Nie mam bladego pojęcia, ile czasu już jedziemy w niemal zupełnej ciszy, rozpraszanej jedynie przez szum kół na asfaltowanej, gładkiej jak stół drodze. Neji cały czas nie zdejmuje ze mnie zaniepokojonego, bacznego spojrzenia, aż zrobiło mi się nieswojo. No kurwa. Każdy może poczuć się skrępowany, gdy te jasne jak mleko, przenikliwe oczy gapią się bez chwili wytchnienia.
W sumie, ma ku temu powody. Ja wcale nie czuję się najlepiej, komórka strasznie ciśnie. Na początku, było w miarę znośnie, ale teraz to mordęga. Genma ma rację, ja bardziej nadaję się do tego typu wyczynów, ale nawet na mnie to za długo. Kiedyś, gdy jeszcze pracowałem u Oro, parszywy, oślizgły Gad organizował wieczorki sado-maso dla szalonych entuzjastów tego typu zabaw. Zamykał nas wtedy w darkroomach, piwnicach pod lokalem, albo w wielkich klatkach, ustawionych w sali dyskotekowej i musieliśmy robić różne upokarzające rzeczy. Kasa z tego leciała niezła, więc brałem w tym udział. Wtedy też, na przykład, nauczyłem się spacerować z całkiem dużym dildo w tyłku, więc taka komórka teoretycznie nie powinna stanowić problemu.
Teoretycznie.
Wtedy trwało to znacznie krócej, więc było znośne. Teraz jednak z minuty na minutę było coraz gorzej. Pieprzony cud techniki uwierał cholernie delikatne tkanki mojej osoby, a ja nie mogłem go ani wyciągnąć, ani poprawić, bo ręce mam znowu skrępowane za plecami.
Chociaż, wyjęcie go nie wchodzi raczej w grę. Zgodnie z zapowiedziami Shiranui, Sasori na początku nas przeszukał, czy przypadkiem nie zwinęliśmy czegoś ostrego, wybuchowego, czy też niebezpiecznego, a dopiero potem Deidara wepchnął nas na pakę. A ja nie po to robię za etui na telefon, by zaraz po dotarciu na miejsce się go pozbyć. Wytrzymam jeszcze trochę.
Muszę.
Chociaż, jeśli mam być szczery jak na spowiedzi, czy też wizycie u psychologa, jest coraz ciężej. Jest mi niedobrze. Właściwie…można porównać to uczucie z gigantycznymi problemami natury jelitowej. Naprawdę. Ręce mam lodowate, po karku i czole spływają mi w dół, mocząc koszulkę. Dorzućmy jeszcze do tego nieprzyjemne dreszcze i to cholernie irytujące uczucie, gdy chcę się wypróżnić, a nie mogę.
Wolę nie myśleć o tym, jak teraz wygląda ta komórka. Ważne, by przetrwała jazdę. Tylko o to się modlę.
Nagle naszła mnie refleksja, że ja naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jak mój tyłek to wszystko zniesie. Słyszałem kiedyś plotki, że jakiś młody chłopak, który uciekł z domu i pracował w jakimś podrzędnym, obskurnym, tokijskim burdelu, po wyjątkowo dzikim stosunku z klientem miał bardzo uszkodzony odbyt.
Podobno nosi pampersy dla dorosłych.
Jezu, nie chcę pampersów! Chcę, żeby mój tyłek był cały i zdrowy! Chcę uprawiać seks z Shikamaru. Dupa jest mi do tego zdecydowanie niezbędna, jakkolwiek by na ten fakt nie spojrzeć. Ciężarówka podskoczyła na wybojach, a z mojego gardła wydobył się zduszony jęk. Zabolało. Hyuuga błyskawicznie przysunął się do mnie, z żywym niepokojem w ładnych, niemal białych oczach.
- Gaara? – szepnął.
- Nie, hipopotam. – prychnąłem. Fakt, niezbyt elokwentne, ale nie stać mnie na żaden bardziej rozsądny komentarz.
Puścił mimo uszu ten drobny przejaw złośliwości z mojej strony. Cholerny dawca miłosierdzia się znalazł.
- Jak się czujesz?
- A jak myślisz? – wymamrotałem. Auto znowu podskoczyło i zatrzęsło się solidnie, a komórka w moim wnętrzu minimalnie zmieniła swoje ułożenie. Niedużo, bo niedużo, ale i tak to odczułem. Poczułem, że, tradycyjnie z resztą, zaraz się porzygam.
Albo po prostu ten telefon wysram, kolokwialnie mówiąc. Przepraszam za grubiaństwo.
Hyuuga zagryzł wargi mocno. Patrzy się na mnie, jakbym już jednym półdupkiem siedział w trumnie.
- Czego się tak gapisz? – burknąłem.
- Blado wyglądasz.
- Za to ty jesteś rześki i kwitnący. Daj mi spokój.
Odwróciłem wzrok i, z braku innych opcji, utkwiłem go w tym małym, zabrudzonym okienku, które łączyło część pojazdu, w której siedzieliśmy my, z częścią kierowcy. Chyba prowadził Deidara, więc bardzo prawdopodobne jest, że na siedzeniu pasażera zasiada dumnie Sasori.
W sumie, nawet fajnie by było, gdybyśmy nagle rozwalili się po drodze.
- Boli cię? – zapytał Neji, próbując dotknąć mojego ramienia. Odsunąłem się.
Błąd. Zasada numer jeden – jeśli jedzie się ciężarówką porywaczy, z telefonem komórkowym marki Siemens w tyłku, należy unikać gwałtownych ruchów. Stęknąłem cicho i skrzywiłem się, a chłopak spojrzał na mnie wzrokiem pod tytułem „A widzisz?”.
- Ciebie chyba boli głowa, skoro zadajesz tak idiotyczne pytania. – warknąłem.Ma rację, boli. Czuję się źle. Chcę do Shikamaru.
- Przepraszam. – szepnął cicho.
Pokręciłem wolno głową.
- Nie….w porządku. – mruknąłem. Ha, widzicie, jaki ja szlachetny i dobry? Cud nad cuda i ostoja wszelkich cnót.
Ha, ha, ha. Ten dowcip mi się udał wybornie.
Chociaż, w sumie…to nie jego wina. To znaczy, jego, ale nie do końca. To znaczy…ech. Sam się gubię w tym, co mam myśleć. Tak, czy inaczej, nie będę się na niego wściekał, to do niczego nie zaprowadzi.
- Wytrzymasz? – zapytał cicho. W jego głosie brzmi ledwie maskowane napięcie.
- Mhm.
- To ma znaczyć „tak”, czy „nie”?
- Tak. – odpowiedziałem z westchnieniem. Mam tylko nadzieję, że nasza kochana organizacja świrusów nie będzie na tyle bystra, by zauważyć mój stan. Ewentualnie, może wytłumaczą go sobie skrajnym przerażeniem?
Swoją drogą, klient wcale nie powinien wyglądać na zadowolonego, gdy mnie zobaczy.
Genma mówił, że najpierw zamkną nas na kilka godzin w tych starych magazynach, które należą do Paina. Kupił je na swoje fałszywe nazwisko, nie wiem, jakim cudem. Potem dopiero przyjedzie klient, albo klienci, a my zostaniemy przekazani. W ten sposób dobiją targu.
Policja musi zdążyć przed nabywcami.
Koła nagle zatrzymały się, tylko na chwilę, by zaraz potem znowu ruszyć, tym razem nieco wolniej i jakby ostrożniej. Zupełnie tak, jakby kierowca starał się gdzieś podjechać, tak, by dobrze zaparkować. Usłyszeliśmy zgrzyt gumowych opon na twardej ziemi. Kilkanaście uderzeń serca później znowu zatrzymały się, tym razem na stałe, a drzwiczki z przodu walnęły głośno.
Niemal od razu otworzyły się drzwi od naszej strony. Nie było w nich jednak ani Sasori’ego, ani Deidary, ani Hidana, tylko Konan. Przebrała się, miała na sobie krótką, jasnoniebieską sukienkę z długimi rękawami, małą, granatową torebeczkę na długim, srebrnym łańcuszku, pasujące do tego, zamszowe botki za kostkę, na obcasach i ciemnoniebieskie leginsy.
I wyglądała przeuroczo, zwłaszcza z tym papierowym kwiatem w niebieskich włosach i zaniepokojoną, czujną miną. Oczy także miała podkreślone niebieskim cieniem i eyelinerem.
Och…jaki ze mnie znawca mody i makijażu. Pedał pełną gębą, jakby to rzekł jeden z naszych profesorów.
- Gaara-kun? – odezwała się cicho, pochylając nieco do przodu. Zobaczyłem kawałek jej niedużych, ale całkiem kształtnych piersi.
Gdybym nie był stuprocentowym gejem, to by mi napłynęła ślinka do ust. Teraz mogę na nią patrzeć tak, jak na wyjątkowo piękną rzeźbę, albo obraz, czy też fotografię. Podziwiać bez zbędnego podniecenia. Może to i lepiej?
- Słucham? – wykrztusiłem.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. – odparłem. Zmusiłem moje cholernie oporne mięśnie facjaty, by uformowały się w lekki, pokrzepiający uśmiech.
Wyszło. Przecież jestem studentem aktorstwa, nie zapominajcie.
Dziewczyna szerzej otworzyła drzwi i wypuściła nas z ciężarówki. Jakoś udało mi się nie potknąć przy wychodzeniu.
Punkt drugi: nigdy, przenigdy nie skacz z komórką w tyłku. Boli.
- Klient powinien być najdalej za cztery godziny. – powiedziała niebieskowłosa, a ja przełknąłem ślinę. Mało czasu…
Zdążą?
Muszą.
Bo jak nie, to…wolę nie myśleć o tym, co może nas spotkać, jeśli Shikamaru i reszta policjantów nie zdążą. A może wcale nie będzie tak źle? Może klient będzie samotnym, nadzianym facetem, ładnie pachnącym i z kulturą osobistą, będzie o mnie dbał, da mi własne mieszkanie, wyjścia do opery co tydzień i życie jak w Madrycie?
Akurat.
Pomarzyć sobie można co najwyżej.
Magazyny to kilka bardzo dużych, choć raczej niskich budynków, przypominających jakieś ponure hale targowe, dawno temu opuszczone i zapomniane. Wysokie, betonowe ściany mają ponury, szarawy odcień, a w wielu oknach na niższych kondygnacjach brakuje szyb. Mimo, że godzina jest najwyżej dwunasta, o czym z resztą może świadczyć blade, rachitycznie świecące słońce tuż nad moją głową, w wybitych oknach panuje gęsty mrok. Sprawiają wrażenie, jakby magazyny przeszywały nas wszystkowiedzącym spojrzeniem czarnych, bezdusznych oczu.
Zadrżałem.
- Prosto. – szepnęła cicho Konan, zaplatając ręce za plecami. Chyba się denerwuje. Tak, ja też się denerwuję. Za nami idzie znowu Zetsu i Kisame. Skąd wiem? Czuję zapach starej ryby i pora.
Na dworze jest zimno. Czuję wilgotnawy zapach powietrza, niosącego ze sobą woń szlamu, ryb i dużego miasta, wraz z toksynami, zanieczyszczeniami i innymi śmieciami, które londyńczycy rześko i radośnie wrzucają do wody. Tamiza.
Mruknąłem coś niewyraźnie w odpowiedzi i wkroczyłem tuż za nią w pustą gardziel nieco zdezelowanych drzwi. Żelazne, zawieszone na nieco pordzewiałych zawiasach. Wyglądają na stare, ale solidne. Ogólnie, cały budynek wygląda na jakąś nieszczęśliwą ofiarę pożaru, albo napaści.
W środku też jest przeraźliwie zimno. Na przedramionach mam już gęsią skórkę, znowu zadrżałem, jak cholerny dziad z parkinsonem. Dziewczyna zaprowadziła nas długim, szerokim, ale niskim korytarzem, o podłodze wylanej betonem. Widzę kilka tabliczek, głoszących „wyjście ewakuacyjne”. O tak. Chętnie się stąd ewakuuję.
Poza tym, co za debil stwierdził, że zieleń jest kojąca i uspokajająca? Ta nie jest.
- Zaczekacie tutaj. – powiedziała cicho niebieskowłosa, otwierając jakieś ciężkie drzwi. Aż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że jest taka silna. Przecież jest drobniutka i krucha, żeby nie rzec wątła. A jednak ma dużo siły.
Fascynujące.
Rozważę to przy innej okazji. Teraz weszliśmy tuż za nią do środka, a naszym oczom ukazał się…bingo! Nowy pseudopsychiatryk! Ten jest jednak dużo bardziej zakurzony i zapyziały, słowem, przygnębiający.
Na podłodze są rozwalone materace z pościelami. Białymi. To znaczy, pierwotnie pewnie były białe, bo teraz mają odcień brudnej, spranej szarości, ku memu przerażeniu, w kilku miejscach zabawionych kropelkami zrudziałej czerwieni.
To chyba nie jest ketchup.
Posłała nam przepraszające spojrzenie, jakby to była jej wina. Uśmiechnąłem się. Tym razem wyszło znacznie bardziej kiepsko, ale pomińmy ten niegodny przyszłego aktora fakt. Ostrożnie usiadłem na pierwszym z brzegu materacu, starając się nie wykonywać żadnych gwałtowniejszych ruchów.
Komórka bardzo sceptycznie podchodzi do takich akrobacji.
Neji usiadł tuż obok mnie. W środku jest jeszcze sześć, czy siedem takich materacy, dzieki czemu wnętrze przypomina raczej coś w rodzaju prowizorycznego szpitala polowego. Dla psychopatów i zboczeńców seksualnych, naturalnie.
Konan podbiegła szybko do nas i rozpięła nam kajdanki małymi, srebrnymi kluczykami, nie zwracając uwagi na ostre spojrzenia swoich towarzyszy. Gdy pochylała się nade mną, coś szepnęła mi cicho do ucha, ale nie mogłem rozróżnić słów. Brzmiało jak coś w rodzaju „rozluźnij się”.
- Przyjdę później. – obiecała i wyszła. Chwilę potem usłyszałem szczęk zamka.
Wiwat wolność utracona.
~~~
Nie minęło chyba pięć minut, gdy komórka zaczęła…wibrować. Dobrze, nie będę robił pretensji, przecież Genma powiedział, że ustawił wibracje, ale AŻ TAKIE? Przecież to ma obroty jak młot pneumatyczny!
Jęknąłem głośnie, szarpnąwszy biodrami. Hyuuga natychmiast złapał mnie w pasie i położył na materacu. Szeroko rozłożyłem nogi, zagryzając wargi, by nie jęczeć. Mam nadzieję, że nie postawili nikogo na czatach przed tym składzikiem „towarów”.
- Gaara? – szepnął. – Co jest?
Otworzyłem usta, by zdać mu relację z tej głupiej sytuacji, ale znowu tylko pisnąłem cienko, wypinając biodra do góry. Kurwa, kurwa, kurwa mać! Jestem twardy, czuję to. Dlaczego ja jestem na tyle popierdolony, by podniecić się w tak posranej sytuacji?
- Gaara!
- Te…telefon… – wyjęczałem, zamykając oczy. Jezu, głupiej już chyba być nie mogło.
Hyuuga chyba nie ma pojęcia, o czym ja mówię.
- Co?
- Wibruje! – wrzasnąłem, wyginając się w łuk. Błagam…niech on go wyciągnie! Ja zwariuję.
Otworzyłem szmaragdowe oczęta tylko po to, by zobaczyć, jak jego blada, śliczna twarz pokrywa się szkarłatem.
- Mam…wyciągnąć?
- Tak!
Bystry jak woda w kiblu, kurwa.
Odchrząknął i zaczął rozpinać mi spodnie. Szarpnąłem się, gdy tylko poczułem jego rękę na powoli twardniejącym, nabrzmiałym członku. Spojrzał na mnie, nieco przestraszony. Pieprzona cnotka-dewotka się znalazła, niech go prąd popieści.
- Masz je zdjąć, a nie macać. – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam…
Dalej poszło już w miarę sprawnie. Spodnie wykonały nakaz natychmiastowej eksmisji z mojego tyłka, zabierając razem ze sobą majtki, a brunet klęknął między moimi rozłożonymi szeroko udami. Pięknie. Ma cudny widok na mój lekko drżący członek i biodra, którymi zarzucam spazmatycznie.
Komórka podrażnia idealnie moją prostatę.
Kurwa….to jest tak cholernie przyjemne, że… matko. Poproszę kiedyś Shikamaru o to, jak już mnie stąd uwolni. Gdyby nie tak porąbana sytuacja, w której się znajduję, bardzo by mi się to podobało.
- Gaara, możesz… – mruknął chłopak.
- Co?
- Trochę…szerzej.
Posłusznie rozłożyłem nogi jeszcze bardziej na boki, zginając w kolanach i pociągając do góry. Penis mi zaczyna stawać coraz bardziej.
- Szybciej… – wycharczałem.
Sam siebie nie poznaję. Szlag!
- O…okey… – wyjąkał, szybko ślinąc sobie dwa palce. Wsunął mi je do środka, a moje mięśnie zupełnie odruchowo się zacisnęły. Naprawdę, to nie moja wina. Nie mam już nad tym kontroli. – Cholera?
- Co?
Błagam, tylko nie mów, że palce ci utknęły w mojej dupie!
Komórka zupełnie nagle zamilkła. Odetchnąłem głęboko i nieco rozluźniłem się, a wtedy…zadzwoniła znowu.
- NEJI!
- Już, już… – mruknął, marszcząc czoło w wyrazie najwyższej koncentracji. Jego palce chyba namacały końcówkę prezerwatywy, bo zaraz potem poczułem, jak twardy, wibrujący przedmiot ze mnie wychodzi. Powolutku, systematycznie. Powodując jeszcze większą eksplozję przyjemności.
Nawet się nie dotykałem, ale nie wiem, jakim cudem, spuściłem się akurat w chwili, gdy telefon opuścił do końca terytorium mojego tyłka.
W dodatku, mili państwo, zrobiłem to na twarz. Hyuugi, oczywiście.
- Prze…przepraszam. – wyszeptałem, czując, jak zaczynają mnie palić policzki. Czuję, jak moje wejście nadal jest otwarte. Pewnie wyglądam cholernie głupio z czarną dziurą w tyłku, wielkości telefonu komórkowego, ustawionego pionowo. Lekko zaszczypało z chłodu w bardzo wrażliwym miejscu mojej osoby.
Niektórzy ludzie podobno bardzo lubią się na to patrzeć, zwłaszcza, jeśli ze środka wycieka ich nasienie. To ponoć podniecające.
Nie wiem. Nigdy tego nie widziałem u kogoś innego.
- Halo? – rzucił Neji do telefonu, uprzednio wyciągając go z kondoma, który rzucił gdzieś na podłogę, daleko od nas. Dyplomatycznie pominął milczeniem fakt, że lateks był umazany…brązowym czymś z jednej strony. Wolę o tym nie myśleć.
Rany. Czy jest coś bardziej upokarzającego?
Nie odpowiadajcie.
- Gaara, proszę. – powiedział cicho chłopak, podając mi komórkę. Z nieludzkim wysiłkiem złapałem ją i przyłożyłem do ucha.
- Słucham?
Nie zdziwiłem się, gdy usłyszałem w telefonie wesoły głos Shiranui.
- Cześć, Gaara! Jak tam wrażenia?
- Zabiję cię… – wychrypiałem słabo.
- Nie wątpię.
Zauważyłem kątem oka, jak brunet ociera twarz rękawem z mojej spermy. Matko…
- Ale najpierw musicie się stamtąd wydostać. – dodał lekarz. – Wiem, w którym miejscu dokładnie jesteście. Wyślę wam za równo dwie minuty MMS z fotografią fragmentu mapy Londynu i okolic oraz dokładnym adresem i współrzędnymi geograficznymi. Prześlesz go na numer swojego chłopaka. Pamiętasz go?
Eeee…ale że co?
- Tak. – wymamrotałem. Znam numer Shiki na pamięć.
Cholerny cwaniak, kazał mi się go nauczyć i klepać z pamięci.
- W takim wypadku, czekajcie na wiadomość. – rzucił i rozłączył się.
Zapanowała taka niezręczna cisza…
- Co powiedział? – spytał w końcu cicho białooki Na policzku ma jeszcze odrobinę nasienia.
Pali mnie twarz.
- Zaraz wyśle nam MMS, który mam przekazać na numer mojego faceta. – mruknąłem słabo. – Neji?
- Hm?
- Masz…no wiesz, na twarzy.
On też się zaczerwienił.
- Serio? G..gdzie?
Zagryzłem wargi, mieląc w ustach przekleństwo i uniosłem się do siadu, nawet nie podciągając jeszcze spodni. Otarłem mu własną spermę w miękkiego policzka.
- Dzięki. – szepnął. KIwnąłem głową i zabrałem się leniwie za zapinanie spodni. A wtedy komórka znowu zawibrowała.
~~~
Pakkun uniósł leniwie łeb, jeszcze za nim telefon Nary zaczął wygrywać przeraźliwie nudną melodyjką, zwiastującą nadejście wiadomości. Mężczyzna rzucił się wręcz do telefonu i nacisnął kilka klawiszy. W ciemnych, czekoladowych oczach zapłonął niebezpieczny blask.
- Co jest? – mruknęła Anko.
- Gaara. – wyjaśnił krótko, otwierając jedną ręką laptopa.
Kakashi momentalnie zjawił się tuż przy nim i wyciągnął mu telefon z ręki. Zmarszczył brwi.
- Jakieś magazyny… – wymruczał. – Rany, skąd on wziął współrzędne geograficzne?
- A czy to ważne?
Maru już włączał jeden z policyjnych programów, służących do wykrywania telefonów. Komórka w dłoni szarowłosego znowu ożyła, tym razem jednak dobitnie informując, że ktoś sobie życzy rozmawiać z Narą werbalnie.
Chłopak odebrał ją i wpisał hasło na klawiaturze.
- Słucham?
- Shi…Shikamaru?
- Tak, skarbie. – powiedział, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej uspokajająco.
Niemal poczuł na karku pełen ulgi oddech rudzielca. Musiał się strasznie bać i chyba…chyba był wyczerpany.
- Jedziesz po nas?
- Oczywiście. Powiedz mi, gdzie jesteś? – zapytał łagodnie, a jego cholernie bystry umysł momentalnie zarejestrował to krótkie „nas”. Czyli, że chłopak wcale nie był przetrzymywany sam.
Bardzo dobrze.
- NIe mam pojęcia, to jakieś magazyny…nad rzeką! Maru, tu jest rzeka!
- Mhm. Skąd miałeś te dane?
- To…dostałem wiadomość od lekarza, który nas badał. Powiedział, że tam będzie wszystko, czego potrzebujesz i mam ci to odesłać.
Nara lekko zmarszczył brwi.
- Rozumiem. Skarbie, powiesz mi jeszcze coś?
- Jasne…
- Są tam jakieś okna?
- Nie.
Są pod ziemią, pomyślał natychmiast policjant, wstając. Zamknął laptopa i wcisnął go pod pachę Kakashi’emu.
- Już jadę. – rzucił do telefonu i rozłączył się.
Pozostała dwójka stała już przed drzwiami. Od jakiegoś czasu czekali już w pełnej gotowości. Hatake odruchowo dotknął palcami kabury z pistoletem.
- Ruszcie się. – szepnęła Anko.
- Idźcie przodem i wsiądźcie do taksówki z numerem rejestracyjnym, zakończonym na siódemkę. Kakashi niech prowadzi, a ty siedź z tyłu, Anko. – polecił długowłosy. Szarowłosemu mężczyźnie niemal opadła szczęka.
- A ty?
- Ja pojadę innym autem. Muszę jeszcze coś zabrać.
~~~
Magazyny wyglądały na kompletnie opuszczone, zdezelowane siedliska szczurów, bezpańskich kotów i wszelkich rodzajów pleśni…i tak miało pozostać. Pain zdawał sobie z tego sprawę, co więcej, ten wizerunek okolicy leżał w jego zamyśle.
Nikt przecież nie domyśliłby się, że w tym na pół zawalonym budynku są uwięzieni porwani chłopcy, którzy mają stać się prywatnymi prostytutkami ociekających bogactwem biznesmenów. Co więcej, nikt, nawet najbystrzejszy mistrz dedukcji, nie wpadłby na pomysł, że na wyższej kondygnacji, wgłąb magazynu, mieści się coś w rodzaju niezbyt dużego, ale za to wygodnie i luksusowo urządzonego apartamentu. Jasne, kremowe sofy, eleganckie, sosnowe deski na podłodze, ozdobna, bordowa sztukateria na suficie w obszernym, okrągłym salonie. Nie było okien, jednak pomieszczenie zostało rzęsiście oświetlone złotawym blaskiem wielu dyskretnych lampek. Podobnie wyglądała sytuacja w dosyć wąskich, ciemnych korytarzach i kilku stylowych sypialniach. Były tutaj nawet dwie łazienki i spora kuchnia.
Członkowie mafii zwykle grali tutaj bilarda, podczas oczekiwania na klientów. Pain przysyłał nawet tutaj zaufaną, prywatną ekipę sprzątającą.
Perfekcja w każdym calu.
Mężczyzna nie zdziwił się nawet, gdy telefon zawibrował w jego kieszeni akurat wtedy, gdy sięgał po szklankę piętnastoletniej, dobrej brandy.
- Słucham? – odezwał się uprzejmie.
- Jestem na miejscu. Wyprowadźcie Gaarę. – odezwał się sucho młody głos N.
- Zrozumiałem.
Rudy rozłączył się i uśmiechnął lekko, ze spokojem upijając jeden, solidny łyk ciemnobursztynowego alkoholu. Jeden klient już niemal z głowy. Późnym wieczorem miał zjawić się drugi i odebrać bruneta. Wszystko idzie gładko.
Aż za gładko.
- Konan? – zawołał. Dziewczyna pojawiła się w lekko uchylonych drzwiach do salonu niemal natychmiast, zupełnie tak, jakby cały czas tam czatowała.
Prawdopodobnie tak było.
- Tak?
- Klient już jest na miejscu. Przyprowadź ich.
~~~
Rudy zawsze starał się zachować obojętną, pokerową twarz w kontakcie z klientami. Lodowatą, odległą i nieco wyniosłą maskę, dzięki której rozmowy z nabywcami przebiegały tak gładko i bez zgrzytów.
Grunt, to zdecydowanie i jasne warunki.
Prawdopodobnie właśnie dzięki temu wyćwiczonemu do perfekcji opanowaniu nie okazał po sobie zdziwienia, jakie wstrząsnęło jego męskim, seksownym i smukłym ciałem, w czarnym ubraniu. Narzucony miał na ramiona również czarny płaszcz z „logo” jego organizacji.
Konan je wymyśliła jakiś rok temu. Nie odważył się go zmienić.
- Jesteś liderem? – zapytał N. Właśnie przeszedł ostatni test, a Pain odetchnął z ulgą.
Tak, to był ten głos. Młodzieńczy, dźwięczny, ale również twardy, zdecydowany i porażająco pewny.
Dokładnie taki, jak w słuchawce.
- Tak. – odparł, mrużąc lekko oczy o nietypowym kolorze ciemnego błękitu, gdzieniegdzie mieszanego z liliowym fioletem. Niespotykane i zaskakująco piękne. – A ty jesteś N., jak sądzę?
Zapytany skinął głową. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, może ciut więcej.
W milczeniu uścisnęli sobie dłonie.
- Gdzie on jest? – zapytał klient.
- Gdzie są pieniądze?
Przystojną twarz nabywcy przepołowił nieco drapieżny uśmieszek.
- Widać, że masz żyłkę do interesów. – odparł. – Walizka jest w bagażniku mojego samochodu. Jest zaparkowany jakieś dwieście metrów stąd, za magazynem.
Pain uniósł lekko rude brwi.
- W takim wypadku nalegam, aby…
- …naturalnie, oto kluczyki. – wciął mu się w zdanie miękko N., unosząc do góry kluczyki na firmowym, drogim jak jasna cholera breloczku Ferrari.
Lider Akatsuki skinął głową i wyciągnął komórkę. Puścił sygnał, a nie później, niż pięć minut milczenia później, w zasięgu wzroku pojawił się Kakuzu. Z równie obojętną miną, co jego zwierzchnik, odebrał kluczyki.
- Tamten czerwony? – zapytał grubym głosem.
- Owszem… – odparł N. Na jego ładnej twarzy po raz pierwszy widać było cień zaniepokojenia. – Skąd wiesz?
- Widziałem po drodze. – burknął brunet.
Wykonał nagły zwrot i pomaszerował ciężkim krokiem w stronę miejsca, gdzie zaparkowany był samochód. N. przeniósł spojrzenie na wysokiego, rudego mężczyznę.
- A więc teraz zobaczę mój towar? – zapytał, mrużąc oczy. Zapalił się w nich ostrzegawczy błysk.
Nagato dobrze znał takie spojrzenia. Należały do ludzi, z którymi przenigdy nie należy zadzierać. Uniósł komórkę do ucha.
- Konan? – odezwał się dźwięcznie. – Przyprowadź go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz