poniedziałek, 24 grudnia 2012

Sex telefon 6


     Kurwa. 
      To jest jakaś pieprzona pomyłka! Nie mam zielonego pojęcia, co te prochy robiły w mojej torbie, ale z pewnością nie należą do mnie. Powtarzam to już od kilku godzin jakiemuś nadętemu gburowi, a ten nadal z uporem maniaka usiłuje mi wmówić, że jestem narkomanem, dealerem i szują, której grozi ileśtam lat pozbawienia wolności, staratatata. Mam tego dość. Chcę do domu. Chce mi się jeść. Chce mi się siku, a nawet nie puszczą mnie do pieprzonej toalety! 
- Wytłumacz mi w takim wypadku, co marihuana robiła w twoim plecaku? – zadał po raz kolejny idiotyczne pytanie, a ja aż syknąłem z irytacją. Nie mam już do tego człowieka siły. Trzymajcie mnie, bo zaraz go rozszarpie i będą mogli pełnoprawnie oskarżyć mnie, z tym, że o zabójstwo. Ze szczególnym okrucieństwem. W afekcie, kuźwa. 
- Nie wiem, proszę pana. – powtórzyłem po raz setny, siląc się na uprzejmy ton. Średnio wyszło, głównie przez to, że naprawdę chce mi się do toalety.
      Zerknąłem na zegarek. Jest już za dziesięć czwarta, a oni nadal mnie nie wypuścili, choćby do kibla. Siedzę tutaj, w sali przesłuchań, a ten łysy palant straszy mnie aresztem. Mam w dupie areszt, byleby tam była chociaż toaleta!
- Proszę pana, mogę wyjść? – poprosiłem znowu. 
- Nie, jesteś oskarżony o…
- Wiem, że jestem! – wrzasnąłem. Cóż, moje nerwy nie są „nówka, nieśmigane”. – A ja zaraz pana oskarżę o pogwałcenie praw człowieka! Chcę do toalety. Może ze mną pójść jakiś policjant do pilnowania, tylko pięć minut.
     Drzwi zaskrzypiały cicho, a ktoś oparł się ze znudzeniem o framugę. Poczułem zapach papierosów.
- Ja z nim pójdę. – mruknął znajomy z lini telefonicznej głos. 
     Grzecznie wstałem i wyszedłem, nie patrząc Shikamaru w oczy. Cholera, głupia sytuacja. Pewnie uważa mnie teraz za jakiegoś pieprzonego ćpuna i dealera. Przebosko. Nic, tylko się powiesić na najbliższym słupie telefonicznym. 
- Wiesz, na żywo jesteś ładniejszy, niż na tamtej ulotce. – mruknął od niechcenia, wyciągając paczkę papierosów. Jak na ironię, akurat wtedy mijaliśmy przyczepioną do ściany tabliczkę z przekreśloną fajką i napisem NO SMOKING. Westchnął jak męczennik z długoletnim stażem i schował paczkę do kieszeni. 
     Zarumieniłem się. Cholera, jak Boga kocham, zarumieniłem się! Ten facet jest…onieśmielający. I zabójczo przystojny.
- Ty też jesteś przystojniejszy, niż na zdjęciu. – powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. Doszliśmy do końca korytarza, gdzie mieściła się łazienka.
- Och, zwierzęcy magnetyzm. – mruknął lekceważąco, machając ręką. – Ciebie też podnieca ten urok leniwca?
     Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem, zakrywając usta dłonią. Faktycznie, on przypomina leniwca. Może nie tyle z wyglądu, co z charakteru, zachowania i mimiki. Cała jego postawa mówiła „Boże, po jaką cholerę zesłałeś mnie tutaj?!”. 
     Podreptałem do najbliższej kabiny, a on złapał mnie nagle za rękę. Przeszedł mnie dreszcz. Jego dotyk jest bardzo…przyjemny.
- Hm?
- Kazali mi to dać tobie. – powiedział, jakby na usprawiedliwienie i wcisnął mi do ręki pojemnik na mocz. Teraz moja twarz była już koloru dojrzałego pomidora i dzielnie próbowała osiągnąć barwę buraczkową.
     Że co kurwa?!
- Ekhem…po co?
- Test narkotykowy. – wyjaśnił lakonicznie, opierając się barkiem o ścianę i patrząc w okno, na niebo. – Nasikaj tu po prostu i mi oddaj.
- O..okey..
     Zniknąłem za drzwiami kabiny i zsunąłem spodnie, czując się maksymalnie głupio. Po dłuższej chwili wyszedłem stamtąd i wręczyłem mu pełny pojemniczek, a on bez żadego komentarza wziął go , nie odrywając wzroku od firmamentu. Kuźwa, jakby było tam coś ciekawego. Śmiem twierdzić, że jestem ładniejszy. 
- Chciałbym być chmurą. – powiedział nagle, a ja niemal ochlapałem się wodą przy myciu rąk. On jest naprawdę dziwny.
     Fajny, ale dziwny. Nie, żeby było to coś złego. Normalność jest nudna, moim zdaniem. Lepiej być osobą nienormalną i odróżniającą się od reszty społeczeństwa, niż przeciętną do bólu i zwyczajnie nudną. Jak flaki z olejem. 
     Nie czekając na mnie, wyszedł z łazienki, wolną dłonią wydobywając znowu paczkę fajek.
- Chodź na dwór. Muszę zapalić, inaczej oszaleję z tą bandą wariatów. – mruknął już z papierosem w ustach. Kiwnąłem głową i podreptałem za nim, a Shikamaru zaprowadził nas do oszklonych drzwi. 
- Przyda ci się trochę świeżego powietrza. Jeszcze trochę będziesz się kisić w tamtej sali z tym palantem. – wymamrotał, podpalając fajkę płomieniem z zapalniczki. – W ogóle, jak to było z tą trawą?
      Usiadłem pod ścianą, obejmując kolana ramionami.
- To nie moje. – powtórzyłem po raz kolejny tego dnia, ze zmęczeniem. Mam dość. Niech mnie zamkną, nie chcę każdemu powtarzać, że jestem niewinny, bo ktoś mi podrzucił narkotyki do torby.
- Więc czyje?
- Nie mam pojęcia. Ktoś musiał mi podrzucić. 
       Długowłosy westchnął ciężko, wypuszczając powietrze nosem i usiadł obok mnie, bardzo blisko. Stykaliśmy się ramionami. Położył pojemniczek z moją uryną ostrożnie gdzieś obok i spojrzał na mnie uważnie. 
       Aż zadrżałem. Cholera, to było naprawdę spojrzenie policjanta. Nie takiego wymoczka, jak ten, który mnie przesłuchiwał. Twarde, przenikliwe, inteligentne, choć ciepłe i pełne humoru. Budzące zaufanie i przy tym przeszywające jak rentgen. 
- Kiedy się ostatnio pakowałeś? – zapytał.
- W..wczoraj wieczorem.
       Zamyślił się.
- I nie było tam wtedy torebki, prawda? W takim wypadku musiał ci ktoś podrzucić to rano. Z kim się widziałeś?
- No..z wszystkimi na sali. A przed zajęciami z Naruto….
- Kto siedział obok ciebie?
      Hmm..no właśnie. Pomyślmy. Kiba, ale on nie ma nic do mnie i nie byłby na tyle głupi, żeby pozbyć się towaru. W sumie to mój kumpel, odpada. Ino? Może i jest tępa, ale nie ćpa. I nie wygląda miu na dealera. Siedziała obok mnie, ale nawet mnie nie dotykała. Brzydzi się pedałów. Odpada. Sasuke? Wzór idealnego obywatela, odpada. Naruto też nie ćpa, a nawet jeśli, przenigdy by mnie nie wkopał. Chouji? Dobry chłopak, nie zrobiłby czegoś takiego…
- Nie mam pojęcia. – przyznałem w końcu i nagle mnie olśniło.
      MAM! Wtedy, na schodach, tamten gościu złapał mnie za torbę. Po pierwsze, nienawidzi mnie, kiedyś próbował nawet pobić, a po drugie…ktoś chyba kiedyś na niego donosił, ale nie udowodnili mu nic. Bingo!
- Hiroshi Negai. – powiedziałem nagle. – Taki chłopak z mojej uczelni, rok wyżej. Nie pała do mnie sympatią…no i ćpa.
      Shikamaru uśmiechnął się szeroko i poczochrał mnie po włosach. Mmrrrr…
- Grzeczny chłopiec. – pochwalił i odszedł na chwilę, wyciągając komórkę i wybierając jakiś numer. 
                                                                 ~~~
      W ciągu trzech godzin wszystko potoczyło się szybko.W laboratorium błyskawicznie wykonali mi wyniki i potwierdzili, że nie brałem narkotyków, a do domu Hiroshi’ego zawitali panowie z pieskami. Nie musieli nawet go specjalnie przesłuchiwać, bo w jego mieszkaniu znaleźli kilka paczek zielska. Sam się przyznał, że mi podrzucił paczuszkę, a na koniec ten gburowaty sukinsyn, który mnie przesłuchiwał, jeszcze przeprosił.
      Cóż…jeśli będzie stosował takie metody wobec Negai, to nie mam nic przeciwko. Przez tego dupka spóźniłem się do pracy. Z westchnieniem wyciągnąłem służbową komórkę i wybrałem numer gada. 
- No, co jest, słonko? – odebrał niemal od razu. Ach, nie ma jego najlepszego pracownika…jaka szkoda.
- Biorę wolne. – oświadczyłem bez ogródek.
- Jak to „wolne”?!
- Normalnie. – westchnąłem. – Jestem przemęczony, a dzisiaj na dodatek miałem małe problemy. Z resztą, wczoraj obsłużyłem znacznie za dużo klientów. Chcesz, żebym miał dupę rozjechaną jak pas startowy? 
      Brunet zamknął się na chwilę. Niemal słyszałem te jego pieprzone, szare komórki, kalkulujące, czy mu się taki układ opłaca.
      Jasne, że opłaca.
- Zgoda. – powiedział w końcu. – Masz tydzień.
      Rozłączyłem się z ulgą, radośnie dochodząc do wniosku, że czeka mnie siedem dni sielanki. Bosko. Ktoś za mną nagle odchrząknął.
- Z tego co usłyszałem, wnioskuję, że masz wolne, więc…może odwiozę cię do domu, co? – zaproponował Shika.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz