili mnie po jedenastej, a ja chodziłem niemal zygzakiem, słaniając się ze zmęczenia. Oni mnie kiedyś wykończą, albo rozerwą od środka na strzępy. Czekam, co będzie pierwsze. 
        Wsiadłem do taksówki, a Kousuke nie powiedział nic i uprzejmie zawiózł mnie do domu. Naturalnie, oddałem mu wczorajszy dług. Poza tym, dzisiaj miałem całkiem niezły utarg, klienci byli zadowoleni. A zadowolony klient, to hojny klient. Dostałem duże napiwki.
        Wczołgałem się do domu, zamknąłem drzwi i od razu poczłapałem do łóżka. Rzuciłem się na ten ukochany mebel i wyciągnąłem z kieszeni komórkę, służbową naturalnie. 
        Miałem zadzwonić po pracy, tak? Jestem po pracy. W połączeniach wyszukałem jego numer i z bijącym sercem przyłożyłem aparat do ucha. 
        Raz…dwa…trzy..
        Piiik….piiik….piiik….nie odbiera.
- Szlag! – syknąłem i wybrałem numer jeszcze raz. Tym razem odebrał po trzecim sygnale.
- Dobry wieczór, Gaara.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz