środa, 26 grudnia 2012

Sex telefon 16


     Ocknąłem się dopiero, gdy drzwi ciężarówy uchyliły się ze zgrzytem. No…może „ocknąłem” to za dużo powiedziane. Po prostu zmusiłem się, by niechętnie spojrzeć w twarz wyraźnie zadowolonego z siebie blondyna. I to był błąd. Z miejsca zachciało mi się rzygać. Rozważałem możliwość, by napluć mu w twarz, ale raczej by mi się nie udało. Po pierwsze, usta miałem suche jak wiór. A po drugie, konsekwencje takiego występku byłyby zapewne nieprzyjemne.
      Poruszyłem się niespokojnie, a mój tyłek eksplodował bólem. O tak, zdecydowanie nieprzyjemne…
      Boże, ratunku, zanim odgryzę sobie język. Przecież ja nie spojrzę Shikamaru do końca życia w oczy…zakładając, oczywiście, że w ogóle go kiedykolwiek jeszcze zobaczę. Szczerze mówiąc, nie zanosiło się za to. Taaa, taaaa, wiem, jestem pesymistą, ale jak tu nie mieć czarnych myśli, będąc porwanym przez dwóch zbirów, z czego jeden ma zadatki na seryjnego gwałciciela, a drugi to psychopatyczna bryła lodu w ludzkiej skórze? 
     Tak więc, moja przyszłość wcale nie rysuje się w świetlanych barwach. A szkoda, bo ja wcale nie chcę umierać. Odzywa się we mnie taki pierwotny instynkt. Słyszycie, bydlaki?! Ja chcę ŻYĆ! I, przy okazji, nie chcę mieć rozerwanej dziury w tyłku. Da się załatwić?
     Wzrok blondyna dobitnie informuje mnie, że nie da. Przynajmniej tego drugiego.
- Wysiadaj, un! – warknął. Nie ruszałem się.
     Nie to, że chciałem się im jakoś jeszcze buntować, przeszkadzać i tak dalej. Jasne, że nie podoba mi się sposób, w jaki mnie traktują i to, co zamierzają ze mną robić, ale nie jestem przecież nierozumnym, chamskim bydlęciem. Jak mi każą wyjść z ciężarówki, to bym wyszedł…
     …problem w tym, że nie bardzo mogę się ruszać. Przez naszego kochanego Deidarę. Deidarątko. Bodaj by cię cholera wzięła, cwelu. 
     Zabiję skurwysyna kiedyś.
     To, że jestem, no….byłem męską prostytutką, nie oznacza, że do końca życia ma mnie to spotykać. Skończyłem już z tym. Mój tyłek nie jest już na sprzedaż. Ani do użytku publicznego. Ani nic. Jest po prostu mój! 
     I Shikamaru. Tylko on może z niego korzystać. 
     Pod warunkiem, że go stąd wyciągnie.
- Słyszysz, co do ciebie mówię?!
- Słyszę… – syknąłem przez zaciśnięte zęby. Kurwa. Dlaczego mój głos musi brzmieć tak żałośnie słabo?
- To ruszaj dupsko, zdziro, bo..
- Deidara. – odezwał się lodowato Sasori. Zadrżałem. Tn facet jest po prostu…straszny. Wygląda nawet na młodszego ode mnie, ale chłód w jego spojrzeniu po prostu zamraża wszelką wolę walki.   
      Nie miałem wątpliwości, że, gdyby chciał, po prostu wyciągnąłby klamkę i by mnie tu zaciukał. Tak po prostu. I nadal miałby tą lodowatą, obojętną minę.
- Co? – prychnął blondyn.
- Pomóż mu wyjść. – polecił sucho rudy.
     Miłosierny Samarytanin się znalazł, kurwa. Niech to bydle mnie nie dotyka! Sam wyjdę, ale niech ten skurwysyn nie kładzie na mnie więcej swoich obrzydliwych łap, błagam! Bo się porzygam. 
     Deidara chyba w pewien sposób szanował Sasori’ego i respektował jego polecenia, bo, wbrew mojej woli, po prostu chwycił mnie pod kolanami i łopatkami, biorąc na ręce. Fuj. Nie chcę go dotykać. Nie chcę, by on dotykał mnie.
     Zabieraj te swoje cuchnące łapy. Bo cię walnę kablem od pilota! 
     Zaczął mnie nieść w bliżej nieznanym mi kierunku, uśmiechając się drapieżnie.
     Szykują dla mnie nowe tortury?
- Niezła z ciebie dziura. – szepnął cicho. Zadrżałem. 
     Zamierza mnie znowu zgwałcić? Można umrzeć od wewnętrznych obrażeń odbytu?
     Zrobiło mi się zimno ze strachu.
     Dopiero po chwili zauważyłem, że niebieskooki wniósł mnie do jakiegoś pokoju. Dwie minuty zajęło mi rozpoznanie go. To ta sama dwójka w motelu, z której uciekłem. Nie miałem jednak wątpliwości, że tym razem numer z wianiem przez okno w łazience nie wypali.
- Posadź go na fotelu. – polecił zimno rudy, nawet na nas nie patrzy.
     Dupek. Uważa się za króla świata. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem, jednak Deidara wpatruje się w jakieś swoje osobiste guru. Dziwne…
     Może są razem? Z resztą, mało mnie to obchodzi. Byle mnie tylko nie zabili i znowu zgwałcili. 
- Albo lepiej nie, połóż go na łóżku. Mam nadzieję, że nie rozerwałeś mu nic wewnątrz. Szef się wścieknie. – wygłosił dalej brązowooki bezbarwnym tonem. Hmmm…to chyba jegp najdłuższa wypowiedź, jaką do tej pory słyszałem.
     Głos miałby niezwykle melodyjny, piękny i przyjemny dla ucha, gdyby było w nim choć odrobinę więcej ciepła. 
     Mafia pełną gębą, nie ma co.
- Mam to w dupie, un. – zarechotał Dei, kładąc mnie na łóżku przy ścianie, po lewej stronie. Przynajmniej dobrze, ze zrobił to w miarę delikatnie. Nie jestem workiem kartofli, żeby mną bezkarnie rzucać. Odwróciłem głowę w stronę ściany, zamykając oczy. 
    Nie chcę patrzeć na tą blond świnię. Nie chcę w ogóle patrzeć na nich.
- Wolisz dostać kulkę w łeb? – zapytał uprzejmie Sasori, takim tonem, że po plecach przeszedł mi dreszcz. Momentalnie otworzyłem powieki i odwróciłem twarz w ich stronę.
    Błękitnooki gwałciciel właśnie zdejmował płaszcz, ale zatrzymał się w pół ruchu.
- Hę?
    Orzechowe oczy rudego zmrużyły się lekko. Bardzo, bardzo niepokojąco. Wstrzymałem oddech.
- Widzisz, Deidara, tak się składa, że zależy mi na tej robocie. – ciągnął niższy, sięgając wolnym ruchem pod swój płaszcz. – Tak więc, jeśli chcesz wybrać się na drugi świat, wystarczy powiedzieć. Chętnie wyświadczę ci przysługę.
     Wyciągnął błyskawicznie pistolet, mierząc lufą prosto w blondyna, który niemal zakrztusił się śliną i odsunął pod ścianę. Zagryzłem wargi, by nie wrzasnąć.  
- Tak się składa, że pracujemy w zespole. W grupie. – kontynuował Sasori, podchodząc do niego bliżej.
     Błagam, niech nie strzela. Nie chcę widzieć krwi. Błagam, błagam, błagam! 
     Albo nie, niech go zabije. I potem siebie. A ja ucieknę.
- Weź to pod uwagę, jeśli nie chcesz obudzić się z nożem w gardle. Rozumiemy się?
- Ja…jasne, un. – wymamrotał nienaturalnie blady na twarzy Dei.
     Sasori schował klamkę, a ja odetchnąłem głośno.

                                                                               ~~~                  
     Sam nie wiedziałem, jakim cudem udało mi się zasnąć w ich towarzystwie. Prawdopodobnie po zabawie Deidary byłem zbyt zmęczony, więc nie robiło mi większej różnicy, kto i co ze mną zrobi. Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy poczułem szarpanie za ramię i cichy głos.
     Sasori. Blondas od razu zacząłby drzeć ryj i kopnąłby mnie w brzuch. 
- Hmm? – wymamrotałem, rozklejając powieki. Twarz rudego była właściwie bez wyrazu, obojętna, ale utkwione we mnie oczy były groźne. I złe.
- Pójdziesz się teraz grzecznie wykąpać. – powiedział, wskazując ruchem głowy łazienkę. – Drzwi masz nie zamykać. Jeśli usłyszę cokolwiek niepokojącego, wejdę tam i sam ci pomogę. Rozumiemy się? Bądź grzeczny. Masz pół godziny, możesz się wypłakać do woli.
     W jego oczach na ułamek sekundy coś błysnęło dziwnie, aż ścisnęło mi serce. On mnie chyba rozumiał.
     Czyżby też był kiedyś gwałcony?
     Patologia szerzy się na tym świecie i zbiera plony, w postaci takich oto bandytów. Jezu. 
- Do…dobra. – mruknąłem niewyraźnie, wstając. Syknąłem, czując nagły ból w tyłku.
     Nagły i piekielnie intensywny. Cholera jasna! Zabiję tego Deidarę, przysięgam, zabiję! Kiedyś.
     W przyszłym wcieleniu. 
     Podparłem się z tyłu ręką, usiłując najpierw usiąść prosto, a potem wstać, a Sasori nieoczekiwanie chwycił mnie pod ramię, pomagając w tym zaskakująco trudnym procesie. Aż się zdziwiłem. Jego dotyk był delikatny. 
     Oczy jednak lodowate.
     Zaprowadził mnie do łazienki i wskazał ubrania, przewieszone przez jakiś dziwny drążek na ręczniki.
- Ogarnij się i włóż to. – polecił sucho, wychodząc. Nawet nie zamierzałem zamknąć drzwi. Przecież mi zakazał.      
     Powoli zacząłem zdejmować z siebie ciuchy. Fuj. Brzydzę się swojego ciała. Chyba zbyt wiele łap go dotykało w moim życiu. Tak w ogóle, kurwa…co ja zrobiłem z moim życiem? Mam dopiero dwadzieścia lat, a już zyskałem sobie status, byłej, bo byłej, ale najlepszej dziwki w mieście. No, to znaczy, jednej z najlepszych. Zostałem porwany przez dwóch świrów i zgwałcony przez tego bardziej pieprzniętego.
     Chyba wydam autobiografię. 
     Nagi od pasa w górę stanąłem nad obskurną, popękaną umywalką, wielkości standardowej miski i spojrzałem w rezygnacją w równie potłuczone lustro, wiszące tuż nad nią na słowo honoru. Z tafli szkła spojrzała na mnie czyjaś wymizerowana, zastygła w wyrazie bólu i przerażenia morda. Nienaturalnie, chorobliwie wręcz bladego upiora o podkrążonych, pociemniałych z bólu ślepiach, rozczochranych włosach i śladach łez na policzkach.
     Już nie mówiąc o moich teoretycznie kuszących, pełnych wargach. Z czego aktualnie dolna była pęknięta, od uderzenia blondyna. Albo i sam się w nią ugryzłem, gdy mnie gwałcił, nie pamiętam.
     Wary obciąGaary, jakby to określił Naruto. 
    Ciekawe, czy ja go kiedykolwiek jeszcze zobaczę?
    Ze zrezygnowanym westchnieniem zacząłem rozpinać spodnie i dopiero wtedy zauważyłem, że zamek w rozporku nie chodzi tak, jak powinien. No pięknie. Ten skurwiel zepsuł mi jeszcze gacie. Co za prymityw. 
    Nawet mojej pieprzniętej, kurewskiej mamusi nie nienawidzę tak bardzo, jak jego.
    Przy zdejmowaniu bokserek nastąpił mały problem, bo okazało się, że krwawię. A jeśli już nie krwawię, to z pewnością miało to miejsce w niedalekiej przeszłości. Kurka wodna, czuję się jak laska z okresem. 
    Przynajmniej wiem, że wszelkie tego typu sprawy w okolicach pasa cholernie bolą. W każdym razie, krew zdążyła już w dużym stopniu zaschnąć, przez co materiał bokserek …no…przykleił się. I zdjęcie ich wcale nie było łatwe. Chyba rozdrapałem przy tym jakiś strup, czy cholera wie co, bo strasznie zapiekło.
    I kilka kropel czerwieni polało się na kafelki.
    Zabijcie mnie. 
    Teraz już całkiem nagi stanąłem przez lustrem, w lekkim rozkroku, bo tyłek rwał i piekł. Z poczuciem bezsilności i rezygnacji spojrzałem sobie w oczy. Powiedzmy prawdę – Deidara miał rację, przynajmniej w jednym względzie. Jestem szmatą tysiąclecia.
     Kupię sobie medal. 
     Nie wiem, ile tak stałem, mierząc się wzrokiem z własnym, równie przygnębionym obliczem, ale na zabrudzonych, szaro-buro-różowawych kafelkach pojawiła się mała plama krwi, spływającej mi cienkimi strużkami po udach. 
     I, naturalnie, musiałem się na niej poślizgnąć. Nie powstrzymałem wrzasku, jaki wyrwał się z moich ust, gdy nogi mi się rozjechały na bok. Booooli!
     Jakieś trzy sekundy później do łazienki już wpadł Sasori, z miną niezbyt zadowoloną.
- Co ty wyprawiasz? – syknął.
     Nie będę płakał. Nie będę płakał. Nie będę…
     Za późno. Już płaczę. Jezus Maria, wszyscy święci, przeklęci i pierdolnięci, jak to boli!
- Poślizgnąłem…się… – stęknąłem, gramoląc się z podłogi. Po moich udach pociekło trochę więcej szkarłatnej cieczy. 
     Wykrwawię się?
     Nie zwracałem nawet uwagi na to, że jestem goły, a Sasori na mnie patrzy. 
- Moje gratulacje. – rzucił sucho i podniósł mnie z podłogi. Niechętnie zauważyłem, że, mimo drobnej postury, jest silny. Bez zbędnego gadania wepchnął mnie pod prysznic, delikatnie, co prawda i odkręcił letnią wodę.
- Umyj się, tylko szybko. – polecił. Jego głos już nie był taki lodowaty. Brzmiało w nim coś na kształt…współczucia i zrozumienia? – Pieprzony Deidara. Mówiłem mu, żeby cię za bardzo nie uszkodził…
     Zrobiło mi się niedobrze. Nie chciałem mu nawet odpowiadać.
     To był chyba najszybszy prysznic w moim życiu. Pomógł mi wyjść z kabiny i osuszył ręcznikiem, po czym kazał usiąść na niewielkim stołku, który był w rogu.
- Siedź tu, zaraz wracam. – polecił i wyszedł.
- Dobra… – mruknąłem. Mam tu siedzieć nago? Zimno mi. 
    Chociaż akurat chłód to ostatnie, co mi teraz przeszkadza. Sasori wrócił dosłownie po chwili, trzymając w rękach apteczkę. 
    Gdyby moja sytuacja nie była tak paskudna, padłbym ze śmiechu. Chłopak z obojętną miną uklęknął przede mną.
- Rozłóż nogi. – polecił.
- Co?
- Rób, co mówię.
     Posłusznie spełniłem jego rozkaz, czując się maksymalnie głupio. Pali mnie twarz. To najbardziej upokarzająca sytuacja w całym moim życiu. Nawet pierwszy raz w burdelu Oro nie był taki okropny. Sasori chwycił pincetą wacik, namoczył go w czymś pachnącym alkoholem i zbliżył do mojego wejścia. 
     Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale nie zdążyłem. Zaczął przemywać moją dziurkę, a ja pisnąłem z bólu. Zapiekło okropnie. Zagryzłem wargę niemal do krwi, a on nadal kontynuował zabieg, z obojętną miną. Wziął lateksową rękawiczkę z apteczki i naciągnął ją na swoją dłoń. Potem wydobył tubkę jakiejś maści, czy tam żelu.
- To przyspiesza gojenie i zmniejsza ból. – wyjaśnił, wyciskając trochę na rękę. 
- Masz zamiar mi to smarować…w środku?
- A widzisz jakąś inną możliwość? Rozłóż nogi.
     Posłusznie uniosłem je nieco do góry, opierając na stołku, a rudy delikatnie wsunął umazany maścią palec do środka i zaczął ją rozsmarowywać, wyjątkowo ostrożnie. Bolało, owszem. Ale trudno, przeżyję. To chyba powinno pomóc.
- Gdy będziemy na miejscu, powiem szefowi, żeby nasz lekarz cię obejrzał. – rzucił sucho.
     Zaniepokoiłem się.
- „Na miejscu” czyli gdzie?
- Zobaczysz.
     Jego twarz była zupełnie bez wyrazu. Pomógł mi się ubrać i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju, gdzie od razu położyłem się na łóżku. Miałem na sobie jakieś luźne, czarne spodnie, tego samego koloru golf z długimi rękawami, a obok łóżka orzechowooki rzucił trampki. Czerwone.
     Fajnie.
- Sasori… – zacząłem z trudem.
- Tak?
- Dzięki.
     Uśmiechnął się. Bardzo, bardzo skąpo, tak, jakby dawno tego nie robił i zapomniał, w jaki sposób należy wykonać taką czynność, ale przecież liczą się chęci, prawda? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz