piątek, 21 grudnia 2012

Oneshot- „Tobi: Po drugiej stronie maski” (TobiIta)


    Zazwyczaj w opowiadaniach bywa tak, że w słoneczny poranek główny bohater wstaje wypoczęty, niemal wyskakując radośnie z łóżka, krzyczy „Witaj, piękny dniu!” i leci umyć zęby, po drodze drapiąc się po pewnej części ciała.

      Tak zrobiłby normalny bohater. Problem w tym, że Akatsuki zdecydowanie cierpi na deficyt normalnych bohaterów. A nawet jeśli byli tam ludzie nie odbiegający od normy, szybko przestawili się na inne tory pod niszczycielskim wpływem Hidana i Tobiego.

      Zatem zdecydowanie nienormalny Itachi w słoneczny poranek przez pięć minut leżał w łóżku, rozważając perspektywę uniesienia swego jestestwa z wyra. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że właśnie dziś nadszedł ten dzień, w którym cały świat mówi do nas ‘Foch!” i odwraca się tyłkiem. W takie dni zwykle rano kończy się kawa, klucze od mieszkanie zmieniają bez uprzedzenia miejsce pobytu, a skarpetki gdzieś się schowały.

       Pierwszą oznaką była pogoda. Najpierw bezdenne, czarne oczy bruneta zostały bezczelnie porażone wiązką promieni słonecznych, a zaraz potem zaczął padać deszcz. I gdzie tu sprawiedliwość? Następnym symptomem „Dnia Sądnego” był czyiś wrzask, przypominający ryk wściekłego niedźwiedzia i brutalnie duszonego orangutana. Krótko mówiąc – Pain znowu zaczynał swój ryczytal.

       Po upływie wyżej wymienionych pięciu minut brunet zdecydował się na opcję pierwszą, więc powoli usiadł, przecierając zaspane oczęta, zaplątał się w pościel i runął na podłogę z okrzykiem „Kurwa mać!”, rozcierając potłuczone tylnie części swojej osoby.

       Los czasami ma wyjątkowo paskudne poczucie humoru.

- Itasiu? Co się stało? – zapytał Kisame, który jak zwykle spał w wannie w łazience.

- Sztuczna szczęka mi wypadła. – prychnął Uchiha i zaczął się gramolić z podłoża. Z łazienki wyłoniła się zdziwiona gęba Hoshigaki’ego.

- Ale przecież nie seplenisz. – zauważył niezwykle przytomnie, jak na rybę.

- Za to ty zaraz będziesz!

       Czerwony błysk sharingana uprzejmie podpowiedział mu, aby nie wydawał z siebie żadnych innych dźwięków. Mężczyzna zrozumiał aluzję i znowu zamknął się z łazienki, a zaraz potem było słychać stamtąd szum prysznica i jego fałszywy śpiew. Uchiha westchnął, wciągnął czarne portki na swój zgrabny tyłek, włożył płaszcz, wyszedł na korytarz i wydowiskowo potknął się o czarnego kota, przemykającego pod ścianą.

      Kolejne niezbyt pochlebne określenie kurtyzany opuściło jego wargi, gdy po raz drugi tego dnia zaliczył bliski kontakt z Matuszką Ziemią.

- Co ten bydlak tutaj robi? – syknął. Miał alerię na koty. I na psy. Na idiotów też.

      Ogólnie miał alergię na wszystko, co nie było jego małym braciszkiem.

- Jak to co? Siedzi. – zauważył inteligentnie Hidan, podchodząc i biorąc swojego pupila na ręce. Uważał, że każdy szanujący się Jashinista powinien wejść w posiadanie przynajmniej jednego czarnego zwierzęcia. Najlepiej równie dzikiego i zboczonego, co on sam.

- Zabieraj go stąd. – warknął Uchiha, aktywując swoje piekielne oczka. Kociak zjerzył się i zasyczał.

      Urażony Hidan zaczął mamrotać coś pod nosem o aroganckich dupkach, idąc w stronę swojego pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi, a czerwonooki odetchnął z ulgą. Nawet jeśli dziesięć minut temu miał nadzieję na normalny dzień, teraz pozbył się złudzień.

      Żaden dzień w Akatsuki nie był normalny, ale to już przekracza normy unijne i wszelkie pojęcie.

      Westchnął i uniósł swą szanowną osobę z podłogi, otrzepał spodnie i z wściekłością zauważył, że usiadł na czymś mokrym, co zapachem niebezpiecznie przypominało siki kota. Dla pewności postanowił wrócić do pokoju i przebrać się.

W środku zastał Kisame w pełnym negliżu, podczas porannej gimnastyki.

- Co. Ty. Robisz? – syknął, powstrzymując odruch wymiotny na widok jego wypiętych, niebieskich pośladków.

- Jak to co? Ćwiczę.

- Ale dlaczego NAGO?!

      Hoshigaki westchnął ciężko i wyprostował się, po czym odwrócił, a Itachi wbił spojrzenie w okno.

- Tak jest wygodniej i zdrowiej. Ja lubię, jak mi przewiewa intymne zakątki. Coś Ci się nie podoba? – Ryba uniosła brwi i zaczęła znowu wykonywać skłony.

       Uchiha wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak „Dlaczego ja muszę mieszkać z idiotami?”, zmienił spodnie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie spotkał na korytarzu kota, więc uznał to za dobry znak.

       Zszedł do kuchni na śniadanie, jednak już w połowie drogi zaczął się zastanawiać nad słusznością tej decyzji. Z pomieszczenia słychać było podniesiony głos Sasori’ego i krzyk Deidary. Znowu się kłócili o sztukę, a sądząc po odgłosach wybuchów, blondyn starał się poprzeć swoją teorię praktycznymi przykładami. W korytarzu minął się z Konan, która uciekała z talerzem pełnym kanapek w jednej ręce i kubkiem herbaty w drugiej.

- Aż tak ostro? – zapytał. Dziewczyna rzuciła mu tylko przelotny uśmiech i zniknęła za rogiem.

        Krzyki ucichły, a już po chwili brunet mógł przekonać się empirycznie, że ostro to bardzo dobre słowo dla określenia tej sytuacji. Najwidoczniej dwaj artyści postanowili dojść do porozumienia, a miejscem negocjacji był stół kuchenny. Deidara leżał na nim pod Sasorim, jęcząc tak głośno, że tynk z sufitu odpadał.

        Czarnowłosy z kamienną miną wyciągnął notes i zapisał „1. Zrobić remont kuchni. 2. Powiedzieć Kakuzu, żeby kupił nowy stół”. Westchnął ciężko, odgarnął ciemne kosmyki z twarzy, w myślach żegnając się ze śniadaniem i odwrócił się z zamiarem opuszczenia miejsca tego niegodnego aktu. Ruszył w stronę salonu, a przed drzwiami spotkał przytupującego niecierpliwie Kakuzu.

- Stepujesz? – zapytał, unosząc brwi.

- Nie. Czekam. – warknął brunet, zerkając na zegarek. – Sasori wypożyczył stół w kuchni na trzydzieści minut, a już minęło trzydzieści pięć! Następna para chce skorzystać!

- Następna para…?

- Tak. Stół w kuchni cieszy się niezłym powodzeniem.

        Sharinganowiec spojrzał na niego z niezrozumieniem.

- Właśnie miałem ci powiedzieć, żebyś kupił nowy. – prychnął.

- W życiu! Ten interes to żyła złota.

        Itachi nie wiedział, jaki interes, ale uznał, że niewiedza czasami też się przydaje. Zamiast tego ruszył do salonu, gdzie los przygotował mu kolejną niespodziankę z serii „Pechowych Poranków”.

Tobi.

- Dzieńdoberek, Ita-chan! – pisnął, skacząc wokół niego jak mały piesek. – Jak ci się spałoooo?

- Wybornie. – prychnął, siadając na kanapie. Idiota natychmiast wepchnął mu się na kolana. – Złaź.

- Nie.

- Złaź. – powtórzył, zaciskając szczęki.

- Nie! – odparł beztrosko Tobi, obejmując go za szyję.

- Powiedziałem: złaź! – warknął sharinganowiec, aktywując swoje szkarłatne cudo.

       Tobi zachichotał.

- A ja powiedziałem: nie! – oznajmił radośnie.

       Długowłosy zmarszczył brwi i spróbował go zepchnąć ze swoich kolan, ale chłopak uczepił się i nie chciał puścić. Śmiał się tylko cicho z jego nieudolnych prób odzyskania wolności.

- Przestań się szarpać, Itachi. – odezwał się w końcu nie swoim głosem, a Uchiha znieruchomiał.

        Ten głos był bardziej męski, zimniejszy i gładki. Zupełnie inny od drażniącego uszy pisku.

- T…Tobi?

         Chłopak tylko zachichotał i zdjął maskę, pod którą była twarz przystojnego, czarnowłosego mężczyzny z Mangekyo Sharinganem. Uśmiechnął się lekko i pogłaskał go po policzku.

- Kim ty..? – jęknął Itachi, próbując się wyrwać.

         Mężczyzna był za silny.

- Jeszcze się nie zorientowałeś? – zachichotał, odgarniając z jego twarzy kosmyk włosów. – Nie jestem żadnym Tobi.

- Więc kim?

- Madara. Uchiha Madara. – szepnął i polizał go po szyi, zmuszając do zduszonego jęku.

- Puszczaj!

        Łasica zaczął krzyczeć i szarpać się, usiłując jednocześnie nie patrzyć mu w oczy.

- To ci nic nie da. Wypożyczyłem sobie u Kakuzu salon na godzinkę. – zachichotał Madara, popychając go na plecy i przyciskając do kanapy. Itachi jęknął, gdy ścisnął przez spodnie jego męskość i mimowolnie spojrzał mu w szkarłatne tęczówki.

       Nagle stracił jakąkolwiek wolę walki.

- Będziesz posłuszny? – szepnął mu do ucha mężczyzna, podgryzając płatek.

- Tak, panie. – słowa same opuściły jego usta.

- Rozbierz się.

Poczuł, jak jego ciało samo unosi się do pozycji pionowej, a ręce bez udziału woli zdejmują ubrania. Spróbował zaprotestować, jednak technika Madary była zbyt silna. Na podłogę opadła koszula…potem spodnie…zaraz też dołączyły do nich bokserki, a Itachi stał na środku salonu, zaciskając pięści i walcząc ze sobą. Brunet zachichotał tylko i wskazał mu ławę

       Łasic posłusznie opadł się o nią dłońmi, układając w myślach piękną wiązankę przekleństw pod adresem Madary i „Przeklętego Dnia”. Nagle poczuł, jak coś zagłębia się w jego wnętrzu. Odruchowo spiął mięśnie i szarpnął się, ale mężczyzna go powstrzymał.

- Rozluźnij się. – szepnął mu do ucha, lecz nadal brzmiało to jak kategoryczny rozkaz, któremu młody Uchiha nie mógł się sprzeciwić.

       Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak wściekły i upokorzony.

       Madara ustawił sie, rozszerzając jego pośladki i pchnął, jednym ruchem znajdując się w ciasnym wnętrzu.

- Nie robiłeś tego jeszcze, prawda? – zachichotał, przeczesując palcami czarne włosy chłopaka i czekając, aż ten się odpręży. Itachi chciał mu odwarknąć coś niemiłego, lecz z gardła wydobył mu się jedynie niezrozumiały bełkot, który natychmiast zamienił się w jęk, gdt mężczyzna zaczął się poruszać. Na początku powoli, drażniąc go z premedytacją od wewnątrz, by stopniowo przyspieszać. Rozpychał ciasne, nie naruszane dotąd wnętrze długowłosego, sprawiając, że ten drżał i potrafił jedynie zagryzać wargi, by nie opuścił ich żaden kompromitujący dźwięk.

       Sharinganowiec wyciągnął dłoń i chwycił nią pulsującą męskość chłopaka, drażniąc kciukiem czubek. Itachi nabrał głośno powietrza i wygiał się lekko, a dłoń legendarnego shinobi niespiesznie sunęła po całym trzonie, rozcierając nagromadzony śluz. Pochylił się nieco, opierając łokcie na ławie, a Madara jeszcze bardziej przyspieszył, oddychając ciężko. Po chwili jego dłoń zacisnęła się mocniej, a Ita odrzucił głowę do tyłu, jęknął głośno i doszedł. Mężczyzna zignorował ten fakt i dalej szalał w jego wnętrzu, dopóki nie wypełnił go gęstym, lepkim nasieniem.

        Zerknął na zegarek i zrobił zasmuconą minę.

- Och, cóż za przykrość! Godzina się kończy, zaraz następna grupa wchodzi. – szybko zapiął spodnie, zachichotał głupawo i naciągnął na twarz maskę. – Do zobaczenia na obiedzie, Ita-chaan! – zapiszczał i wybiegł z salonu.

        Uchiha powoli zaczął wciągać na siebie ubrania, klnąc, na czym świat stoi.

        Witaj, kolejny „piękny” dniu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz