niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 21


  – Dobra, uporządkujmy może to, co wiemy? – zaproponował Kakashi po trzeciej godzinie zażartej dyskusji i kłótni na pokładzie czarterowca, unosząc obronnie ręce do góry. Jego ciemnoniebieska koszula w błękitne prążki była pognieciona, jakby właśnie wyrwał ją z pyska wściekłego pitbulla, który żywi do niego trwały uraz po nadepnięciu na łapę. – Samolot planowo powinien wylądować na lotnisku Heathrow około trzynastej, tak?
- Tak. – potwierdził Shikamaru, zerkając na Rolexa, na swoim przegubie. Cienkie jak zęby piranii, złote wskazówki pokazywały na kilka minut po piątej. – Czyli za jakieś…osiem godzin.
- I co dalej?
- Podejrzewam, że mają tam swoich ludzi, którzy zorganizują im transport i jakiś hotel, czy coś w tym stylu. – mruknął Nara, szarpiąc w zamyśleniu końcówki swoich długich, ciemnych i bardzo gęstych włosów. 
     Był strasznie rozczochrany, blady i widocznie zmęczony, ale jego czekoladowe oczy błyszczały twardo, z takim zdecydowaniem, że pozostała dwójka mimowolnie odnosiła się do niego z respektem, choć był z nich najmłodszy.
    Ot, zdolności przywódcze. Samiec alfa w policyjnym stadzie.
- Raczej nie. – odparł Hatake, odkręcając butelkę wody mineralnej.
- Hm?
- Hotel odpada. Na terenie innego kraju powinni być jeszcze bardziej ostrożni. Prawdopodobnie z resztą mają tam jakieś swoje własne domy, magazyny i tak dalej. 
- Magazyny?
- Handlują prochami. – wyjaśniła znudzonym głosem Anko, sięgając po paczkę papierosów. Surowy wzrok obu mężczyzn sprawił, że tylko prychnęła wyniośle i schowała ją z powrotem do kieszeni płaszcza. – Z tego co wiem, w Anglii również. Muszą to ścierwo przecież gdzieś trzymać.
    Wyrwała szarowłosemu butelkę i pociągnęła solidny łyk, wyobrażając sobie, że to piwo. Na które, nawiasem mówiąc, na czas trwania śledztwa miała surowy zakaz od Nary. Stwierdził, że może okazać się przydatna i, na wszelki wypadek, ma być trzeźwa. Kobieta głośno wyrażała swoje niezadowolenie tym faktem, ale posłusznie przerzuciła się na wodę. 
- Dobra, rozumiem… – ziewnął Hatake. – W takim wypadku, moglibyśmy poprosić policję brytyjską o jakieś dodatkowe patrole na lotniskach, nie?
- Nie. – odezwał się Maru.
- Dlaczego?
- A dlatego, że zgodnie z prawem, nie powinniśmy ich nawet wypuszczać z kraju, skoro wiedzieliśmy, że są na pokładzie. Wolisz mieć za to przesrane?
- Racja…
    Na chwilę zapadła ciężka cisza, przesycona intensywnym główkowaniem i maglowaniem wszelkich możliwych wariantów. Czyli tym, czym zajmowali się od startu samolotu.
- A jeśli oni wiedzą, że są obserwowani? – zapytała Anko, odchylając oparcie swojego fotela do tyłu. Przeczesała palcami swoje krótkie, ciemne włosy, równie rozczochrane, co fryzury pozostałej dwójki. Gdyby tak dokładniej się przypatrzeć, cały zespół wyglądał jak dzieci lasu.
    Ewentualnie rozbitkowie po długiej i żmudnej wędrówce. No, może poza tym, że nie mieli podartych ubrań i twarzy pobrudzonych ziemią oraz przepasek biodrowych z liści. 
- Uważasz, że są na tyle głupi, żeby pakować się do samolotu ze świadomością, że gliny siedzą im na karku? Ja, na ich miejscu, wybrałbym w takim wypadku rejs promem, na przykład. Jest znacznie bezpieczniejszy. Moim zdaniem, nic nie wiedzą. – odparł z ironicznym uśmieszkiem Kakashi. 
- Może chcą porwać samolot…?
- Zamknijcie się oboje. – przerwał im ze znudzeniem Nara, gniotąc w palcach ulotkę lokalu Orochimaru. Z błyszczącego papieru uśmiechała się do niego zmysłowo i drapieżnie twarz wyzywająco umalowanego Gaary. 
    Kłócąca się dwójka posłusznie zamilkła i spojrzała na niego pytająco, z minami pod tytułem „To on zaczął pierwszy!”.
- Nie ważne, czy wiedzą, że lecimy za nimi, czy nie wiedzą, skoro są na pokładzie. Tak, czy inaczej, jutro będą w Londynie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, przetrząśniemy całe miasto.
- A nie lepiej złapać ich od razu na lotnisku? Nie wymkną się…
- Nie. 
    Anko uniosła brwi do góry i zrobiła komiczną minę, rzucając w niego zakrętką od wody mineralnej. Shikamaru zachowywał się dziwnie. Do tej pory, jego jedynym priorytetem było odnalezienie tego swojego rudego bóstwa, a teraz sam, świadomie naraża go na bezpieczeństwo. Przecież wiadomo, że, jeśli mają ich złapać, najlepiej zrobić to zaraz na lotnisku. 
    W innym wypadku, cały plan może nie wypalić.
- Kurwa, słuchaj mnie. – prychnęła, skubiąc paznokciami plastik przy szyjce butelki. – Chcesz znaleźć tego swojego chłoptasia?
- Tak, ale…
- Nie ma kurwa „ale”. Najpierw musimy odzyskać porwanych, rozumiesz? Dopiero potem zajmiemy się rozbijaniem mafii.
    Czekoladowe oczy Nary zmrużyły się gniewnie.
- Przykro mi, moja droga, że wyprowadzę cię z błędu, ale tych dwóch spraw raczej nie da się rozdzielić. Z resztą, mam pomysł.  
   Mitarashi i Hatake spojrzeli na siebie wymownie. Owszem, Maru miewał wręcz niesamowite pomysły, ale w konfrontacji z Akatsuki nie należy być zbyt pewnym siebie. Nawet taki geniusz, jak on, może sobie z nimi nie poradzić.
   Kakashi ziewnął rozdzierająco, zakrywając usta dłonią.
- Wiecie co? – zaczął, rzucając okiem na swój zegarek. – Na miejscu powinniśmy być za jakieś osiem godzin, nie? W takim wypadku, zamiast bezsensownie marnować czas, moglibyśmy, na przykład, się przespać. Dla dobra śledztwa. I tak teraz nic nie wymyślimy.
   Mitarashi pokiwała głową, bardzo pozytywnie nastawiona do jego pomysłu. Była już naprawdę zmęczona i senna. W dodatku głodna, a za puszkę chłodnego, bursztynowego piwa oddałaby wszystko. Nawet swoją ukochaną klamkę, z którą nie rozstawała się nigdy. 
- Jak dla mnie bomba. – mruknął Nara z krzywym uśmieszkiem, wykładając się wygodniej na swoim fotelu. Powszechnie wiadomo było, że Shikamaru był wielkim amatorem spania, leniuchowania, leżakowania i innych przyjemnych czynności, niewymagających wykorzystania energii. 
   Kakashi nasunął sobie na twarz czarną opaskę, izolując od wszystkiego dookoła. Anko jednak wierciła się niecierpliwie na fotelu, przerabiając więcej pozycji, niż kamasutra uwzględniła.
- Chłopaki…? – mruknęła cicho.
- Hm? – odparli w podobny sposób na raz.
- Uważacie, że ich znajdziemy?
    Uśmiech Shikamaru był szczery, pewny siebie i budzący zaufanie.
- Nie biorę pod uwagę innej ewentualności.

                                                                 ~~~ 
     Gdy samolot wylądował, byli już względnie wypoczęci. W każdym razie, Shikamaru był w stanie niemal idealnym, bo posiadał rzadką umiejętność zasypiania wszędzie, gdzie tylko się znalazł. Teraz stali już w terminalu przylotów i z niecierpliwością śledzili tablicę z rozkładem.
- Jest! – wykrzyknęła nagle Anko. – Drugi od góry. Lot z Tokio. Powinien być tutaj za jakieś pół godziny. 
- Dobra.. – mruknął Nara, gryząc zakrętkę czarnego markera.
     Nie wiadomo, skąd go wytrzasnął, razem z blokiem technicznym formatu A3. Zaczął coś bazgrać, mrucząc cicho pod nosem, a kilka osób nagle zwróciło na niego zainteresowanie.
- Shikamaru, robisz z siebie widowisko. – prychnęła kobieta z niesmakiem, obserwując, jak usiłuje coś napisać, trzymając blok na kolanie.
- To się odwróć i pochyl. – polecił, zakładając za ucho pasemko włosów, które niesfornie wymknęły się spod reżimu gumki i zaczęły łaskotać go po twarzy.
    Na ustach Mitarashi pojawił się wredny uśmieszek.
- Gdyby mój chłopak słyszał to, obiłby ci mordę. – powiedziała, ale posłusznie spełniła polecenie. Maru położył jej blok na plecach i szybko zapisał jeszcze kilka kartek. Gdy skończył, wyrwał je, ułożył w jakiejś tylko sobie znanej kolejności i wręczył Kakashi’emu.
- Trzymaj.
- Po co?
- Wmieszasz się w tłum i będziesz czekał z tymi kartkami przy wyjściu z terminalu przylotów. Jeśli Gaara tam jest, będzie musiał wyjść tędy, innej drogi nie ma. A zakładam, że skoro chcą grać grzecznych, zwyczajnych turystów, raczej nikt po nich nie przyjedzie prosto na płytę lotniskową, pancerną ciężarówką.
    Szarowłosy z powątpiewaniem przyjrzał się odręcznemu napisowi na pierwszej z nich. 
- „Leniwiec szuka piasku”? – przeczytał, unosząc brwi. – Brałeś coś?
    Nara parsknął ze zniecierpliwieniem. Dlaczego niektórzy ludzie, mimo całego swojego intelektu, są przy tym tacy tępi?
- Uważasz, że powinienem napisać „Policja japońska pilnie poszukuje Sabaku no Gaary i porywaczy. Proszę zgłosić się pod wyznaczony adres, bla, bla, bla…”?- prychnął. – Z tego, co wiem, jeden z tych Akatsuki, którzy porwali Gaarę, jest niezbyt sprytny, ale za to drugi nadrabia za niego z nawiązką. Napisałem to dlatego, że nikt, poza Sabaku nie będzie w stanie tego zrozumieć. Poza tym, to coś zupełnie naturalnego na lotniskach. Wiele osób czeka tutaj z takimi kartkami.
- Dobra…ale o co chodzi z tym piaskiem?
- Gaara go lubi. Pustynię, piasek, plażowanie, zabawy w piasku, piaskownice i tak dalej. – powiedział Shika, wzruszając ramionami. – Mówił mi kiedyś. Będzie wiedział, o co chodzi. 
     Hatake otworzył usta, ale wtedy Anko zaczęła ciągnąć go za rękaw.
- Czego chcesz, kobieto? – mruknął, patrząc na nią ostro kątem oka. Nie cierpiał, gdy ktoś rozciągał mu w ten sposób koszule.
- Nie chcę przeszkadzać w waszej zaciekłej konwersacji, pseudomężczyzno, ale samolot z Tokio właśnie wylądował.

                                                           ~~~
    Poczułem szarpanie za rękaw i mruknąłem niechętnie, nadal nie otwierając oczu. Ba, nie zamierzam tego zrobić! Czy ja nie mogę się w spokoju wyspać? Tylko o to proszę. Chcę spać i nigdy więcej się nie obudzić, czy to tak wiele.
    Widocznie dla niektórych zbyt wiele.
- Wstawaj, zaraz lądujemy. – odezwał się zimno Sasori. 
    Otworzyłem niechętnie oczy i dobrą chwilę zajęło mi skojarzenie faktów. Samolot. Porwanie. Londyn. Sasori. Kurwa mać!
- Ju…już? – mruknąłem, a lodowata igła niepokoju nagle, bez ostrzeżenia, wbiła mi się w żołądek, sprawiając, że wnętrzności zrobiły fikołka. Ośmiokrotnego, drodzy państwo, ze szpagatem w trakcie. 
    Cholera, cholera, muszę się ogarnąć. Jeśli w ogóle mam uciec, to mam na to szansę tylko teraz. Na lotnisku. Nikłą, bo nikłą, ale lepsza taka, niż żadna. 
- Gaara, proszę, weź sobie do serca to, co teraz powiem. – powiedział cicho rudy po mojej prawej stronie, przeszywając mnie lodowatym wzrokiem.
    W tym momencie doszedłem do wniosku, że już wiem, jak wyglądają jego oczy. Jakby był lalką. Zimną, obojętną, odizolowaną od rzeczywistości lalką, piękną maronetką, pozbawioną uczuć. Właśnie to mi przypominał. Kurewsko smutne. 
    Żaden dzieciak w tym wieku nie powinien mieć takich oczu.
    Szesnaście lat…cholera, gdybym mógł, po prostu bym teraz skopał tego Gada. Zatrudniać tak młode osoby do takiej podłej pracy…To jest po prostu straszne. W głowie się nie mieści!
- Podczas wychodzenia z samolotu, odprawy i tak dalej, bądź spokojny. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, nie odzywaj się, jeśli nie musisz, najlepiej nie rób niczego, co mogłoby nas zaniepokoić. Wiesz, że Deidara jest porywczy, a cała ta akcja powoduje duży stres. Mógłby cię zadźgać nawet przez przypadek i zwiać. A tego nie chcemy, prawda? – wyszeptał niemal w moje ucho. – Wiem, że chcesz uciec i właśnie kombinujesz, jak uśpić naszą czujność, ale z góry mówię – nie uda ci się. Jesteśmy przygotowani na taką ewentualność. Jeśli spróbujesz dać nogę, zabiję cię. Bez wahania. 
    Dla podkreślenia swoich słów wyciągnął z kieszeni pióro. Ładne, ciemnozielone, z maleńkimi, złotymi listkami, namalowanymi tuż przy zakrętce. Zdjął ją i coś odkręcił, a po chwili, zamiast stalówki, było zakończone czymś, przypominającym duży skalpel.
    Ja pierdolę. Owszem, piszczało przy odprawie, ale Sasori wyciągnął je z kieszeni i przeszedł bez problemów. Przecież wolno każdemu mieć pióro przy sobie, zwłaszcza w komplecie z małym notesem. Nigdy bym nie pomyślał, że on coś tam ukryje!
    Ostrze błysnęło do mnie dyskretnie, a Sasori po chwili ze spokojem je schował i rozejrzał się. Nikt nie zwracał na nas uwagi.
- Jest ostre. – dodał cichym szeptem, patrząc na mnie znacząco. Tak, jakby chciał dodać „Więc bez problemy podetnie ci gardło, jak zrobisz jakiś wyskok”. Cholera. 
    Przełknąłem ślinę i tylko kiwnąłem głową. Kurwa, kurwa, kurwa….to za dużo, jak na mnie. 
- Gaara…? – zaczął, dziwnie niepewnie, gdy samolot podchodził już do klapnięcia ciężko na matkę Ziemię.
- Słu…słucham?
    Milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w widok za okienkiem, które w międzyczasie odsłonił. Nie było już chmur i bezkresnej bieli. Zamiast tego, pod nami rozciągał się wiecznie deszczowy, szaro-bury Londyn. I wielkie lotnisko, jak jednolita, ciemnoszara plama betonu na uboczu. Zbliżała się do nas coraz szybciej, a ja poczułem znowu to nieprzyjemne ssanie w żołądku, gdy samolot nagle zmienił kąt nachylenia i przymierzał się do lądowania. Bue…paskudne wrażenie. 
    Dreszcz przebiegł po moich plecach aż po koniuszki palców. Dedara też skrzywił się, a jedynymi osobami w maszynie, które zniosły lądowanie spokojnie, były stewardessy, przyzwyczajone do takich sytuacji i Sasori. 
    Pilot zaczął coś gadać przez mikrofon, a we wnętrzu airbusa zagrzmiały oklaski. 
- Nie ważne. – szepnął rudy obok mnie, z obojętnością dołączając się do owacji na cześć tego geniusza, który łaskawie nie pozwolił nam rozpieprzyć się na asfalcie. 
    A w sumie szkoda. Bo coś mi mówi, że od tej pory czeka mnie coś znacznie gorszego, niż katastrofa samolotowa.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz