sobota, 22 grudnia 2012
Chemia 28
Gaara z premedytacją kopałswoją walizkę, zmuszając ją do ruchu sunącego po wypucowanej na połyskpodłodze. Miny nie miał zbyt uradowanej, choć pewnie tak samo jak reszta,odczuwał swojego rodzaju ulgę. Standardowy zestaw emocjonalny w przypadkukażdego uczestnika czegoś na kształt kolonii. Z jednej strony każdy cieszy sięz powrotu do domu, rychłego ujrzenia własnej toalety i wyspania się w prywatnymłóżku. A z drugiej strony, żal aż tyłek ściskał na myśl o opuszczeniu tejmieściny, zostawieniu pensjonatu w stanie trwałym i charakterystycznej dla tegotypu wycieczek atmosfery luzu. Do samopoczucia rudego także dokładał się innyczynnik, a mianowicie: wciąż leczył się z traumy po bliskim kontakcie z żukamiw autobusie. Kierowca był wściekły, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na minęrozbawionego chemika, by przełknąć wszelkie uwagi. Gaara natomiast nie był ażtaki kulturalny i opanowany.
Obsypał szanownego Uchihęstosem niewybrednych wyzwisk, a Kiba przez kilka następnych drzwi chodził zpokaźnym siniakiem na szczęce, za głupie pomysły. Shikamaru natomiast starannieunikał rudego aż do dnia wyjazdu. Neji’emu uszło płazem, dlatego że wiedział,jak radzić sobie z gwałtownymi wybuchami gniewu szmaragdowookiego. Mimo to,oburzony Gaara uznał, że profilaktycznie należy mu się celibat.
W tym przekonaniu wytrwał do wieczoratego samego dnia, w którym wrócili z wycieczki. Potem widocznie doszedł downiosku, że najskuteczniej leczy się wszelkie traumy w łóżku. I zaczął żmudnyproces intensywnej terapii.
Intensywnej w tym stopniu, żewściekły Asuma w środku nocy, li i jedynie odziany w kraciastą piżamę orazśmieszne kapcie, walił pięścią w drzwi ich pokoju, dopominając się o podstawoweformy przyzwoitości obywatelskiej. A przynajmniej, by zachowywali się ciszej.
- Gaara, słuchasz mnie?
- Co? – burknął chłopak, dalej czubkiem zielonej trampkipopychając oliwkowozieloną walizkę. Szło mu dość mozolnie, mimo, że była totylko torba formatu, który na każdym lotnisku zyskałby opinię „bagażupodręcznego”. Albo, w tym przypadku, podnożnego.
Walizkę„właściwą”, czyli tą wypchaną ciuchami Sabaku, ciągnął ofiarnie Neji, sycząc zezłości. Sam zdołał zapakować się w średnią torbę i naprawdę nie rozumiał, po cokomu osiemnaście koszulek na dwa tygodnie.
- Mówię, że masz rozpięty zamek. – syknął zirytowanybrunet, usiłując jakoś zdmuchnąć pasemko czarnych, aksamitnych włosów, które zpremedytacją łaskotało go w nos. Szło mu niezbyt fortunnie, bo obie ręce miałzajęte walizkami.
Gaaraodruchowo zerknął na swój rozporek.
- Nie ten! – prychnął Hyuuga. – Mówię o torbie.
Sabakuwywrócił oczami z westchnieniem i schylił się, by zasunąć niedopięty zamekswojej walizeczki, zanim z bocznej kieszeni wypadnie tubka lubrykantu. Akuratwtedy drzwi mijanego pokoju uchyliły się, wypuszczając Uchihę, trzymającegorączkę walizki. Miał na sobie czarne, dość wąskie biodrówki i białą koszulę zcienkimi, bordowymi paskami. Była niedopięta pod szyją, ale mimo to brunet miałna sobie niedbale, luźno zawiązany, atłasowy krawat. A na stopach czerwone,sportowe buty.
Zielonookiprychnął wyniośle, obrzucając nauczyciela lodowatym spojrzeniem. Wciąż niezostał przeproszony za akcję z żukami, mimo, że brunet dowiedział się już, ktobył pomysłodawcą i faktycznym sprawcą wypełnienia mu torby biotycznymielementami leśnej ściółki.
Rudywywnioskował to z faktu, że dzień później Inuzuka znalazł pod swoją kołdrąkilkanaście pająków, które z pewnością same tam nie imigrowały. Narutostanowczo oświadczył, że nie ma zamiaru tam spać. Anko umieściła go w pokojuPaina, który został gdzieś na noc przeniesiony i nikt nie wie, dokąd. No, możez wyjątkiem Kakashi’ego, który nie zamierzał się z nikim tą wiedzą podzielić. Ważne,że trzecioklasista wrócił rano jakoś weselszy i lepiej nastawiony do życia wspołeczeństwie.
Gaarazmrużył wściekle zielone oczy, robiąc przez chwilę taką minę, jakby chciałnapluć na błyszczące buty nauczyciela.
- Pedał. – wycedził lodowato. Na tyle głośno, by dotarłoto do uszu Sasuke.
Chemikodwrócił się z uśmiechem dobrze znanym uczniom z lekcji.
- Nie jestem głuchy, Sabaku. Twój chłopak chyba też nie,więc nie widzę powodu, by tak głośno wywrzaskiwać innym swoje przydomki,tudzież orientację.
Chłopakwyraźnie poczerwieniał ze złości. Na szyi wystąpiły mu żyły, a oczy pociemniałyprzybierając teraz odcień butelkowego, zielonego szkła. Wsunął dłonie dokieszeni ciasnych spodni, ale i tak było widać, że zacisnął je w pięści.
- To było o tobie. – burknął, ignorując ostrzegawczechrząknięcie Hyuugi.
Uśmiechmężczyzny był ostry i zimny jak paczka żyletek, dopiero co wyciągniętych zlodówki.
- Po pierwsze, Sabaku, wyrażaj się. – wycedził przezzęby, puszczając swoją torbę. Podszedł bliżej, a Gaara zwalczył instynktownąchęć ucieczki w epicką cholerę. Uchiha zdecydowanie należał do wąskiego gronanauczycieli, którzy nie musieli dodatkowo uczyć się, jak zostać przerażającym.
Chybamiał to we krwi. I był wredny w charakterystyczny dla siebie, pełen wdziękusposób, który doprowadzał wielu ludzi do szału.
- Poza tym, zarzucanie innym zboczenia, podczas gdysamemu drzesz się po nocach jak zarzynane prosię, jest cokolwiek niestosowne,nie uważasz? – ciągnął nauczyciel aksamitnym tonem.
Przeztwarz rudego, ku zdziwieniu Neji’ego, przemknął wyraz kpiącej satysfakcji.
- Co, zazdrosny? – parsknął, pozwalając sobie nawyjątkowo bezczelny uśmiech.
TwarzŻylety stężała na krótką chwilę.
- O tego żuka na twoim ramieniu? Z pewnością.
Gaarazupełnie odruchowo drgnął gwałtownie, pisnął i chwycił się za ramię, co chemikskwitował zimnym uśmiechem. Gdy chłopak zorientował się, że jakikolwiek owadjest tylko wytworem wyobraźni Uchihy, podsycanej złośliwością, posłał muspojrzenie, figurujące jako ‘mordercze”.
- Bardzo zabawne, sensei. – wycedził w kierunku plecównauczyciela, bowiem ten zdążył już odwrócić się na pięcie całą postawą dającmłodemu Sabaku do zrozumienia, że rudy jest przezeń olewany.
Gaarawydał z siebie coś pomiędzy prychnięciem a parsknięciem, ale nie zdążył zrobićnic więcej. Hyuuga objął go od tyłu ramieniem, cicho mrucząc mu do ucha.
- Odwal się. – prychnął zirytowany zielonooki, próbującsię wyrwać. Neji wzmocnił uścisk.
- A co, jeśli się nie odwalę? – mruknął niskim tonem.
- Dostaniesz w zęby. – odparł Sabaku, czując na plecachprzyjemny dreszcz, wywołany jego głosem. Brunet uśmiechnął się. Seksownie,samym kącikiem bladych ust.
- Postaraj się go nie denerwować, ok.? – szepnął niższemuchłopakowi na ucho, muskając je niby przypadkiem wargami. Skrzywił się. –Akurat tak się składa, że dwója z chemii nie leży w moich planach.
Płomiennowlosyparsknął cicho pod nosem.
- Przecież ty masz z wszystkiego dobre oceny. – mruknąłniechętnie. I miał absolutną rację, jego chłopak był jednym z najlepszych,najbardziej utalentowanych uczniów w szkole. Wynikało to z jego ambicji – miałzamiar pójść na studia medyczne. A także z ambicji jego wuja.
On zkolei chciał wychować siostrzeńca na znanego i szanowanego lekarza. Co prawda, jeszczenie wiedział, że brunetowi chodziła po głowie andrologia.
- I wyobraź sobie, kotku, że chcę, aby właśnie takzostało. – odparł nieco zajadłym tonem. – Tak się składa, że chemia mi jestpotrzebna.
Sabakuwestchnął, wywracają oczami. Co prawda, decydujące oceny zostaną wystawionedopiero za rok, gdy będą kończyć tą szkołę, ale Neji miał rację. Jeśli Żyletasię na kogoś zaweźmie, to nie ma zmiłuj. Potrafi go udupić bez większychpodstaw, wydziwiając tak dziwne i skomplikowane zadania, że niejeden studentmiałby z nimi poważny problem.
- Będę grzeczny. – obiecał, za co został nagrodzonykrótkim, ale gwałtownym i soczystym pocałunkiem. Przymrużył oczy, w pełniusatysfakcjonowany, obejmując go za szyję. Korytarz był pusty, więc mogli sobiena to pozwolić, bez ściągania na siebie zgorszonych spojrzeń.
Zresztą, nawet, gdyby w środku było większe zagęszczenie ludności, niż wSingapurze, też by się nie krępowali.
- Ale musisz mi to wynagrodzić. – zastrzegł rudy. Hyuugatylko uśmiechnął się odrobinę szerzej, wpatrując w jego oczy, które zależnie odnastroju przybierały inny odcień zieleni.
Terazbyły seledynowe i błyszczące.
- Jasne. – odparł ciszej. – Wuj dzwonił, żeby zapytać,czy chcę z wszystkimi jechać jutro za miasto do rodziny.
- A ty odpowiedziałeś, że nie chcesz. – zgadł Gaara zdobrze znanym, diabelskim uśmieszkiem.
- Dokładnie. Mam cały dom na noc dla siebie.
Chłopakrozpromienił się od razu.
~~~
Sasukez zaciętą miną majstrował przy oparciu swojego siedzenia, usiłując je jakośzmusić do usłużnego przechylenia się pod odpowiednim kątem do tyłu. Narutoobserwował jego poczynania z leniwym zainteresowaniem, wygodnie oparty plecamio grubą, lekko drżącą szybę autobusu. Podjadał żelki bruneta, co w ostatnichdniach stało się nagle zupełnie naturalne. Prawdopodobnie od samowolnegogrzebania w torbie chemika powstrzymywał go jedynie fakt, że znajdują się wbliskim towarzystwie jakichś pięćdziesięciu osób i wszyscy mogą się na nichgapić.
Och.Perspektywa wyciągnięcia dłoni całej oblepionej żukami także nie byłazachęcająca. Jedno było pewne – podczas tej wycieczki ci, którzy wierzyli whumanitarne metody postępowania z uczniami, stosowane przez Uchihę, swoją wiaręutracili. A Sabaku mógł dodać sobie kilka punktów do skali „Jak-Bardzo-Nienawidzę-Żylety”,w której jeszcze dwa tygodnie temu przodował Naruto, a obecnie jego pozycjaspadła niemal do zera.
Chybajedyną osobą, której spodobała się akcja z żukami, był Shino Aburame zrównoległej klasy, powszechnie znany jako miłośnik wszystkiego, co miało więcejniż cztery nogi. To on zgłosił się na ochotnika do wybierania z autobusuowadów, które zdążyły się rozpierzchnąć na wszystkie kąty, do akompaniamentupisków dziewcząt i wrzasków wściekłego Gaary. Kierowca zaparkował w trybiealarmowym przy poboczu, a Aburame został w pojeździe, razem z pękającym ześmiechu Kakashim i, o dziwo, Painem.
Dziewczynyz pierwszej klasy twierdziły, że Shino sobie jednego wziął na pamiątkę i trzymago w kieszeni. Naruto nie wierzył im, ale profilaktycznie wolał nie zbliżać siędo okolicy Shinowych ubrań.
- Dźwignia, geniuszu. – zachichotał Kakashi, znikądzjawiając się tuż nad nimi. Kolano oparł o siedzenie bruneta, a dłoń o oparciepoprzedzającego go fotelika. Miał na sobie koszulkę z szeroko uśmiechniętymM&M’sem i jeszcze szerszy uśmiech na własnym obliczu.
- Co? – burknął nieuważnie Uchiha, wciąż szarpiąc się zkrzesłem.
Hatakepuścił oczko do blondyna.
- Cześć, Naruto. – powiedział całkiem wesołym tonem,zupełnie tak, jakby nie widzieli się chwilę przed wsiadaniem do autobusu.Zerknął kątem oka na chemika. – Mówiłem, żebyś spróbował dźwignią, głupku.
- A co ja ciągnę od pięciu minut? – zirytował się czarnowłosy.Nie cierpiał przytyków szarowłosego sam na sam, a co dopiero publicznie.Większość siedzących blisko osób pewnie już dawno ryknęłaby śmiechem, gdybytylko mogli.
- Nie mam zielonego pojęcia, Uchiha, twoje życieerotyczne mnie nie interesuje. Mam własne. – odpowiedział miękko biolog. Tymrazem jednak niewielki tłumek parsknął i zaczął chichotać, ale śmiech urwał sięw połowie, jakby nagle pękła płyta, gdy tylko czarne oczy zmierzyły wszystkichlodowato.
Gdybytylko spojrzenie Sasuke udało się sztucznie powielać i udostępnić dodystrybucji, byłoby skuteczniejsze i tańsze w użyciu od ciekłego azotu.
Kakashiwyszczerzył się i teatralnie przeczesał palcami swoją popielatą czuprynę.Uzumaki mimowolnie się uśmiechnął. Lubił nauczyciela, jego podejście domłodzieży i życia ogólnie. Jeśli któryś z wykładowców w jego zacnym liceummiałby zasłużyć na tytuł „cool”, to właśnie on.
- Pokaż to. – westchnął biolog, schylając się. Wspólnymisiłami jakoś szarpnęli oporną dźwignię, zmuszając oparcie do wychylenia sięusłużnie w tył. Hatake usiadł na pobliskim, wolnym jeszcze fotelu i założyłnogę na nogę, posyłając w przestrzeń kolejny szeroki, entuzjastyczny uśmiech.Sasuke także opadł na swoje miejsce i zmierzył go wzrokiem.
Kakashiwyglądał, jakby wszedł w posiadanie jakiegoś cholernego sekretu, co najmniej orandze tajemnicy rządowej i aż trzęsło go, by wyklepać wszystkim dookoła.Jednocześnie kątem oka zerknął w stronę nadal uchylonych drzwi autobusu.Właśnie do środka wdrapywał się zwinnie Nagato, z odwieczną, kamienną miną,wyrażającą absolutne zero zaangażowania emocjonalnego w sytuację.
Narutowydawało się, że rudy lekko odwzajemnił uśmieszek nauczyciela, po czym odwróciłwzrok. A podobno jeszcze niedawno chciał go pobić.
Trzecioklasistatakże rzucił blondynowi ukradkowe spojrzenie, a jego mina, o dziwo, zmieniłasię. Z wiecznie obojętnej na nieco zakłopotaną i zdezorientowaną. Zaraz jednakopanował się i ruszył dalej, w stronę mniej więcej środka pojazdu. Gdyby mógł,siedziałby naturalnie z tyłu, ale jak wiadomo, podczas wycieczek szkolnych,tyły zajmowane są przez „Tych Zajebistych”.
Chwilowourzędowała tam Sakura i Ino, razem z kilkoma trzecioklasistami.
Narutowzruszył ramionami, kierując spojrzenie za okno. Silnik zamruczał głośniej, jakzadowolony na potęgę kot, a drugi kierowca zatrzasnął klapy po bokach autobusu.
Ztyłu ktoś zaczał rzucać się solonymi orzeszkami. Sasuke głośno wypuściłpowietrze.
- Zaraz wracam. Idę ich uspokoić. – mruknął.
- Po co?
Mężczyznazawaha się, a blondyn pokazał mu język i wskazał ruchem głowy tył autobusu..Tak się składało, że orzeszkowy pocisk trafił Asumę w ucho. Sarutobi właśniewybierał się na tyły pojazdu, z żywym postanowieniem, aby strzelić wykład natemat śmiecenia, niesubordynacji i ich dziwnych powiązaniach z oceną zzachowania.
Uchidauśmiechnął się odrobinę drwiąco, sięgnął do trzymanej przez chłopaka paczki iwyciągnął kilka owocowych miśków. Także oparł się wygodnie, podciągając jednąnogę pod brodę..
-Co za idioci. – westchnął.
- A ty nigdy nie byłeś idiotą? – zapytał nieoczekiwaniejasnowłosy. Chemik niemal udławił się ananasową żelką.
- Słucham?
- No… gdy byłeś w ich wieku. Nigdy nie zrobiłeś czegośszalonego, albo głupiego?
Czarnowłosyspojrzał na iego z namysłem, marszcząc lekko ciemne, wąskie brwi. Zagryzłodrobinę dolną wargę. Gdy ją puścił, była nieco zaróżowiona w miejscu lekkiegougryzienia.
- Nie. – odparł w końcu.
Narutoaż zamrugał.
- Nigdy?
- Mhm.
- To co robiłeś?
Uchihauśmiechnął się kącikiem ust. Grymas byłniezaprzeczalnie uroczy, a przy tym w pewien sposób gorzki. Czarne oczyzamigotały czymś na kształt rozbawienia, połączonego z dziwną formą lekkiegożalu.
- Chodziłem na kursy. – przyznał, teraz dla odmianyspoglądając za okno. Autobus ruszył, budynki zaczęły śmigać w coraz większymprzyspieszeniu, rosnące tu i ówdzie drzewa sprawiały wrażenie, jakby biegły dotyłu, tak samo z resztą jak ludzie, oddający się różnym codziennym czynnościom.
- Albo kursy chodziły do mnie. – dodał bardziejrozbawionym tonem.
- Co?
Zaśmiałsię lekko, niemal bezgłośnie, opuszczając powieki do połowy oczu. Tęczówkibarwy czystego onyksu intrygująco błysnęły, przez chwilę przywodząc na myślchitynowe pancerzyki żuczków. Uzumaki przełknął szybko ślinę, starając siępozbyć tego obrzydliwego i idiotycznego porównania.
- Wiesz… dodatkowy angielski miałem w domu, co piątekprzyjeżdżał do mnie profesor. Zawsze dziwnie śmierdział. Na inne języki jużmusiałem biegać po całym Tokio. – Wzruszył ramionami. – Potem basen dwa razy wtygodniu i zajęcia z tenisa, w gimnazjum doszły jeszcze dodatkowe korepetycje zchemii i parę innych lekcji. Miałem raczej mało czasu na robienie z siebiepublicznie idioty.
Narutosłuchał go, stopniowo rozszerzając błękitne oczy ze zdziwienia. On sam jedyniezostał zmuszany do łażenia na angielski, przez apodyktyczną matkę, co wtorek. Iuważał, że jest z tego tytułu najbardziej pokrzywdzonym dzieckiem pod słońcem.Nawet nie wyobrażał sobie, by przez cały tydzień tyle się uczyć.
- Miałeś niezłe dzieciństwo. – stwierdził w końcu burkliwymtonem, spuszczając wzrok na trzymaną w dłoni paczę żelek. Zastanawiał się,jakimi ludźmi musieli być rodzice Sasuke, że aż tyle od niego wymagali.
Uchihauśmiechnął się samymi kącikami ust. W ten sposób, że chłopakowi zaschło wgardle, gdy tylko uniósł wzrok. I z miłą chęcią by je zwilżył.
Ślinąbruneta. Odchrząknął ze skrępowaniem, odsuwając się odrobinę.
- Może właśnie dlatego jestem taki wredny? – podsunąłzadziornie czarnowłosy, z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Uzumaki pokręciłlekko głową.
- Nie jesteś.
- Nie?
Blondynuśmiechnął się szerzej i ukradkiem musnął palcami jego dłoń, w zagłębieniupomiędzy dwoma fotelami. Dziewczyny, siedzące za nimi niczego nie zauważyły,zbyt pochłonięte odwracaniem się do tyłu. Chyba tylko dlatego, że Asuma oficjalniewygłosił zakaz tego typu praktyk przez mikrofon.
- Może czasami trochę niestrawny, ale oprócz tego, jesteśsuper. – oświadczył chłopak przyciszonym tonem, rumieniąc się odrobinę. Lekkowychylił się przy tym w stronę nauczyciela, owionął go słodki oddech mężczyznyi zapach jego perfum.
- Niestrawny?
- Tylko na lekcjach. – zapewnił Naruto ze śmiechem,odsuwając się.
Uśmiechchemika był jednym z najpiękniejszych, jakie widział.
~~~
-Kochanie,uspokój się. – wymamrotał siedemnasty raz z rzędu Namikaze, wsuwając ręce dokieszeni jasnych jeansów. Nieco przydługie, blond włosy opadły mu a oczy, alenie odgarnął ich. Zajęła się tym jego żona, nerwowym ruchem zakładając mu je zaucho, wciąż przy tym mamrocząc coś pod nosem gniewnym tonem. Twarz miałazastygłą w wyrazie autentycznej, aczkolwiek zdaniem Minato przesadzonej paniki.
- Uspokój się?! – fuknęła, otwierając szerzej oczy obarwie orzechów laskowych. – Ja mam się uspokoić?! Nie wiadomo, co się dzieje zmoim synkiem, a ty mi się każesz uspokoić? On nie odbiera telefonu! Możeautobus wjechał do rowu, albo…albo…
Blondynwestchnął. Troska Kushiny o najbliższych naprawdę mu imponowała, ale rudowłosa,mimo tylu lat małżeństwa, wciąż zadziwiała go tendencją do przesadzania.Wpadała w histerię z byle powodu i często wyładowywała ją na domownikach.
- Nic ci nie kazałem, kotku. – wymamrotał.
- Nie kotkuj mi tu! – jęknęła histerycznie, niemal naskraju płaczu, nakręcając nerwowo na palec kosmyk gęstych, płomiennych włosów. – Teraz nawet wypierasz się własnych słów.
- Ja nie…
- Nie kłam! – ryknęła. Minato rozejrzał się dyskretnie ipoczuł, jak palą go policzki. Przed szkołą czekał już niezły konwój samochodów,w różnych stadiach zabrudzenia, od zerowego po ekstremalnym. Obok nichgromadziły się rodziny w komitetach powitalnych, lub pojedyncze jednostki,gotowe odebrać swoje pociechy z wycieczki. I wszyscy patrzyli prosto naKushinę, wymownie unosząc brwi.
Jegomęki skrócił dopiero nadjeżdżający autobus. Pani Uzumaki wydała z siebiedonośne westchnienie ulgi i podbiegła jako pierwsza do pojazdu, z żywymzamiarem ratowania swojego dziecka.
Namikazestał spokojnie, z lekkim rozbawieniem obserwując, jak Kushina niemalpodskakuje, czekając aż blondyn wyskoczy z maszyny.
- Witam. – usłyszał gdzieś z boku, dość suchy, poważnygłos człowieka, który ma za sobą już całkiem sporo ważnych rozmów biznesowych.Odwrócił się powoli, uśmiechając promiennie w stronę wysokiego, barczystego mężczyznyo majestatycznej wręcz, opalonej twarzy o surowych rysach. Wydatne, szerokieusta zaciśnięte były w wąską linię, świadcząc o tym, że osobnik bardzo rzadko żartuje,a jeszcze rzadziej się uśmiecha. Oczy miał jasnoszare, głęboko osadzone, awokół kącików widniały drobniutkie siateczki zmarszczek. Pomiędzy szerokimi, czarnymi brwiami widniała głębokabruzda, znamionująca zdecydowany, twardy charakter.
- Witaj, Hiashi. – odpowiedział spokojnie jasnowłosy,wyciągając dłoń.
Hyuugauścisnął ją pewnie. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, jakby mężczyznachciał nim obdarować znajomego, ale nie do końca wiedział, jak się do tegozabrać.
Razemobserwowali, jak rudowłosa ściska syna, czochrając mu odziedziczone po ojcuwłosy. Naruto lekko poczerwieniał na twarzy, widocznie się dusił w krzepkimuścisku orzechowookiego huraganu.
- Mamo.. – miauknął, bezskutecznie usiłując się wyrwać. –Mamo, puść… dusisz!
Sasukewyskoczył zgrabnie z autobusu, zakładając zamaszystym ruchem torbę na ramię.Oczy błysnęły mu lekko na widok lekko stłamszonego matczyną miłością chłopaka.Uzumaki’emu przez chwilę wydawało się, że chemik ryknie śmiechem.
Kącikijest ust zadrżały, jakby faktycznie mocno się przed tym powstrzymywał.
Następnywyszedł Jiraiya, jowialnie witając się z Kushiną. Blondyn kątem oka zauważył,jak Asuma tłumaczy coś Kankuro, starszemu bratu Gaary, który właśnie po niegoprzyjechał. Starszy Sabaku kiwał głową w całkiem udanej parodii wstydu zamłodsze rodzeństwo. W rzeczywistości jednak sprawiał wrażenie, jakby miałochotę zacząć się śmiać. Gaara się nie krępował, chichocząc za jego plecami.Naruto nic nie słyszał, ale domyślał się, o czym Sarutobi mógł go informować.
O „brakuprzyzwoitości i moralnego zachowania, niegodnym ucznia liceum”.
Westchnął,znów czując dłoń matki na głowie, z roztargnieniem robiącą mu bałagan wkosmykach. Kushina wymieniła z wychowawcą kilka słów, po czym Jiraiyaodfajkował chłopaka na liście i poszedł dalej, dając im spokój.
Kobietastanowczym ruchem zaczęła ciągnąć go w stronę samochodu, osobiście biorąc sięza sprawę dotransportowania tam jego walizki. Przez chwilę wydawało się nawetchłopakowi, że wymieniła znaczące spojrzenia z nauczycielem chemii, który stałobok z założonymi ramionami i patrzył prosto na nich.
Wzruszyłramionami. Już dawno przyzwyczaił się do tego, że nigdy chyba nie zrozumieswojej matki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz