poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sex telefon 34


      Nie pytajcie mnie, ile tam siedzieliśmy, bo nie odpowiem. Nie dlatego, że jestem chamskim, bezczelnym gówniarzem, który odmawia udzielenia odpowiedzi na kulturalnie zadane pytanie. Prawda wygląda tak, że sam nie mam pojęcia. Powiedzmy, że straciłem poczucie czasu. Może to głupie, ale od rozmowy z Shikamaru wpatrywałem się bezmyślnie w ścianę, która podobno kiedyś była blada. Teraz jest brudnawo-szara, z lekkim odcieniem kości słoniowej, a tuż przede mną włada nią niepodzielnie wielki grzyb. Nawet wyjątkowo imponujące pajęczyny nie dały rady go zdetronizować. Cóż, Londyńskie pająki się widocznie nie starają.
      Mam nadzieję, że nie ma ich tutaj dużo i są na tyle leniwe, by do mnie nie podejść. Wiem, że to głupie, ale jakoś tak irracjonalnie boję się tych zwierzątek. 
      Hyuuga też milczy, wpatrując się w brudną pościel na materacu. Chyba jestem mu wdzięczny za to, że nie zadręcza mnie idiotycznymi pytaniami, na które prawdopodobnie nie znam odpowiedzi. Ale wiem, że wszystko będzie dobrze. Musi. Przecież Shikamaru powiedział, że już po mnie jedzie.
      Powiedział do mnie „skarbie”. Zaraz się rozpłynę… Wiem, że mam straszne wypieki na twarzy, ale brunet nie skomentował tego, chociaż zerka na niego ukradkiem. O tak. W naszej „profesji” wiemy, co to dyskrecja. Co więcej, podzielę się z wami moją mądrością życiową i powiem, że jest ona bardzo ważna. Nie tylko w prostytucji, ogólnie. Niektóre sprawy naprawdę należy przemilczeć, a ten, kto tego nie robi, ma poczucie taktu rozwinięte na poziomie przeciętnego szczura, który popiskuje w kącie. 
      Pogłaskałbym go. Lubię szczury, ale ten jest dziki. Mógłby mnie użreć w rękę, jak znam moje szczęście. Nie potrzebne mi dodatkowe problemy.
- Gaara… – odezwał się dopiero po długim, długim czasie milczenia Neji. Spojrzałem na niego pytająco, a wtedy drzwi otworzyły się powoli, ze skrzypieniem, którego nie powstydziłyby się wrota w nawiedzonym domu. Po plecach przebiegł mi dreszcz. 
      Oni specjalnie ich nie oliwią? Chcą nas przytępić strachem?
      Do środka weszła Konan. Nadal wygląda przeuroczo w tej sukience, mimo, że minę ma bardzo smutną.
- Gaara-kun.. – szepnęła, ściskając przed sobą w dłoniach małą torebeczkę, jakby nie wiedziała, jak ma ująć w słowa straszną wiadomość, którą ma mi przekazać. Zrobiło mi się zimno. 
      Nie zdążyli.
      Klient już jest na miejscu. 
- T…tak? – wychrypiałem, ostrożnie wstając.
      Zmusiła się i spojrzała mi w oczy. W jej złotych tęczówkach błyszczało tak wielkie poczucie winy i współczucie, że aż chciało się usiąść i wyć do księżyca, w nadziei, że zaraz przylecą wilki, zbudzone tymi wrzaskami i mnie zagryzą. Naprawdę, tak by było lepiej.
- Klient już jest na miejscu. – wypowiedziała na głos to, co przypuszczałem, a ja przełknąłem ślinę. Okey. Tylko w porządku. Wdech, wydech… Może uda mi się zwiać od tego faceta, hm? Tak, to jest dobry plan. Jak na razie, jedyny, nawiasem mówiąc.
      Mam w rękawie operację „Dajemy Nogę”. I mam nadzieję, że to wystarczy. 
- Rozumiem. – szepnąłem. – Mamy…wyjść?
      Pokręciła energicznie głową. Kilka niebieskich kosmyków wyrwało się z króciutkiej kitki, tuż nad jej karkiem.
- Nie. Tylko ty.
     Aha…czyli trafiamy do innych zboczeńców. Fajnie. Pa, Hyuuga, miło było. Pamiętaj, że był taki jeden Gaara, zwany Shukaku, który spuścił ci się na twarz. Nie pierwszy i nie ostatni, jak myślę.
- Rozumiem. – odparłem już nieco głośniejszym, ale to nie oznacza, że mniej drżącym głosem. Odwrócilem się lekko. Neji wpatruje się we mnie z jawnym przerażeniem. 
     To głupie, ale chyba mam ochotę go uściskać na pożegnanie.
     Jasne, że tego nie zrobię. Nie jestem jakąś rozhisteryzowaną ciotką, żegnającą ukochanego siostrzeńca. 
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. – rzuciłem cicho i odwróciłem się, wychodząc za dziewczyną z tej ponurej dziupli. 
     Nie chcę widzieć jego łez.

                                                                                       ~~~
     Kakashi uznał, że ktoś tu dokumentnie i ze szczętem oszalał. Albo on, albo Shikamaru. Bardziej jednak stawiał na tego drugiego, który teraz stał przed nim z wyjątkowo zadowolonym wyrazem przystojnej twarzy, trzymając w ramionach nieszczęśliwego Pakkuna. Pies w pierwszym momencie chyba chciał się wyrywać, ale raczej uznał, że jest to sprzeczne z jego leniwą i mało aktywną naturą, więc tylko smętnie wisiał, wpatrując się błagalnie w swojego właściciela. Bardziej pasował charakterem do Nary, niż tryskającego energią Hatake.
- Powtórz jeszcze raz to, co powiedziałeś. – prychnął szarowłosy, unosząc brwi komicznie do góry. – Tylko powoli i wyraźnie, bo chyba coś mi umknęło. Wróciłeś się po mojego psa, tak?
- Tak. – potwierdził entuzjastycznie Maru, unosząc lekko biednego mopsa do góry. Pies spróbował liznąć go w nos, ale nie dosięgnął. 
- I ty chcesz, żebym… – mężczyzna urwał, czekając widocznie na jakieś kompetentne wydarzenia.
      Anko stała obok, paląc papierosa i zastanawiając się, czy ma się śmiać już teraz, czy jeszcze chwilę poczekać. Wybrała tą drugą opcję. Stali w małej luce między dwoma, zaparkowanymi samochodami, z czego jednym była czarna, londyńska taksówka. Drugi to także czarny wóz, opatrzony błyszczącym znaczkiem Toyoty. Nie mieli pojęcia, skąd Maru go wytrzasnął w tak krótkim czasie. 
      Znajdowali się całkiem niedaleko miejsca, w którym miało dojść do transakcji. Niskie, ale za to gęste drzewa w miarę skutecznie chroniły ich przed wzrokiem tego, kto miałby akurat ochotę spojrzeć w tym kierunku. Gdy odwrócili się lekko w lewą stronę, mogli widzieć jak na dłoni magazyny. 
       Wcale nie wyglądały przyjemnie.
- Chcę, żebyś wziął Pakkuna i przeszukał magazyn od tyłu. Tam może być jeszcze ktoś.
- Jeszcze…?
- Tak. Gaara zostanie wyprowadzony.
      Mitarashi rzuciła peta na lekko wilgotną ściółkę w tym pseudolasku i wdeptała go butem.
- Skąd to wiesz?
      Przez twarz młodego mężczyzny przebiegł cień uśmieszku, pełnego wewnętrznego zadowolenia. Zniknął równie szybko, jak się pojawił, zostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie, że długowłosy coś kombinuje. Nie wiedziała co, ale uznała, że lepiej mu na to pozwolić.
      Wchodzenie w drogę kumplowi z jednej drużyny wcale nie rokowało dobrych wyników zakończenia śledztwa. A operacja była delikatna.
- Angielska policja już tu jedzie. – poinformował Shikamaru, wprawiając ich w tym większe osłupienie. – Są uzbrojeni. Przygotujcie się na strzelaninę.
     Kakashi tylko wzruszył ramionami, natomiast kobieta uśmiechnęła się drapieżnie.
- W porządku… – wymruczała, sięgając po kolejnego papierosa. 
- Shika, możesz mi coś powiedzieć? Tak po przyjacielsku? – zapytał jeszcze szarowłosy.
     Kiwnięcie głowy odpowiedziało mu, że może, jak najbardziej.
- Upadłeś na głowę przy wychodzeniu z hotelu? Czy uderzyłeś się czołem o dach tej Toyoty przy wsiadaniu?
- Co?!
     W oczach szarowłosego zapalił się jakiś kpiący błysk.
- Powiedz mi, co trzymasz na rękach.
- No…psa. – mruknął Maru, drepcząc lekko w miejscu. Nie lubił takich sytuacji. Zwykle to on zadawał pytania i sam miał odpowiedzi na wszystko.
     Hatake uśmiechnął się, jak przedszkolanka, pracująca z dzieckiem trwale zaimpregnowanym na przyswajanie wiedzy.
- Bardzo dobrze! – pochwalił go z uśmiechem. – A teraz powiesz mi, jaki to pies?
- Pakkun.
- Doskonale, Maru-chan! A wiesz może, jaka to rasa?
     Chłopak zaczął się powoli irytować.
- Rany, mops! Kakashi, o co ci…
- Bingo! – prychnął mężczyzna. – Powiedz mi jeszcze, od kiedy to mopsy są psami tropiącymi, co, geniuszu?
     Nara wzruszył ramionami, podając mu Pakkuna. Ten, widocznie zadowolony z faktu, że wraca do właściciela, zamruczał gardłowo. 
- Poradzi sobie. – wymamrotał długowłosy. – Schowajcie się na razie tutaj, ja idę przodem. Policja przyjedzie w to miejsce, nieoznakowanymi autami, bez sygnałów. Powiecie im, co i jak, wtedy wkroczycie do akcji. 
- A ty?
- Ja najpierw idę odbić Gaarę. – wyjaśnił z leniwym, zblazowanym spokojem, wyciągając pistolet. – Z tego, co wiem, jest tutaj nie więcej, niż dziesięć osób. Nie licząc porwanych, których jest minimum dwójka. Znajdźcie tego drugiego, ewentualnie resztę.
- Jasne. – mruknął Kakashi, patrząc na swojego psa, jakby nagle odkrył, że jest właścicielem jaszczurki z brązową sierścią. 
     Pakkun polizał go w nos.

                                                                ~~~

      Niebieskowłosa starannie zaryglowała drzwi, schowała kluczyk od kłódki do swojej torebeczki i wydobyła z niej kajdanki. Spojrzała na mnie niepewnie. 
- Um..Gaara-kun…
- Jasne. – odparłem natychmiast, odwracając się plecami.
      W sumie, wszystko mi jedno. Mogę być zakuty, jeśli tak jej wygodniej. 
- Nie domknę ich do końca. – powiedziała cichutko. Faktycznie, nie usłyszałem kliknięcia metalu. – Jeśli będziesz chciał się z nich uwolnić, wystarczy mocno szarpnąć. 
- Dziękuję. – wydusiłem z siebie. Nie wiem, dlaczego, ale gardlo zacisnęło mi jakieś wzruszenie. – Konan…dlaczego to robisz?
      Wyraźnie zawahała się, zanim udzieliła mi odpowiedzi na to pytanie.
- Bo ty masz dla kogo żyć, Gaara-kun. Wszyscy poprzedni nie mieli, więc nie myślałam o tym w ten sposób. Ale ty…ciebie ktoś szuka i wiem, że będzie cierpiał, gdy cię straci. Wiem, co to znaczy utracić ukochane osoby. Nie chcę, by ktokolwiek przeze mnie cierpiał. 
      I kto powie, że ona nie jest aniołem, hm? No, dawajcie. Obiję temu niewiernemu heretykowi mordę.
- Ja także mam osobę, którą chcę chronić za wszelką cenę. – wyznała cicho, prowadząc mnie wolno nieco śliskimi, wąskimi schodkami do góry. – Dlatego rozumiem ciebie i tego policjanta. 
      Nie widziałem, co odpowiedzieć, więc tylko milczalem. Szliśmy przez chwilę w ciszy. Nasze kroki odbijały się echem od kamiennych, cuchnących wilgocią ścian. Mrok rozpraszało jedynie mdłe, słabe światełko jarzeniówek, zawieszonych pod niskim sufitem.
      Tu jest okropnie. 
- To Pain? – wyrwało mi się, zanim zdążyłem w ogóle pomyśleć nad tym, co mówię.
- Słucham?
       Szlag! Zaczerwieniłem się.
- Ta…ta osoba, o której mówiłaś. Ta, którą chcesz chronić…to jest Pain? – wymamrotałem. No co? Jak już się coś powiedziało, to trzeba dokończyć. 
- Tak. – padła krótka odpowiedź.              
       W sumie, miło wiedzieć. Nie wiem tylko, czym ten rudy skurwiel sobie zasłużył na takie względy u anioła, ale widocznie czymś musiał, bo twarz Konan aż się rozjaśniła na samo jego wspomnienie. Deprymujące cholernie. Czasami odnoszę wrażenie, że niektórzy dostają od życia zdecydowanie za wiele, niż powinni.
       Chociaż…może i powinien? Ja nawet gościa nie znam. Może jednak robił coś, za co należy mu się odrobinę szczęścia.
       W poprzednim wcieleniu. 
       Chłodne, wilgotne powietrze znad rzeki zaszczypało mnie w twarz, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Pachnie szlamem, zalegającym na brzegach Tamizy. 
       Ciekawe, jaki będzie ten cholerny klient…?
- Przykro mi. – szepnęła cicho, chwytając mnie za ramię. Nie wyrywam się. Jeszcze nie.
- Nie szkodzi. – odparłem machinalnie, jakby z roztargnieniem. Moje myśli są zupełnie gdzie indziej.
       Nie mogę uwierzyć w to, że Shikamaru się coś nie udało. Przecież mi obiecał, że mnie uratuje. Kłamał?
       Nie możliwe.
- Powodzenia. – wyszeptała jeszcze ciszej, wpatrując się w ziemie.
       Wkroczyliśmy na jakąś ubitą ścieżkę, a dziewczyna jedną ręką pogrzebała w torebeczce i wyciągnęła mały, sprężynowy nóż. Z niebieską rękojeścią, a jakże. Spojrzałem na nią pytająco. 
       Uważa, że seppuku byłoby mniej haniebne? Chyba ma rację…
- Przepraszam, ale Pain mi kazał. – powiedziała, rumieniąc się. Słodko. – Byłby zdenerwowany, gdyby widział, że nie mam przy sobie nic ostrego do obrony… Nalegałam na to, by nie było przy mnie Kisame, albo Zetsu. 
- Właśnie. – mruknąłem, marszcząc brwi. – Dlaczego cię puścił bez obstawy?
       Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Eee…znam karate i od jakiegoś czasu trenuję judo. – wymamrotała. – Chyba to go przekonało.
       …Fajnie. 
       W okolicy rosną jakieś dziwne, niezbyt wysokie drzewa. Stopniowo zagęszczały się, tworząc coś w rodzaju niedużego zagajnika, obok którego przebiega dróżka. Dziwne. Wydawało mi się, że widzę coś dużego, ukrytego za roślinami. Samochód?
       Nie stać ich na garaż, czy mają tak dużo aut, że się nie mieszczą? 
- Długo jeszcze?
- Nie, już jesteśmy prawie na miejscu. – odparła.
       Jeszcze….jakieś sto, może dwieście kroków i stanęliśmy na w miarę równej, ubitej drodze, gdzieś na uboczu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to Pain. Patrzył na mnie z lekkim uśmieszkiem na przystojnej, pokrytej żelastwem twarzy. Drugie, co mój oporny umysł zarejestrował, to Kakuzu. Stał kilka kroków za rudym, trzymając oburącz jakiś elegancki, czarny neseser.
        Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego mam nieprzyjemne wrażenie, że jest wypełniony po brzegi kasą? 
        Trzecie, co zauważyłem, to kurewsko błyszczące, czerwone, sportowe Ferrari, o które opiera się facet, którego nie…
        Największym szokiem okazał się fakt, że ja go jednak znam. I niemal nogi się pode mną ugięły.
- Nie… – wydusiłem, wręcz wstrzymując oddech. Nie, nie, nie, nie. To jest jakiś jebany sen. Ktoś mnie zaraz kopnie w dupę, obudzę się w łóżku Maru i wszystko będzie dobrze. Prawda? Błagam, niech ktoś powie mi, że to prawda!
        Ja w to nie mogę uwierzyć. Jak…jak to możliwe?
        Jasnowłosy mężczyzna uśmiecha się do mnie wyjątkowo cwaniacko, wyjątkowo bezczelnie i wyjątkowo ładnie. Błysk w niebieskich oczach jest cholernie znajomy.
- Na….Naruto… – pisnąłem cienko, czując lekki zawrót głowy. Konan dyskretnie przytrzymała mnie, bym nie wyłożył się jak długi na zimnej, twardej ziemi.
        To jest żart.
        To jest jakiś ponury, pieprzony żart, który ktoś sobie ze mnie robi, mimo, że nie mam już dłużej ochoty w nim uczestniczyć. Jak…Jezu, dlaczego? Mój…mój przyjaciel!
- Cześć, Gaara. – odezwał się, mierząc mnie wzrokiem tych swoich błękitnych patrzałek, które miałem ochotę mu wydłubać. Kurwa. Może w tym wszystkim bierze jeszcze udział mój własny, rodzony brat i mamusia, daj Boże, by zdechła na syfilis gdzieś w rynsztoku?!
        Mam tego dosyć. Poproszę kulkę w łeb, raz, szybciutko.                   
        Brwi Paina uniosły się w wyrazie subtelnego zdziwienia.
- Ach, tak. Panowie się znają. – wymruczał, mrużąc przy tym oczy podejrzliwie. – Naruto?
       Moj „przyjaciel” wzruszył ramionami, najwidoczniej niezbyt przejęty faktem, że facet poznał jego prawdziwe imię.
- Tak się nazywam. Uzumaki Naruto. – odparł obojętnym, zimnym głosem. Jak….jak nie on.
      Ja go nie poznaję. Przecież to jest trzepnięty idiota, który chciał kiedyś grać w filmach sensacyjnych u boku Jenifer Lopez! Skąd w nim, do kurwy nędzy, tyle chłodu i zdecydowania? A co więcej, jakim cudem on mnie KUPIŁ?!
      Już nie ogarniam tego wszystkiego.
- Więc „N” jest skrótem od „Naruto”. – parsknął rudy mężczyzna. – No tak. Logiczne.
- Nie tylko.
      Zmrużyłem oczy. Nie podoba mi się ten ton. Oj, cholernie nie podoba. 
- Słucham?
- Nazwisko Uzumaki odziedziczyłem po matce. – wyjaśnił uprzejmie blondyn. – Natomiast mój ojciec nazywał się Namikaze. 
      Pain, wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom, wcale debilem nie jest, więc szybko skojarzył to nazwisko. Ja, nawiasem mówiąc, też i oczy niemal mi wyszly na wierzch.
      NAMIKAZE?! Ten słynny komendant tokijskiej policji? Rany, przecież tego faceta już w wieku dwudziestu lat FBI wypożyczało do swoich akcji! Kurza twarz! 
      Następny ruch, który wykonał Naruto, trwał tylko ułamek sekundy. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął broń, wycelowaną lufą prosto w lidera mafii. Aż mi się zrobiło zimno.
- Aresztuję cię pod zarzutem handlu narkotykami i żywym towarem. – wygłosił Uzumaki. Kurwa, masz swój film akcji!
      Czuję oddech Konan na karku.
- Biegnij. – szepnęła. Dwa razy nie musi powtarzać. Szarpnąłem mocno rękami, rozrywając niedopięte kajdanki. Metal opadł na ziemię, a mnie już tam nie było. Leciałem na złamanie karku przed siebie, slalomem, bo Pain już opamiętał się na tyle, by samemu sięgnąć po klamkę.
- Łap go! – słyszę jego wrzask.
     Konan biegnie za mną, ale ma wysokie szpilki. Nie złapie mnie.
     Kocham ją po prostu. 
     Kula świsnęła tuż obok mojego ucha. Szlag!  Nie ma siły ani czasu, by o tym myśleć. Trzeba wiać. Cholernie piecze mnie już w płucach, każdy kolejny oddech odzywa się wrzaskiem bólu. Nie ważne. Biec. Nie zatrzymywać się. Shikamaru. Biec. Las! Tam jest las! Drzewa! Musze do lasu!
     Pochyliłem się do przodu i przyspieszyłem, zbliżając się do zagajnika. Są tu jeszcze niskie, ale za to bardzo gęste krzewy. Schowam się? Muszę. 
     Rzuciłem się za nie akurat wtedy, gdy ktoś pojawił się w zasięgu mojego wzroku i słuchu. Kakuzu. A razem z nim…Hidan?
- Gdzie on jest? – ryknął.
- Pobiegł gdzieś tam. – wymamrotał brunet, ruszając dalej. Wstrzymałem oddech.
     Nie mogą mnie usłyszeć.
     Uduszę się…
- Pieprzona cizia! – wysyczał jasnowłosy. Pobiegł za nim, jego eleganckie buty waliły nadnaturalnie głośno o miękką ściółkę.
     Czyjaś ręka sięgnęła z tyłu i przylgnęła go moich ust, skutecznie tłumiąc wrzask.
- Rany, nie drzyj się, bo wrócą. – usłyszałem tuż przy uchu zaniepokojony, cichy głos. Posłusznie się zamknąłem.
     Nie pomylę go z żadnym innym. Zadrżałem na całym ciele, nie wiem, czy z ulgi, podniecenia, radości, czy ze strachu. Gdy upewnił się, że nie będę już stawiać werbalnego oporu, odsunął dłoń. 
- Shikamaru… – wyszeptałem.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz