sobota, 22 grudnia 2012

Chemia 8


     Gdyby ktoś kazał Sasuke opisać krótko jakieś bóstwo antyczne, ten bez wahania uczyniłby to bez najmniejszej pomyłki. Furia. Uzumaki Kushina, lat 38. Rude włosy. Ciemne oczy, obecnie zwężone z wściekłości, jednoznacznie mówiące „Jeszcze raz tknij mego synusia, a zabiję jak psa!”. Uosobienie kobiecego gniewu, napięcia przedmiesiączkowego i Sajgonu. Zło w czystej, jakże zgrabnej postaci.
    Mężczyzna odchrząknął cicho, zamykając auto i podchodząc do matki Naruto, z wewnętrznym poczuciem, że idzie na wojnę.
- Dzień dobry pani… – zaczął.
- Dobry? DOBRY? – wrzasnęła Kushina tak, że wszyscy na parkingu odwrócili się w ich stronę. – Moje dziecko zostało pokrzywdzone na PANA lekcji, a PAN mówi, że dzień jest DOBRY?!
- W takim wypadku witam. – odparł w miarę uprzejmie Uchiha, powstrzymując się od chęci, by wysyczeć to słowo prosto w twarz kobiecie, plując przy tym jadem. Albo najlepiej kwasem. Siarkowym, a jakże. 
- No, tak lepiej… – mruknęła rudowłosa i odwróciła się na pięcie w stronę swojego synusia. – Kochanie! – ryknęła i wzięła go w objęcia, niemal dusząc w uścisku.
    Niebieskooki spojrzał przepraszająco na nauczyciela i skrzywił się, słysząc, jak jego żebra niebezpiecznie trzeszczą.
- Ała, mamo…
- Jezu! Syneczku, boli cię coś?!
- Tak, mamo, dusisz mnie!
    Sasuke siłą powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. W sumie, jego matka była dosyć podobna, choć chyba łagodniejsza w obejściu, niż tornado ‘Kushina”. Wyglądało na to, że blondyn naprawdę nie ma łatwego dzieciństwa.
- Przepraszam, kochanie. – mruknęła kobieta, puszczając go i poprawiając swoją bluzkę z całkiem pokaźnym dekoltem, zza którego wystawały nieco apetyczne piersi. Jak na swój wiek, pani Uzumaki prezentowała się naprawdę, naprawdę dobrze. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że wspaniale. W każdym razie, na tyle korzystnie, że połowa mężczyzn odwracała się, gdy szli w stronę wejścia do szpitala.
    Ruda chwyciła w żelazny uścisk zdrową dłoń swojego synka, drugą ręką łapiąc nieszczęśliwego nauczyciela i pociągnęła ich w stronę oszklonych drzwi, mamrocząc coś wściekle pod nosem o kuratorium, odszkodowaniu, jej biednym synku i kwasie. Brunetowi wcale się to nie podobało.
    Miał już z góry przechlapane, po pierwsze, dlatego, że na jego lekcji doszło do wypadku. A po drugie, dlatego, że wyszedł z Naruto do pielęgniarki, zostawiając całą klasę z buteleczkami kwasu. Miał szczęście, że Nara zachował na tyle zdrowego rozsądku, że pozbierał je, zanim stała się komuś krzywda. 
    Nie mógł nic poradzić na to, że w tamtym momencie po prostu przestraszył się tym, że Naruto, jego śliczny, słodki, złotowłosy …wróć! Przestraszył się tym, że Naruto został ranny i mogło mu się stać coś poważniejszego. Na przykład, gdyby był na tyle głupi i wypił ten cholerny kwas.         
- Mamo, ale to był wypadek! – powiedział nagle chłopak, gdy już dotarli do wnętrza szpitala, a kobieta aż się zatrzymała.
- Wiem, kochanie, że to był wypadek, ale to naprawdę nie twoja wina…
- A właśnie, że moja! – zaprotestował natychmiast blondyn, nadymając zabawnie policzki w stanowczym grymasie. – To ja wylałem ten kwas i to ja jestem odpowiedzialny. Sasuke-sensei nie zrobił nic złego, więc przestań na niego krzyczeć, mamo.
     Pani Uzumaki milczała przez chwilę z taką miną, że Naruto doszedł do wniosku, że przesadził i teraz będzie miał przechlapane do końca życia, ale, ku jego zdziwieniu, matka nagle westchnęła i potarła palcami skronie.
- Przepraszam, panie Uchiha, chyba faktycznie za bardzo mnie poniosło… – powiedziała nieco niepewnym głosem, a Sasuke aż zamrugał ze zdziwienia.
- Nie…wszystko w porządku. – zreflektował się po chwili i uśmiechnął lekko do kobiety, a ta zarumieniła się delikatnie i zatrzepotała rzęsami.
     Naruto wywrócił oczami z ciężkim westchnieniem, ale prawdę mówiąc, wcale się jej nie dziwił. Każdy z uśmiechów chemika, ale to każdy był absolutnie cudowny, fenomenalny i urzekający. Czasami aż chciało się zrobić coś źle i upokorzyć się w jego oczach, byle tylko zobaczyć na twarzy bruneta kpiący, ironiczny uśmieszek, dodający tylko seksapilu i pikanterii.
     Nagle w zbyt wybujałej wyobraźni chłopca pojawiła się scena, w której on sam o siódmej rano, na szkolnym parkingu, maluje czerwoną szminką mamy serduszka na samochodzie nauczyciela, z wypiekami na twarzy. Parsknął śmiechem, a oboje dorośli spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Co? – zapytali równocześnie, a niebieskooki pokręcił głową.
- Nic. Idź może lepiej porozmawiaj z lekarzem, czy coś, mamo? – podsunął.
- A, tak tak!
      Kushina poleciała do recepcji, zatroszczyć się o stan rączki swojego synka, a Uchiha wskazał chłopakowi rząd krzesełek pod ścianą. Sam usiadł na jednym, a blondyn po chwili wahania zajął sąsiednie. Jeszcze nigdy wcześniej chyba nie był tak blisko mężczyzny.
      I musiał przyznać, że Sasuke naprawdę cholernie ładnie pachnie. W jego poprzedniej szkole nauczyciele pachnieli przede wszystkim jakimiś dziwnymi, cuchnącymi wodami po goleniu, kwaśnym potem, wykrochmalonymi koszulami i odorem edukacji. A na woń czarnowłosego składały się jakieś cholernie ładne perfumy, zapach płynu do płukania ubrań, nutka miętowej gumy do żucia, cytrusowego szamponu do włosów i czegoś jeszcze. Czegoś nieuchwytnego, słodkiego i seksownego.
- Dlaczego mnie wąchasz?
     Naruto niemal spadł z krzesełka, słysząc te słowa.
- C…co? – wyjąkał, czerwieniąc się jak burak. Sasu tylko spojrzał na niego kątem oka i uśmiechnął się tak, że twarz chłopca stała się jeszcze bardziej szkarłatna.
- Nic się nie stało. – mruknął tonem, o dziwo, całkiem przyjaznym, mrużąc lekko onyksowe ślepia.
     Blondyn wpatrzył się w niego niemal zahipnotyzowany. Ten facet miał takie ładne oczy… Rzadko kiedy można było spotkać dziewczynę z równie ślicznymi. Te nauczyciela były tak ciemne, że jedynie nieliczne, nieco jaśniejsze przebłyski odróżniały tęczówkę od źrenicy, duże, o migdałowym kształcie, jak u sarny. Dodatkowo otoczone były wachlarzykami ciemnych, gęstych rzęs, których mogłaby pozazdrościć niejedna modelka. Przez chwilę nawet Naruto zastanawiał się, czy aby nie są one wytuszowane, ale nic na to nie wskazywało.
     Musiał pogodzić się jakoś z faktem, że uczy go najprzystojniejszy facet na świecie.
- Pan Uzumaki, proszę. – odezwała się pielęgniarka, wychylając z drzwi gabinetu, z chłopak wstał i spojrzał pytająco na nauczyciela.
- Poczekam tutaj. – powiedział szybko Sasuke, uśmiechając się tak, że chłopak niemal potknął się o własne stopy. Udało mu się jednak szczęśliwie dotrzeć do gabinetu lekarza.
     W środku czekała już Kushina, zawzięcie dyskutując o czymś z doktorem. Mężczyzna był dosyć młody, szczupły i niewysoki. Sprawiał raczej wrażenie kujona, z tymi swoimi okrągłymi okularami i szarymi włosami, zebranymi nad karkiem w kitkę. Spojrzał na blondyna i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Kochanie, to doktor Kabuto. – przedstawiła go matka, kiwając na chłopaka ręką.
     Kabuto wstał i obszedł biurko, poprawiając dwoma palcami swoje „drugie oczy”.   
- No, pokaż, coś tam zrobił… – mruknął, zdejmując ostrożnie i sprawnie opatrunek, założony przez szkolną higienistkę.
- Poparzyłem się kwasem. – odparł nieco zawstydzony niebieskooki, kierując pytające spojrzenie na matkę. Ta tylko uśmiechnęła się szeroko.
     Wyglądało na to, że dobrze zna się z facetem.
- Widocznie jesteś tak utalentowany, jak mówiła twoja mama. – zachichotał szarowłosy, wrzucając brudny bandaż od razu do kosza. Zacmokał z niezadowoleniem i przyjrzał się ręce. – Na szczęście, rana jest nieduża. Zagoi się do wesela.
      Taaa…do wesela.
- Jeszcze nie wiemy, czy w ogóle jakiekolwiek będzie. – powiedziała swobodnie Kushina, siadając na krześle przed biurkiem doktora i kładąc sobie skórzaną torebkę na kolanach. Kabuto w tym czasie grzebał w oszklonej szafie, szukając czegoś najwidoczniej.
- A to dlaczego? – zapytał, wyciągając z niej tubkę jakiejś maści.
- Naru jest homoseksualistą, więc w ogóle nie wiemy, czy zdecyduje się na jakiś trwały związek. – wyjaśniła rudowłosa takim tonem, jakby mówiła o repertuarze w pobliskim kinie.
     Tubka wypadła z ręki lekarza i poszybowała w dół. 
- A..aha.. – wymamrotał, gwałtownie się po nią schylając. Nie wiadomo dlaczego, miał na twarzy czerwony rumieniec. Podobnie, jak Naruto. 
- Mamo…! – jęknął kompletnie zażenowany chłopak. To, że nie wstydził się swojej orientacji, nie oznaczało, że jego matka miała trąbić o niej wszystkim dookoła. 
- No co? Przecież dla Kabuto to nie jest nic nienormalnego, on też jest gejem!
      Lekarz wyglądał w tym momencie jak siedem chodzących nieszczęść, skrzyżowanych z kłębkiem nerwów. 
- A właśnie, jak tam się wam żyje z Orochimaru? – zapytała wesoło, najwidoczniej nie zauważając, że popełnia towarzyską wpadkę, za wpadką.
- D…dobrze. – wyjąkał szarowłosy, wyciskając trochę maści na rękę chłopaka. Odetchnął głęboko i rozprowadził ją najdelikatniej, jak tylko potrafił, ale blondyn i tak syczał z bólu. – To jest maść przyspieszająca gojenie. Zaraz wypiszę wam na nią receptę. Smarujcie tym kilka razy dziennie i zmieniajcie przy tym opatrunki. Aha, i nie wolno moczyć! – poinformował.
- Za trzy dni przyjdźcie do mnie, zobaczę, jak się goi. – powiedział jeszcze, siadając za biurkiem i bazgrząc coś na bloczku recept. Z pośpiechem wręczył kobiecie kartkę, a Naruto chwycił matkę pod ramię, ciągnąc do drzwi.
- Dziękuję. – powiedział pospiesznie, wychodząc. 
- Czekaj, synuś, tak niegrzecznie.. – zaprotestowała kobieta, ale niebieskooki zdążył już wyjść na korytarz. Odprowadziło go wdzięczne spojrzenie Kabuto.
      Sasuke na ich widok wstał i podszedł do Kushiny.
- Wszystko w porządku? – zapytał z wyraźnym niepokojem. Ta tylko kiwnęła głową.
- Tak, mamy stawić się za trzy dni… – odparła, patrząc na swoje dziecko. – Naru, trzymaj kluczyki. Idź do auta i poczekaj na mnie. 
- Ale…
- Żadnych ale!
      Blondyn miał zamiar spędzić jeszcze trochę czasu z brunetem. Szczerze mówiąc, w jego wyobraźni klarował się plan, w którym Uchiha odwozi go do domu, ale po drodze zabiera go na lody i spacer….Ale, naturalnie, matka musiała wszystko udaremnić.
     Ruszył do wyjścia, podczas gdy ruda dyskutowała o czymś zaciekle z nauczycielem, a chłopak wyszedł na zewnątrz i zbiegł szybko po schodach, głęboko wdychając ciepłe, letnie powietrze, pachnące skoszoną trawą i słońcem. Dotarł do samochodu, gdzie grzecznie wpakował się na siedzenie pasażera i czekał. Po kilkunastu minutach przybiegła widocznie zadowolona Kushina i rzuciła mu swoją torebkę na kolana.
- No, załatwione! – oświadczyła wesoło, wsuwając kluczyk do stacyjki.
- Co załatwione?
- Zobaczysz. – odparła z tajemniczym uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz