piątek, 21 grudnia 2012

Oneshot – Drzewko szczęścia (PainZetsu)

Na wstępie pragnę powiedzieć że zmieniłem obrazek na blogu na świąteczny, co o nim sądzicie?


   Wyobraź sobie, że w środę, o godzinie siódmej rano zostałeś zerwany z łóżka, zmuszony do doprowadzenia się do względnego ładu i zamknięty w salonie. Mało tego, wyobraźcie sobie, że stało się tak z polecenia Paina, który teraz z wściekłą miną spaceruje „tam i z powrotem” wokół dywanu, pobrzękując toną żelastwa, wpiętą w twarz i różne inne części ciała. Dodaj jeszcze do tego fakt, że rudy jest ewidentnie wkurwiony i dąży do ukarania kogoś, a prawdopodobieństwo, że tym kimś będziesz właśnie ty, wynosi 1:9. 
      Tak, ja też sobie nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie mniej jednak, właśnie tak przedstawiała się sytuacja każdego z członków Akatsuki. Wszyscy siedzieli na kanapach i fotelach, wodząc zaskoczonym, zdziwionymi, wkurzonymi, lub obojętnymi spojrzeniami za liderem.
      Nie było tylko Zetsu.
- Ekhem…szefie, powiesz nam, o co chodzi? – zapytał nieśmiało Deidara, unosząc łapkę do góry. Pain zatrzymał się i zmierzył go złym spojrzeniem, a blondyn zarumienił się i spuścił wzrok, przygryzając wargę. Powoli zbierało mu się na płacz. 
- Ależ oczywiście, że powiem. – odparł zwodniczo miękko i gładko rudowłosy, mierząc zebranych wzrokiem zimnym jak lodowiec. Wszyscy nagle zainteresowali się bliżej nieokreślonymi punktami na suficie i ścianach. – Ale wy mi najpierw powiecie, kto, do ciężkiej kurwy, zniszczył ukochane drzewko szczęścia Zetsu?! 
      Zapadła martwa cisza. Każdy wiedział, że Mr.Kontrast traktował tego przerośniętego chwasta, jak rodzinę. Coś tam nawet bredził o planach na przyszłość, małżeństwie i dzieciach, czy tam małych sadzonkach…Nikt go nigdy nie słuchał, więc nie podejrzewali, że „śmierć” rośliny Zetsu przeżyje tak boleśnie. 
- Jak to „zniszczył”? – powtórzył Sasori, marszcząc swoje wąskie, czarne brwi, niedawno regulowane u kosmetyczki.
- Normalnie! – wydarł się rudy. – Wczoraj ktoś je poszarpał na kawałki! Zetsu zamknął się w pokoju i wyje, twierdząc, że zamordowaliśmy Eustachiusza!
      Uchiha, siedzący cicho jak mysz kościelna, spłonął rumieńcem. Dobrze wiedział, kim jest winowajca, ale nie zamierzał za niego odpowiadać, a tym bardziej przyznawać się do owej wiedzy. Rinneganowiec zatrzymał się na środku dywanu, splatając ramiona na piersi i patrząc na niego wilkiem.
- Bądźcie choć raz mężczyznami i przyznajcie się. – warknął. – Kto to zrobił? 
      Hidan zmierzył go chłodnym, zadziornym spojrzeniem, pełnym złośliwości i ironii.
- „Bądźcie mężczyznami”. – powtórzył. – I kto to mówi? Ten, który potajemnie kradnie bieliznę Konan!
      W salonie zapadła głucha cisza, przesycona atmosferą, która zazwyczaj panuje tuż przed wybuchem bomby jądrowej. W tym przypadku nawet można było mówić o bombie dwujądrowej, no chyba, że szanowny Pain jest jakąś anomalią genetyczną i posiada tylko jedno. 
- Co takiego? – wysyczała w końcu niebieskowłosa, blednąc ze złości pod kolor swoich papierowych skrzydeł. Już dawno zauważyła znaczny deficyt majtek i staników, ale nie podejrzewała, że ktokolwiek z towarzyszy byłby w stanie je sobie przywłaszczyć. Owszem, wiedziała, że mieszka z bandą świrów, gejów, kryptopedałów i psychopatów, ale nie spodziewała się, że którykolwiek z nich osiągnął tak wysokie stadium zidiocenia, by nosić damską bieliznę.
      Biedny Pain…
      I biedne koronkowe, czarno-fiołkowe majtki, które Konan tak lubiła, bo nie wiadomo, co rudy z nimi robił.
      Sam oskarżony spłonął szkarłatnym rumieńcem wstydu, który wręcz idealnie gryzł się z marchewkowym odcieniem jego włosów. Itachi aż odwrócił wzrok, czując, iż tak fatalny dobór barw kala jego poczucie gustu i estetyki. Poprawił własne, ciemne jak heban pasma, starannie prostowane od godziny piątej minut czterdzieści osiem, udając, że sprawa go nie dotyczy jakoś szczególnie. A owszem, dotyczyła. Drzewko szczęścia zniszczyła jego ukochana łasiczka, którą nazwał imieniem brata, ale nie miał najmniejszego zamiaru się przyznać. Poniósłby karę za swojego pupila, już nie mówiąc o ukaraniu biednego ssaka, a takiej hańby by nie zniósł. Póki żył, musiał ratować honor łasic. 
- Ja…no…- zaczął się jąkać rudy, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. Jeszcze przed chwilą sam był napastnikiem, a teraz jest ofiarą. 
      Ofiarą żądnej krwi niebieskowłosej, która chciała zemścić się za swoje majtki. 
- Nie mam pojęcia, o czym on mówi. – skłamał po chwili, choć i tak nikt mu nie uwierzył. Nie o to jednak mu chodziło. Wycelował oskarżycielsko palec w dziewczynę i przybrał triumfującą minę. – Za to wiem, kto zabił Eustachiusza. Konan!
       Wszyscy znowu zamilkli, a wąskie, błękitne brwi dziewczyny podjechały do góry w geście bezbrzeżnego zdziwienia i załamania głupotą towarzysza kolegi Paina.
- Dziecko, spadłeś z ego na intelekt i rąbnąłeś się w główkę? – zapytała, wykrzywiając pogardliwie wargi. 
- Mówię wam, to ona! Zawsze była w konflikcie z Zetsu. Ostatnio głośno skrytykował jej skrzydła, twierdząc, że zużywa za dużo papieru i morduje za dużo drzew, a Konan postanowiła zemścić się, rozrywając swoimi papierowymi shurikenami Eustachiusza na strzępy!
       Itachi aż zsunął się z fotela na podłogę, porażony tą hipotezą, ale szybko doszedł do wniosku, że to prawdopodobnie jego jedyna deska ratunku. Uczepił się jej kurczowo, błyskawicznie siadając z powrotem na swoim miejscu i przybierając stanowczą minę. 
- Myślę, że Pain ma rację. – odezwał się, starając, by jego głos brzmiał jak najbardziej pewnie. 
       Reszta zespołu pokiwała głowami, a błękitnowłosa, ku zdziwieniu każdego, tylko wzruszyła ramionami.
- Może tak, może nie. W takim wypadku rudy, w ramach kary za moje majtki, pójdzie i pocieszy Zetsu. – odpowiedziała lekceważąco i odwróciła się, po czym dumnie pomaszerowała do drzwi, zamierzając zniknąć im z oczu. Naprawdę wyglądała jak papierowy anioł, krocząc z wysoko uniesioną głową, a reszta zachmurkowanych schodziła jej z drogi. Efekt zepsuły dopieor drzwi, gdy dziewczyna zahaczyła o framugę końcami skrzydeł i dobrą chwilę mocowała się, by przez nie wyjść. Kilka kartek podarło się i opadło na podłogę, ale wtedy już niebieskowłosej w salonie nie było.
       Wszystkie ślepia zwróciły się na Paina, a on nagle z pełną mocą uświadomił sobie, że wrobili go w pocieszanie roślinki. Nawet nie miał siły się z nimi kłócić. Machnął ręką i z narastającą wściekłością wyszedł z salonu, kierując swoje kroki do pokoju kolorowego.
       Już w połowie korytarza powitał go zapach egzotycznych kwiatów. Zmarszczył się i zasłonił rękawem nos. Nienawidził tego smrodu. Nawiasem mówiąc, był uczulony na pyłki, których w powietrzu było mnóstwo. Głównie przez to unikał tej części siedziby, ale tym razem nie miał jak się wykręcić. Zanim dotarł do drzwi, zaczął porządnie kichać, był cały zasmarkany, a jego zaczerwienione oczy łzawiły.
       Zapukał, ocierając ślepia szybko końcem rękawa, ale nikt nie otwierał. Prychnął z irytacją i powtórzył zabieg, tym razem głośniej. Przecież Zetsu był w środku, musiał go słyszeć!
- Otwórz, to tylko ja!
       Usłyszał ciche kroki i zamek kliknął, a drzwi uchyliły się, ukazując równie zapłakanego miłośnika roślin. 
- Czego? – warknęła czarna połowa.
- O, Pain-kun… - odezwała się w tym samym czasie łagodnie biała. 
       Rudy słyszał setki razy obie połowy Zetsu, niejednokrotnie kłócące się, ale i tak mimowolnie otworzył usta ze zdziwienia. Na szczęście szybko otrząsnął się i odchrząknął, usiłując ukryć swoje zakłopotanie. 
- Nie wychodzisz z pokoju, więc przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. – mruknął.
- To miło z Twojej strony. - odparła jasna część.
- Wypierdalaj. – wcięła się druga. 
       Pain powstrzymał kichnięcie i dyskretnie otarł łzę, która wypłynęła z jego podrażnionego oka. Widząc to, jasna połowa zamrugała gwałtownie, a ciemna tylko prychnęła pogardliwie.
- Uhm…mogę wejść? – spytał niepewnie rinneganowiec. 
- Nie.
- Tak, proszę, wejdź. 
- Powiedziałem nie!
- A ja mówię tak!
       Zetsu stoczył przez chwilę mini wojnę z samym sobą przed drzwiami, ale w końcu ten jasny wygrał, a rudzielec został wpuszczony do środka. Pomieszczenie było pełne różnorodnych roślin, w środku było ciepło, wilgotno i bardzo jasno, bo zielenina lubi światło. Tylko na środku leżały szczątki Eustachiusza, przykryte czarnym materiałem, a dookoła były rozstawione zapalone znicze. 
       W środku było jeszcze więcej pyłków, a lider Akatsuki zwyczajnie się rozpłakał, z minuty na minutę coraz głośniej pociągając nosem. Chciało mu się kichać, a oczy piekły go niemiłosiernie. Najgorsze było to, że Zetsu chyba błędnie odczytał to jako akt rozpaczy po stracie drzewka szczęścia, bo rzucił się na niego i mocno przytulił, samemu rycząc.
- Pain-kun! Nie wiedziałem, że jesteś taki delikatny i czuły na cudzą krzywdę! – chlipnął. Co ciekawsze, wypowiedziała to czarna połowa, która nagle błyskawicznie zmieniła swoje poglądy. Widocznie nawet ona czasami była wrażliwa.
- To takie cudowne! – zawtórowała jej jasna, łkając. 
      Zanim fiołkowooki zdążył powiedzieć choćby „Kurwa, nie!”, stwór przyssał się do jego ust składając na nich głęboki pocałunek. Był tak tym faktem zaskoczony, że otworzył mimowolnie usta, z czego kolorowy skorzystał, wpychając do środka język. Widać było, jak dwie połowy walczą o dominację nad tym pojedynczym organem, bo roślinka całowała jednocześnie delikatnie, a zarazem próbowała być władcza i stanowcza. 
      Zanim obie strony doszły do porozumienia, Pain odepchnął go gwałtownie, czerwieniąc się z zakłopotaniem.
- Pain-kun, nie wstydź się tego, co czujesz. To naprawdę piękne. - odezwała się łagodnie jasna część gospodarza pokoju, w którym się znajdowali.
- Ja czuję to samo. – dodała czarna.
      Rudy chciał palnąć „Ale co?”, lecz nie zdążył, bo Zetsu rzucił się na niego, popychając na stojące w kącie łóżko. Rudy przeżył swojego rodzaju szok, bo myślał, że jest to tak naprawdę jakiś zmutowany mech, ale po chwili wszystkie myśli wyleciały mu z głowy, bo czarna dłoń zanurkowała pod jego bieliznę. 
      Która, nawiasem mówiąc, była czarno-fioletowymi majtkami z koronki, których prawowitą właścicielką była Konan. Mężczyzna zaczerwienił się i odwrócił wzrok, błagając w myślach, by towarzysz po prostu go puścił. 
- Jakie ładne gaaacie! – ucieszyła się czarna część, która była wielkim fanem wszelkiego rodzaju dewiacji, fetyszy i udziwnień.
- Cóż, każdy może mieć swoje zainteresowania… - mruknęła cicho jasna, również wsuwając pod spód dłoń. 
      Pain jęknął cicho, czując, że twardnieje. Za jakie grzechy?
      Czarny Zetsu uśmiechnął się szeroko, co wyglądało dosyć makabrycznie, bo biały zachował poważną, łagodną minę. Rudzielcowi zrobiło się niedobrze. 
- Ja…um…ja mam jeszcze coś do zrobienia! – pisnął cieńko, zastanawiając się, dlaczego jego głos brzmi tak wysoko. 
      Zetsu momentalnie posmutniał.
- Rozumiem. Ale przyjdziesz jeszcze? Nikt tu nie kocha Zetsu! – pożalił się biały, a czarny syknął tylko z niezadowoleniem i opuścił teren jego majtek. 
      Marchewkowowłosy dopadł do drzwi w tempie szybszym, niż ustawa przewiduje.
- Pewnie, pewnie! Jasne, że przyjdę! – skłamał, mocując się z klamką. W końcu drzwi uchyliły się, a on sam popędził korytarzem, jakby co najmniej gonił go duch Eustachiusza. 
      Mr.Kontrast skulił się w kłębek na łóżku. W tym momencie i jedna, i druga strona były tak samo przygnębione.
- Nikt tu nie kocha Zetsu. -  powtórzył cicho, muskając palcami listek rosnącej nieopodal roślinki. – A Zetsu chce, żeby ktoś go kochał.
      Odpowiedziała mu głucha cisza. Westchnął i zerwał stokrotkę, która jakimś dziwnym cudem rosła tuż pod ścianą i zaczął obrywać płatki, mamrocząc pod nosem: „Kocha…nie kocha…kocha…nie kocha…”
      Nie kocha…
      Znowu zaczął płakać w poduszkę, ale usłyszały go jedynie roślinki.       

1 komentarz:

  1. Całkiem spoko , tylko nie całkiem oddaje treść bloga :/

    Karin35

    OdpowiedzUsuń