poniedziałek, 24 grudnia 2012
Sex telefon 12
Dwie godziny później wydział śledźczy nie był ani odrobinę bliżej porywacza. Shikamaru pił czwartą kawę z rzędu, zagryzając czekoladowym ciasteczkiem i zastanawiając się, o co, do cholery, w tym wszystkim chodzi.
Detektyw Hatake Kakashi w tym saym czasie również popijał kolejną dawkę kofeiny, z tą różnicą, że on dreptał z kubkiem w ręce, w tę i z powrotem, wzdłuż ściany oblepionej zdjęciami porwanych chłopców i kartkami papieru z danymi. Wszyscy inni starali się zejść im z drogi – jeśli do pracy zaangażowano tych dwóch jednocześnie, to znaczyło, że sprawa jest naprawdę poważna.
Kakashi miał już za sobą całkiem sporo lat pracy w policji, ale Shikamaru, mimo młodego wieku, znacznie przewyższał go talentem. Dzięki młodemu Narze udało się rozbić kilka gangów, przechwycić przemyty narkotyków do Japonii i rozwiązać dziesiątki innych spraw.
Z tym, że nawet genialny Nara nie miał teraz pojęcia, co się dzieje. A wiedział, że musi działać szybko. W przeciwnym razie porywacz nie przestanie.
- Uważam, że mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. – mruknął Hatake, odstawiając z hukiem kubek na stół. Shikamaru podniosł na niego zmęczone spojrzenie.
- Hm?
Szarowłosy błyskawicznie znalazł się przy mapie i zaczął bazgrać po niej markerem, rysując jakieś strzałki.
- Te dwa porwania miały miejsce w tym samym dniu, w godzinach wieczorych. – powiedział, zakreślając dwa punkty. – A są od siebie sporo oddalone. Skoro świadek twierdził, że widział, jak pakują chłopaka z ulicy do samochodu, to porywacz nie mógł…
- Dobra, dobra, rozumiem! – przerwał mu Shikamaru dosyć niegrzecznie, ale Hatake nie zwrócił na to większej uwagi. – Co sugerujesz? Mafia?
- Być może. Na razie nie mam pojęcia.
- Zakładamy, że do porwania jednego chłopaka zaangażowane były dwie, trzy osoby… – wymamrotał Nara, trzymając w ustach zatyczkę od długopisu i bazgroląc na czystej karce. – Więc, biorąc pod uwagę liczbę, czas i miejsca zdarzeń, gang musi się składać z około dziesięciu osób. Jak nie więcej.
Kakashi tylko westchnął cicho, odwracając krzesło do siebie i siadając na nim okrakiem.
- Co robimy?
Nara miał już na końcu języka „Czekamy.”, ale uznał, że to najidiotyczniejsza opcja z możliwych. Trzeba robić cokolwiek. Zbierać informacje, na przykład.
- Ofiary nie są wybierane przypadkowo…- mruknął w zamyśleniu.
- Nie?
Długowłosy z ciężkim westchnieniem podniósł się niechętnie i podszedł do zdjęcia, przedstawiającego młodego chłopaka o włosach pofarbowanych na zielono.
- Fu Nanatsuka*. – burknął, tłumiąc ziewnięcie i dźgając zdjęcie długopisem. – Sąsiedzi twierdzą, że przez kilka dni przed porwaniem pod jego mieszkanie podjeżdzał jakiś dziwny samochód.
- A co z nim? – Kakashi wskazał markerem zdjęcie chłopaka o krótko ściętych, piaskowych włosach i ciemnoniebieskich, migdałowych oczach. – Yagura Kirou*, jego porwali na ulicy.
- Pewnie też był obserwowany.
Zanim Kakashi zdążył odpowiedzieć, usłyszeli jakieś hałasy na korytarzu. Oboje westchnęli zgodnie. Mieli już naprawdę dość, ale inni pracownicy najwidoczniej nigdy nie zrozumieją, że tu może chodzić o cudze życie.
- Wpuśćcie mnie, do kurwy nędzy! – wrzasnęła jakaś kobieta. Po tonie, barwie głosu i słownictwie szarowłosy rozpoznał, kto usiłuje wtargnąć do środka.
Nara też szybko się zorientował.
- Pani Anko jak zwykle miła i uprzejma. – mruknął, gdy ktoś kopnął w drzwi. Zapewne bardzo ciężkim, wojskowym butem.
- To ważne! – krzyczała dalej kobieta, a policjanci uprzejmie starali jej się wytłumaczyć, że nie ma nic ważniejszego niż spokój i komfortowe warunki pracy detektywów.
- W dupie mam warunki!
Hatake zachichotał pod nosem i jednak otworzył drzwi. Bądź, co bądź, Anko też była agentką.Chociaż zezwolenie na posiadanie broni zdecydowanie powinni jej odebrać, zbyt często mierzy do przypadkowych ludzi.
Kobieta wtargnęła do środka, kopiąc za sobą drzwi i od razu siadając na stole. Chwyciła kubek z kawą i wypiła całą duszkiem, w palcach nadal trzymając tlącego się papierosa.
Shikamaru nagle strasznie zachciało się palić.
- Cześć, chłopaki. – rzuciła całkiem wesoło. – Wiecie, że te skurwysyny przy drzwiach trzymają was tu jak jakieś pieprzone cnotki-księżniczki?
- Takie otrzymali polecenie. – mruknął spokojnie brązowowłosy, wyciągając swoją paczkę Marlboro. Niby nie wolno było tutaj palić, ale trudno. Wywietrzą i jakoś to przeżyją.
- Taa, wiem, ale to serio ważne!
- Słuchamy ciebie, kochana. – parsknął rozbawiony Kakashi.
Kobieta zeskoczyła ze stołu i sprężystym krokiem podeszła do tablicy, gdzie zerwała zdjęcie Yagury.
- Wiecie, kto to? – zapytała z zaczepnym uśmiechem, trzymając papierosa między zębami, zdjęcie w wyciągniętej dłoni, a drugą opierając na biodrze.
- Yagu…- zaczęli chórem, ale przerwała im ze śmiechem.
- A gówno prawda! Ten chłopak tak na serio pod ksywą Sanbi pracował w burdelu. – powiedziała zadowolona z siebie, jakby właśnie sprzedała bardzo drogą plotkę.
Shikamaru niemal spadł z krzesła, na którym już zdążył się wyłożyć.
- Skąd wiesz?!
Brunetka tylko uśmiechnęła się szeroko, z diabelskim błyskiem w oczach, a jelonek uznał, że jednak nie chciałby wiedzieć, skąd jego koleżanka po fachu posiada takie informacje. Wolał nie wnikać w jej życie i towarzystwo, w jakim się obraca.
Mitarashi podeszła do drugiego zdjęcia, przedstawiającego Fu.
- Nie mów mi, że… – zaczął Hatake.
- Nanabi. – powiedziała z triumfalną miną, strzepując popiół z papierosa na podłogę.
Nara nagle wyprostował się i zmarszczył brwi, a w głowie zaświtała mu pewna nieprzyjemna myśl.
- Anko…gdzie oni pracują? – zapytał, przełykając nieco nerwowo ślinę. Czarnowłosa zaśmiała się dziko.
- Ha! Powiem ci, jak mi dasz papierosa! – powiedziała, wdeptując peta w posadzkę. – Właśnie wypaliłam ostatniego.
Długowłosy bez słowa podsunął jej pod nos całą paczkę.
- U Orochimaru. – mruknęła, wyciągając fajkę.
Shikamaru wyleciał z pomieszczenia jak z procy.
~~~
Obudziła mnie komórka. O czwartej nad ranem, święci pańscy!
- Kurwa, ja rozumiem, że możesz za mną tęsknić, ale jest noc… – jęknąłem, przecierając oczy, bo musiałem zapalić światło, by znaleźć telefon w tym burdelu.
- Przepraszam. – rzucił Shikamaru, chociaż i tak byłem pewny, że wcale nie jest mu przykro.
Zaniepokoił mnie jego ton głosu. Kurczę. Chyba nigdy nie był jeszcze AŻ TAK zdenerwowany.
- Stało się coś? – zapytałem, starając się ignorować to ukłucie lęku.
Cholera, wczoraj wyleciał z tego kina tak nagle… Coś się musiało stać. Na pewno. Ale po co dzwoni do mnie o czwartej?!
- Nie, skąd, skarbie. Nic poważnego. Słuchaj…pogadaj ze mną chwileczkę, okey? – poprosił, a w jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna desperacja.
Teraz mu się zachciało romansować.
- Okey… – mruknąłem, podchodząc do okna z zamiarem otworzenia go. Było mi strasznie duszno.
Całe blokowisko wyglądało, jak wymarłe, ale w jednym oknie świeciło się światło. I to kurwa, tym naprzeciwko mnie. Jak uroczo. I, żeby było śmieszniej, doskonale wiem, kim jest ów sąsiad, który nie zakłada na okno firanek, więc muszę podziwiać go li i jedynie w samym ręczniku.
Wielce szanowny Utakata. Pseudonim Rokubi. Cóż…można powiedzieć, że znam go z pracy. Też jest ładny i w ciężkiej sytuacji, tak jak ja, więc w pewnym sensie, załatwiłem mu robotę u Oro. Niby nie powinienem, bo to najpodlejsze, co w ogóle może kiedykolwiek człowieka spotkać, ale rozpaczliwie potrzebował kasy. I godził się na wszystko.
Właściwie lubię go. Nie wchodził mi w drogę, nie zabierał dobrze płacących klientów, można było z nim nawet miło pogadać.
Tylko co on, do cholery, robi o czwartej na nogach…? Och, już wiem. Pewnie wrócił z nocnej zmiany i się musi umyć. Nie dziwię się, swoją drogą. Nie jest przyjemnie spać, czując na swoim ciele łapska obcych, obleśnych facetów.
- Gaara?
- Och, sorry, zamyśliłem się.. – mruknąłem, nadal stojąc przy oknie. Nie wiem nawet, dlaczego. Po prostu zachciało mi się powdychać świeżego powietrza, to stoję i wdycham. Nie wolno mi? Wolno.
- Skarbie, słuchaj, może wpadniesz do mnie na kilka dni? – zapytał, a ja ze zdziwieniem usłyszałem, jak ledwo maskuje panikę w głosie.
Kurwa, co się dzieje?
- Yy…
- A może byśmy razem gdzieś wyjechali, co? O, pod namioty! Zadzwonię do ojca, załatwi ci wolne na bank.
Westchnąłem cicho, chichocząc pod nosem. Urlopów mu się zachciewa.
- Kiedy?
- Teraz.
- Teraz?!
Po drugiej stronie usłyszałem głośniejszy pisk, jakby ktoś za ostro hamował…Chyba jechał autem.
- No, jadę po ciebie.
- Shikamaru, co się stało? – zapytałem już poważnie nastraszony.
To wcale nie jest śmieszne. Nie straszy się ludzi o czwartej nad ranem.
- Słuchaj, spakuj najważniejsze rzeczy, ubierz się, okey? Potem ci wszystko wytłumaczę.
Z niepokojem spojrzałem przed siebie, mimowolnie trafiając wzrokiem w okno Utakaty i aż zdębiałem. Coś tam się działo. W nagłym odruchu rzuciłem się do biurka i wygrzebałem lornetkę i wróciłem z nią do okna. Wiem, że to cholernie nieładne pogwałcenie prywatności, ale serio, tam coś się dzieje!
Utakata stał na środku pokoju, zdenerwowany. Coś do kogoś mówił. Nie widziałem, do kogo, stali gdzieś w cieniu, poza zasięgiem mojego wzroku.
- Gaara? – odezwał się z niepokojem Nara.
- Cii…
Zauważyłem jakieś czarne płaszcze z nadrukami. Utakata coś krzyczy…
- Gaara? Gaara?!
O kurwa. Aż mi zaschło w gardle, a nogi zmiękły. Musiałem oprzeć się o ścianę.
- Oni…go zabierają… – pisnąłem do telefonu, powstrzymując szloch. Bezskutecznie.
- CO?!
- No…jacyś faceci. Mojego sąsiada… U..takatę. Zrób coś, kurwa!
Jeden z nich walnął chłopaka czymś, nie zauważyłem, czym, a drugi chwycił w pasie. Zaczęli go ciągnąć w stronę wyjścia.
- Jezu, oni go porywają!
Zatrzasnąłem okno i zaciągnąłem żaluzje tak szybko, że niemal je urwałem.
- Wiedziałem…- szepnął Shika. Głos mu się trząsł. – Wiedziałem…
- Co tu się dzieje?!
Ludzie, widziałem, jak porywają chłopaka. Czy on nie zamierza z tym nic zrobić?!
- Shika!
- ZAMKNIJ SIĘ! – ryknął. Aż przestałem płakać i tylko tępo wpatrywałem się w zasłonięte okno. Naturalnie, zgasiłem światło.
Nara westchnął ciężko i chyba jeszcze bardziej przyspieszył, sądząc po warkocie silnika.
- Kochanie…skarbie, słyszysz mnie? – powiedział już spokojnie.
- T…tak. – wychrypiałem.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. To bardzo, bardzo ważne! Zaraz zostaniesz porwany.
- CO?!
To chyba kurwa jakiś żart! Dla…dlaczego ja? Jak to…? Skąd on wiedział? Po to tutaj jechał!
Nie, nie, nie, nie…nie, to niemożliwe. To jakiś głupi żart.
- Nie panikuj, słyszysz? – wysilił się z desperacją na spokojny ton. Chyba się gdzieś zatrzymał. – Od tego zależy, czy przeżyjesz.
Wie, że nie zdąży dojechać. Chyba słyszę, jak winda jedzie.
- Przełącz telefon tak, żebym wszystko słyszał, co się tam dzieje.
Chlipnąlem cicho, ale posłusznie spełniłem jego rozkaz, trzęsącymi się dłońmi.
- Dobrze. Teraz schowaj się pod łóżko, dobrze? I nie wychodź. – polecił. Chyba sam siłą powstrzymywał się od napadu histerii.
Wczołgałem się pod łóżko i położyłem obok siebie telefon, wstrzymując nawet oddech.
- Już. – szepnąłem.
- Doskonale, skarbie. Jestem z ciebie dumny. Teraz słuchaj uważnie, masz bardzo ważne zadanie. Jeśli tego nie zrobisz, nie uda mi się ciebie nigdzie znaleźć.
- Mów.
Odetchnął głęboko i chyba też coś pokombinował ze swoim telefonem, bo jakby słyszałem go wyraźniej. A może to moje zmysły się wyostrzyły?
- Masz zapalone światło? – zapytał.
- Nie.
- Szybko wyjdź i zapal. I piorunem wracaj pod łóżko!
Wyczołgałem się i na oślep macnąłem moją lampkę nocną. Powinno wystarczyć. Musi. Wróciłem pod moje wyrko, trzęsąc się ze strachu. Jezu, jak dobrze, że zainwestowałem w takie porządne, a nie wersalkę!
- Widzisz pokój?
- T..tak.
- Gdy wejdą, masz mało czasu. Wyciągną cię spod tego łóżka. Krzycz mi wszystko, co zobaczysz, wzrost, ubranie, wygląd, kolor włosu, oczy, jakieś znaki szczególne…wszystko co zobaczysz.
- Dobrze. – szepnąłem. Po policzkach płynęły mi łzy.
Ratunku! Chcę do niego. Chcę się do niego przytulić.
- Boję się… – wyszeptałem cicho. Na korytarzu już słyszałem kroki.
- Wiem. Bądź dzielny skarbie. Znajdę cię.
- Mhm…
- Kocham cię.
Nie odpowiedziałem już, bo zamek w moich drzwiach zgrzytnął przeraźliwie, a te otworzyły się. Jezu, idą tu! Wczołgałem się głębiej pod łóżko.
- Gdzie ta suka, un? – usłyszałem rozbawiony głos, a następnie kroki w moim mieszkaniu.
- Jest noc. Pewnie w łóżku, idioto. – odparł mu inny głos. Bardziej miękki, ale jednocześnie zimniejszy i okrutniejszy. Zamarłem.
- Eejk, zawsze taki musisz być, Sasori no Danna!
Sasori! Sasori! Wyciągnąłem bliżej telefon – niech Shikamaru słucha. Mam nadzieję, że usłyszał imię.
Po chwili weszli do mojej sypialni.
- Nie ma go, un.
- Sprawdź pod łóżkiem.
Nie, nie, nie, nie! Błagam, nie! NIE!
Nagle ktoś chwycił mnie od tyłu za nogi i pociągnął. Wrzasnąłem i szarpnąłem się mocno, odwracając do nich przodem. Było ich dwóch, obaj wyglądali młodo, przy czym jeden sprawiał wrażenie, jakby nie skończył nawet jeszcze osiemnastki. Nabrałem powietrza do płuc.
- Blondyn, niebieskie oczy, rudy, brązowe! Czarne płaszcze, czerwone chmury! – wydarłem się. Mam nadzieję, że Shika słyszy.
Na twarzy blondyna odbiło się zdziwienie. Zamachnął się i uderzył mnie mocno w twarz, a wtedy coś mi mignęło na jego ręce.
- Tatuaż, usta, na wewnętrznej części dłoni! – wrzasnąłem. Niebieskooki kopnął mnie w brzuch, tak, że pisnąłem cienko.
- Ty szmato!
Rudy w tym czasie wyciągnął mój telefon i spojrzał na niego uważnie.
- Zabiję was! – syknął wściekłym tonem Shikamaru.
- Powodzenia. – mruknął drugi porywacz i upuścił komórkę, po czym ją zdeptał. Blondyn w tym czasie przyłożył mi do nosa chustkę, nasączoną czymś.
Ogarnęła mnie bezpieczna ciemność.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz