sobota, 22 grudnia 2012
Chemia 30
Siódma.Rano. Koszmar. Rano. Mama. Koszmar. Krzyk. Budzik. Mama…
Zaraz…mama?!
- Uzumaki Naruto, jeśli zaraz nie wstaniesz dobrowolnie,przysięgam, że własnoręcznie wytargam cię z łóżka. – poinformowała Kushina,zaplatając ręce na pokaźnej piersi. Nie wyglądała na przesadnie zadowoloną, cozresztą nie było wcale dziwne. Ta nerwowa, narwana kobieta rzadko kiedyujawniała wybuchy wesołości, natomiast manifestacje złości zdarzały jej sięnader często. Na przykład, teraz. – Zauszy. Czas operacyjny: minuta. Zbieraj się.
Chłopakziewnął nieprzytomnie, przecierając oczy. Rudowłosa i wyraźnie zdenerwowanapostać jego matki wyglądała przez chwilę jak koszmarny upiór, górując nadbezpieczną płaszczyzną łóżka. Naruto czuł się trochę głupio, że dobiera takieporównania do własnej matki, ale wrażenie minęło, gdy tylko kobieta naprawdęszarpnęła go za ucho. Wtedy uznał, że było trafne i wręcz idealne.
- Mamo… – jęknął płaczliwie.
- Nie ma „mamo”. Śniadanie jest na stole w kuchni, idę dopracy. Spróbuj spóźnić się na zakończenie roku, to przysięgam, że odetnę ciInternet. – zagroziła, ale zaraz uśmiechnęła się miło i pochyliła, składając naobu policzkach chłopaka soczyste, pachnące czerwoną pomadką całusy.
Gdywyprostowała się, Naruto wyglądał jak wymalowany clown z krwistymi rumieńcamina brzoskwiniowej cerze. Brakowało mu tylko firmowego uśmiechu, szerokościąprzypominającego ten z Glasgow*. Nie, żeby było w tym coś nienormalnego. Raczejnikt o siódmej, wyrwany z łóżka przez apodyktyczną matkę, nie uśmiecha się.
- Dobra… – wymamrotał niechętnie, siadając prosto. Wgłowie gdzieś mętnie obijało mu się widmo apelu końcowo rocznego, świadectwa,które musiał przytargać do domu oraz nadchodzących nareszcie wakacji. Nawet tenostatni fakt, póki co, nie nastrajał go pozytywnie.
- I zawiąż prosto krawat, żebyś nie wyglądał jak fleja,kochanie – dodała, czochrając mu jasne włosy.
- Jasne.
- I nie wchodź nawet z domu bez śniadania.
- Jasne.
- Twoja marynarka wisi w kuchni na krześle, rano jąwyprasowałam. – rzuciła kobieta, już na trasie łóżko-drzwi. Chłopak niechętnieopuścił bose stopy na podłogę, nie mogąc powstrzymać szerokiego ziewnięcia. Coza idiota wstaje tak wcześnie? Apel jest na dziewiątą, a on do szkoły ma jakieśdziesięć minut drogi.
- Jasne. – wymamrotał.
Kushinazmierzyła go taksującym spojrzeniem od stóp, na które właśnie wciągałskarpetki, aż po rozczochraną głowę. Znów przeszył go irracjonalny dreszcz,uchodzący gdzieś w okolice kręgosłupa. Czasami miewał wrażenie, że jego matkama w oczach rentgen, a przy urodzeniu wczepiła mu mikrochip, dzięki któremu wkażdej sekundzie życia znała jego położenie z dokładnością do pieprzonychjoktometrów. Znowu poczuł się, jakby miał pięć lat.
- Słuchasz mnie? – zapytała z pozornym spokojem w głosie,poprawiając na ramieniu czerwoną, wielką torebkę.
-Jasne, mamo. – odparł, tłumiąc kolejne ziewnięcie.
Apodyktycznamatka gorsza od faszyzmu, jak zwykł mawiać Shikamaru. To przynajmniej mieliwspólne, choć po głębszym zastanowieniu, blondyn doszedł do wniosku, że Shikama jednak gorzej. Tylko jeden raz spotkał jego mamę i był pewny, że nie zapomnitego do końca życia. Aż dziwił się, że szatyn jest w stanie przyjmować wszystkoz takim spokojem. Chyba wypracował sobie taki system samoobrony wewnętrznej,opierającej się na lenistwie. Prawdopodobnie było to jakieś rozwiązanie, aleraczej mało realne dla Naruto.
Byłzbyt ruchliwy, by nagle przestawić się na tryb „Mam to gdzieś”.
- Nie wkładaj białych skarpetek do butów galowych. –fuknęła Kushina, a chłopak dopiero teraz zauważył, że skarpetka, którą mozolniepróbuje wciągnąć na nogę, barwą jest zbliżona do przybrudzonej bieli. Zakląłbezgłośnie pod nosem. Zdecydowanie był ofiarą stresowego wychowania.
- I świadectwo ma trafić do mnie, a nie do kosza naśmieci. – dorzuciła jeszcze, posyłając mu ostatniego całusa w powietrzu, poczym wyszła, krzepką dłonią zamykając za sobą drzwi z takim impetem, że huknęłocicho. Naruto ziewnął ponownie, wsłuchując się w stukot szpilek matki naschodach.
- Jasne, mamo. – burknął ze sporym opóźnieniem,rozglądając się w potrzebie ustalenia lokalizacji białej koszuli. Zacumowałagdzieś na oparciu fotela, smętnie machając mu białym, pogniecionym rękawkiem.Odwdzięczył jej się ponurym spojrzeniem.
Niemiał pojęcia, kto wymyślił apele, ale z pewnością w fazie początkowej była towyrafinowana forma tortur cielesnych i umysłowych.
***
Kotpoderwał się gwałtownie i zjeżył sierść, do złudzenia przypominając terazpuchatą poduszkę w poszewce ze zmechaconego polaru, wzbogaconą w komplet pazurów,ostrych zębów i wściekle zielone, przymrużone oczy. Uszy położył po sobienisko, ślepiami wodząc za miotającą się, niewysoką sylwetką. Przypominał czarnąpumę z białą łatką na uchu, w wersji miniaturowej, gotową rzucić się na tegoidiotę, który pogwałcił pierwsze przykazanie właścicieli kotów.
„Gdykot śpi, to go nie budzić. Sen kota jest święty i niepodważalny.”
Chłopakrzucał się po pokoju, jakby cierpiał na wyjątkowo ciężki przypadek zespołuTourette’a, mamrocząc coś pod nosem w rytm świeżo puszczonej muzyki. Brzmiałoto jak warkot krztuszącego się silnika w starym Dieslu. Na szczęście, utwórzagłuszał go niemal całkowicie, doprowadzając zarazem zwierzaka na skrajzałamania.
Mawiasię, że jaki kot, taki właściciel. Pudło. Ta dwójka dzieliła tylko jeden kolorszmaragdowych, błyszczących, wielkich oczu. A ich gusty muzyczne leżały naprzeciwnych biegunach i bynajmniej się nie przyciągały. Czarny futrzak syczał iprychał, jakby w nadziei, że ryczący wokalista przestraszy się kociegomajestatu i przestanie drzeć gardło. Gaara natomiast darł się razem z nim ipodskakiwał, usiłując jednocześnie wciągnąć czarne bokserki.
Przykażdym jego ruchu, podskakiwało coś jeszcze. Kot, skulony na obrotowym krześle,zmrużył oczy z nagłym zainteresowaniem, najwidoczniej zastanawiając się, czychwilowa zemsta i sekunda zabawy warta jest kary w postaci skrócenia racjiżywieniowych. Chyba jednak uznał, że woli swoją porcję Whiskasa, bo tylkowtulił maleńki pyszczek w łapy, czekając, aż najgorsze minie. To jest, ażSabaku pójdzie do szkoły, uprzednio wyłączając ten jazgot.
Spodniejakimś cudem znalazły się na tyłku podskakującego wściekle chłopaka, którymachał głową tak gwałtownie, że wszystko wokół stanowiło jedynie rozmazane,barwne plamy na tle bliżej nieokreślonej bieli. Jedynie dzięki wprawie wpodobnych manewrach udało mu się zapiać pasek, a dopiero wtedy zaczął sięrozglądać za koszulą. Nie cierpiał tego typu strojów, ale dwa razy w roku mógłsię poświęcić. Zresztą, jego mundurekszkolny i tak nigdy nie osiągał chociaż minimum z przepisowej elegancji. Terazteż dopiął do kieszeni spodni srebrny łańcuch i wciągnął na lewy nadgarstekczarną frotkę.
Koszulależała w bardzo bliskim sąsiedztwie, a i owszem. Na krześle. Pod tyłkiemczarnego kota, niemiłosiernie pognieciona i cała w ciemnej, błyszczącej,krótkiej sierści zwierzaka.
- Shukaku! – warknął, rzucając w niego butem. Kot miauknąłprzeraźliwie i zerwał się na równe łapy, by natychmiast czmychnąć w wąskąszparę między szafą, a podłogą. Jedynie wąsy wystawały spomiędzy nóg mebla. –Cholera by to wzięła. – burknął Sabaku, potrząsając ubraniem. Czarna sierść,mimo jego wyraźnych starań, nie chciała odpaść. Chłopak zaklął szpetnie podnosem.
Czyjaśprzyjazna dla sąsiadów dłoń sięgnęła do pokrętła wieży i przyciszyła muzykę. Chłopakodwrócił się na pięcie z zamiarem nawrzeszczenia za ten występek na brata. Albosiostrę, zależnie od tego, które z rodzeństwa Sabaku wpadło na ten idiotycznypomysł. Nie zastał ani jednego, ani drugiego.
- Cześć. – mruknął, unosząc brwi.
Nejiwyglądał w stroju galowym nonszalancko i wręcz idealnie, a przy tym pasował dozabałaganionego pokoju rudego jak wół do królewskiej karety. Opierał siębarkiem o biała ścianę, przyozdobioną różnymi markerowymi napisami, wykonanymidłonią jego chłopaka.
- Przez to wycie nawet byś nie usłyszał, gdyby ciantyterroryści do domu wpadli – stwierdził, odgarniając z policzka ciemne pasmowłosów.
Gaaranadął z oburzeniem policzki, rzucając w niego koszulą, całą w kocich kłakach.
- To nie jest żadne wycie – prychnął. – I co ty tutaj wogóle robisz?
Nejiwzruszył ramionami, bez szczególnego wysiłku łapiąc ją w powietrzu. Zmarszczyłbrwi i przyjrzał się ubraniu krytycznie, unosząc je na wysokość oczu. Sabakuodwrócił się i zaczął przetrzepywać szafę w poszukiwaniu czegokolwiek, comogłoby mu ją zastąpić. To wszystko przez Temari! Przecież prosił ją, by powyprasowaniu położyła ciuchy gdzieś wysoko, tak, żeby kot na nich nie usiadł.
Następnymrazem zapamięta, że blondynkom nie wydaje się zbyt trudnych i złożonychpoleceń. Nie, właściwie, nie wydaje się takowych ogólnie kobietom.
- Wpadłem po ciebie po drodze, kotku. – ostatnie słowoNeji ironicznie podkreślił, co tylko spotkało się z wyniosłym prychnięciemGaary. – Swoją drogą, gdzie kupiłeś płyn do płukania o zapachu kota? Innowacjadla przemysłu odzieżowego…
- Stul pysk.
Hyuugazachichotał pod nosem, rzucając koszulę na rozkopane łóżko chłopaka. Zaraz teżruszył w jej ślady, rozkładając się na nim na plecach, a Shukaku ochoczowyskoczył spod szafy i zaczął się do niego łasić. Białooki uśmiechnął sięlekko, drapiąc kota w kark.
- Pospiesz się, bo się spóźnimy – stwierdził spokojnie, drapiączwierzę teraz dla odmiany pod pyskiem. Mruczało rozkosznie, rzucając wyniosłespojrzenia swojemu właścicielowi.
- Nie moja wina, że ten cholerny kotlet usiadł mi naciuchach.
Nejiparsknął pod nosem.
- Kotlet?
- Wujek zawsze mi powtarzał, że trzeba myślećprzyszłościowo. – odparł Gaara, wciągając na siebie jakąś białą, koszulopodobną i nieco pogniecioną bluzkę. Jasnoszare, niemal białe oczy nieuważniezetknęły się ze szmaragdowymi na chwilę nie dłuższą, niż kilka nanosekund.
Głośnasalwa śmiechu zatrzęsła kamienicą.
~~~
Na ulicach roiło się oddelikwentów w przepisowo eleganckich, czarnych strojach. Każdego obowiązywałaminimalizacja jakichkolwiek ozdób, do tego stopnia, że mniejsze bądź większegrupki uczniów przywodziły na myśl kondukty żałobne. A raczej, przywodziłyby,gdyby nie wyrazy euforii i ulgi na twarzach.
Bojak tu nie cieszyć się z wakacji? Większość z uczniów, kierujących się mniejlub bardziej energicznie do swoich szkół, wyglądało jak skazańcy, którzy kilkametrów przed szafotem usłyszeli zmianę wyroku. A raczej bardziej pasuje tuodroczenie go o dwa miesiące.
Shikamaruszurał podeszwami trampek o chodnik, rozwiązanymi sznurowadłami zahaczając oniemal wszystko, co tylko stanęło mu na drodze. Z całej paczki chyba to onwyglądał najbardziej nieporządnie. Egzamin przeszła nawet pseudo-koszula Gaary.
- Wybijesz sobie zęby – stwierdził Neji, wyrzucającpuszkę po coli do najbliższego kosza. Sabaku już dawno pozbył się swojej,rzucając ją gdzieś w trawę kilkanaście metrów wcześniej.
- Przynajmniej będę miał seksowną, hollywoodzką przerwęmiędzy jedynkami – odparł Maru, wsuwając dłonie do kieszeni. Wszyscy przeszlijuż przez bramę szkoły, włączając się do lawiny uczniów, którzy przybylidosłownie kilka minut przed wyznaczonym czasem. Naruto już zdążył odzyskaćdobry humor, stracić go i przywrócić sobie dobry nastrój ponownie, aprzeciwieństwie do Kiby, który stale był ponury.
Blondynzerknął na niego kątem oka i uśmiech stopniał mu jak lody na kaloryferze.Będzie musiał mu powiedzieć. Najlepiej dzisiaj. Miał już tego wszystkiegodosyć, spojrzeń z niemymi wyrzutami i stałych niedomówień. Byli ze sobą długo,było im naprawdę fajnie, ale skończyło się, bo… bo Uzumaki właściwie odpoczątku edukacji w tym cholernym, cuchnącym wiedzą gmachu, był zakochany wSasuke. Zdał sobie z tego sprawę dopiero podczas tej wycieczki, ale z drugiejstrony, nie było to dziwne. Błękitnooki nigdy nie należał do grona osób, którełapią w locie oczywiste fakty.
Gaaraodwrócił się gwałtownie, niemal potykając o próg szkoły. Uczepił się ramieniaHyuugi, dzięki czemu utrzymał równowagę.
- Wiecie, że od września mamy nowego pedagoga? – rzucił,najwyraźniej zadowolony faktem, że może sprzedać najnowsze wieści. – Miałem wampowiedzieć wcześniej, ale zapomniałem.
- CO?! – parsknęli jednocześnie Naruto i Kiba. Inuzukanawet nieco ożywił się, on także lubił szkolnego pedagoga. Facet potrafiłrozmawiać, miał dobrą herbatę i zwalniał z lekcji z byle powodu. Był w szkolepowszechnie znany i lubiany.
- Podobno się przeprowadza i będzie pracował gdzieśindziej. – stwierdził Sabaku, wzruszając ramionami. – Ma go od przyszłego rokuzastąpić jakiś młody gość.
Odpowiedziałomu zbiorowe i solidarne milczenie, wymownie sugerujące, gdzie mają owego„młodego gościa”. Na korytarzu minął ich Sasuke, zawzięcie dyskutujący o czymśz Kakashi’m. Cala piątka automatycznie podążyła za nimi spojrzeniami.
- Myślicie, że oni serio są…? – zaczął Maru.
- Nie są. – uciął Naruto, chwytając Kibę za rękaw. – Myidziemy do auli. Widzimy się później. – rzucił krótko, ciągnąc swojegoprawie-eks-chłopaka w stronę schodów.
Odprowadzałogo uważne spojrzenie czarnych oczu.
~~~
Apeltrwał blisko godzinę, ale miał jedną istotną zaletę – dyrektorkę. Tsunade nigdynie owijała w bawełnę i nie zanudzała pseudo-profesorską, niezrozumiałą dlanikogo gadką. Co chwilę wybuchały ciche oznaki zadowolenia, przeplatane zoklaskami, gdy wyczytywano uczniów, którzy spisali się powyżej oczekiwań w tymroku szkolnym. Naruto entuzjastycznie klaskał razem z resztą, gdy Hyuuga-jedyny wzorowy z ich wesołej gromadki- wyszedł na środek przestronnej, wysokosklepionej auli. Szmer niósł się falami niemal po sam sufit i miękkorozpryskiwał po całym pomieszczeniu, docierając, między innymi, także do uszuAsumy, który postawił sobie za punkt honoru uciszać wszystkich tych, którzywpadną mu w ręce. Na koniec posypały się jakieś patetyczne podziękowania dlanauczycieli, kolejne szumne oklaski, a całe towarzystwo zaczęło lawiną wylewaćsię po schodach w dół.
Napółpiętrze rzeka uczniów samoistnie rozwidliła się na trzy części. Jedna z nichmknęła dalej w dół, a dwie pozostałe wysunęły się dyskretnie w obie stronykorytarza, rozpryskując po poszczególnych klasach. Razem za nimi szliwychowawcy, z mniej lub bardziej zadowolonymi minami, dzierżący w dłoniachpliki świadectw. Uzumaki z ulgą opadł na swoje miejsce w klasie językajapońskiego i czekał, aż Jiraiya łaskawie raczy zająć się sprawami biurokracyjnymi.Obok niego siedział Kiba.
Jeszczenigdy nie sądził, że będzie go aż tak to drażniło. Owszem, lubił go, ale terazwszelkie bliższe kontakty z przyjacielem były dla niego uciążliwe. Musiał tozakończyć. Koniecznie. Zresztą, miał nieprzyjemne wrażenie, że Inuzuka już siędomyśla, o co chodzi.
Kibajak na zawołanie zerknął na niego kątem oka. Błękitne ślepia natychmiast wbiłysię w okno, a drzwi huknęły donośnie.
- Witajcie, kochani! – roześmiał się rubasznienauczyciel, lawirując pomiędzy ławkami z kubkiem kawy, który nie wiadomo skądwytrzasnął. Odpowiedziało mu kilka powitalnych pomruków. – Jak tam morale wśródzałogi?
- Gówniane. – burknęła Ten Ten, niemal leżąc na ławce.
Siwowłosywychowawca nawet nie zareagował. Jako nauczyciel literatury, wyznawał zasadę,wmyśl której wulgaryzmy to także element mowy, a mowę trzeba pielęgnować wnajróżniejszych aspektach. Mężczyzna upił solidny łyk kawy, rzucając teczkę zeświadectwami na biurko.
- Weźcie je sobie i możecie spadać – stwierdziłprzyjaznym tonem. Ktoś ofiarnie podniósł tyłek i zaczął rozdawać zadrukowanekartki formatu A4, ukazujące nagą prawdę o tym, co osiągnęli przez ten ostatnirok. Czyli, jak w przypadku niektórych, kompletne nic.
Narutoprzeleciał wzrokiem swoje oceny. Dwója z chemii, dwója z fizyki, piątka zjapońskiego. Z matmy też dwója, reszta same trójki. Niezbyt satysfakcjonujące,ale może być. Złożył papier ostrożnie na pół i wsunął go do osobnej kieszeni w plecaku. Gdyby mama zobaczyła pogniecioneświadectwo, byłoby ją słychać na drugim końcu miasta. Shikamaru właściwie miałten sam problem, ale podchodził do niego z o wiele bardziej luzackimpodejściem, zwijając świadectwo w rulonik, schowany następnie w wewnętrznejkieszeni marynarki.
- Wszyscy już dostali? – zapytał nauczyciel, bezpardonowokładąc stopy na swoim biurku. Sakura i Ino już zaczęły się o coś wykłócać,natomiast siedząca w drugiej ławce Ten Ten zrobiła minę, jakby na końcu językamiała ripostę jadowitą jak przeciętna rodzina drzewołazów.
Odpowiedziałomu znów kilka pomruków, tym razem twierdzących.
- To sio! – zakomendował, zamaszyście wskazując drzwi. –Widzimy się we wrześniu, robaczki!
- Nie możemy się doczekać. – westchnął Shikamaru,zbierając się z ławki jak pierwszy. – Naru, idziesz?
Uzumakidrgnął, odrywając od okna wzrok, który nieuważnie znów do niego przylgnął.Zerknął na kumpla i aż przeszedł go dreszcz. Uśmiech Maru zdecydowanie nie byłrzeczą, nad którą można było przejść do porządku dziennego. Wyglądał tak… tak,że blondyn nawet nie umiał go zinterpretować.
Narawyglądał na jak mysz, gapiąca się na wyjątkowo spory kawałek wysokogatunkowego,drogiego sera.
~~~
Dogonił go spory kawałek za szkołą, przedpierwszym skrzyżowaniem na drodze do domu Inuzuki. Kiba szedł z dłońmiwciśniętymi w kieszenie spodni, ze słuchawkami na uszach. Chyba nucił coś podnosem, ale Naruto nie był w stanie wyłowić poszczególnych słów.
- Kiba! – wrzasnął. – Kiba, poczekaj!
Szatynnie odwrócił się. Chyba go nie słyszał, albo i nie chciał słyszeć. Uzumakizaklął pod nosem siarczyście i przyspieszył, klepiąc go gwałtownie w ramię.Psiarz drgnął, wyciągając słuchawkę z prawego ucha.
- Stój, jak do ciebie ludzie mówią. – wysapałniebieskooki, uwieszając się przez chwilę na jego ramieniu. Kiba szedł naprawdęszybko. – Musimy pogadać.
- Na temat…?
Narutoprzełknął ślinę. Wcale mu się ten ton nie spodobał. Zaczął wręcz zastanawiaćsię, czy kończenie tego w taki sposób jest sprawiedliwe. Ale z drugiej strony,jak miał to zrobić? Mailem, czy SMS-em? Niemal bezwiednie zaczął szurać stopąpo brudnym chodniku.
Byłonieco za zimno, jak na koniec czerwca.
- O… o nas. – mruknął, spinając się gwałtownie. Otworzyłusta, by zacząć swoją przepraszająco-usprawiedliwiającą tyradę, ale szybkozgasiło go krótkie pytanie:
- Mamy o czym?
Chłopakowizaschło w gardle. Czuł się podle, jakby go zdradził… Bo w gruncie rzeczy, takto właśnie wyglądało. Byli razem, podczas gdy on nagle sobie znalazł kogoślepszego. Takie życie. Naruto czytał o czymś takim wiele razy w dziwnychgazetach mamy i w Internecie. I zwykle było mu takich ludzi żal, a zarazemuważał, że są żałośni. Zostawić kogoś, kto był w nim najwidoczniej zakochanydla kogoś innego? Teraz widział sprawę od poszewki i wcale nie był taki pewnyswoich racji.
- Właściwie to… To właśnie o tym chciałem pogadać.
- Oszczędź sobie. Wiem od jakiegoś czasu. – odparłInuzuka, wzruszając ramionami. Błękitnooki wciągnął gwałtownie powietrze,zatrzymując jednocześnie na chwilę oddech.
Zrobiłosię tak przerażająco cicho, że słyszał bicie swojego własnego serca. Trzy razyszybsze, niż byłoby to normalne. Jak to WIEDZIAŁ? O nim i o… Sasuke?
- Kiba, ja…
- Shikamaru, tak? – rzucił krótko szatyn.
- Słucham?
Kibawywrócił oczami. Chyba miał dosyć tej całej gadki… Naruto nie zdziwiłby się,gdyby miał dosyć jego samego. Miał na końcu języka zdania w stylu „Przepraszam,że tak wyszło, jestem okropny, zasługujesz na kogoś innego.”, ale prędzej bysię nimi udławił, niż by je wypowiedział. Do poziomu aż takiej tandety jeszczenie zjechali.
- Umawiasz się z Shikamaru, tak? Widziałem, jak na ciebiepatrzy.
Uzumaki,choć może nie było to stosowne, poczuł ulgę. Prawdę mówiąc, nie zauważył, by Maruzachowywał się wobec niego jakoś dziwnie, poza kilkoma spojrzeniami, ale to wkońcu Naruto. Nie zauważyłby nawet całego plemienia Azteków, nawet gdybymaszerowało mu po nosie, dźgając dzidami w brwi.
- Nie. – odpowiedział spokojnie. Tak spokojnie, jak tylkopotrafił. – Nie z Shikamaru, ale…
- Aha. – urwał lakonicznie Kiba. – W porządku.
Znowulodowata, wręcz kłująca w uszy cisza.
- Nie zamierzasz nic powiedzieć? – nie wytrzymał blondyn.
- Jasne. – Inuzuka uśmiechnął się krzywo. – Dozobaczenia. – Odwrócił się, poprawiając plecak, który niemal zsunął mu się zramienia i wcisnął słuchawkę do uszu.
Wkieszeni na oślep podkręcił głośność do maksimum, które iPod był w stanieznieść. Jednostajna, rytmiczna muzyka skutecznie zagłuszała wszystkie myśli.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz