piątek, 21 grudnia 2012
Oneshot – Ciociowujek (KisaDei)
Jak wiadomo, w mitologiach występują różne personifikacje, między innymi Pokoju, Sprawiedliwości, Praworządności…a powiedzcie mi, Drodzy Parafianie, kto z Was widział uosobienie absolutnego, czystego Wkurwienia?
Ja, nie chwaląc się, widziałam. I Pain również by zobaczył, gdyby 5 marca o godzinie 21:53 w salonie Akatsuki ktoś podetknął mu pod nos lustro.
- Co się tu, do kurwy nędzy i chuja pana, dzieje? – ryknął rudy, siłą woli powstrzymując gałki oczne przez wyskoczeniem. Zabrzmiało to jak ryk mamuta, którego jakiś prehistoryczny macho trafił dzidą w hemoroida.
O dziwo, powodem jego, eufemistycznie mówiąc „zdenerwowania” była nie sztuka Deidary, ale Kisame, a konkretnie jego fenomenalna zdolność do zalania całego pokoju wodą i łowienia w niej ryb.
- Wędkujemy, psze lidera! – śledź zasalutował i pokręcił korbką, wyławiając z życiodajnej cieczy łososia. Zwierze miotało się rozpaczliwie na haczyku, wywijając pozbawionymi inteligencji oczami. Granatowowłosy ostrożnie wyjął mu ostry przedmiot z wargi i mocno przytulił, tak jak matka tuli dziecko, kiedy się skaleczy w kolano.
- Widzę! Ale dlaczego tutaj?! – wrzasnął Pain, usiłując uratować papierowe pierdółki Konan, które nasiąkły wodą.
- Bo Hidan zarezerwował na dzisiaj wszystkie korytarze. – niebieskolicy wzruszył ramionami i wrzucił łososia z powrotem do wody, po czym zarzucił przynęte, pogwizdując.
- Jak to zarezerwował?
- Normalnie. Przecież dzisiaj piątek, odprawia tam drogę krzyżową. – odparł ze stoickim spokojem Kisame, nabijając na hak kolejnego robaczka. Z równą obojętnością zarejestrował fakt, że jego przełożony ze złości przybrał kolor włosów Sasoriego.
- Wam się wszystkim w dupach poprzewracało. – oświadczył z dobitnym przekonaniem Pain, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi, ale meduza złapała go za kostkę. Klnąc, na czym świat stoi, wyplątał się z uścisku zwierzęcia i wypadł na korytarz, gdzie zderzył się z śpiewającym Hidanem.
Szarowłosy urwał w połowie jakąś patetyczną pieśń i spojrzał na lidera z jawną wrogością.
- Zejdź mi z drogi, heretyku! Nie odbierzesz mi mojej wiary! – zawołał, wymachując trzymanym w dłoni płonącym krzyżem.
- Ale łeb ci ukręcę, szurnięty fanatyku! – syknął Pain, uchylając się przed ciosem.
Woda z salonu wypływała przez otwarte na oścież drzwi, sprawiając, że dosłownie wszystko stało się nieprzyjemnie wilgotne. Uradowane z powodu poszerzenia powierzchni życiowej łososie zaczęły entuzjastycznie emigrować do kuchni.
- Ja się podam do dymisji! – jęknął zdruzgotany rudzielec.
Hidan, nie zwracając uwagi na wilgoć i łososie, ruszył dalej, zatrzymując się przed każdym rozwieszonym w korytarzu obrazem, przedstawiającym inną torturę i pod każdym się zabijał. Lord Peace on World westchnął rozdzierająco, po czym poczłapał do swojego gabinetu, zabarykadował się i zaczął rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś ostrego przedmiotu, nadającego się do popełnienia seppuku.
W tym samym czasie Kisame nadal siedział na telewizorze, bawiąc się wędką i śpiewając. Drastycznie malejący poziom wody i wypływające we wszystkich kierunkach ryby nie robiły na nim najmniejszego wrażenia.
- WSZYSTKIE RYBKI MAJĄ CIPKI, SIALALA SIALALA…
- Taak, tak, wiemy, un. A karasie po kutasie. – mruknął Deidara. Siedział w kącie pokoju, na szczycie regału i lepił ptaszka. Ręce miał umazane gliną po łokcie, a sięgające pasa włosy odgarnął za uszy, aby mu nie przeszkadzały w twórczej pracy.
Hidan stwierdziłby, że blondyn wygląda zajebiście, Itachi, że łasiczkowato, Zetsu, że jest bardzo smakowity, Konan, że słodki, Sasori, że jego piękno jest wieczne, a Pain nie powiedziałby nic, za to w duchu rajcowałby się jego urodą.
- A nie prawda! Zmieniłem tekst! – odpowiedział z dumą Kisame, zarzucając ponownie przynętę, choć woda w salonie sięgała tylko do kostek.
- Na jaki?
Niebieskolicy nabrał powietrza w płuca.
- A RAKI MAJĄ CZYRAKI, SIALALA SIALALA! – zawył. Nieco rozmiękczony tynk odpadł z sufitu, a mężczyzna zachichotał radośnie. – Pada śnieg! Pada śnieg, Dei-chan!
- Nie mów do mnie Dei-chan! – wściekł się niebieskooki, zaciskając pięści, przez co jego niemal skończona figurka ponownie zamieniła się w kupkę białej gliny. Długowłosy prychnął z irytacją, klnąć w duchu na głupotę niebieskiego i zaczął znowu przeżuwać tworzywo.
- Dlaczego? – zamruczał Hoshigaki, zeskakując z telewizora. Szybko wspiął się na regał i usiadł tuż obok chłopaka. – Przecież ty jesteś taki słodziutki.
Pogłaskał jego policzek, za co natychmiast dostał plaskacza w oblicze.
- Nie jestem słodki! – syknął Deidara, a na jego policzki wypłynął szkarłatny rumieniec gniewu.
- Owszem, jesteś! Zwłaszcza, jak się złościsz, Dei-chan!
- Zaraz znowu dostaniesz w mordę. – ostrzegł zimnym głosem złotowłosy, unosząc ostrzegawczo palec.
- Bij mnie, ile chcesz. – szepnął Kisame, oblizując wargi. – Uwielbiam sado-maso.
Błękitnooki przełknął ślinę.
- Ja…ee…jestem trochę zajęty, spadam…. – wykrztusił w końcu i zeskoczył z regału, jednak Kisame miał co do niego inne plany. Złapał go w pasie, a w efekcie zlecieli z mebla i spleceni w uścisku grzmotnęli o podłogę. Impet uderzenia odebrał Dei’owi na chwilę oddech, podobnie jak fakt, że
a) Ryba leży na nim
b) śmierdzi fauną oceaniczną i odświeżaczem do kibla o zapachu morskim.
- Złaź ze mnie, idioto. – warknął i spróbował zrzucić z siebie ciężkie cielsko wieloryba, jednak bezskutecznie.
- Dlaczegooo? – Kis jęknął mu płaczliwie prosto do ucha. – Ja cię tak kocham, Dei-chan! Załóżmy ławicę! Będziesz mi składał co roku ikrę i będziemy mieć takie śliczne, złote rybki i…
- NIE! – ryknął Deidara, szarpiąc się w jego uścisku jak śledź w sieci. – Nie ma mowy! Nie zgadzam się! Sasoriii!
- Sasoriego nie ma. – odpowiedział spokojnie Hoshigaki, składając na jego odsłoniętej szyi pocałunek. Chłopak skrzywił się z obrzydzenia.
- Jak to „nie ma”? – jęknął żałośnie, powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu.
Kisame wzruszył ramionami.
- Poszedł na misję.
Blondyn zatrząsł się i wydał z siebie dziwny dźwięk, bedący czymś w połączeniu rozpaczliwego kwiku, pełnego irytacji prychnięcia i zduszonego wrzasku.
„Dlaczego ciebie, kurwa, nigdy nie ma, Sasori?” – pomyślał, gdy Hoshigaki zaczął pchać mu łapy do spodni, cały czas bredząc o ikrach i ławicach.
- Puszczaj mnie! – warknął, jeszcze raz szarpią cię. Bezskutecznie.
- Nie. Ja chcę cię kochać!
- Puszczaj, palancie, inaczej wyrwę ci jaja i przerobię na kawior! – krzyknął. Jego prawa dłoń już przeżuwała gwałtownie glinę, która wkrotce miała się stać śmiercionośną figurką.
Kis znieruchomiał.
- Dei-chan, nie zrobisz mi tego, prawda? – zapytał z niewinną miną, trzepocząc zębami.
- Zabierz te swoje wstrętne, śmierdzące łapska! – wrzasnął Deidara, zrywając się z mokrej podłogi.
- A ty zamknij tą swoją wstrętną, śmierdzącą mordę! – ryknął Pain, trzaskając drzwiami.
Obaj zwrócili na niego nieco nierozumiejące spojrzenia.
- Co się tutaj dzieje? – warknął lider, miażdżąc glanem podrygującego łososia, który nadal dzielnie próbował dotrzeć do swoich przyjaciół. Widząc to Kisame wybuchł histerycznym szlochem.
- Zabiłeś go! – jęknął, wyrywając włosy z głowy.
- I niech spoczywa w pokoju. – prychnął lekceważąco rudy. – Zamknąć się do kurwy nędzy. Konan ma okres, głowa ją boli, a Kakuzu znowu nie kupił jej apapu. A wiecie na kim ona się wyżywa? NA MNIE!
Obrzucił ich pełnym wyższości spojrzeniem, rozsiał trochę autorytetu i ruszył w stronę drzwi.
- A tą rybę niech Itachi jutro zrobi na obiad. – polecił, zatrzymując się i podnosząc z podłogi martwego łososia za ogon. Dziabnął go pare razy paznokciem w oko, zachichotał głupio i poszedł dalej.
Niebieski zwinął się w kłębek na przemoczonej podłodze, zanosząc się spazmatycznym płaczem. Deidarze zrobiło się go żal.
- Ej, nie płacz. To tylko ryba, un! – mruknął, klękając obok niego i delikatnie głaszcząc po plecach.
- Tylko ryba! Tylko ryba! – powtórzył Kisame nienaturalnie wysokim tonem, drżąc. – To nie jest „tylko ryba”. Ona mogła być moją ciocią! Albo wujkiem…
- W kuchni jest ich więcej, un. – powiedział Dei. – Znajdziemy ci nową ciocię…albo wujka.
- Albo najlepiej ciotę, będzie dwa w jednym. Taniej i ekonomiczniej! – zauważył Kakuzu, wtykając głowę przez drzwi. Szybko oszacował koszt remontu i wyszedł, poganiany przez wściekłego blondyna.
- Może poprosimy Orochimaru, żeby wskrzesił tego twojego ciociowujka? – zaproponował nieśmiało niebieskooki. – On ma te swoje różne dziwne jutsu.
Kis spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, ale kiwnął głową i wstał. Razem ruszyli w stronę laboratorium węża. W połowie drogi przywitał ich aromat do złudzenia przypominający odór zjełczałych jaj i sfermentowanych truskawek.
- Ale smród. – Dei zmarszczył swój śliczny, lekko zadarty nosek.
Weszli do chłodnego, sterylnie czystego pomieszczenia, gdzie czarnowłosy z upiornym chichotem mieszał coś w zlewce. Odwrócił się w ich stronę z absolutnym obłędem wypisanym na bladej twarzy.
- Fuj…cuchnie jak sfermentowane jajka. – zauważył Deidara.
- Bo to są sfermentowane jajka! – poinformował go radośnie złotooki. – Czego ode mnie chcecie? Przeszkadzacie mi w pracy.
- Chcemy wskrzesić rybę. – oświadczył dobitnie blondyn. – Eee…to znaczy ciociowujka Kisame.
Sannin skierował pytające spojrzenie na rybaka, ale ten nadal smarkał w rękaw, więc nie był w stanie udzielić żadnego komentarza.
- Hmm…zgoda. Ale to cię będzie kosztowało trzy upojne noce spędzone ze mną, plus masaż stóp i obcinanie paznokci co tydzień przez sześć miesięcy. – podsumował szybko Orochimaru, uśmiechając się obleśnie.
Długowłosy skrzywił się.
- Czy nikt tutaj nie może zrobić czegoś bezinteresownie? – spytał, wywracając oczami.
- Przepraszam, jak? – Oro uniósł brwi i zachichotał. – To jak, zgadzasz się, czy nie?
- Nie! – wrzasnął Kisame, który nagle oprzytomniał. – Nie oddam ci Dei-chan, bydlaku!
Wąż prychnął.
- Nie to nie. A teraz wynocha. Pracuję nad jutsu ujędrniającym pośladki, nie przeszkadzajcie mi.
Oburzony Hoshigaki wypadł z laboratorium, ciągnąc za sobą zdziwionego blondyna. Dotarli razem do kuchni, o dziwo pustej, a Deidara usiadł na blacie stołu i wpatrzył się w swoje stopy.
- Kisame?
- Hm? – mruknął niebieski, grzebiąc w czeluści lodówki.
- Dlaczego się nie zgodziłeś?
- Nie pozwolę, aby ktoś dotykał mojego Dei-chana! Nikt nie może, nawet Sasori! – oświadczył buntowniczo, pakując sobie do ust porcję czegoś smacznego, upapranego w czerwonym sosie pomidorowym i siekanych warzywach (nikt jeszcze litościwie nie uświadomił go, że owy specjał nosi nazwę „ryba po grecku”).
Niebieskooki zarumienił się.
- Ale…przecież ja cię nawet nie lubię. – wyjąkał.
- To co? Ja cie kocham za nas obu!
Deidara uśmiechnął się lekko.
- To miłe, ale… – dalszy ciąg zdania został brutalnie przerwany pocałunkiem, który shinobi miecza nieoczekiwanie złożył na jego ustach. Chłopak chciał go odepchnąć, ale mężczyzna był za silny. Chwycił mocno, aczkolwiek delikatnie jego nadgarstki i pogłębił pocałunek, pochylając się nad nim. Blondyn odchylił się do tyłu, aż w końcu położył się na blacie stołu. Nie miał dokąd uciec.
Ryba oderwała się od niego dopiero wtedy, gdy zabrakło im powietrza. Oddychali ciężko, a ich usta nadal łączyła strużka śliny.
- Nie chcę! – jęknął Deidara, ale Kis go nie słuchał. Przyssał się do aksamitnej skóry na jego szyi, chłonąc jej unikatowy, odurzający zapach. Zostawiał na niej czerwone punkciki, ślady swojej obecności. Złączył ręce wyrywającego się Dei’a nad jego głową, chwytając je w stalowy uścisk jednej dłoni, drugą rozpinając szybko jego spodnie i podwijając koszulkę. Zaczął wędrować ustami po jego brzuchu, chwytając między ostre, rekinie zęby sutki chłopaka. Ten wił się, piszczał i usiłował go kopnąć, ale niestety bezskutecznie. Kisame, nic sobie nie robiąc z jego protestów, dotarł do rozporka i szybkim ruchem zerwał spodnie wraz z bielizną z jego zgrabnych pośladków. Zachichotał, a blondyn zarumienił się ze złości, wstydu i upokorzenia.
- Sasori cię zabije. – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Kisame zmarszczył brwi.
- Myślisz, że Sasoriego coś to obchodzi? – zapytał.
Deidara wstrzymał oddech.
„On ma rację. Przecież ja Sasoriego nigdy nie obchodziłem.” – pomyślał i nagle zobojętniał na wszystko. Był jak jedna z ukochanych kukieł czerwonowłosego, pozwolił, aby Kisame go rozebrał i zaczął dotykać w najbardziej intymnych miejscach.
Oprzytomniał dopiero wtedy, gdy niebieski zamknął w ustach jego pokrytą delikatnym, jasnym meszkiem męskość i zaczął szybko poruszać głową. Jego ostre zęby co chwilę zahaczały o trzon, sprawiając, że chłopak wił się i dyszał z przyjemności, choć nigdy wcześniej nie czuł się aż tak upokorzony.
„Zabiję cię za to” – zdążył pomysleć, zanim się spuścił we wnętrze jego rybich ust.
Kisame szybko rozpiął swoje spodnie i wszedł w niego, nie zaprzątając sobie głowy uprzednim przygotowaniem blondyna. Dei krzyknął, ale ten stłumił jego wrzask pocałunkiem. Coś mu szeptał do ucha, ale Deidara nie usłyszał co. Wszystko przyćmił ból i upokorzenie.
Niebieskoskóry zaczął szybko poruszać biodrami, wchodząc coraz głębiej w jego ciasne wnętrze. Oddychał ciężko, a na twarzy miał rozanielony uśmiech. Dei zacisnął mocno zęby, starając się nie wypuścić z ust żadnych, kompromitujących westchnień i jęków. Mimo wszystko musiał przyznać, że śledź był całkiem niezły w te klocki.
Przygryzł dolną wargę i wygiął się w łuk, gdy mężczyzna trafił na jego czuły punkt. Kisame zachichotał i zaczął z premedytacją atakować to miejsce, aż chłopak w końcu doszedł, głośno krzycząc imię lalkarza. Niebieskiemu zrobiło się przykro, ale nie skomentował tego faktu.
- Zabiję cię kiedyś! – syknął Deidara, kiedy w końcu udało mu się zebrać ze stołu i naciągnąć spodnie.
- Dlaczego? Przecież ci się podobało! – jęknął Kis, ale odpowiedział mu huk zatrzaśniętych drzwi.
Patrzył na nie przez chwilę z bezmyślą miną, po czym wzruszył ramionami i znowu zanurkował w lodówce, szukając ryby po grecku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Heh rozwalające opowiadanie szczególnie z tym ze konan ma okres a kakuzu nie kupił jej apapu ;p ale wgl to słodki koniec^^ bardzo mi się podobało^^
OdpowiedzUsuń