sobota, 22 grudnia 2012

Oneshot – „Valentine Last Minute” – ciąg dalszy (DeiPain)


    Painmyślał, że gorzej już być nie może, gdy musiał skorzystać z toalety. I pomyliłsię. Owszem, mogło być gorzej, a już szczególnie wtedy, gdy wypadało pójśćspać. Pierwotna wersja była taka, że wywali blondyna na podłogę, ale jakoś…Uważał, że to byłoby niesprawiedliwe. Ku swojemu zdziwieniu, odkrył, że „nawet”zaczął go lubić. Minimalnie, co prawda… ale jednak.

                Odrobinę.Tyci-tyci.

                Izaowocowało to faktem, że obecnie osiągali szczyty sztuki akrobatycznej,usiłując na tak niewielkiej przestrzeni, jaką stanowiło łóżko Paina, odsunąćsię możliwie jak najdalej. A przynajmniej rudy próbował, bo blondyn już odkilkunastu minut oddychał równo i systematycznie, najwidoczniej spać. Pewnienie tak wyobrażał sobie noc razem z rudzielcem…. O ile w ogóle ją sobiewyobrażał. Nagato mógł dać sobie łeb odciąć, że tak właśnie było. Jakie tosmutne, że żyjemy w czasach jawnych podtekstów, insynuacji i powszechniedostępnych treści seksualnych.

                Nagatowestchnął, odwracając się odrobinę twarzą w jego stronę. Blondyn śpiącywyglądał… uroczo. Co prawda, blondyn trzeźwy i żywy też wyglądał uroczo, cowcale nie było faktem motywującym do uśmiechu. Pain bardzo nie lubił, gdyokazywało się, że ktoś mu się podoba. Choćby tylko czysto fizycznie. To zawszedo czegoś prowadzi. No, w dziewięciu przypadkach na dziesięć. A najgorsze byłoto, że… naprawdę zaczynał go lubić. Już pomijając oczywisty fakt, że listaosób, które „lubił”, była nadspodziewanie krótka.

                Obejmowałajego samego, Konan… i tyle. Teraz jednak w jego życie przebojem z kajdankamiwcisnął się ten trzepnięty blondyn, z którym rozmawiało mu się wręcznieprzyzwoicie dobrze. A gdyby miał być zupełnie szczery, przyznałby, że dawnojuż nie spędził tak dobrego popołudnia. Wniosek? Szczerość nie popłaca.Zwłaszcza podczas walentynek.

- Żenada. – prychnął pod nosem, jednak już bezwewnętrznego przekonania. Bo tak naprawdę, gdyby znów pokusił się o szczerość…takie zainteresowanie ze strony, de facto kompletnie obcej osoby, było naprawdębardzo miłe. Zamknął oczy z rosnącym poczuciem zdeprymowania.

                Myśleniew okresie walentynkowym szkodzi.



                                                               ***

                Byłogdzieś po drugiej w nocy. Wiedział o tym, bo tuż obok łóżka Paina stał całkiemspory zegarek automatyczny, fosforyzującymi wskazówkami pokazując aktualnągodzinę. Blondyn obudził się w środku nocy i, z braku innych zajęć, zaczynałwpatrywać się w sufit. Prawdę mówiąc, chciało mu się do toalety, ale wolał niebudzić rudego. Po pierwsze, pewnie by go wyklął soczyście za zbudzenie ztakiego powodu. A po drugie… wyglądał zajebiście, gdy spał. W żaden bardziejelegancki, a za to mniej wulgarny sposób nie da się tego określić. Pierśchłopaka unosiła się rytmicznie, a powieki lekko drżały, jakby coś mu sięśniło.

                Lekkouchylone usta wręcz nieprzyzwoicie zapraszały, jak kolorowe ulotki, reklamującedom rozkoszy. A może by tak…? Nie, lepiej nie.

                Szłodobrze. Do rana zostało tylko parę godzin, a Konan wieczorem zadzwoniła, abypoinformować, że wpadnie koło dziewiątej ze śniadaniem. To chyba była jakaśtelepatyczna więź pomiędzy bliźniętami, że wiedziała o tym, iż jej brat wlodówce ma musztardę i światło.

                Długowłosy  leżał przez jakąś bliżej nieokreśloną wczasie chwilę, wpatrując się w sufit. Gdzieś pomiędzy nimi walały się skłębioneubrania, z kurtkami włącznie, bo z powodu kajdanek nie mogli ich zdjąć, a niechcieli niszczyć. Obaj natomiast byli rozebrani do bokserek, więc błękitne oczybyły przyciągane jak magnesy w kierunku towarzysza. Wiele razy wyobrażał sobie,jak może wyglądać Nagato nago. I musiał przyznać, że rzeczywistość wcale nieokazała się gorsza od marzeń. A nawet lepsza.

                Chłopakmiał nie tylko sporo kolczyków na twarzy, a także dziwny łańcuszek, któryprzypominał kawałek drutu kolczastego, owinięty wokół szyi. A oprócz tego,spory tatuaż, owijający mu całe ramię. I wyglądał diabelnie seksownie, wjednocześnie delikatnie. Paradoks na paradoksie goni paradoks. Blondyn uniósłsię na przedramieniu i, tknięty nagłym impulsem, pochylił nad nim.

                Ranochyba osobiście Konan przyłoży. Za głupie sytuacje w ciągu dnia i męczarnię wnocy. Kto normalny mógłby spać, mając go w łóżku? Chyba tylko on sam. Oblizałukradkiem usta.

- Nawet, kurwa, nie marz. – prychnął rudy, otwierającoczy. Deidara uśmiechnął się.

- Tak myślałem, że nie spałeś.

                Oczyrudego z bliska wyglądały na jaśniejsze, mimo panującej wokół ciemności,rozpraszanej jedynie światłem latarni zza okna. I wściekłe.

- Bardzo odkrywczy jesteś. – burknął. – Złaź ze mnie.

- Przecież na tobie nie leżę. – odparł cicho blondyn.

- Ale prawie… łaskoczesz mnie włosami.

                Deidarauśmiechnął się odrobinę szerzej, błyskając białymi, równymi zębami.Przynajmniej na coś raz przydały się złociste, gęste kudły, które hodował jużod liceum. Sięgały mu obecnie niemal równiutko do pasa i był z nichniesamowicie dumny. Nawet wtedy, gdy wołali za nim „panienka”.

- I krępuje cię to..?

- Ta… nie! – zaprotestował szybko punk, marszcząc brwi wgrymasie, który miał być groźny. W pewnym sensie nawet wyszło, gdyby nie drobnyfakt, który zepsuł efekt.

                Mogłabyć to zwykła gra pomarańczowego światła latarni, a równie dobrze mógł sięwłaśnie zarumienić. Blondyn powoli zaczynał odzyskiwać utraconą rano pewnośćsiebie.

- To tak, czy nie?

- Odwal się. – prychnął Pain, odwracając twarz. Błąd.

                Niezauważył jak Dei schyla się i składa delikatny pocałunek na jego szyi, kierującsię metodą albo-albo. Albo będzie miło, albo zwyczajnie dostanie w pysk.Zresztą, i tak by dostał dzień później, przyłapany gdzieś w odludnym zakątkuuczelni. Znając życie, rudy pod groźbą śmierci w męczarniach zabroniłby mukomukolwiek opowiadać o tum dniu. A skoro tak, to chciał, by było przynajmniejco opowiadać.

- Co ty…?

- Ci… – szepnął, ponawiając proces.

                Kujego zdziwieniu, Pain się nie szarpał. Leżał jak sparaliżowany, oddychającpłytko. Serce automatycznie zaczęło mu walić w nieskontrolowanym, znacznieszybszym rytmie, aż jasnowłosy uniósł odrobinę brwi. Nie spodziewał się takiejreakcji. Przekleństw, celnych ciosów – owszem. Ale nie gwałtowniejszychrumieńców.

- Odwal się ode mnie, zboczeńcu. – wyszeptał ochrypleNagato.

- Wcale nie jestem zboczeńcem.

                Ciemnoniebieskieoczy błysnęły wściekłością. Silne ramiona zrzuciły z siebie blondyna, którydość boleśnie rąbnął o przylegającą do łóżka ścianę.

- A co teraz robisz? – prychnął, odzyskując rezon.Rumieńce jednak nie zniknęły, a przeciwnie, pogłębiły się, gdy tylko obrzuciłszybkim spojrzeniem tors Deidary. I na stałe skrzywił mu się światopogląd.Jeśli wcześniej myślał, że artyści to krucho-wątłe, ciotowate istotki z maniąna punkcie białego pudru, to musiał przyznać, że się pomylił. I to cholernie.Ciało Dei’a było ładnie opalone i w przyjemny sposób umięśnione, bez przesadykulturystów, ale i bez symptomu pedalskiego chucherka.

                Reasumując– ciacho żywcem z piekarni. Zaschło mu w ustach, a w myślach błyskawicznieprzekalkulował, kiedy ostatni raz kogoś miał.

                Dawnotemu i nieprawda.  

- Teraz, dajmy na to, trzymam się za głowę i stękam zbólu. – prychnął jasnowłosy, rozcierając sobie opuszkami palców ciemię.Przywalił dość solidnie, pod powiekami rozbłysły mu na krótką chwilę gwiazdy. –Uważaj trochę.

- To ty się na mnie rzuciłeś!

- A mam dokończyć?

- Tak!

                Deidaraaż opuścił dłoń, a Pain rozchylił wargi, robiąc przez krótką chwilę naprawdęgłupią minę. Po kilku sekundach odchrząknął i spojrzał gdzieś w bok,machinalnie okrywając się białą, puchową kołdrą. Nie wiedzieć czemu, pachniałamiętą i czymś, co przypominało aloes. Albo syrop na kaszel. Błękitnookiwpatrywał się w niego jak w ducha, mniej więcej tak samo jak w toalecieuniwersyteckiej. Z tym, że teraz jego oczy, barwą przywodzące tło po bokachbiałej kartki w Microsoft Office, teraz miały średnicę przeciętnegolotniskowca.

- Co? – bąknął.

- Gówno! – zirytował się Nagato. – Daj mi się wysłowić.

- Przecież ty nic nie mówisz.

- Ale zaraz zacznę. Jak dasz mi zebrać do kupy to, cochcę powiedzieć.

                Czekał,zaplatając ramiona na piersi. Rudy miał wyraźne zahamowania przeduzewnętrznianiem swoich uczuć przed kimkolwiek. A zwłaszcza nim. Splatałnerwowo palce, zerkając kątem oka gdzieś w bok, na ścianę, poznaczonąpomarańczowymi smugami sztucznego światła. Przygryzał dolną wargę i wyglądałtak uroczo, że blondyn nie mógł się nie uśmiechnąć. Wszystkim Nagato pokazywałswoje oblicze wrednego, bezczelnego chama bez ani krzty uczuć i przyzwoitości,a teraz był zupełnie innym facetem. Nawet nie przypuszczał, że jego„walentynka” mogłaby być aż tak… delikatna? Brzmiało wręcz absurdalnie, alebyło prawdziwe.

- Więc? – ponaglił go.

- Więc zamknij się, bo myślę.

- Och, bolesne. – westchnął.

- Dla ciebie z pewnością, jeśli się zaraz nieprzymkniesz. – odwarknął chłopak, czując, że czerwienieje na twarzy. I to niepod wpływem idiotyzmu sytuacji, a spojrzenia, którym otaksował go Deidara.

                Przecieżto było niesprawiedliwe, by taka chodząca z głową w dupie, artystyczna,długowłosa pierdoła była w praktyce taka… taka… męska.

- W łóżku też jesteś taki wulgarny? – zapytał cichymtonem Dei, zakładając pasemko włosów za ucho. Nagato poczuł dreszcz na plecach.

- Jak nie zauważyłeś, jesteśmy w łóżku.

- Ta… to ułatwia pewne sprawy, nie sądzisz?

- Zamknij się…! Daj mi powiedzieć. – Wziął głębokioddech. I jeszcze jeden. Przy trzecim uznał, że zachowuje się jak żałosnaciota. –Posłuchaj… myślę, że mógłbym spróbować… – zaciął się.

- Spróbować?

- No… być. – bąknął. – Z tobą.

                Gdybyza Deidarą widniała otwarta przestrzeń, niechybnie by się przewrócił,zaliczając tak zwanego orła.

- Słu… słucham?

- Nie słuchasz. Mówię, że mógłbym spróbować… Wiesz, że jasię nie nadaję. Bo jestem…

- … Aspołecznym dupkiem. – dokończył za niego z uśmiechemniebieskooki. Coraz bardziej podobał mu się kierunek, w którym ta rozmowaprzyjmowała obrót.

- Dokładnie. – przytaknął Pain z pewną ulgą. – Ale skorotak ci zależy… to i mi chyba może trochę zacząć zależeć. Albo przynajmniej, jakjuż mówiłem, mogę spróbować.

                Poraz pierwszy zerknął w oczy Deidary. Od nagromadzonych w nich uczuć poczułdreszcz na plecach. Kąciki ust samoistnie uniosły mu się odrobinę do góry.

- Nabijasz się ze mnie? – zapytał powoli długowłosy,unosząc brwi tak wysoko, że zniknęły pod długą, odgarniętą teraz na bokgrzywką.

- A wyglądam, jakbym się nabijał?

- Nie wiem. – odparł, siląc się na swobodny ton. – Masztaki dziwnie ucieszony wyraz mordy.

                Painprychnął, wywracając oczami. A sekundę później, pochylił się do przodu,bardziej pozwalając pocałować, niż samemu robiąc cokolwiek. Nie trwało tojednak długo, bo chwilkę później sam przejął inicjatywę, obejmując blondynawolnym ramieniem na szyję. Deidara tymczasem ostrożnie dotknął jego dłoni,spiętej kajdankami, a gdy nie uświadczył agresywnego oporu, zacisnął na niejdelikatnie palce. Usta Nagato znów ułożyły się w uśmiech, gdy popchnął go napoduszkę plecami.

- Jesteś pewny, że chcesz…? – wydyszał blondyn, zsuwającdłoń powoli po jego torsie w dół. Jego troskę nagrodziło kolejne, wyniosłeprychnięcie.

- Czy ja ci wyglądam na niepokalaną dziewicę?

- Na napalonego fana uciech cielesnych też nie. – mruknąłDei, wgryzając się w jego wargi. Niezbyt delikatnie, ale i też nieprzypuszczał, by musiał obchodzić się z rudym jak z jajkiem. Cichy pomrukprzyjemności udowodnił mu, że wcale się nie pomylił.

                Prawdęmówiąc, do tej pory raczej nie wyobrażał sobie, by Pain z jakiegokolwiekstarcia o dominację miał wyjść na pozycji uległej, ale wyglądało na to, żewcale nie będzie o nią zażarcie walczył. Tym lepiej. Dłoń jasnowłosego powolisunęła w dół, a po chwili zmieniła kierunek i teraz zaczęła przemykać do góry,po gładkiej, miękkiej skórze i twardych, świetnie wyrzeźbionych mięśniach.Jednocześnie wargami rozchylał jego usta, wpraszając się do środka językiem.Rudy odchylił odrobinę głowę do tyłu, ramieniem przyciągając go mocniej.

                Wpewnym momencie Deidara zakrztusił się ich wspólną śliną.

- Masz kolczyk w sutku? – wydusił z szokiem. Nie zauważyłtego wcześniej. Nagato uśmiechnął się tylko szelmowsko i liznął go w wargi. –Masochista…

- Coś jeszcze o mnie wiesz? – zapytał z udawanymoburzeniem.

                Deiudał, że przez krótką chwilę się zastanawia, choć odpowiedź miał jużprzygotowaną.

- Wiem, że lubisz pozycję sześć-dziewięć. – wypaliłzadowolonym z siebie tonem. Chłopak aż otworzył szerzej oczy z wrażenia, poczym zamrugał gęsto.

- Powiedz, że to też wiesz od mojej siostry, to cięzabiję.

- Nie. To akurat wiem od innego informatora. – odparłblondyn, całując go szybko w usta. I jeszcze raz. Stopniowo coraz brutalniej ibardziej namiętnie, skubał jego wargi zębami, aż stały się kusząco szkarłatne,pełne i wilgotne. Pain nie pozostawał bierny, jedną ręką pieszcząc go wzdłużkręgosłupa. Dei jęknął cicho, czując, jak zadrapuje go delikatnie paznokciami wtym miejscu, sunąc dłonią w dół.

- Lubisz tak? – szepnął nieco złośliwym tonem rudy.

- Mhm….

                Powtórzyłzabieg, za co został nagrodzony przyssaniem się do szyi. Błękitnooki niezabawił tam jednak długo, przez chwilę podgryzając ją i ssąc w miejscu pulsu.Znudziło mu się i wyemigrował w okolice obojczyków, stopniowo sunąc językiem wstronę tak interesującego go kolczyka.

                Gdydotarł na miejsce, Pain westchnął głośno, obejmując go udem w pasie. Sutki byłyjedną z jego najczulszych stref i można by powiedzieć, że zrobił sobie tamkolczyk w charakterze znaku wskazującego. Zęby blondyna sięgnęły za małą kulkęz metalu i delikatnie zaczęły nią szarpać, sprawiając, że puls chłopakaprzyspieszył. Nie tarmosił jej jednak na tyle mocno, by wyrwać kolczyk. Tomusiałoby być bardzo bolesne i nieestetyczne.

- Jesteśmy pieprznięci, wiesz? – wymruczał rudy, drapiącgo paznokciami w kark.

- Hm?

- Mówię, że jesteśmy pieprznięci. – powtórzył.

                Deidaraodgarnął włosy do tyłu i znów go pocałował, tym razem gwałtownie i długo, doutraty tchu. W międzyczasie jednak chłopak znów zagarnął długie, jasne ijedwabiście gładkie pasma do przodu. Widocznie mu się spodobały, chociaż nigdyby się do tego nie przyznał. Nawiasem mówiąc, nie przyznałby się do naprawdęwielu rzeczy. Nie przyznałby się, że lubi Deidarę.

                Anido tego, że podoba mu się to, co blondyn robi. Że jakimś cudem dokładnie wie,gdzie i jak dotknąć, by po ciele punka prześlizgiwały się dreszcze. Artystachwycił kolczasty łańcuszek i nawinął go sobie na palce, uśmiechając się lekko.Metal wbił się delikatnie w skórę rudego, powodując tylko kolejne dreszcze.

                Lubiłtak. Uwielbiał.

- Słyszałem. – wymruczał mu do ucha. – Co cię tak naglewzięło…?

- Nie wiem. – wyznał Pain, tymczasowo przejmującdominację w pocałunku. Jego dłoń zaczęła coraz intensywniej kręcić się wokolicach bielizny długowłosego, sprawiając, że wypukłość powoli zaczęła siępowiększać. – I… hm… Dei?

- Jak ty ślicznie do mnie mówisz.

                Chłopakugryzł go w ucho, aż blondyn westchnął.

- Zamknij się. Chciałem powiedzieć, że jeśli liczysz nato, że będzie cukierkowo i kolorowo, to zapomnij. – mruknął, wsuwając mu opuszkipalców pod bokserki. Jasnowłosy odwdzięczył się powolnymi pieszczotami jegobrzucha.

- Ani mi to przez myśl nie przeszło. – odparł zgodnie zprawdą.

                Wcalenie zależało mu na tym, by eksponować swój „zajebisty związek” całemu światu.Nie musieli się migdalić i lać słodyczą po kątach, nie byli w końcu babami…Wbrew pozorom, znał różnicę między czułością, a przesadą i potrafił jązachować. I wiedział, że przekraczanie jej niektórym zwyczajnie nie pasuje.Próbował sobie wyobrazić Paina na romantycznym spacerze w parku, trzymającegogo za rękę i tym razem jego wielka wyobraźnia nie podołała zadaniu. I, mimowszystko, wcale nie czyniło to sytuacji mniej interesującej.

                Nawetjeśli on sam brzydził się tanich horrorów. Oglądane z Painem były śmieszne.

- I nawet nie myśl o tym, że następne walentynki… o ile,naturalnie, do nich dotrwamy, będziemy spędzać w atmosferze przesiąkniętegoróżem zakochania. – prychnął Nagato, wciskając mu teraz już otwarcie dłoń dobokserek. Widać było, że z każdą chwilą niecierpliwił się coraz bardziej. Co,nawiasem mówiąc, odpowiadało także blondynowi, który od jakiegoś czasu już byłgotowy do przejścia na, jak to kiedyś jego przyjaciółka określiła, „wyższyszczebel znajomości”.

                Mimo,że miał do dyspozycji tylko jedną rękę, zerwał z niego czarne bokserki wręczrekordowo szybko.

- Nie bój się. – zachichotał, oblizując się lubieżnie. –Na przyszłe walentynki dam ci słodkiego, czarnego misia z wyprutą watą…umazanego czerwonym markerem.

                Painuśmiechnął się odrobinę, samym lewym kącikiem ust. Jego oczy błysnęły w słabympółmroku w sposób co najmniej intrygujący, ale Deidara tego nie zauważył. Byłzajęty wpatrywaniem się w znacznie inną część jego skromnej osoby. Wyciągnąłpalec i pieszczotliwie pogładził jego czubek.

- To będzie… cudowne. – stęknął chłopak, rozszerzającchętnie nogi. Chyba już wyczuł instynktownie, kto w tych rozgrywkach wygrał. – Widzę,że faktycznie znasz mój gust…

                Deidarawybuchł cichym śmiechem, znów biorąc między wargi jego sutek, znów tenprzekłuty. Nagato westchnął, obnażając lekko zęby w grymasie przyjemności.

- Deidara…

- Hm?

- Tochę….ach! Mocniej. – szepnął. – Nie jestem z gumy.

                Długowłosyzawahał się.

- A propos.

- Słucham? – mruknął Pain, pogrążony już w szkarłatnymświecie erotycznych doświadczeń.

- Gumka. – wyjaśnił krótko Dei. – I coś na poślizg.

- Ach… szafka. – wymamrotał rudy, czerwieniejąc natwarzy. Jak mógł o czymś takim zapomnieć?! – Sięgniesz?

- Jak się ze mną podniesiesz. Kajdanki. – przypomniał mublondyn.

                Nagatoskinął głową. Razem podnieśli się z łóżka, a Deidara wychylił się i złapał zauchwyt przy szufladce. Pociągnął w swoją stronę, ujawniając światłu.. no cóż,nocnemu, niezły bałagan w środku. Jakieś stare baterie, paczka papierosów,tabletki przeciwbólowe i przeciwkacowe oraz paczka prezerwatyw. W głębiszuflady wymacał też tubkę lubrykantu, dokładnie też w tym momencie drzwiwejściowe trzasnęły donośnie.

                Spojrzelina siebie z przerażeniem. Ewentualne błyskawiczne ubranie się i udawanie, żenic nie zaszło, nie wchodziło w grę, bo intruz już tarabanił się obcasami popodłodze, mówiąc coś niewyraźnie. Słowa stały się bardziej słyszalne, gdydziewczyna podeszła bliżej.

- Cześć, Naaa-gaa-too! – zaświergotała. – Otworzyłam moimkluczem. Nie mogłam spać i przyjechałam do was, żebyście się nie pozabijali….

                Wpadłado sypialni i dopiero wtedy urwał się jej słowotok. Przez chwilę zamarli wzupełnym milczeniu, a po kilku sekundach dziewczyna zaczęła na twarzyszkarłatnieć. Złapała się klamki, robiąc wielkie oczy.

- Ja… ja… – wykrztusiła z siebie. – Och, wybaczcie, janie myślałam, że…

- Racja. Nie myślałaś. Rzadko kiedy ci to się zgadza,siostrzyczko. – odparł Pain cierpko, ale w gruncie rzeczy znacznie cieplejszymtonem, niż sytuacja tego wymagała.

- Nagato! Ja nie…

- Kluczyk. – przerwał jej stanowczym tonem, wyciągającdłoń. Przez chwilę chyba nie wiedziała, o czym brat mówi, ale w końcu ocknęłasię i zaczęła grzebać w torebce. Wyciągnęła maleńki kluczyk do kajdanek ipodała mu ostrożnie, podchodząc, jakby bała się, że rudy ją pogryzie. Odpiąłkajdanki bez słowa i wcisnął je niebieskookiej do ręki.

- A teraz sio. – polecił.

                Kujego zdziwieniu, wybiegła natychmiast. Zdążył jeszcze zauważyć, że uśmiecha sięszeroko i automatycznie nabrał podejrzeń, czy aby nie zaplanowała tej wizyty odpoczątku W sumie, było to niezbyt istotne. Położył się na plecach, wypuszczającgłośno powietrze przez zęby i rozmasował nadgarstek.

- To… na czym skończyliśmy? – odezwał się Deidara.

- Zapomnij. Napięcie prysło.

                Deiułożył się na boku i spojrzał na niego z rozbawieniem, podpierając podbródekramieniem. Leżeli przez chwilę w zupełnym milczeniu, aż rudy zaczął się śmiać.Z początku cicho, niemal gardłowo, stopniowo jednak śmiech stawał się corazgłośniejszy. Jakby jakieś wredne dziecko bawiło się przyciskiem do zmianygłośności. Blondyn po chwili zaskoczenia także dołączył się do niego, choć niemiał bladego pojęcia, z czego Nagato się śmieje. Co więcej – on sam takżetakowego nie posiadał. Po prostu, śmiał się, głośno, niemal histerycznie,zwijając w pościeli. Zacisnął mocno powieki, ale i tak łzy rozbawienia pokilkunastu sekundach ciurkiem torowały sobie drogę po policzkach.

                Śmialisię jak psychopaci. Ostatecznie, święty Walenty jest także patronem osóbumysłowo chorych. Czyli, między innymi, także zakochanych.

2 komentarze:

  1. Faajne ;>

    Karin35

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! <3
    Uwielbiam taki styl i atmosferę. Czy autor/ka tego opowiadania ma może bloga? Mogę prosić o link? :3

    OdpowiedzUsuń