poniedziałek, 24 grudnia 2012
Sex telefon 13
Sasori…Sasori…Sasori no Danna…
Shikamaru powoli zapisał imię w notesie, podobnie jak wszystkie inne dane, które podał mu Gaara. Blondyn, niebieskie oczy. Tatuaż przedstawiający usta, na wewnętrznej części dłoni. Rudy, brązowe oczy. Kurwa, bardzo ogólnikowo.
Nie, nie może się teraz denerwować. Gaara i tak się świetnie spisał, jak na te warunki. Musi skupić się na tym, co ma.
Czarne płaszcze z czerwonymi chmurami. To jest trop! Może to jakiś znak szczególny mafii?
Mężczyzna odetchnął głęboko i drżącą dłonią chwycił po butelkę z wodą mineralną. Aż zaschło mu w gardle. Porwali Gaarę. Gaarę. JEGO GAARĘ. A on nie ma zielonego pojęcia, gdzie go szukać. Nie ma nic, poza ogólnymi rysopisami, do których mogą pasować tysiące osób i pieprzonymi płaszczami w chmury!
Oczy go zapiekły. Wziął głęboki oddech i zsunął z włosów gumkę, podtrzymującą kucyk, po czym przeczesał ciemne pasma palcami, czując, że grunt dosłownie mu się pod nogami wali. Wiedział. To znaczy…nie wiedział, ale miał cholerne przeczucie, że coś może się Gaarze stać. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Może udałoby się tego uniknąć. Gdyby tylko skojarzył tych chłopców z Orochimaru…
Stop! Nie może teraz lamentować. To nie pomoże ani Gaarze, ani innym porwanym. Musi działać.
Wziął głęboki oddech, walcząc z chęcią, by rozpierdolić wszystko w promieniu kilometrów. Blondyn, rudy. Niebieskie i brązowe. Znajdę i zabiję. Zrobię wam z dup jesień średniowiecza. Oddajcie mi Gaarę!
Jezu, sam nawet nie zauważył, kiedy zdążył się w nim aż tak bardzo zakochać. Bo owszem, kochał go. Tak na poważnie. Ale jakoś nigdy nie znalazł okazji, żeby mu to powiedzieć prosto w oczy. Pieprzone lenistwo.
Owszem, znali się krótko. I to wszystko było takie…dzikie. Bach!, znalazł chłopaka z burdelu, bach!, wyrwał go stamtąd, bach!, porwali go.
Potrząsnął gwałtownie głową, a lśniące, ciemne pasma rozsypały się dookoła. Nie czas teraz na wspominanie. Musi działać. I to szybko. Jego komórka nagle rozdzwoniła się, a mężczyzna odebrał niemal natychmiast.
- Shikamaru? – zawołał Kakashi. – Co z Gaarą?!
- Porwali go.
Szatyn aż sam się zdziwił, że jego ton brzmi tak chłodno, rzeczowo i zdecydowanie, skoro w środku dosłownie się sypał i walił. Miał ochotę zamknąć się w ubikacji, włożyć głowę do kibla, spuścić wodę i wyć, dopóki fala go nie porwie do oceanu.
Po drugiej stronie zapadła niezręczna, ciężka jak ołów cisza, przesycona napięciem.
- Młody…trzymasz się? – mruknął szarowłosy. Sam nie wiedział, co ma powiedzieć w tym momencie.
Przecież Nara stracił kogoś, kogo kochał. Gdyby to jego samego spotkało coś podobnego, rozszarpałby sprawców gołymi rękami, a mięso rzuciłby psom.
- Tak. – rzucił natychmiast Shika, przestawiając telefon na tryb głośnomówiący i z powrotem odpalając auto. Nie ma sensu siedzieć na dupie w jednym miejscu, rozpaczając.
I tak oto nastąpiła swoista metamorfoza. Z Shikamaru-lenia, w Shikamaru-policjanta, który znajdzie i zatłucze tych, co bezczelnie wypinają dupę na prawo, sratatatata. Jak gejowska wersja strażnika Teksasu.
- Jadę do was, czekajcie na mnie. Mam rysopisy sprawców. – powiedział, skręcając w kierunku posterunku policji.
- Serio? Skąd?
- Gaara mi powiedział. Kazałem mu drzeć się, ile tylko zdoła.
Gdy tylko pomyślał o tym, jaki rudy musiał być przerażony, chciało mu się wymiotować. To było najgorsze kilka minut jego życia. Doskonale słyszał szybki oddech chłopaka i jego płacz. Najgorszy był ten wrzask.
Nara wzdrygnął się i wjechał na parking podziemny, gdzie zaparkował na byle jakim miejscu, wziął notes i swoje sprzęty do torby, po czym wybiegł z auta, w pędzie zamykając je pilotem automatycznym. Przy drzwiach czekał już Kakashi, o dziwo, nadal w towarzystwie Anko, która kopciła papierosy Shikamaru. Na jego widok wdeptała peta w chodnik swoim wielkim glanem na koturnie.
Kakashi poklepał go lekko po plecach. Minę miał równie niewyraźną, co długowłosy. Już nie mówiąc o tym, że oboje byli bladzi jak zombie, z podkrążonymi od niewyspania oczami, przemęczeni, zdesperowani i wściekli.
- A ty co tu robisz? – warknął niezbyt przyjemnie Shikamaru na widok Anko. W sumie, od razu zrobiło mu się głupio. Lubił nawet kobietę i nie powinien na nią tak naskakiwać, ale sytuacja zaczynała go już przerastać.
Nie miał pojęcia, dokąd zabierają jego słoneczko. I jeśli ono, kurwa, nagle zgaśnie, to zrobi po prostu Sajgon.
- Pomagam ci w odzyskaniu dupy. – odpyskowała Anko radośnie, klepiąc go po ramieniu.
Nara chwycił rękę brunetki i wykręcił ją, niezbyt delikatnie, po czym chwycił agentkę za gardło i przycisnął do ściany.
- Jeszcze raz powiedz coś takiego, suko to..
- Spokojnie! – podniósł głos Kakashi, szybko wykręcając mu ręce do tyłu i zapinając swoje kajdanki. – Zachowuj się, gówniarzu. Wiem, że to poważne, ale się zachowuj. Musimy współpracować, a nie się nawzajem pozabijać.
Shika odetchnął głęboko kilka razy i kiwnął powoli głową, a Hatake go rozkuł.
- Przepraszam, ale sama rozumiesz….
- Ta, nie ma sprawy. Chodźcie do środka. – mruknęła Anko i uśmiechnęła się delikatnie, pchając drzwi.
Mężczyźni ponuro ruszyli za nią.
~~~
Boli…Jezu, gdzie ja jestem? To boli…
- Ała… – jęknąłem na potwierdzenie moich myśli i powoli otworzyłem oczy, ostrożnie, bojąc się, że głowa zaraz dosłownie mi eksploduje z bólu. Czuję się, jakbym miał piasek w ustach. Tfu! Ja MAM piasek w ustach! I leżę na jakiejś brudnej ziemi.
Wolno rozejrzałem się dookoła, usiłując przyzwyczaić się do ciemności. Wyglądało na to, że wokół mnie nie ma nic. Jakieś ekstremalnie małe pomieszczenie, z pełną piachu i błota, zasyfioną podłogą. Zero okien. Drzwi też nie widać. Kurwa, gdzie ja jestem?
I dlaczego tu się wszystko trzęsie…?
Jezu, wiem! Wiozą mnie gdzieś!
Odchrząknąłem cicho i splunąłem gdzieś na bok, usiłując pozbyć się piasku spomiędzy zębów. Boli mnie wszystko…wszystko. Kręci mi się w głowie. Jezu, błagam, błagam, niech mnie ktoś uratuje! Błagam! Shika, gdzie jesteś?
Znowu zacząłem wyć. Matko, jestem żałosny. Beznadziejny. Potrafię tylko płakać i błagać innych, żeby ratowali mój kurewski tyłek.
Co teraz ze mną będzie? Zabiją mnie?
Ja nie chcę umierać.
Wcześniej chciałem, ale…ale…ja mam Shikamaru. I już nie chcę. Przecież nikomu nie zrobiłem nic złego. Chcę do domu.
- Wypuśćcie mnie stąd…- wychrypiałem słabo. Pięknie. Nawet sam siebie nie usłyszałem.
Samochód podskoczył gdzieś na wybojach, a mnie odrzuciło do tyłu. Walnąłem się tyłem głowy o ścianę i tylko przekonałem o tym, jaka jest twarda. Pewnie pancerna.
Kto mnie porwał? Nie znam tych gości, w życiu ich na oczy nie widziałem. Na pewno dla kogoś pracują. Ale dla kogo?
Nie wiem, Jezu, nie wiem! Wypuśćcie mnie stąd, błagam!
Ja chcę żyć!
- Ratunku! – spróbowałem krzyknąć, ale wyszedł ochrypły szept. Ciężarówka, w której jechałem, znowu podskoczyła, a mi zebrało się na mdłości. Zgiąłem się w pół, trzymając kurczowo za brzuch i zwymiotowałem na zasyfioną podłogę. Przeturlałem się na bok i przymknąłem oczy, chowając twarz w ramionach.
Trzęsę się jak w febrze.
Usłyszałem…coś. Szum opon po asfalcie. Droga nagle się wyrównała, a obok nas zaczęły się przejeżdżać inne samochody.
Zerwałem się na kolana i zacząłem rozpaczliwie walić w metalowe ściany ciężarówki, wrzeszcząc.
- Ratunku! Pomocy! Błagam, słyszy mnie ktoś? Tutaj jestem! Ratunku! – darłem się, a kierowca nagle zahamował gwałtownie. Poleciałem do przodu i wylądowałem z hukiem na ścianie.
Ał…Boli. To strasznie boli. Dlaczego oni mi to robią?
Na przedniej ściance znajdowała się mała, pancerna szybka. Wyjrzała przez nią lodowata, poważna twarz rudego. Delikatną, niemal dziewczęcą dłonią przekręcił jakiś zawór i odsunął ją.
- Uspokój się. – powiedział chłodno.
To on! To ten głos! Sasori!
- Pieprz się! Wypuść mnie stąd, chcę do domu!
Sasori wyciągnął rękę z jakimś sprayem i zaczął pryskać w moją stronę. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
Co to…?
- Prześpij się. To ci dobrze zrobi. – mruknął rudy i szczelnie zamknął szybkę. Właściwie z pewną ulgą powitałem utratę przytomności.
~~~
Detektywi znowu siedzieli przy tym samym stole, pijąc zimną, przesłodzoną kawę i słuchając dziesiąty raz z rzędu tego nagrania. Kakashi nerwowo bawił się spinaczem do papieru, Anko zapinała i odpinała pieszczochę na swoim lewym nadgarstku, a Shikamaru po prostu prawie leżał na stole i słuchał.
Wszystko, co wtedy się wydarzyło. Cały zapis. Jak jakaś pieprzona czarna skrzynka.
Szloch Gaary. Panika. Jego gorączkowo wydawane instrukcje. Krzyk. Odgłosy bijatyki. Chaotyczny opis porywaczy. „Powodzenia.”
„Powodzenia.”
„Powodzenia.”
- Zabiję go. – wysyczał jadowitym tonem Nara, prostując się. Zwykle zblazowaną minę zastąpiła teraz ściągnięta w grymasie wściekłości i rozpaczy twarz, z której jednak przebijało w pewnej części jakieś chłodne, wyuczone opanowanie.
- Najpierw musimy go znaleźć. I chłopaków przy okazji też. – mruknął Kakashi, tak, jakby sami o tym nie wiedzieli.
Anko w zamyśleniu zaczęła bazgrać długopisem po notatniku długowłosego. Narysowała chmurkę.
- Czarne płaszcze i czerwone chmury? – powtórzyła w zamyśleniu.
- Tak. Nic mi to nie mówi.
- A mi owszem.
Nara odwrócił się w jej stronę tak szybko, że niemal skręcił sobie kark.
- CO?!
Kobieta uśmiechnęła się tylko pod nosem kpiąco. Jednak opłacało się sypiać z byłym kryminalistą. Przecież nikt z policji nie musiał o tym wiedzieć. I szczerze mówiąc, nie powinno ich obchodzić, kto odwiedza jej łóżko.
- Z tego, co mi wiadomo, to są znaki rozpoznawcze Akatsuki. To oraz pierścienie z kolorowymi kamieniami. – powiedziała, upijając łyk swojej kawy. Czarnej, bez cukru. Taką lubiła najbardziej.
Ktoś, kto stwierdziłby, że Mitarashi jest twardym babo-chłopem, lubiącym zdrowo wypić i solidnie przypierdolić, nie pomyliłby się. Prawdą jednak był też fakt, że gdy chciała, potrafiła być naprawdę kobieca i zmysłowa. Problem w tym, że zazwyczaj nie chciała. Miała za sobą ciężkie dzieciństwo i tkwiło w niej przekonanie, że koniecznie musi być silna. I była, owszem.
- Akatsuki?
Skinęła powoli głową.
- To mafia. I nie mam tutaj na myśli bandy gnojków ze spluwami. Są świetnie zorganizowani i wiedzą, gdzie uderzać.
- Załóżmy zatem, że to Akatsuki. – mruknął szarowłosy, a pozostała dwójka kiwnęła głowami. – Gdzie możemy ich znaleźć?
- Wszędzie. Podejrzewam nawet, że w policji też powinni mieć swoje wtyki. – parsknęła.
- Myślisz?
Skierowała na mężczyznę ponuro-ironicznie spojrzenie, zabarwione nutką irytacji.
- Są naprawdę potężni. Po-tę-żni. Nie jakaś tam mafia przydupasów, tylko groźni kryminaliści. Jak z resztą widać.
Shikamaru wstał i podszedł do ekspresu z kawą, gdzie nalał sobie kolejny kubek kofeiny. W sumie, od dawna już nie spał. Był zmęczony i wściekły. I zdesperowany.
- Jakie mamy szanse na znalezienie ich?
- Małe. I osobiście radziłabym się pospieszyć. – burknęła, patrząc na niego ponuro. – Inaczej nigdy ich nie znajdziemy.
- Dlaczego w ogóle oni porywają chłopaków? – zapytał Hatake.
Nara wrócił ze swoją kawą i usiadł na stole, machając leniwie nogami w powietrzu.
- Z tego, co słyszałem, Orochimaru miał problem z jakąś mafią. Może chodziło o nich? – podsunął, a Kakashi prychnął.
- A co mogłoby go łączyć z Akatsuki?
Anko zmarszczyła brwi, stukając w zamyśleniu paznokciami o stół. Były długie, pociągnięte połyskującym, czarnym lakierem.
- Orochimaru był kiedyś ich członkiem.
Szarowłosy niemal spadł z krzesła, a Nara zakrztusił się kawą.
- Co takiego?! – wrzasnęli jednocześnie, a kobieta uniosła ręce.
- Mówię wam, co wiem. Nie drzyjcie na mnie tych mord. Oro był ich członkiem, ale coś mu nie pasowało i od tego czasu ma z nimi na pieńku. Poza tym, słyszałam, że ma gdzieś jakieś laboratoria i kombinuje z narkotykami. Mimo wszystko, gad jest niebezpieczny.
Zapadła znowu ponura cisza, pachnąca kawą i zdenerwowaniem.
- To co w końcu robimy? – wypowiedział na głos ich myśl Hatake.
- Musimy jakoś dotrzeć do Akatsuki. Najpierw przekażemy informacje i ten opis od Gaary na lotniska i inne środki lokomocji. Prawdopodobnie będą chceli uciekać z kraju. Kakashi, zajmiesz się tym?
Szarowłosy w milczeniu skinął głową.
- Anko, zbieraj dalej informacje. A ja…
- A ty pójdziesz spać. Jesteś wykończony. – wcięła mu się w zdanie kobieta, marszcząc brwi.
Nara westchnął ciężko i skapitulował. Podejrzewał, że i tak nie zaśnie, dopóki nie znajdzie Gaary, ale nie było sensu się kłócić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz