niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 23


Telefon dyskretnie zawibrował w kieszeni, a mężczyzna błyskawicznie wydobył go na światło dzienne.
- Tak, słucham? – odezwał się niskim, chłodnym głosem.
- Masz go? – zachrzęściła komórka. 
      Na jego twarzy zagościł delikatny uśmieszek.
- Jest w drodze.
- Ten sam? – upewnił się zdecydowany, męski głos, nieco zmatowiały od papierosów. Zdecydowanie intrygujący.
      Jak cała jego osoba. Tajemnicza i nieuchwytna. 
      I choćby nie wiadomo jak chciał, nie potrafił namierzyć zleceniodawcy. Kazał mówić na siebie N. i ujawniał tylko to, co chciał. Czyli zdecydowanie niewiele. 
- Zdecydowanie.
- Kogo po niego wysłałeś?
     Pain uśmiechnął się nieco szerzej do własnego odbicia w idealnie wypolerowanej szybie. Stał przy oknie, w pewnym eleganckim hotelu, spoglądając z wysokości siódmego pięta na deszczowy krajobraz Londynu. Miasto rozciągało się tuż pod nim, tonąc w melancholijnych strugach, które niedawno przybrały na sile i bezlitośnie zrzucały litry wody na głowy zziębniętych, przemoczonych przechodniów. 
     Lubił to miasto. Tutaj w końcu się wychował. Lubił je czasami nazywać „Wioską Deszczu”. Niemal zawsze pogrążone w chmurach, nie znające słońca, ale przy tym tak piękne i romantyczne. Raj na ziemi. 
- Sasori’ego i Deidarę. – odparł. Nie zdziwił się, gdy mężczyzna prychnął z wyraźnym niezadowoleniem. 
- Deidarę? Niczego nie spieprzy?
- Ręczę za to głową. – odparł pewnie rudy, uchylając okno. Wystawił przez nie bladą dłoń i pozwolił, by chłodne krople deszczu spadły na jego skórę. 
     Uwielbiał deszcz. 
     Uwielbiał cudze łzy bólu. 
     A przede wszystkim, lubił go zadawać. Ot, tak, nawet bez powodu. Stąd też jego ksywa, którą ochrzciła go reszta mafii.
- Wiesz, że jeśli nie dostanę go w jednym kawałku, jestem w stanie ci ją strącić z karku? – zapytał nieco kpiąco nieznajomy. W jego głosie zadrgała dyskretna nutka groźby, niemal niedostrzegalna, ale jednak uchwytna, jak kilka kropel rumu w aromatycznej kawie. 
- Nie będzie to konieczne. – odparł ze spokojem. Co, jak co, ale nie chciał podpaść N. 
     Za nic. 
     Nigdy nie widział tego faceta na oczy, ale wiedział, że jest cholernie sprytny, inteligentny i dzierży w łapach sporą władzę. Miał przy tym niezły gust, o czym mogło świadczyć na przykład zamówienie. Wyglądało też na to, że cierpi na nadmiar kasy, skoro chce tak beztrosko oddać bardzo dużą kwotę za jakąś prostytutkę.
     Gdy podjął decyzję o „wyrównaniu rachunków” z Orochimaru, wypuścił w nieco „specyficznych” kręgach ofertę towarów, które może z uśmiechem na ustach sprzedać wysoko postawionym, bogatym panom, lub paniom, którzy chcą zrealizować swoje tajemne fantazje. N. odezwał się niemal natychmiast, od razu proponując sumę dwa razy wyższą, niż ta, na którą liczył rudy. 
- Kiedy mogę odebrać moje zamówienie? – padło następne pytanie. Konkretne, rzeczowe. Tak, jak Pain lubił. Zero niedomówień, jasne warunki. W takim układzie mógł pracować, nawet, jeśli nie wiedział, dla kogo.
     Intrygowało go jednak, dlaczego facetowi aż tak bardzo zależy na towarze. Zakochał się w zdjęciu? Raczej mało prawdopodobne. Może słyszał już o jego reputacji? 
     Pain pogrzebał nieco w podziemnym światku Tokio. Chłopak pracował pod ksywą Shukaku i podobno był niesamowity. 
     Tak, jak Sasori, z resztą. Ale w jego przypadku, klient nagle zrezygnował, kilkanaście dni po złożeniu zamówienia. Było to dwa lata temu.
- Najpóźniej za tydzień. – odpowiedział rudy pewnie. Zakładał, że w tym czasie zdążą przywieźć do Londynu Sabaku i resztę chłopaków „zawłaszczonych” od Oro. O dziwo, tym razem pojawiły się zamówienia jedynie na chłopców, choć handlowali też dziewczętami.
     Z tego tytułu, nie zorganizowali żadnej akcji uprowadzenia dziewczyn Oro. Po co komu towar, na ktory nie ma chętnych? Ewentualnie, zawsze zdążą nadrobić braki. 
- Długo. – odparł mężczyzna z nutką niezadowolenia. 
- To bardzo delikatna robota.
     Po drugiej stronie rozbrzmiał śmiech. Zimny, wyrachowany, niemal pozbawiony wesołości. Zdecydowanie mógł wywołać na plecach dreszcz strachu, jednak Pain miał mocne nerwy.
- Rozumiem.
- Przekażę szczegóły na temat miejsca i okoliczności przekazania towaru. – poinformował rudy. – Oczywiście, wtedy, gdy otrzymam…
- Zaliczkę już wpłaciłem na twoje konto w Bank of Scotland. – przerwał mu spokojnie mężczyzna, a lider aż zamrugał ze zdziwienia i schował rękę, teraz już zupełnie mokrą i lodowatą. Pachniała londyńskim deszczem. 
- Rozumiem…- mruknął z zadowoleniem. – W takim wypadku, dalsze szczegóły powinien pan otrzymać w ciągu tygodnia. Liczę na dyskrecję. 
- A ja na szybkość. Czas to pieniądz. – powiedział N. i rozłączył się.
     
                                                                        ~~~
     Powiedzcie mi, kurwa, dlaczego nie dziwi mnie fakt, że samochód prowadził nie kto inny, tylko ten wielki, cuchnący rybą facet? Nie wiem, co on tu robi. Teleportował się? Przecież był z nami jeszcze w Tokio! A może to jego brat bliźniak?
     Współczuję w takim wypadku ich matce. Urodzić takie porażki genetyczne…
     …pieprzyła się z wielorybem, czy co?
- Gaara. – odezwał się zimno Sasori. 
- Słucham?
     Czego on ode mnie chce?!
- Wsiądź, proszę, do auta. – powiedział chłodno, obojętnie, podczas gdy niebieskawy na twarzy facet…jak mu tam…Kisame, ładował nasze walizki do pojemnego bagażnika. Ciekawe, co w nich jest? Przecież coś musieliśmy wziąć, nie ważyłyby aż tyle!
    Papierosy? Alkohol? Prochy? 
    Może dźwigałem w torbie drugiego, porwanego chłopaka, jeszcze młodszego? Bujna wyobraźnia podsunęła mi obraz nagiego, trzynastoletniego chłopca, nieprzytomnego i skulonego w ciasnej walizce. Brr…
     Sasori otworzył przede mną drzwi, a ja ze zdziwieniem zauważyłem, że na miejscu przy oknie siedzi jakaś dziewczyna. Młoda, ładna, z kolczykiem w dolnej wardze. Ma dosyć krótkie, pofarbowane na kobaltowy błękit włosy, a w dłoniach trzyma jakiegoś ptaka z origami. To chyba łabądź.
     Uśmiechnęła się do mnie.
- Witaj w Londynie. – powiedziała, gdy usiadłem tuż obok niej. Sasori wepchnął się na siedzenie po mojej lewej stronie, a Deidara posadził śmierdzące dupsko z przodu, obok cuchnącego rybą kierowcy. Wręczyła mi tego ptaszka, uśmiechając się dosyć przyjaźnie. – To dla ciebie.
     …zajebiście. Pełna kultura w tej Anglii. Mogę wymienić na kaczuszkę?
- Dzię…dzięki. – powiedziałem, niepewnie biorąc go w dwa palce. To cholernie ładna, skomplikowana robota, nie chcę zniszczyć. Pewnie długo się napracowała. – Sama zrobiłaś?
     Kiwnęła głową. W jej jasnych oczach zalśniło zadowolenie. 
- Tak. – potwierdziła. Jej uśmiech był jakiś…ciepły. Pełen współczucia, ale i sympatii. Aż dziw bierze, bo chyba mogę ją polubić, naprawdę. Mimo, że ma narzucony na ramiona czarny płaszcz, w czerwone chmury. Zauważyłem, że we włosy, tuż nad prawym uchem, ma wetknięty mały, biały kwiatek.
     Też z papieru. To chyba róża. Piękna.
     W sensie, że róża jest piękna, nie ona… Chociaż właściwie, ona też. Ma bladą, gładką skórę, drobne, ale za to bardzo ładnie wykrojone usta i prosty, lekko zadarty nosek, ładnie komponujący się z całą resztą. Ciemne, wąskie, łagodnie wygięte ku górze brwi dodawały jej nutki egzotyczności. Bardzo ładnie się uśmiecha. Szczerze.
- Podoba ci się?
- Tak… – mruknąłem, przyglądając się łabędziowi.
     Ja już naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. To ma być mafia? Wyglądają raczej jak banda psychopatów i zboczeńców. 
- Konan, uspokój się. Kisame, jedź. – powiedział zimno Sasori, wpatrując się w okno. Miało przyciemniane szyby, ale to mu chyba nie przeszkadzało.
     W półmroku jasnobrązowe, wręcz złote oczy dziewczyny spoglądały na mnie czujnie. Jak tygrys, który właśnie wypatrzył sobie zwierzynę, ale zastanawia się, czy w ogóle chce ją atakować. Ona chyba nie chce. 
     Nie chce mi zrobić krzywdy? Jak miło. Przynajmniej ona. 
- To ty się uspokój, Sasori. – zaprotestowała łagodnie, ale uśmiech zniknął z jej twarzy. – On jest przestraszony i zdenerwowany. Daj mi z nim trochę pogadać. Nie pamiętasz, jak ty…?
- Dość!
     Albo mi się wydaje, albo zauważyłem na twarzy rudego cień irytacji. Nie wiem, jest ciemno.
- Słuchaj, może i jesteś pupilką szefa, ale to ja dyryguję tą akcję. – syknął. 
- Nic mnie to nie obchodzi. – ucięła. – Masz na imię Gaara, prawda? – to pytanie skierowane było do mnie.
     Przytaknąłem.
- Ładnie. Ja mam na imię Konan. – przedstawiła się, wyciągając dłoń. 
     Jej uścisk był silny, ale przy tym zaskakująco delikatny. Chociaż nie wątpię, że gdyby chciała, zdołałaby złamać mi rękę. Ta dziewczyna jest dziwna.
     Urocza wręcz i, paradoksalnie, trochę straszna. Mimo wszystko, sympatyczna. 
     Skąd oni biorą takich ludzi? Hodują w Wietnamie na polach ryżowych?
- Nie musisz mówić, że ci miło, bo pewnie nie jest ci miło. – powiedziała, na nowo się uśmiechając. – Mi też nie było miło, gdy ich wszystkich poznałam. Ale zobaczysz, przyzwyczaisz się. Mam nadzieję, że szef pozwoli ci zostać…
- Nie pozwoli. – uciął orzechowooki głosem zimnym, jak powietrze na biegunie południowym. 
- Dlaczego?
- Bo już ma klienta. 
      Klienta..? Szef…? O co, kurwa, chodzi?!
      Sasori gadał coś o „pracy”. Ale teraz ja już nic nie rozumiem… Shikamaru kazał mi znaleźć telefon. Może Konan jakoś mi pomoże? 
      Może…nie wiem, co robić.
- Gaara? – znowu odezwał się rudy.
- Tak? 
- Idź spać.
      Zanim zdążyłem zareagować, przytknął mi do twarzy gazę, nasączoną eterem.
       Mówisz i masz…dalsze słowa niebieskowłosej, wykłócającej się z nim o takie postępowanie, ucichły i zniknęły w ogarniającej mnie ciemności.
  
                                                                ~~~
        – Gdzie jest Shikamaru? – zapytał Kakashi, łapiąc palącą spokojnie Anko za ramię. Spojrzała na niego pytająco i dyskretnie upuściła peta, po czym wdeptała go w ziemię. 
- Co?
- Pytam się, gdzie polazł Nara?
       Gaara już poszedł za porywaczami, a  Hatake, zgodnie z poleceniami Shiki, pozbył się kartek przy najbliższym koszu na śmieci i dołączył do nich. Tymczasem, długowłosego gdzieś wcięło.
- Rozmawia z Asumą. – odpowiedziała kobieta, a akurat w tym momencie w zasięgu wzroku pojawił się młody policjant. 
- Już? – zapytał, unosząc brwi. – Widziałeś ich?
- Tak. Gaara mnie zauważył, wszystko poszło w porządku. Tamta dwójka pasuje do opisu. Wysoki blondyn w kucyku i jakiś rudy gówniarz.
- Gówniarz? – zdziwiła się Mitarashi.
- Owszem. Wygląda, jakby był w gimnazjum.
     Westchnęła ciężko, mamrocząc pod nosem coś w rodzaju „Co to się teraz z młodzieżą dzieje…?”.
- Co teraz robimy? – zapytała.
- Jedziemy do hotelu. – odparł Maru, uśmiechając się pod nosem w charakterystyczny dla siebie, znudzony sposób. Ręce wcisnął do kieszeni kurtki, chroniąc je przynajmniej częściowo przed zimnem i wilgocią.
      Deszcz zupełnie niedawno przybrał na sile i teraz cała trójka wyglądała jak zmokłe kury. 
- Zaraz przyjedzie po nas taksówka. – dodał, a pozostała dwójka uniosła brwi.
- Asuma załatwił nam tu hotel. – wyjaśnił. – Już wczoraj. Dzisiaj do wieczora powinniśmy też dostać bagaże. 
      Kakashi prychnął pod nosem. Ten chłopak był po prostu niesamowity.
- Maru?
- Hm?
- Jesteś z kosmitą?
- Nie, krzyżówką człowieka z leniwcem i muchołówką. – odparł swobodnie długowłosy, idąc w stronę lśniącej, czarnej, londyńskiej taksówki, która zaparkowała akurat teraz nieopodal, zgodnie z jego wskazówkami.
      Machnął na pozostałych, by dołączyli do niego. Anko nie trzeba było dwa razy powtarzać, pierwsza ulokowała się wygodnie w ciepłym, suchym wnętrzu samochodu.
- Nie rozumiem… dlaczego akurat muchołówki? – mruknął Hatake, siadając obok niej. 
      Shikamaru płynnym angielskim podał dokładny adres, siadając na miejscu pasażera. Kierowca nieco skrzywił się z niezadowoleniem, na widok jego ociekających wodą włosów i ubrań, ale rozpogodził się, widząc gruby plik funtów brytyjskich.   
      W każdego dumnym spojrzeniem patrzyła na niego królowa. Uśmiechnął się do niej lekko i ruszył. 
- Jeśli dojedzie tam pan za piętnaście minut, dorzucę premię. – powiedział całkiem wesoło Nara, na co ten docisnął mocniej gaz.
      Anko i Kakashi woleli nie wnikać, skąd wziął czas, by skoczyć do kantoru. Ten chłopak chyba naprawdę był przygotowany na dosłownie każdą ewentualność. Westchnęli zgodnie i zaczęli podziwiać krajobraz za oknem. Teraz, gdy nie kapało im na głowy, deszczowe miasto wydawało się być naprawdę piękne.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz