niedziela, 30 grudnia 2012

Sex telefon 25


 Nie mam zbyt wiele czasu, żeby się tu rozejrzeć, ale jedno mogę powiedzieć z ręką na sercu. Ta chata jest niezła. I wręcz trzeszczy od drogich rzeczy. Konan prowadziła nas jakimś szerokim, utrzymanym w tonacji brązu i karmelu korytarzem, szybko mijając rzędy jednakowych drzwi. Każde z nich były opatrzone złotą, elegancko wygiętą klamką, łagodnie odbijającą blask kilku kinkietów. Już nie wspominając o tym, że na okrytych boazerią ścianach wiszą obrazy, bardzo ładne i zapewne cholernie drogie.
     Wniosek? Opłaca się być bandytą, oj, opłaca…
- Pospieszcie się. – rzuciła łagodnie, oglądając się przez ramię. Kiwnąłem głową i przyspieszyłem, a ona wręcz w podskokach zbiegła po schodkach.
     A my, siłą rzeczy, za nią.
- No, już, jesteśmy na miejscu. – powiedziała, otwierając przed nami jakieś drzwi. Nie różniły się niczym od pozostałych, jednak wnętrze pomieszczenia już tak. Było biało-seledynowe, sterylnie czyste i nowoczesne. Dwie, duże wanny, na tyle obszerne, że spokojnie mogłyby się w jednej kąpać trzy osoby. Rząd umywalek pod ścianą, a nad nimi wielkie, nieskazitelnie czyste lustro. Pod sufitem, tuż przed nim, rząd halogenów, rozświetlających wnętrze, podobnie jak nowoczesny żyrandol na środku. Na przeciwległej ścianie znajdowała się wielka mozaika z maleńkich płytek o różnych odcieniach zieleni, czerwieni i błękitu, przedstawiająca wielki liść oraz motyla.
     Piękna sprawa.
     Naturalnie, nawet tutaj nie mogło zabraknąć origami Konan. Na wannie stał papierowy, ciemnozielony żółw, oparty o jakiś przeźroczysty flakonik z czymś, co prawdopodobnie było płynem do kąpieli. Strasznie ładny. 
     Jak ona to robi?!
- Przepraszam, że musicie być w jednej łazience, ale chłopcy uznali, że tak będzie bezpieczniej. Żeby któryś z was nie uciekł. Poza tym, uważam, że moglibyście się trochę pozać i pogadać. – powiedziała z przepraszającym uśmiechem, jakby zawiązywanie przyjaźni podczas kąpieli było czymś zupełnie naturalnym i tolerowanym w społeczeństwie.
      W sumie, obecność Neji’ego mi nie przeszkadza. Przecież jestem byłą prostytutką. Przywykłem do rozbierania się przy innych facetach. Poza tym, ona ma rację. Będzie nam raźniej.
- Chłopaki, proszę was, bez numerów. Hidan bywa porywczy i nosi przy sobie ostre rzeczy. – powiedziała.
      Kto to Hidan?
- Ubrania są tam. – powiedziała, wskazując nam jakieś kolejne drzwi, tym razem białe. Podeszła do nich i otworzyła je szeroko, ukazując nam niedużą, ale za to wypchaną po brzegi ciuchami garderobę. – Wybierzcie coś odpowiedniego, najpóźniej jutro traficie do klientów, chyba, że….
- Chyba, że? 
      Pokręciła szybko głową.
- Nie ważne. – rzuciła i niemal tanecznym krokiem wyszła, posyłając nam jeszcze uśmiech.
      Zostaliśmy sami, patrząc na siebie niepewnie. Neji zaczął się rozbierać pierwszy, zdejmując koszulkę, a jak odkryłem, że chłopak jest całkiem nieźle zbudowany, mimo swojej drobnej postury. Jakby to określiły panny w wieku dojrzewania – ciacho. Mega ciacho.
      Z kremem i wisienką na górze. 
      W życiu bym nie pomyślał, że będę w stanie komukolwiek zazdrościć urody. Przecież sam jestem ładny. Ba, nawet bardzo ładny. Śliczny wręcz. Ale w najmniejszym stopniu nie zmienia to faktu, że ten tu osobnik po prostu bije po oczach pięknem, jak bejsbolem po szybach mercedesa. 
- Gaara? – wyrwał mnie jego głos z rozmyślań. Zamrugałem szybko.
- Hm?
- Dlaczego tak się patrzysz?
      A jak myślisz, głupku?
      Nie, nie bierzcie tego tak dosłownie do serca. Nie jestem nim hmm…zainteresowany. Ogrom moich potrzeb całkowicie wypełnia Shikamaru. Po prostu, jestem estetą i potrafię zauważyć piękno. Zwykle też nie mogę przejść obok niego obojętnie, więc teraz stałem jak kołek i wpatrywałem się w smukłą sylwetkę bruneta.
     Bez podtekstów. Ot, tak, żeby popatrzyć. Każdy lubi patrzeć na rzeczy piękne.
     Och…rzecz. Cóż za trafne określenie, prawda? Dajcie mi za to medal. Faktycznie, jesteśmy teraz traktowani tutaj jak RZECZY. Coś, co można sobie kupić, poużywać, aż się zepsuje i wyrzucić na śmietnik.
      Zajebiście. Tak, tak, tak! O takim życiu marzyłem. 
- Ten twój Shkamaru…wyciągnie nas stąd? – zapytał chłopak, zsuwając z bioder spodnie. Odwróciłem wzrok. Jeszcze nabawię się przez niego kompleksów. 
      Do czego to doszło?
- Na pewno. – odparłem cicho, chociaż jakoś specjalnie w to nie wierzyłem w tym momencie. Nie, żebym wątpił w zdolności Maru, ale to po prostu może się zwyczajnie nie udać. Jak znam życie, tym, który zawali sprawę, będę ja. Jak fajnie. 
      Usłyszałem odgłos odkręcanego kranu, a potem cichy, jednostajny i miarowy chlupot wody. Kojący. Niemal usypiający. Dźwięk odbijał się echem od wykładanych płytkami ścian.
      Cholera! Zamoczy żółwika.
- Nie chlap! – prychnąłem, ewakuując papierowe zwierzątko w brzegu wanny, na w miarę suchą umywalkę, by się nie zniszczyło.
      Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, unosząc brwi.
- O co ci chodzi? – mruknął.
- Konan to składa. – wyjaśniłem, stając pod ścianą i cały czas gapiąc się na żółwika. Jest naprawdę śliczny. Dziewczyna ma talent. 
- No to co? – prychnął. – Tym bardziej powinniśmy to porwać i spuścić w kiblu.
- Nie. – uciąłem tak zimno, że aż drgnął, rozchlapując wodę dookoła. 
     Nie wiem, dlaczego, ale poczułem, że muszę bronić tego pieprzonego żółwika z kartki papieru. Bo jeśli nie, to wyjdzie na to, że jestem ostatnim chamem. Konan na pewno włożyła w to dużo pracy. Tylko ona tutaj jest dla nas miła, nie pozwolę mu, żeby to zniszczył.
     Głupie, bo głupie, ale szlachetne.
- Dlaczego nie? – zapytał jakby z urazą.
- Włożyła w to mnóstwo pracy.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego mamy adorować jej pieprzone żółwie? 
     Zacisnąłem nagle pięści. Nie wiem dlaczego, ale poczułem wściekłość. Tak poza tym, gdzie się podział ten uroczy, porwany chłopak, spuszczający mi opierdol za to, że to JA jestem niemiły? Ja tu widzę tylko wrednego chama. 
- Konan nie zrobiła ci nic złego. – syknąłem.
- Zakochałeś się w niej? – prychnął kpiąco.
- NIE! – ryknąłem, uderzając pięścią w ścianę. Uff…płytki całe. – Ale to nie oznacza, że masz niszczyć to, co zrobiła, tylko dlatego, że jest w tej pieprzonej organizacji! To prawie jak rasizm, „Zabiję Cię, Bo Jesteś Czarny”! Ty nic o niej nie wiesz.
    Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym odwrócił wzrok.
- Przepraszam… – mruknął.
    Odetchnąłem i rozluźniłem pięści, znowu przenosząc wzrok na żółwika. Ha. Ha. Ha. Kurwa. Czuję się fantastycznie. Gaara – Obrońca Papierowych Zwierząt. Kupcie mi medal na eBay’u.   
- Gaara, nie rozbierasz się? – zapytał po dłuższej chwili Neji, gdy już wszedl do wody i nalał jakiegoś aromatycznego płynu. Mój psi ….a właściwie suczy, co tu się oszukiwać, nos mówi mi, że to lawenda. I coś jeszcze… brzoskwinia?
      Cholera wie. Bez zbędnych ceregieli zrzuciłem z siebie ciuchy, które teraz utworzyły smętną kupkę szmat na podłodze.
- Wolisz sam, czy przyłączysz się? – mruknął Neji, przesuwając się na drugi koniec wanny. Była naprawdę duża. W sumie, co mi szkodzi? Nie mam zamiaru się z nim pieprzyć.
      Gdy oparłem głowę o krawędź,  zauważyłem czarny punkcik pod sufitem, w rogu. Ciemne, bezduszne oko kamery bezczelnie patrzyło prosto na mnie, a czerwona lampka mrugała do mnie ironicznie. A to skurwiele.
- Obserwują nas przez kamery. – powiedziałem, a właściwie wysyczałem. Co oni sobie wyobrażają?
     Zamierzają nas podglądać?
- No to co? Wystarczy, że nic nie będziemy robić. – odparł długowłosy, wcierając w swoje czarne kosmyki szampon. – Przecież właśnie o to im chodzi, prawda? A nawet jeśli chciałbyś, wybacz, ale ja…
- Nie kończ. – rzuciłem szybko.
    Chłopak posłusznie zamilkł. Nie chcę wysłuchiwać szczegółów gwałtu. Znam je aż zbyt dobrze. 
    Ciszę przecinał jedynie szum wody.       

                                                    ~~~

    Znowu wibracje. Znowu zimny, rzeczowy głos w telefonie.
- Słucham?
- Towar już jest na miejscu. – poinformował Pain bez zbędnych ceregieli. – Kiedy będziesz w stanie pojawić się z resztą należności?
    Po drugiej stronie rozległ się cichy chichot. 
-  W każdej chwili. Pytanie tylko, kiedy ty będziesz w stanie mi go dostarczyć?
- Najwcześniej za dwa dni. Musi się zregenerować, już nie mówiąc o tym, że powinien zostać poddany… kontroli jakości, tak to ujmę. – odparł lider Akatsuki. Jego uśmiech był przerażający wręcz, o czym rozmówca nie mógł wiedzieć. 
- Rozumiem. Pamiętaj, że jeśli go uszkodzicie, nie zapłacę.
      W głosie drżała dyskretna nutką groźby i zarazem ostrzeżenia oraz rozkazu.
- Pamiętaj, że reklamacji nie uwzględniamy. – padła odpowiedź. Naturalnie, nie zamierzał doprowadzić towaru do stanu, w którym nie mógłby służyć nabywcy. To mijało się z celem i było zdecydowanie nieekonomiczne. 
      Faktem pozostawało jednak, że chłopcy chcieli sobie użyć. I nic nie stało przecież na przeszkodzie. Klienci zwykle zgadzali się na takie warunki, chyba, że zastrzegli sobie, iż towar ma być nietknięty. Za dziewice jednak płacono dużo więcej.
      Sabaku pracował już u Orochimaru, więc o dziewictwie nie było mowy. Nie szkodzi. N. i tak płacił dużo więcej, niż było to warte. 
- Ależ naturalnie. – odparł gładko mężczyzna. – Czekam na odpowiedź. 
      Rozłączył się akurat wtedy, gdy ktoś zapukał w eleganckie, dębowe drzwi z pozłacaną klamką. Rudy odłożył telefon na biurko i usiadł w fotelu.
- Proszę. – odezwał się. Dużo ciszej i łagodniej, niż podczas rozmowy z nabywcami.
      Drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka Konan. Jedyną dziewczynę w całej organizacji, którą założył. I, jak słusznie podsumował to Sasori, jego pupilkę. 
- Mogę? – zapytała, a gdy skinął głową, zamknęła za sobą dokładnie drzwi i podeszła bliżej. Jej kroki tłumił miękki, drogi dywan. 
- Stało się coś? – zapytał, pozwalając sobie na lekki uśmiech.
      Uśmiechał się jedynie wtedy, gdy był sam na sam z Konan. Nigdy więcej.
- Nie. Odprowadziłam ich już do łazienki. – odpowiedziała dziewczyna, bez pytania siadając na jego kolanach. Poprawiła sukienkę, która odsłoniła kawałek jej uda, a mężczyzna objął ją w pasie. Nie, nie była dla niego kochanką. Traktował ją raczej jak młodszą siostrę. 
     Konan też porwali jakieś trzy lata temu. Jej rodzice pili, więc w końcu odebrano im prawa rodzicielskie i tym sposobem dziewczyna wylądowała w sierocińcu. Klient zaoferował za nią bardzo dużo, jako że była dziewicą, miała w końcu piętnaście lat.
      Pain nie sprzedał jej. Nie chciał. Od razu, instynktownie poczuł do niej nić sympatii, która tylko pogłębiała się z każdym dniem. Konan została pełnoprawnym członkiem jego mafii i pomagała im przy wykonywaniu zadań. 
      Historia Deidary była nieco inna. Wpadł kiedyś w nieciekawe towarzystwo, a jeden z jego kumpli dowiedział się o „pewnym aspekcie” działalności Akatsuki. I sprzedał własnego kumpla, w zamian za trochę prochów. Naturalnie, znalazł się kupiec, a Dei jeszcze tego samego dnia został wpakowany w ciężarówkę. Nie stawiał oporu, nie protestował nawet wtedy, gdy dowiedział się, po co tak właściwie został uprowadzony.
      I nie zaprotestował nawet wtedy, gdy dokonano transakcji i przeszedł w ręce swojego „nabywcy”.
      Którego, nawiasem mówiąc, dzień później zabił w łóżku. Metalowym pilniczkiem do paznokci. I sam, z własnej, nieprzymuszonej woli, jakimś cudem trafił do tej siedziby na obrzeżach Londynu. Od tego czasu jest członkiem grupy, a jego pierwszym zadaniem było kropnięcie kumpla, który go wrobił. Wypełnił je ochoczo i z radością.
      No i był jeszcze Tobi, maskotka organizacji. Mimo, że miał dopiero trzynaście lat, został przyjęty, bo potrafi znakomicie zbierać informacje i szpiegować. Może na to nie wygląda, ale naprawdę jest bardzo inteligentny, już nie mówiąc o tym, że niejeden haker mógłby paść na kolana przed nim i uznać jego wyższość w tym fachu. Chłopiec potrafił włamać się niemal dosłownie wszędzie.  
      Reszta Akatsuki doszła już „normalnie”. Stanowili dosyć dziwną zbieraninę sadystów, masochistów, psychopatów i świrów, ale póki co, spełniali swoje cele wręcz doskonale. 
- Kolacja powinna być za jakąś godzinę. – poinformowała dziewczyna, opierając czoło o jego ramię. – Umieram z głodu. – poskarżyła się, a rudy zaśmiał się cicho. 
      Przez chwilę siedzieli w ciszy, wsłuchując się w deszcz, który znowu zaczął tłuc o parapet.
- Pain?
- Hm?
- Uważasz, że dobrze robimy? – zapytała cicho. Mężczyzna drgnął. 
- Jasne, że nie. Ale to nam potrzebne. Nigdy wcześniej jakoś nie miałaś obiekcji. – odparł.
- Tak, ale…ten Gaara wydaje się w porządku. I jest całkiem bystry. Nadawałby się…
- Wykluczone. – uciął Pain.
      Skrzywiła się lekko, marszcząc brwi. 
- Dlaczego?
- Mamy już na niego kupca, który płaci trzy razy więcej, aniołku. – powiedział, mrużąc delikatnie oczy. Miały dosyć niespotykaną, szaro-błękitną barwę, w świetle lamp wyglądały, jakby były fioletowe.
- Co z tego? Na mnie też był kupiec.
- To inna sprawa, aniołku. Potrzebujemy teraz pieniędzy.
     Westchnęła i zeszła z jego kolan. Nie podobał jej się finał tej rozmowy. Szczerze mówiąc, było jej szkoda tego rudego chłopaka. 
    Właściwie, bruneta też. Słyszała już, co Hidan chce z nimi zrobić po kolacji. On zawsze miał chore pomysły, ale Pain z niewiadomej przyczyny pozwalał mu je realizować.
- Pójdę już po nich, bo się utopią. – powiedziała, powoli podchodząc do drzwi. Uważnie, z gracją stawiała stopy w ciemnoniebieskich baletkach. 
- Konan?
- Słucham?
     Oczy rudego były jakby pociemniałe z niepokoju.
- Jesteś na mnie zła?
     Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę, namyślając się ze zmarszczonym czołem nad odpowiedzią.
- Nie. Zrobisz, jak chcesz. – odparła tak, jak zwykle. Zawsze zgadzała się z Painem, choćby nie wiadomo jak jego pomysły były okrutne. I dziwne. Niemoralne, czy też niewłaściwie. Nigdy się nie sprzeciwiała. Podsuwała mu sugestie i rady, ale nie podważała jego zdania.
     Prawda była taka, że rudowłosy mężczyzna był dla niej własnym, prywatnym, osobistym bogiem. Tylko na niego liczyła w tej zgrai idiotów i byłaby w stanie skoczyć w ogień, gdyby uznał, że tak by było dobrze. Nie była to miłość, raczej głęboka, nierozerwalna więź między dwojgiem ludzi. 
- Cieszę się. – odparł powoli Pain. Skinęła głową, nawet nie odwracając się.
     Drzwi trzasnęły cicho, gdy zamknęła je za sobą.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz