poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sex telefon 36


    Jednym z najbardziej wkurzających uczuć jest to, kiedy otwiera się oczy, obraz jest zamazany, w głowie łupie tępy i irytujący ból, promieniujący na całą czaszkę, a delikwent nie ma zielonego pojęcia, gdzie się znajduje. Tak właśnie czuł się Neji, a kolejnymi bodźcami, które docierały do jego ospałego mózgu, było to, że chce mu się wymiotować, śmierdzi lekarstwami i chlorem, pomieszanymi z wonią rumianku, a ktoś głaszcze go lekko po głowie. Otworzył usta, by zasięgnąć informacji co do swojej lokalizacji, ale nie był w stanie wydusić z siebie nic. Ręka zamarła i cofnęła się, widząc, że pan Hyuuga raczył pofatygować swoje dupsko z powrotem do świata żywych.
     Chwilę później usłyszał kroki, zduszony krzyk „Panie doktorze, obudził się!” i trzask zamykanych drzwi. Został sam, bez tej obcej i nieznanej ręki, której dotyk był w jakiś irracjonalny sposób przyjemny i bardzo przez niego pożądany.
     Każdy chyba lubi takie małe przejawy czułości, nawet najwięksi twardziele i psychopaci oraz neurotyczne osóbki, pozujące na lodowate, człekopodobne i wyniosłe istoty. Ci ostatni akurat udają, że jest im to daleko obojętne, chociaż w głębi serca łakną dotyku i bliskości drugiej osoby. Paradoksalnie, to właśnie chyba oni potrzebują go najbardziej.  
     Chłopak westchnął, z ulgą zauważając, że jest wieczór. Przynajmniej tyle dobrego. Słońce nie razi go w twarz. Chciałby wiedzieć, jak długo był nieprzytomny. Godzinę? Dwie? Cały dzień? Tydzień? Trwanie w tym irytująco cichym półmroku, pozbawionym ciepłej ręki, głaszczącej go po rozczochranych włosach, powodowało irracjonalny napad lęku. Pamiętał, że jako dziecko nigdy nie lubił siedzieć sam. Potem jakoś mu przeszło, miał większe kłopoty i zmartwienia na głowie, ale teraz….wróciło.
      Nagle poczuł się zagubiony, jakby znowu miał najwyżej sześć lat. Co się stało wtedy, gdy spał? Wyciągnęli ich z tego koszmaru?
      Pamiętał duszący zapach dymu. Zawroty głowy. Mdłości. Pamiętał, jak walił w zakluczone drzwi, wrzeszcząc, by ktoś go stamtąd wyciągnął. A potem ostry dźwięk piłowanego metalu, czyjś zaniepokojony głos i ciemność.
      Blada żarówka, nieśmiało świecąca pod sufitem, tak, jakby bardzo chciała rozgonić mroki tego świata, ale nie mogła, brzęczała cichutko. Przypominało to raczej odgłos, jaki wydają skrzydełka wyjątkowo zirytowanej pszczoły. Hyuuga wciągnął mocno powietrze nosem, czując jednocześnie, że głupie przesunięcie ręki wymagałoby od niego teraz dużego wysiłku. Nienawidził tego. Nienawidził bezsilności, która zawsze towarzyszyła wtedy, gdy leżał przykuty do łóżka i był zdany na łaskę innych ludzi. Na przykład, wtedy, gdy złamał nogę w dwóch miejscach i nie mógł chodzić przez ładny kawałek czasu. Paskudne uczucie. Od tego czasu ostrożniej zbiegał po schodach.
      Drzwi znowu otworzyły się, tym razem znacznie ciszej, a do środka wparował lekarz. Wywnioskował to z faktu, że facet miał na sobie biały kitel, słuchawki przewieszone przez szyję i okulary w rogowej oprawie.Niósł w dłoni podkładkę z jakimiś papierami, zapewne wypełnionymi medycznym bełkotem, którego Neji za Chiny Ludowe nigdy nie zrozumie. Obok niego szła dosyć młoda, ładna pielęgniarka w białym, schludnym fartuszku i także białej spódniczce oraz zielonych rajstopach. Na nogach miała buty na wysokich szpilkach i chodziła tak, jakby już ją solidnie bolały stopy.
      Idiotka, stwierdził brunet. Niech się nauczy, że na dyżur ośmiogodzinny, zwłaszcza w nocy, nosi się wygodne i normalne buty.
- Jak się czujemy? – zagrzmiał pogodnym głosem lekarz, ku uldze chłopaka, płynnym japońskim.
      Wytężył wzrok i zerknął na jego identyfikator, przypięty do fartucha na wysokości piersi. Doktor Shiki Setsune. Co za radość, jesteśmy w Kraju Kwitnącej Wiśni, proszę państwa! Wysiadamy!
- Może być. – wychrypiał jasnooki i aż się przeraził. Głos miał godny etatowego upiora z rumuńskiej ruiny.
- Ile palców widzisz? – zapytał lekarz, machając mu przed oczami entuzjastyczną „wiktorią”. 
- Dwa.
      Mężczyzna skinął głową twierdząco głową, coś zamruczał i wyciągnął długopis, po czym zaczął szybko bazgrać, opierając podkładkę o barierki jego łóżka. Pielęgniarka w tym czasie sprawdziła stan kroplówki, a Neji dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że do nadgarstka ma wbity wenflon, przez który sączą się przejrzyste kropelki. Powstrzymał chęć, by walnąć głową o poduszkę. 
- Panie doktorze, gdzie ja jestem? – wymamrotał.
- W szpitalu.
      Długowłosy syknął wściekle. Cudownie. Tego by się nigdy nie domyślił!
- W Japonii?
- Dokładnie, Tokio, kochany. – odparł wesoło lekarz. – Nie pamiętasz nic? Przewieźli Cię śmigłowcem ze szpitala w Londynie, gdy upewnili się tam, że twój stan jest stabilny.
- A co mi się stało?
      Czarne, wąskie brwi lekarza dyżurującego zmarszczyły się. Pochylił się, wyciągając małą latareczkę i poświecił mu w oczy.
- Nie masz wstrząsu mózgu. – stwierdził w końcu. – Nic nie pamiętasz?
- Wiem, że nas wywieźli, a potem zamknęli gdzieś w magazynach pod Londynem… – odparł z wahaniem, niezbyt pewny, czy może to komukolwiek powiedzieć. Naszło go naraz bardzo nieprzyjemne wrażenie. A może ten doktor to ktoś pokroju Shiranui, lekarz bez uprawnień, podstawiony przez Akatsuki? Może wcale nie wyrwał się z cuchnących łap Akatsuki? Może po prostu oni przewieźli go z Londynu, do Tokio, bo tam nie wypalił im interes? 
- Spokojnie, możesz mówić. – odezwał się mężczyzna poważnym tonem. – Wiem o…może nie o wszystkim, ale wiem tyle, ile przekazała mi policja. Z resztą, wystąpiło u ciebie krwawienie z odbytu, to wszystko przyszło w dokumentacji.
      Hyuuga poczuł, jak palą go policzki. Jezu. Czy wszyscy po medycynie są tacy? Najpierw Genma, a teraz ten Shiki…
- Pamiętam tylko do momentu, w którym chyba coś zaczęło się palić. – mruknął zażenowany chłopak, a facet, zwący się Setsune, kiwnął głową.
- Podpalili magazyn, w którym byłeś zamknięty. Zatrułeś się dymem. Wyniósł cię stamtąd jeden z policjantów.
     Nagle jego brwi drgnęły, jakby sobie przypomniał o czymś ważnym. Uśmiechnął się szeroko.
- A propos, dwie osoby chcą cię widzieć. – wyznał z rozbrajającą szczerością. 
     Hinata, pomyślał odruchowo Neji. Jego kuzynka była jedyną członkinią rodziny, która utrzymywała z nim przyjazne stosunki. Martwiła się o niego nawet wtedy, gdy uciekł z domu i zaczął żyć na własną rękę.
     A raczej dupę. Owszem, wiedziała, czym jej kochany kuzyn się zajmuje i chciała go wspierać finansowo, ale uparł się, że da sobie radę. Nie pozwolił jej pomagać sobie nawet wtedy, gdy stała się słynną aktorką i dosłownie spała na pieniądzach.
     Jedyne, co wyniósł z rodziny, to duma.
     Zastanawiał się tylko, kim jest ta druga osoba? Wujek? Ciotka? Może ktoś inny? Wyobraźnia podpowiadała mu wizję tego świra z zielonymi włosami, albo tego cuchnącego rybą Kisame, który znęcał się nad Gaarą. 
      Właśnie, Gaara! Może to on?
- Zostawię was samych. – stwierdził litościwie lekarz, kierując się w stronę drzwi. Chwilę później ktoś wszedł sprężystym, entuzjastycznym krokiem do środka. 
      Hyuudze niemal oczy wyszły na wierzch. Spodziewał się tutaj każdego, tylko nie tego faceta.
- Cześć, Neji. – powiedział wesoło Genma, wyciągając uprzednio igłę z ust. – Jak leci?
- Shi…Shiranui? – wyjąkał. – A co ty tu robisz?
- Sprawdzam, czy żyjesz. – odparł bez skrępowania, wzruszając ramionami. – Uznałem to za mój lekarski obowiązek. Wszystko w porządku?
- Tak, ale…
    Długowłosy urwał i przełknął ślinę, zastanawiając się przy okazji, jak, do cholery jasnej, ma ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. 
- Jak się tutaj znalazłeś? – bąknął w końcu.
- Przyleciałem samolotem dziś rano. – mruknął mężczyzna, lekko unosząc brwi. 
- A policja?
      Uśmiech Genmy poszerzył się, choć nie stracił nic ze swojego uroku i porażającej, zaraźliwej siły. Był tak sympatyczny, że Hyuuga poczuł, jak mięśnie jego twarzy, mimo wszystko, też formują podobny grymas. Nie dało się ukryć, że lubił faceta. Miał w sobie coś…coś dziwnego. I w końcu pomógł im uciec.
- Uciąłem sobie krótką pogawędkę na miejscu z chłopakiem Gaary. Uznał, że mnie nie zna i nie wie o moim istnieniu. I dobrze. 
- Rozumiem. 
       Chłopak wpatrzył się w sufit. Musiał pozbierać myśli.
- Co….co zamierzasz teraz robić?
- Pracować, zapewne. Nie wiem jeszcze. Albo znowu zejdę do podziemia, albo po prostu zrobię papiery i zacznę pracować jako pełnoprawny lekarz. – wyznał Shiranui. – Możesz pozdrowić ode mnie Gaarę? Chyba nie uda mi się go zobaczyć, a szkoda. 
       Zerknął na zegarek, który nosił na lewym nadgarstku. 
- Zaraz muszę się zbierać. – mruknął.
- Genma?
- Hm…?
       Neji zarumienił się, przygryzając dolną wargę. Gdyby nie był na tyle osłabiony, że ruszanie rękami stanowiło dla niego problem, pewnie zacząłby sobie wyłamywać palce ze skrępowania. 
- Dzięki za…za wszystko. Za pomoc.
- Nie ma sprawy. – roześmiał się szatyn, wstając. – Trzymaj się, młody.
- Mhm.
- I pamiętaj: tu mnie nie widziałeś i nie znasz w ogóle żadnego Shiranui. 
       Jego ciemnobrązowe, przyjazne oczy lekko zmrużyły się. Brunet posłał mu słaby uśmiech, kiwając przy tym twierdząco głową. W sumie, winny był mu też jakąś przysługę. 
- Jasne. – szepnął.  
- Aha, jakbyś kiedyś miał ochotę się ze mną spotkać… – zaczął Genma, już z ręką na klamce. Neji uniósł brwi. -… to poczekaj, aż ci przejdzie, w porządku? Nie, żebym cię nie chciał nigdy widzieć, ale raczej będę nieuchwytny.
- Jasne. – powtórzył także szeptem, z uśmiechem.
      Tego faceta po prostu nie dało się nie lubić. Emanował zaraźliwym humorem i sympatycznością, jak Czarnobyl radioaktywnym świństwem. W sumie…Hyuuga zaczął zastanawiać się nawet przelotnie, czy nie jest przypadkiem homo. Może mógłby się nawet w nim zakochać?
      Może.
- Lecę, ten facet na zewnątrz chyba dostanie kręćka. – mruknął Shiranui. – Z resztą, lekarz kazał nam długo cię nie męczyć. 
      Facet? Jaki, do cholery, facet? Gaara?
      Nie, to nie był Gaara. Gdy nielegalny doktor wyszedł, do środka wpadł ktoś zupełnie inny, nieznany chłopakowi. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy kojarzy skądś tego mężczyznę, ale albo miał zaniki pamięci, albo w życiu nie widział go na oczy. W wieku siedemnastu lat skleroza raczej jeszcze nie powinna dopadać ludzi, więc postawił raczej na tą drugą opcję. Przełknął ślinę i starał się zamaskować zdziwienie miłym uśmiechem. 
- Cześć. – odezwał się mężczyzna dziwnie niepewnie. Jakby nie wiedział, jak zacząć rozmowę z zupełnie nieznanym chłopakiem. 
      Nawiasem mówiąc, przy którego łóżku siedział od jakichś trzech dni niemal bez przerwy. Co więcej, sam nawet nie wiedział, dlaczego to robi. Po prostu…tak samo wyszło. Był nim chyba urzeczony i musiał przyznać, że przytomny, wygląda jeszcze bardziej uroczo.
- Dzień dobry…? – zaczął ostrożnie Neji. 
- Raczej dobry wieczór. – mruknął mężczyzna, przysuwając sobie szpitalne krzesełko bliżej, po czym usiadł na nim. – A, tak, wybacz, zapomniałem. Nie znasz mnie jeszcze. Jestem Hatake Kakashi, pracuję w policji. 
       Miał powiedzieć coś jeszcze, coś dowcipnego, elokwentnego, bystrego i celnego, ale kompletnie zapomniał języka w gębie, widząc jego oczy. Szare, tak niesamowicie jasne, że w sztucznym świetle wyglądały, jakby były wręcz szare. Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy chłopak nie jest niewidomy, ale ten najwidoczniej go widział, bo bezbłędnie podążył za nim wzrokiem, gdy wszedł do środka. 
       Nie tyle zaskoczyła go ich nietypowa barwa, co ogólny efekt. Były piękne. Tak po prostu. Lepszego określenia nie znalazł jak na razie. Piękne i przyciągały spojrzenie, jak magnes. Przełknął ślinę.
- W policji? – powtórzył cicho Hyuuga, nie wiadomo dlaczego czując, że policzki zaczęły go palić. – Chce mnie pan przesłuchać?
- Niezupełnie. – odparł Hatake z szerokim, beztroskim uśmiechem. 
       Tym razem to Neji poczuł dziwne drżenie w żołądku. W życiu nie widział osoby, która by się uśmiechała tak pięknie. 
- To znaczy, tak, ale nie teraz. – sprostował policjant. – Jak wrócisz do formy. I nie mów mi na „pan”, jestem tu jako osoba cywilna, nie glina.
- Rozumiem. – wymamrotał brunet. – To znaczy, nie rozumiem.
      Sam zaśmiał się nerwowo, słysząc, jak głupio to zabrzmiało.
- Słucham?
- Nie rozumiem, co pan tutaj robi. To jest, co tutaj robisz, Kakashi? – mruknął, ukradkiem oblizując wargi, bo nagle zrobiło mu się sucho w ustach. 
      Szarowłosy ze szczerym zafascynowaniem śledził ruch jego języka. Chłopak podobał mu się już wtedy, kiedy wynosił go nieprzytomnego i zakurzonego z magazynu. Teraz podobał mu się jeszcze bardziej, mimo, że był widocznie zmęczony i wymizerowany. 
- Uznajmy to za początek owocnej znajomości. – powiedział zaintrygowanym tonem., pochylając się lekko do przodu.
      Spojrzał mu znacząco w oczy. Neji musiałby być skończonym idiotą, by nie zrozumieć przekazu. 
      Zrozumiał.
      Aż za dobrze.
      Wciągnął gwałtownie powietrze nosem i szczerze ucieszył się, że jednak nie jest podłączony do respiratora. Maszyna zapikałaby się aż do przegrzania kabli, bo serce zabiło mu gwałtownie. Jeśli Genma mu się podobał, to w takim wypadku, Kakashim musiał być szczerze i dogłębnie zauroczony. 
      Ktoś zapukał dyskretnie, ale z naganą do drzwi, nie wchodząc jednak. Jasnowłosy obejrzał się przez ramię.
- Chyba muszę stąd iść. – stwierdził, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie. – Bo inaczej pielęgniarki mnie stąd wyniosą. Nogami do przodu.
     Neji uśmiechnął się.Faktycznie, czuł się już zmęczony rozmową z Shiranui, w końcu dopiero co się ocknął, ale… byłoby miło, gdyby facet został. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się poczeka do jutra. A przynajmniej miał taką nadzieję.
     Kakashi odgadł chyba jego myśli, bo wstał powoli.
- Wpadnę jutro, dobrze? – zapytał cicho. 
- W porządku. – odparł Neji z ulgą.
     Hatake wykonał jakiś niezdecydowany ruch, jakby chciał się odwrócić się w stronę drzwi, ale nagle pochylił się i usiadł na skraju łóżka szpitalnego, pochylając tuż nad brunetem, którego serce znowu zabiło gwałtownie. W nozdrza trafił mu przyjemny zapach mężczyzny. Miał wrażenie, jakby gdzieś już go kiedyś czuł. 
- Chyba upadłem na głowę, że to robię. – stwierdził beztrosko policjant, całując go lekko w czoło.
- Chyba upadłem na głowę, że ci na to pozwalam. – wydusił czarnowłosy. 
     Oczy Kakashi’ego z bliska były bardzo intrygujące. 
- Trochę głupio się zaczyna, nie? – szepnął.
- Racja.
- Dasz się zaprosić gdzieś, jak stąd wyjdziesz? – wypalił szarowłosy z miną szczeniaka.
      Hyuuga uśmiechnął się i pokiwał głową. W sumie, nie miał pojęcia, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jakaś projekcja jego odurzonego mózgu. A może nadal śni? Może nadal jest nieprzytomny, albo Akatsuki nafaszerowało go prochami? Nieistotne. Ważne, że czuł się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Policjant wyciągnął dłoń i lekko pogłaskał go po rozczochranych, długich włosach, a ten aż zmrużył oczy. Rozpoznał dotyk natychmiast.
- To ty tutaj siedziałeś? – spytał z zaskoczeniem.
     W ramach odpowiedz otrzymał twierdzące kiwnięcie głowy od mężczyzny, który wstał i włożył kurtkę, uprzednio odwieszoną na oparcie krzesełka. W głowie Neji’ego pojawiła się nagle irracjonalna, głupia wręcz myśl, godna komedii romantycznej z Bollywood.
- Możesz mi powiedzieć, kto mnie wyciągnął z tamtego magazynu, skoro byłem nieprzytomny?
     Uśmiech Kakashi’ego stał się tak szeroki, że zajmował niemal połowę jego twarzy.
- Jasne, że mogę. – odparł i popukał się palcem wskazującym w pierś, z miną, wyrażającą absolutną dumę z wykonanej roboty. – Dobranoc. 
     Puścił mu oczko i wyszedł, cicho zamykając drzwi, do których Hyuuga szczerzył się, jak głupi do sera, jeszcze przez dobre pół godziny, nim znowu zasnął.

                                                                                        ~~~
     Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tak, ja kiedyś też twierdziłem, że to powiedzenie jest durne i, w moim przypadku, wręcz abstrakcyjne, przez wzgląd na moją szurniętą, patologiczną rodzinkę, ale teraz muszę sam zaświadczyć o jego prawdziwości. Kiedy samolot bezpiecznie wylądował na płycie lotniskowej pod Tokio, miałem ochotę wyć z radości i ulgi. I wyłem, owszem. Prosto w lekko pachnącą tytoniem koszulę Shikamaru.
     Może być coś piękniejszego? Chyba nie może. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się okropnie. Fatalnie wręcz i nie ma to żadnego związku z faktem, że przez ładnych kilka godzin użerałem się z telefonem komórkowym w tyłku. Chociaż…poniekąd jest to z tym związane.
     Przylecieliśmy do Japonii jakoś o szóstej rano. Teraz jest jedenasta i obaj jedziemy na pogrzeb. 
     Konan, rzecz jasna. Powiedział mi, że całe Akatsuki jest aresztowane i pod ścisłym nadzorem wracają do Kraju Kwitnącej Wiśni, ale Pain uparł się, by uczestniczyć w jej pogrzebie. Pozwolili mu. Ja też muszę być. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że gdybym nie poszedł, okazałbym się skończonym chamem bez serca. 
- Gaara? – odezwał się Maru po kilkunastu minutach jazdy, kiedy utknęliśmy w korku.
     Tak mi mów, skarbie. Uwielbiam twój głos.
- Słucham?
- Dlaczego chcesz jechać na ten pogrzeb? – zapytał, taksując mnie badawczym spojrzeniem. 
     Zagryzłem wargę, patrząc gdzieś w okno, ponad przechodniami, którzy tłoczyli się na ulicach. Niemal każdy miał przy uchu komórkę i nawijał do niej zawzięcie, jakby od tego zależała jego przyszła egzystencja. Rany, telefony, telefony…już mi niedobrze od telefonów. Rozważam nawet perspektywę pożegnania się trwale z tym cudem współczesnej techniki. Mimo wszystko, wiem, że i tak bym bez tego nie przeżył. Podobno ludzie przywiązują się tak nie tyle do samego aparatu, którym przecież można piznąć o ścianę, tylko do listy kontaktów i świadomości, że zawsze można do nich zadzwonić. 
- Pomogła mi. – mruknąłem lakonicznie. – I była niewinna.
- Niewi…?
- Nie pytaj. – uciąłem. Nie chcę na ten temat teraz gadać. Nie i już. 
      Dojechaliśmy na miejsce akurat wtedy, gdy od lewej strony podjeżdżał pancerny samochód policyjny. Ze środka wysiadło dwóch typów w garniturach, po czym wyciągnęli Paina. Miał ręce wykręcone do tyłu i spięte kajdankami, a na twarzy taki wyraz, jakby nadal był w ciężkim szoku, pomieszanym z żywą rozpaczą.
      Cóż, zapewne tak właśnie było. 
      Zauważył nas i przystanął, a ja…nie mogę mu spojrzeć w oczy. Nie wiem, dlaczego. Przecież to nie moja wina, że ona umarła, prawda? To nie ja strzelałem. To…to brzmi żałośnie, wiem. W pewnym sensie, każdy z nas trzech przyczynił się do śmierci dziewczyny i teraz żyjmy z tym dalej, moi drodzy. 
- Co tu robicie? – zapytał cichym, zduszonym głosem.
      O dziwo, wcale nie mam ochoty rzucić mu się do gardła. Zamiast tego, zacząłem miętolić ze zdenerwowania wielki wieniec kwiatów. Niebieskich. Co z tego, że powinny być białe, według tradycji? Ona bardzo lubiła niebieski, tak mi się wydaje.
      Jeden z facetów w garniaku, stojących tuż za rudym, też trzyma wielki bukiet białych róż, przeplatanych dziwnymi, ale bardzo ładnymi kwiatkami o intensywnie lazurowych , cienkich i długich płatkach. W drugiej ręce coś trzyma. 
       Aż mnie ścisnęło za gardło.
       Żółwik z origami.
- My… – zacząłem niepewnie, ale Shikamaru objął mnie lekko w pasie, ignorując ciekawskie, lub zgorszone spojrzenia mijających nas ludzi.
       Na pogrzeb nie przyszło zbyt wiele osób, ale wszyscy ci, którzy byli, mieli bardzo ponure miny. Z nami włącznie.       
- Przyszliśmy pożegnać twoją dziewczynę. – wyciął mi się w zdanie.
      Dziwne oczy Paina zmrużyły się.
- Ona nie była moją dziewczyną. – wymamrotał, mijając nas. Zrobiło mi się jakoś tak głupio.
      On ją chyba kochał.

                                                                                          ~~~ 
      Schyliłem się i położyłem kwiatki, łykają łzy. Mówcie, co chcecie, jestem płaczliwą ciotą. Albo inaczej, człowiekiem z empatią, potrafiącym okazać uczucia w stosownej sytuacji. Z resztą…Pain też płacze. On pierwszy złożył kwiaty, a mały żółwik z papieru dostał honorowe miejsce tuż przed zdjęciem dziewczyny, oprawionym w czarną ramkę. 
- Gaara, idziemy? – ponaglił mnie Maru, widząc, że chyba inni też chcą się pomodlić. 
- Tak, tak… – wymamrotałem, ocierając oczy rękawem koszuli.
      Wyjątkowo się nie pomalowałem, wiedząc, że i tak się popłaczę. Ha. Widzicie, jaki ja zapobiegawczy?
      Przytulił mnie lekko i pocałował w czoło, wyciągając z kieszeni marynarki paczkę chusteczek higienicznych. Szkoda, że nie ma Neji’ego. Na pewno też chciałby przyjść, ale jest w szpitalu. Z tego, co wiem, obudził się w nocy, więc zaraz chyba pojedziemy do niego. Shika mówił, że Kakashi trzyma przy nim wartę.
      Aż się uśmiechnąłem pod nosem. Czyżby się kroił romans stulecia?
- W porządku? – zapytał, widząc, że mimo wszystko nadal płaczę. Albo inaczej, pocą mi się oczy. Pogrzeby chyba zawsze tak na mnie działają. Kiedyś, podczas pochówku mojego dziadka, podobno dostałem histerii.
- Nie. – wymamrotałem, znowu stając oko w oko z rudym.
      On mnie, kurwa, śledzi, czy co? Policjanci zakładają mu kajdanki, które zdjęli, by mógł w spokoju położyć kwiaty. Ładnie z ich strony. Z resztą, Pain wcale nie sprawiał wrażenia, jakby nagle zamierzał się rzucić na kogoś i zagryźć. Był raczej przybity i zrezygnowany. 
      Nie dziwię mu się.
- Eee…- bąknąłem, spuszczając wzrok. – Przyjmij kondolencje. 
- Słucham?
      Spojrzałem na niego niepewnie, zastanawiając się, czy aby ja się nie przesłyszałem. Jego ton głosu był…wściekły? Opryskliwy? Tak, to chyba dobre określenia.
- Powiedziałem, że składam ci kondolencje z powodu śmierci Konan. – powiedziałem lodowato.
- Chyba raczej morderstwa. 
      Aż się zachłysnąłem, a Maru mocniej chwycił mnie w talii, jakby chciał powstrzymać przed ewentualnym wybuchem i rękoczynami.
- Co?! – prychnąłem. – To był wypadek, cepie. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to ci przypomnę, że to ty…
- Zamknij się. – mruknął cicho, teraz już wyłącznie smutno. A ja, moi drodzy państwo, wbrew sobie, przymknąłem paszczę. – Przepraszam, to nie zabrzmiało dobrze. Nie najlepiej się czuję. Chyba nadal nie mogę się pozbierać. – wymamrotał.
      Przeniósł spojrzenie ze mnie, na długowłosego i lekko się uśmiechnął.
- Nie mam do ciebie żalu. – powiedział w końcu. – Chroniłeś kogoś, kogo kochasz. Prawda?
      Otworzyłem szeroko oczy, wodząc spojrzeniem od jednego do drugiego, jakbym oglądał wyjątkowo pasjonujący mecz ping-ponga. O co tu chodzi?
       Nara powoli kiwnął głową twierdząco. Rudy nagle pochylił się do przodu, a ja nabrałem przekonania, że chce przegryźć mojemu chłopakowi tętnicę. Ale nie. On mu tylko coś szepnął na ucho, wyprostował się, jeszcze raz uśmiechnął, tym razem nieco szerzej i z dumnie uniesioną głową pozwolił zaprowadzić się do auta. 
- Co on ci powiedział? – zapytałem.
      Maru zmrużył lekko oczy.
- Nie chce mi się gadać. – stwierdził leniwym tonem. – To upierdliwe. Chodźmy stąd, inaczej Kakashi zgwałci pacjenta na rekonwalescencji.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz