sobota, 22 grudnia 2012
Chemia 27
Pachniałolasem, jeszcze zanim wysiedli z dusznego autobusu. Świeży, lekko wilgotnyaromat drzew i ściółki mieszał się z jakąś słodką wonią kwiatów. A przez towszystko przebijał się odurzający aromat zbliżających się wakacji. Wystarczyłotylko wrócić za tydzień do szkoły, harować jak wół przez jakieś ostatnie dwa,odebrać świadectwo i cieszyć się zastałymi Dniami Wolności. Teraz jednak niktnie myślał o powrocie do Tokio.
Autobuszatrzymał się na poboczu, a kierowca wrzucił jałowy bieg, czekając, aż wszyscyłaskawie wypakują tyłki z jego pojazdu. Wszyscy od razu rzucili się do drzwi,najwidoczniej nadal będąc pod wrażeniem mocy jelitowej pana Akimichi. W typrzypadku zwykłe koleżeństwo, lub choćby jakieś ludzkie odruchy serca wymiękałyprzy pierwotnym instynkcie, nakazującym biec w stronę świeżego powietrza.
Pogońzatrzymał Jiraiya, podnosząc się z krzesła tuż obok kierowcy z wściekłymrykiem.
- Spokój! – wrzasnął. Był jednym z niewielu nauczycieli,którzy, gdy wymagała tego sytuacja, potrafili zyskać posłuch wśród uczniów izmobilizować ich do działania. Tym razem także podziałało – tłum zamknął się ijakby zamarł, w oczekiwaniu. Siwy japonista wysiadł pierwszy i zacząłwypuszczać po kolei wszystkich, przypominając emerytowanego policjanta naruchliwym skrzyżowaniu.
Gaarawyskoczył z autobusu i przeciągnął się,tak, że aż strzeliły mu stawy. Ciemna koszulka lekko podwinęła się przy tymmanewrze do góry, ukazując pasek płaskiego, bladego brzucha. Rzucił przy tympowłóczyste spojrzenie Neji’emu, który tylko skwitował to leniwym uśmiechem.Rudy prychnął cicho, poprawiając uchwyt torby na ramieniu.
Zanim wyskoczył Kiba, czerwony na twarzy jak spocony pomidor. Koszulkaprzyklejała mu się do mokrych pleców, a potargane włosy nieco oklapły, takżeprzylepiając się do wilgotnego czoła pasmami. Odgarnął je niecierpliwym ruchem,biorąc głęboki oddech świeżego, pachnącego drzewami powietrza.
- Nigdy więcej. – wydusił, krzywiąc się.
Zanim z autobusu wytoczył się Chouji, dzierżąc w dłoniach nową paczuszkę chipsów,tym razem bekonowych. Na twarzy miał taką minę, jakby nie do końca wiedział,czy bardziej ma być zawstydzony, czy bardziej obrażony na Kibę. Otworzył paczkęi wyciągnął przysmak, który od razu wylądował w jego ustach, starannieprzeżuwany przez zęby.
- Co? – burknął.
- Co „co” ? – prychnął Inuzuka. – Zagazowałeś całyautobus. Wiesz, ile Trzecia Rzesza by za ciebie dała? Jesteś żywą, chodzącą,grubą, żrącą bronią biologiczną i…
- Kiba, wystarczy. – uciął twardo Neji, nieco zaskoczony.
Albotym, że szatyn potrafi być tak wredny dla swojego kumpla, albo tym, ze w ogólewiedział, co to Trzecia Rzesza.
- Odwal się. – warknął wielbiciel psów, wsuwając dłonie wkieszenie bojówek. Podbródek Akimichi’ego drżał niebezpiecznie, zwiastując, żechłopak jest zraniony i bliski wybuchu.
Tojest, pierwszy zatrząsł się trzeci podbródek, pobudzając natychmiast do pracyswoich dwóch, tłustych braci. Kiba prychnął cicho.
- Przesiadam się w drodze powrotnej. – oświadczył zimnym,wściekłym tonem, kopiąc leżący na poboczu kamyk. Potoczył się z cichymgrzechotem i zatrzymał tuż przy buciejakiejś pierwszoklasistki. Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem i pewnie jużmiała posypać na jego głowę stos niewybrednych epitetów, ale doszła do wniosku,że lepiej nie zadzierać ze zirytowanym chłopakiem. – Nie mam zamiaru siedziećobok skunk….
- Kiba! – prychnął Neji, teraz już na poważniezezłoszczony. Znał Akimichi’ego od podstawówki i już wtedy był to chłopak owielkim sercu i jeszcze większym żołądku.
Pozatym, był wrażliwy i kiepsko znosił takie uwagi. Widać było to choćby po jegowyrazie twarzy. Shikamaru wyłonił się z autobusu niedbałym krokiem i uniósłgłowę, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając im się z pewnej odległości. Hyuugazerknął na niego kątem oka.
Tadwójka znała się już od przedszkola i był niemal pewny, że Inuzuka za obrażanieChou zgubi kilka zębów.
- Co? – Kiba parsknął śmiechem, co przypominało muszczeknięcie psa. Sam nie wiedział do końca, dlaczego jest aż taki wściekły zakilka puszczonych cichaczem bąków. Skrawkiem świadomości zdawał sobie teżsprawę, że przyczyna jego irytacji jest z goła inna. Pewnie po prostu wyżywałsię teraz na najsłabszy za to, że Naruto siedział obok tego cholernego chemikai częstował się jego żelkami, jak gdyby nigdy nic.
Nawetnie spróbował się przesiąść. Ba, nawet nie odwrócił się, by rzucić na nich okiem. Na swoich przyjaciół!Swojego chłopaka. Dobrze widział, że ostatnio to, co było między nim, ablondynem, zaczęło się sypać, co wywoływało w nim tylko ataki agresji. Główniedlatego, że nie miał bladego pojęcia, w jaki sposób temu zapobiec.
Naprawdęmu zależało na Naruto, ale Uzumaki już od jakiegoś czasu sprawiał wrażenie,jakby dla niego było to stopniowo mniej ważne. A teraz otwarcie go olewał,wysiadając drugą stroną autobusu, wciąż pogrążony w rozmowie z nauczycielem.Przecież ta dwójka się nienawidziła!
Coprawda, panuje zasada „Prawdziwą twarz nauczyciela poznasz dopiero na szkolnejwycieczce”, ale nie było mowy o tym, by Żyleta, słynący z metod torturowaniamentalnego uczniów, nagle stał się miły. Może Naruto mu czegoś dosypał?
- Macie jakieś problemy egzystencjalne? – usłyszałznudzony głos, przeciągający sylaby w znajomy, leniwy sposób. Automatyczniepoczuł, jak jego zdenerwowanie sytuacją wzrasta.
- Jeszcze ciebie tu brakowało, Nara. – warknął.
Nigdyspecjalnie nie przepadał za Shikamaru, już od pierwszej klasy, a teraz, kiedyokazało się, że długowłosy interesuje się jego chłopakiem w sposób, w jaki zdecydowanienie powinien, zaczął go niemal nienawidzić. I chyba nawet z wzajemnością.
- Nie chcę niszczyć twoich marzeń, ale jesteś skazany namoje towarzystwo przez co najmniej tydzień. – powiedział zimno Shikamaru, zespokojem, nie dając się wytrącić z równowagi.
Zawszebył tak cholernie spokojny. Nawet wtedy, gdy cała klasa siedziała w gabinecie,nad którym pieczę trzymał ich wychowawca, a akwarium z rybkami nagle pękło. Toon zarządził akcję zbierania złotych, drobniutkich rybek z podłogi do doniczek,z których wywalono kwiatki na rzecz wypełnienia ich wodą.
Co ztego, że nauczyciel chciał ich potem zabić za te paprotki?
- Mógłbyś w takim razie oferować nam swoje wdzięki zwiększej odległości? – syknął Kiba, zaciskając pięści w kieszeniach czarnych, szerokichspodni, z wielkimi kieszeniami po bokach.
- Niestety nie. Świadczę usługi jedynie bezpośrednio. –mruknął chłodno Maru. – Ale nie w tym rzecz. Nie podoba ci się twójdotychczasowy układ twarzy?
- Co?
- Jeśli chcesz, mogę ci go zmienić. – ciągnął Shika. –Może być to jednak bolesny proces, więc dobrze radzę, przestań wyładowywaćswoją frustrację seksualną na osobach postronnych.
Inuzukapoczerwieniał ze złości. Kilka osób dyskretnie zbliżyło się i zaczęłonasłuchiwać. W tym także Sarutobi Asuma, który już od pierwszej klasy darzyłucznia dziwną, pełną podziwu sympatią i zwykle puszczał mu płazem niemalwszystko. On także uważał go za urodzonego geniusza.
Kibaotworzył usta, by odpowiedzieć w sposób, który zdecydowanie by nie spodobał sięnauczycielowi geografii, ale w tym samym czasie zbliżył się do nich Naruto, zszerokim uśmiechem na ustach. Wyglądał na rozpromienionego jak małe, przenośnesłoneczko na baterie.
- O co chodzi? – zapytał ze zdezorientowaniem.
- O nic. – odpowiedzieli wszyscy na raz.
Narutouniósł brwi pytająco, ale nie skomentował tego. Wzruszył po chwili ramionami,poprawiając jednocześnie plecak, zawieszony na prawym barku.
- Sensei mówi, żebyście się ruszyli, bo zaraz wchodzimy.– poinformował wesoło, czując jednocześnie w kościach, że prawdopodobniezapobiegł rozlewowi krwi.
- Dokąd wchodzimy? – zainteresował się Gaara niechętnie,chyba tylko po to, by przełamać panującą ciszę.
- Do lasu.
Wszyscyzgodnie westchnęli.
- Zeżrą nas komary. – stwierdził posępnie Sabaku, drapiącsię po szczęce. Włosy, nie wiadomo dlaczego, postawił na żel i stanowiły terazcoś w rodzaju czerwonej, kolczastej korony z posklejanych kosmyków.
- Nie zeżrą. – stwierdził Shikamaru z rozbawieniem. Onjuż szedł za Naruto, z rękami w kieszeniach długich spodni, lekkozgarbiony. – One gryzą podobno tylkoosoby seksowne, więc nie masz powodu do obaw.
- Zabiję cię! – wrzasnął rudy, zaczynając go gonić.Odprowadzał ich śmiech Hyuugi.
~~~
-Coś się stało?
Blondynnie odpowiedział, zbyt pochłonięty wyplątywaniem sznurowadła swojej trampki zjakiegoś niskiego krzewu. Przeklęta roślina okazała się na tyle bezczelna, żeodważyła się go uwięzić, przez co omal nie upadł prosto w pokrzywy. Naruto miałminę ponurą i zasępioną, co powinno zaskoczyć wszystkich, bo zwykle na jegotwarzy widniał uśmiech szeroki jak obwód biustu Pameli Anderson. Wcale niepodobał mu się ten pomysł z wycieczką do lasu. Mógłby się założyć o wszystkieskarby tego świata, że Jiraiya nie ma bladego pojęcia, gdzie tak dokładnie są.May z resztą pewnie też nie ma, a nawet gdyby ją posiadał, Uzumakipodejrzewałby, że nie wie, jak ją odczytać.
Jegowychowawca był w końcu humanistą, jakkolwiek by na to nie spojrzeć. Na wypadekewentualnego zgubienia usiadłby na drzewie i zaczął recytować cytaty z„Robinsona Crusoe”.
- Naruto?
Krzakiatakowały zaciekle, odkąd tylko blondyn postawił stopę na terenie lasu.Zupełnie tak, jakby nie życzyły sobie tutaj żadnej obecności ludzi, a jużzwłaszcza wycieczki szkolnej. Nie uszli jeszcze za daleko, a on już zdążyłzaliczyć jedną wywrotkę. Upadł prosto na łokieć, który teraz pulsował tępymbólem.
- Tak? – zapytał w miarę uprzejmie, odwracając się twarządo Sasuke. Czubek jego trampki zahaczył o wystający zdradziecko korzeń i tylkorefleks bruneta go uratował.
Lekkosię zarumienił i odwrócił wzrok, gdy dłoń chemika pewnie chwyciła go w pasie idoprowadziła do pionu. Gdzieś z lewej strony dobieg ich stek przekleństw,wymamrotanych wściekłym tonem przez Sakurę. Wyglądało na to, że szpilkaugrzęzła jej w wilgotnej ziemi, konsystencją przypominającej raczej zagęszczonebłoto z drobnymi grudkami i dżdżownicami. Ino śmiała się głośno, zerkając kątemoka na Uchihę.
- Pytałem, czy wszystko w porządku. – mruknął Sasuke, unosząclekko brew. – Jesteś dziwnie milczący.
- To źle?
- Źle. Zwykle czujesz się dobrze, jak dostajeszsłowotoku.
Uzumakiroześmiał się cicho, odsuwając nieco. Drzewa nie rosły tuż aż tak gęsto, więcna niewielkich skrawkach trawy kładło się plamami światło, prześwitującepoprzez liście. Miało przyjemny, kojący, zielonkawy odzień, a powietrze byłorozkosznie chłodne i aromatyczne.
Lasbył naprawdę ładny. Idealny na randkę sam na sam, a nie tułanie się z bandąosłów, z których każdy robi coś innego. Kiba szedł prosto przez pokrzywy, nawetsię nie krzywiąc, gdy parzące liście musnęły jego łydki. Wyglądał na zbytwściekłego, by w ogóle to zauważał. Chouji szedł kawałek za nim, wyraźnie nadalw kiepskim humorze i wciąż podjadał chipsy. Shikamaru ciągnął się tuż obokniego z dłońmi w kieszeniach, wpatrując w skrawki nieba, widoczne pomiędzyliśćmi. Naruto w takiej sytuacji pewnie już dawno by się wywrócił, ale Narasprawiał wrażenie, jakby instynktownie omijał przeszkody. Dopiero gdy podeszlibliżej, okazało się, że Maru wyposażył się o uniwersalny system nawigacyjny,który nosiił wdzięczne imię Chouji i podpowiadał mu, gdzie leżą korzenie.
Widziałje dobrze, bo wzrok miał utkwiony w podłożu. Tak, jakby nie miał nawet ochotypatrzeć na plecy Kiby.
Gaaraobjął ramieniem Neji’ego w pasie i niemal się na nim uwiesił, szepcząc cośgorączkowo. Co chwilę wybuchał cichym chichotem i odgarniał sobie z twarzydługie pasma włosów swojego chłopaka. Hyuuga lekko pochylał się nad nim,słuchając z uwagą, a na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek. Nie wróżył nicdobrego. Niby brunet był rozsądny, bystry i inteligentny, ale Naruto znał gowystarczająco długo. Wystarczył mały podszept jego rudego diabła, by Neji wwyjątkowych przypadkach także popisał się kreatywną zdolnością pakowania wkłopoty. Objawiało się to właśnie takimi uśmieszkami.
Zwiastowałyzwykle zagładę.
- Kiba wygląda na wściekłego. – mruknął cicho, krzywiącsię odrobinę. Szatyn nawet na niego nie spojrzał, gdy ich mijał. Uzumaki samnie wiedział, czy już ma się czuć winny, czy dopiero później.
- Dziwisz mu się?
- Nie.
Sasukeukradkiem musnął jego dłoń wierzchem własnej i zaraz potem schował ręce dokieszeni spodni, by ich nie korciło. Tuż za nimi, nieco po lewej stronie szłaAnko, mamrocząc coś o siwych impotentach z przerostem ambicji i zaburzeniamiświadomości.
Narutoparsknął cichym śmiechem. Zaraz jednak spoważniał i uważnie wpatrzył się wziemię.
- Przejdzie mu. – mruknął Uchiha. Dla niego ta sytuacjatakże była niezręczna. Jakkolwiek na to nie spojrzeć, odbił chłopaka swojemuuczniowi. Mógł sobie po prostu pogratulować.
- Powiem mu po powrocie.
- Słucham?
- No… że spotykam się z kimś… innym. – wymamrotałblondyn. Uchiha uśmiechnął się jakby z ulgą, ale zaraz szybko rozejrzał.Wyglądało jednak na to, że nikt ich nie usłyszał.
No,z wyjątkiem pewnej rudowłosej osoby. Tego akurat jednak nie zauważył, boosobnik o rozczochranej, marchewkowej czuprynie stał zbyt daleko, niecoschowany za drzewem, by mógł go zauważyć.
~~~
Kakashipodszedł bezszelestnie i oparł dłoń o chropawy, pokryty korą pień, pochylającsię lekko. Celowo zwalniał, żeby w końcu znaleźć się na ostatnim miejscu w tymidiotycznym pochodzie. Jako pierwszy wyrwał się do przodu Jiraiya, twierdząc,że gdzieś tam na pewno powinno być miejsce na grilla.
Następnybył Asuma, dźwigający za nim torby z kiełbaskami i pieczywem oraz ketchupem.Nie wyglądał na zadowolonego z przydzielonej funkcji, ale przynajmniej niemarudził. Kakashi jakoś wymigał się od stanowiska tragarza, zmuszając kierowcęautobusu, by to on niósł całą resztę.
- Kogo podglądasz? – szepnął rudemu do ucha. Pain nawetnie drgnął, nie odrywając spojrzenia od chemika i drugoklasisty. Brwi miałlekko zmarszczone.
- Wiesz o nich? – zapytał krótko.
- Co?
- Patrz.
Nagatoustąpił mu miejsca i nieco przesunął się. Wokół nie było już nikogo, poza Anko,która goniła za resztą grupy, przeklinając pod nosem. Hatake cichutko gwizdnąłpod nosem.
- Skąd wiesz, że oni…?
- Uważasz mnie za idiotę, Kakashi?
Wtonie rudego brzmiało jakieś dziwne rozdrażnienie. Szarowłosy odwrócił się ipocałował go lekko w policzek, przesuwając zaraz potem usta na jego wargi. Painodsunął się minimalnie, a biolog zamrugał szybko, jakby chłopak uderzył go wtwarz.
- Co jest?
- Nie chcę. – wymamrotał, odwracając głowę. – Nie zrozummnie źle.. nie mam ochoty dzisiaj.
- Okres? – zachichotał nauczyciel, mimo, że wciąż czułsię lekko urażony. Rudy spojrzał mu w oczy z powagą, która powinna zaskakiwać utak młodego człowieka.
- Coś w tym stylu. – mruknął, uśmiechając się półgębkiem.– Nie wiedziałem, że Uchiha jest zainteresowany…
- Naruto? – podsunął nauczyciel.
Oparłsię plecami o pień drzewa, wciąż stojąc w bardzo niewielkiej odległości odswojego kochanka. Wyciągnął dłoń i chwycił delikatnie jego rękę. Mimo gorąca nadworze, była chłodna w dotyku. Pain odwzajemnił uścisk, splatając ich palce.
- Tak.
- Ma tak od zeszłego roku chyba. – przyznał szarowłosynauczyciel biologii, lekko pochylając głowę. – Ale nie przypuszczałem, ze udamu się go w końcu do siebie przekonać.
- To źle?
- Zależy, jak na to spojrzeć. – odparł Hatake, wzruszającramionami. Druga para zdążyła już odejść spory kawałek, więc całą okolicę mielidla siebie. W głowie jasnowłosego już roiło się od różnych pomysłów, odromantycznych po bardzo nieprzyzwoite, ale postanowił się jednak powstrzymać.
SkoroPain twierdził, że nie chciał…
- Co przez to rozumiesz? – spytał chłopak, krzyżując nogiw kostkach. Także oparł się o drzewo, patrząc jednak cały czas uważnie na jegotwarz.
- A czy nasz związek jest zły?
Nagatomilczał przez chwilę tak nieznośnie długą, że wydawało mu się, iż zarazprzytaknie. Rudy jednak powoli pokręcił przecząco głową.
- Nie. – odparł cicho.
- No widzisz. U nich to idzie na tej samej zasadzie.
- On jest za młody. – zaprotestował szybko Pain, mrużącoczy. Brwi wciąż miał lekko zmarszczone, przez co kolczyki w jego brwiachodrobinę zmieniły swoje ustawienie.
- Kto? Naruto? – Kakashi westchnął, kręcąc głową. – Aprzypomnij mi, ile ty miałeś lat, hm?
Painzarumienił się gwałtownie, spuszczając wzrok na ściółkę pod swoimi stopami.Roiło się w niej od lekko wilgotnych liści, po których łaziły robaki. Nawetuświadczył chyba dwa ślimaki, zanim się odezwał.
- To jest inna sytuacja. – burknął takim tonem, jakbychciał się za wszelką cenę usprawiedliwiść.
- Nie. To jest ta sama sytuacja. – odpowiedział Hatake znaciskiem, obejmując go ramieniem. – Uważasz, że jestem dla ciebie za stary? Żeto jest coś niewłaściwego, bo cię uczę?
- Nie, ale…
- Nie ma żadnego „ale”, kotku. Nie robię ci krzywdy,będąc z tobą, bo przypominam, że sam tego chcesz. Gdybyś nie chciał, przecieżwiesz, że zostawiłbym cię w spokoju. I niech nikt mi nie mówi, że to jestnielegalne. Miłość nie jest nielegalna.
Rudunie miał bladego pojęcia, co może odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową i oparłsię czołem o jego ramię, oddychając spokojnie.
~~~
- Kiba, odwala ci. – stwierdził z niepokojem Gaara,obserwując, jak jego przyjaciel klęczy na ziemi i wpatruje się w podłoże z takąminą, jakby znalazł tam jakiś zakopany dawno temu skarb piratów.
- Wręcz przeciwnie. – oznajmił Inuzuka całkiemzadowolonym tonem. Wyglądało na to, że ponury nastrój i wcześniejsze fochy jużmu przeszły.
Dwomapalcami uniósł małego, czarnego żuka. Zwierzątko machało odnóżami, jakbychciało wrzasnąć „Postaw mnie na ziemi, debilu!”. Jego pancerzyk błyszczałoleiście w promieniach słońca. Sabaku odsunął się błyskawicznie z wyrazemobrzydzenia na twarzy, wpadając na swojego chłopaka. Neji podtrzymał go,parskając śmiechem.
- Zamknij się! – syknął rudy, blednąc. Nienawidziłrobaków. – A ty odłóż to świństwo!
- Nie. – oświadczył wesoło Kiba, machając mu przed nosemżukiem. Gaara pisnął z przerażeniem i zaczął machać przed sobą rękami.
- Odwal się! – zawył rozpaczliwie. Hyuuga, wciążchichocząc, machnął na Kibę ręką, by nie zbliżał się do Gaary z żukiem, bo winnym przypadku rudy dostanie szału.
- Co chcesz z nim zrobić? – zapytał.
UśmiechKiby był bardzo szeroki i bardzo niepokojący.
- Widzicie to? – rzucił ze śmiechem, wskazując coś ruchemgłowy.
„Coś”było kupką plecaków, toreb, torebek i innych rzeczy, które przytargali ze sobąuczniowie. Leżały pod jednym drzewem, stanowiąc malowniczą mieszaninę różnychwzorów i kolorów.
- Co?- bąknął Sabaku.
- Torba Żylety, idioto! – prychnął wielbiciel psów,kładąc sobie na otwartej dłoni żuka. – Spójrz na ziemię. Ich tu jest mnóstwo.
Zielonookizbladł lekko, błyskawicznie odsuwając się. Coraz mniej mu się podobało w tymlesie. Panicznie bał się pająków, robaków i innych wytworów natury, które miaływięcej niż cztery kończyny.
- Wrzucimy mu je do torby! – dodał zadowolonym z siebietonem Inuzuka, głaszcząc pieszczotliwie opuszkiem palca żuka. Zwierzęznieruchomiało, jakby obawiało się najgorszego. I wykazywało się przy tymnaprawdę zdrowym rozsądkiem, bo uśmiech chłopaka mógł sugerować co nieco o jegozdrowiu psychicznym.
- O tym właśnie mówię! – prychnął wściekle Gaara,profilaktycznie odsuwając się jeszcze o krok. – Odpieprza ci totalnie.
Kibawzruszył ramionami i rzucił jeszcze raz okiem w stronę całej reszty grupy.Większość osób tłoczyła się na środku całkiem sporej polanki, śmiejąc się,rozmawiając i podjadając suchy prowiant (na szczęście, Asuma w miarę jasny iprzystępny sposób dal do zrozumienia siwowłosemu japoniście, że rozpalanieognisk w lesie jest zabronione). Większość jednak rozpierzchła się w różnychkierunkach i różnych celach. Z tego, co było mu wiadomo, kilka osób razem zdwójką nauczycieli poszło się wysikać gdzieś w krzaki.
Akuratwśród tej dwójki był Sasuke. Jeśli mieli przeprowadzić jakąkolwiek akcję, toteraz, zanim brunet wróci.
- Neji, wchodzisz w to?
- Jasne. – odparł długowłosy, ku zaskoczeniu jegochłopaka. Zielonooki posłał mu wściekłe spojrzenie, ale Hyuuga tylko uśmiechnąłsię przepraszająco.
- Kotku, nie musisz ich przecież dotykać.
- Ale…
- Wystarczy, że przyniesiesz torbę.
Shikamarusiedział pod drzewem, oparty plecami o pień i trzymał rozlożoną książkę nakolanach, udając, że choć trochę jest zainteresowany knuciem kumpli. Zerkał na nich co chwilę kątemoka z miną zatytułowaną „Czy ja naprawdę muszę spędzić całe życie zwariatami?”.
- Może to upierdliwe, ale zgadzam się z rudym. – mruknąłleniwie, jednak na tyle głośno, by go usłyszeli. Sabaku obrzucił go wzrokiempełnym wdzięczności, nieco zieleniejąc na twarzy. Zaraz potem znów przeniósłswoją uwagę na żuka, jakby owad miał nagle rzucić mu się do gardła bez daniaracji.
- Ty się lepiej zamknij, Nara. – warknął Kiba. – Gaara,lecisz po jego torbę.
- Dlaczego ja?
- Bo my wybieramy żuki. – wyjaśnił psiarz takim tonem,jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Schylił się i znówzaczął wpatrywać się w ziemię, sprawnie wyłapując towarzyszy niedoli jegoprzyjaciela z chitynowym pancerzykiem.
Gaaraniechętnie odwrócił się od nich, kątem oka zauważając, że Maru z westchnieniemodkłada książkę i też zaczyna wybierać robaczki. Wzdrygnął się i podszedłpewnym siebie, naturalnym krokiem do sterty plecaków. Szybko wyłowił czarną,charakterystyczną torbę czarnowłosego nauczyciela chemii i zarzucił ją sobie naramię. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
- Mam. – burknął nadąsanym tonem, wracając do przyjaciółi rzucając zdobycz na ziemię. – Róbcie z tym, co chcecie.
- Jasne. Otwórz ją i powyciągaj kilka rzeczy.
- Po co? – prychnął rudy, ale posłusznie rozsunął zamekbłyskawiczny.
Wśrodku był telefon, butelka coli, jakiś notes, kilka długopisów, paczkachusteczek higienicznych…
- Na cholerę mu cztery paczki żelek owocowych? – mruknąłInuzuka, pochylając się nad nim.
- Do jedzenia, na przykład. – fuknął Gaara, wyciągającspray na komary i Coca colę. Resztę upchnął tak, by do środka zmieściło siętrochę nowych lokatorów. – To naprawdę kiepski pomysł, chłopaki….
- Pierdolisz. – oświadczył z pełnym przekonaniem Kiba, wrzucającjako pierwszego żuka, który cały czas tkwił na jego rozłożonej płasko dłoni. –Jest doskonały.
Nejikucał na ziemi, nisko pochylony i wybierał następnych ochotników. Czerwonowłosyskrzywił się i odsunął, widząc, jak prostuje się pełnym gracji ruchem ipodchodzi, trzymając w dłoniach jakieś dziesięć robaczków. Kiba miał rację,naprawdę było ich tu dużo.
- Nie śpię dzisiaj z tobą. – jęknął płaczliwie. Wyglądałbezbronnie jak małe dziecko, które boi się pająka pod prysznicem, ale gdybyktoś powiedział to na głos, dostałby w twarz. Całkiem mocno.
- Jasne, skarbie. – mruknął niezbyt uważnie Hyuuga,wrzucając żuki do torby. Shikamaru i Kiba robili w tym czasie to samo, co onprzed chwilką.
Gaarastał z boku i przyglądał się z niesmakiem, jak torba stopniowo zapełnia siężywym towarem. Jeden żuk, widocznie bystrzejszy od pozostałych, zdołał wspiąćsię po parcianym pasku i zniknąć w trawie. Sabaku pisnął cicho pod nosem.
- Chyba wystarczy. – orzekł zadowolony z siebie Inuzuka.Nic mu tak nie poprawiało humoru, jak realizowanie jego durnych pomysłów. –Rudy, odnieś to.
- Nie ma mowy!
Tongłosu zielonookiego sprawił, że Kiba sam ofiarnie chwycił za pasek torby iodtransportował ją na poprzednie miejsce. Neji chichotał cicho pod nosem, a Shikawyglądał na znudzonego.
- On będzie wściekły. – stwierdził grobowym tonem.
- Kto?
- Żyleta. – westchnął Nara, drapiąc się w tył głowy. –Pozabija nas.
- Nie dowie się, że to my. – uspokoił go szatyn.
- Oby. – odparła pozostała trójka na raz.
~~~
Kiba, wbrew swojej obietnicy,usiadł na poprzednim miejscu, zagryzając wargi, by nie uśmiechać siębezczelnie. Wyglądało na to, że chemik jeszcze ani razu nie zajrzał do swojejtorby. A co za tym idzie – nie miał bladego pojęcia o czekającej go niespodziance.
- Ja z tym nie mam nic wspólnego. – wymamrotał zblazowanymtonem Shikamaru, opierając się barkiem o okno. Znów wyciągnął swoją książkę ioparł ją o podciągnięte kolano, zatapiając się w lekturze. Inuzuka wzruszyłramionami i wpatrzył się w miejsca z przodu autobusu.
Sasukei Naruto wciąż rozmawiali w najlepsze, zajmując swoje fotele. Blondyn,tradycyjnie, od strony okna, a Uchiha z brzegu. Torbę położył na podłodze, niespuszczając z chłopaka bacznego spojrzenia. Kiba nawet nie zamierzałprzysłuchiwać się, o czym mówią.
Wychodziłz założenia, że belfer raczej nie ma nic ciekawego do powiedzenia. A jużzwłaszcza tak nadęty, arogancki dupek, jak Żyleta. Co dziwniejsze, Uzumakiwyglądał, jakby świetnie bawił się w jego towarzystwie.
- Zaraz się posypią iskry. – wygłosił Nara.
- Co?
- Zgrzytasz zębami. Zaraz ci się pokruszą, idioto. –burknął i znów zamilkł.
Wtym samym momencie kierowca zdążył odpalić silnik i ruszyć, a Jiraiya dopierowtedy przypomniał sobie o obowiązku przeliczenia uczniów. Zaczął sunąć powoliprzez cały autobus, licząc. Na szczęście, wyglądało na to, że tym razem niezgubili nikogo.
Sasukewestchnął cicho, odchylając głowę na zagłówek swojego fotela. Od niechceniazaczął bawić się nitką, wystającą z postrzępionej dziurki w tapicerce.
- Tobie też chce się już wracać do domu? – zapytał blondyn.Siedział z podciągniętymi nogami, przodem do niego, a plecami opierając się ookno.
Czułwzdłuż kręgosłupa lekkie dreszcze, wywoływane warkotem silnika.
- Pewnie. Takie wycieczki to mordęga. – mruknął chemik.
- Serio? A myślałem, że ci się podoba…. Sensei. – dodał szybko,bo jakieś dwie dziewczyny z trzeciej klasy zaczęły się na nich dziwnie gapić.Zaraz jednak przeniosły swoje zainteresowanie na Sakurę i Ino, które znowukłóciły się o coś zażarcie.
Nauczycieluśmiechnął się półgębkiem.
- Byłoby fajnie, gdyby nie tamte panie. – prychnął kwaśno.Blondyn uśmiechnął się, zerkając kątem oka na dziewczyny z jego klasy.
- One jeszcze w gimnazjum były najlepszymi przyjaciółkami.– powiedział tonem usprawiedliwienia. Czarnowłosy zruszył ramionami.
- I założę się, że pokłóciły się z mojego powodu.
- Coś w tym stylu.
Uchidasięgnął leniwie dłonią pod swój fotel i wyciągnął spod niego torbę.
- Chcesz żelki? – zapytał, otwierając coś w rodzajuklapki, zapinanej na rzepy. Kiba wstrzymał oddech, podobnie jak resztafantastycznej czwórki, wmieszanej w ten arcygenialny plan. Nawet Maru już nieudawał, że czyta.
Nauczycielwsunął do środka rękę i wyciągnął ją błyskawicznie, strzepując z bladej dłoniżuka. Pobladł ze złości. Naruto odsunął się od niego, wpatrując w torbę, jakbybyła to bomba zegarowa.
- Co to…? – pisnął.
- Doskonałe pytanie. – wycedził lodowato chemik, wstając.W autobusie momentalnie stało się cicho. – Ktoś mi może wyjaśnić, co to ma być?
Efektbył taki, jak na jego lekcji, gdy zadawał pytanie dotyczące tematu zajęć.Głucha cisza. Usta Uchihy rozciągnęły się w lekkim, bardzo nieprzyjemnym uśmiechu.Gaara zbladł, gdy spojrzał prosto na niego.
- Dobrze. – powiedział Sasuke irytująco łagodnym tonem,robiąc kilka kroków do przodu. Otworzył zamek błyskawiczny torby do końca ipotem po prostu… wysypał zawartość na głowę rudego.
Sabakuwrzasnął ze strachu i skulił się na fotelu. Szybko jednak zacisnął usta, zdającsobie sprawę z tego, że stworzenia, które rozsypały się dookoła niego, sąruchliwe i wchodzą w różne szczeliny. Zaczął piszczeć przez zęby, zaciskającgwałtownie zęby.
Dziewczyny,siedzące rząd przed nimi, nie miały podobnych oporów, bo zaczęły wrzeszczeć odrazu. Pain, siedzący z tyłu, uniósł brwi, obserwując całe zamieszanie zchłodnym spokojem, a Kakashi, ku zdziwieniu wszystkich, wybuchł śmiechem.
Tymrazem pierwszym, który wybiegł z autobusu, zaparkowanego na poboczu, był Gaara.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz