piątek, 21 grudnia 2012

Oneshot – Wal’n'Tynki (ShikaGaaraKanku)


     Czarne BMW z okrutną obojętnością wjechało w kałużę pełną błota pośiegowego i soli, którą drogowcy starali się rozpaczliwie pokonać zaspy tego białego paskudztwa. Brunatna, lodowata breja chlusnęła na podarte, bure spodnie chłopaka, sprawiając, że zadygotał z zimna.

- Niech to szlag. – syknął, czując jak woda nieprzyjemnie chlupocze mu w butach.

       Szybko przebiegł przez jezdnię i ruszył chodnikiem po drugiej stronie, lawirując między przechodniami. Ulica była zatłoczona, ale nie miał problemu z przeciśnięciem się przez tłum ludzi. Wszyscy schodzili mu z drogi, widząc przeraźliwie bladego, chudego chłopca o ogniście rudych włosach, błyszczących z gorączki, szafirowych oczach pomalowanych na czarno i zaciętym wyrazie twarzy. Jego stare, rozciągnięte i poszarpane ubrania również nie robiły dobrego wrażenia – kilka osób obrzuciło go pogardliwym spojrzeniem, krzywiąc się z niesmakiem. Nikt nie zdobył się na choć odrobinę współczucia. Po co? To kolejny, młody, zdegenerowany ćpun z ulicy, nie potrzebne takiemu współczucie.

        Tylko jedna para czekoladowych oczu wodziła za im z troską i jakimś dziwnym, psim przywiązaniem, bez obrzydzenia czy dezaprobaty. Ich właściciel siedział w srebrnym samochodzie, bawiąc się nerwowo zamkiem swojej kurtki z barwie khaki.

        Gaara szybko wślizgnął się w jakąś boczną uliczkę, niespokojnie rozglądając na boki. Mimo panującego na zewnątrz chłodu czuł nagłe uderzenia gorąca i dreszcze. Po karku spływał mu pot. Rozpiął kurtkę i oparł się o pokrytą farbą w spray’u ścianę, rozglądając nieprzytomnie dookoła. Ciężko dyszał, jakby własnie przebiegł maraton. Stojąca w bramie prostytutka przyjrzała mu się z troską. Widok ćpuna na głodzie nie był jej obcy, więc nie powinno jej to już ruszać, ale zawsze martwiła się swoim młodszym braciszkiem.

- Cześć. – wychrypiał rudy, usiłując opanować drżenie rąk. Uśmiechnęła się do niego lekko i poczęstowała cienkim papierosem.

- Nie wyglądasz najlepiej, Shu. – zauważyła lekko schrypniętym głosem, mrużąc szokująco błękitne oczy. Nigdy nie zwracała się do niego po imieniu, zawsze używała skróconej ksywy Shukaku.

- Za to ty wyglądasz kwitnąco, Temari. – spróbował uśmiechnąć się chłopak, z bólem zauważając, że rozmawia z własną siostrą jak z obcą osobą.

        Tyle się zmieniło. Od kiedy matka umarła, a ojciec ich porzucił, oddalili się od siebie. Pełnoletni już Kankuro zajął się dealerowaniem narkotyków, a jego młodsze rodzieństwo trafiło na ulicę. Po jakimś czasie Tem zaczęła pracować po lekcjach jako prostytutka, a po kilku tygodniach już tańczyła w klubach brata i została jego dziwką. Czasami nawet sypiała z Kankuro, co Gaara uważał za nieetyczne i obrzydliwe, ale wiedział, że siostra robi to dla jego dobra. On sam nadal chodził do liceum i czepiał się dorywczych robót, aby mieć na jedzenie i używki. Od prochów uzależnił go Kanku i nierzadko kazał sobie płacić seksem za towar.

         Czasami Gaara stawał w „dzielnicy czerwonych latarnii” obok swojej siostry i kroił bogatych, zboczonych klientów z kasy. Mimo całego swojego odpychającego image’u był prześliczny i bardzo zgrabny, więc wielu było chętnych na jego wdzięki, ale robił to tylko w ostateczności. Zawsze potem czuł się jak ostatnia szmata i zwykł kulić się na swoim brudnym, starym materacu, który robił mu za łóżko i płakać. Płakał za matką, która umarła, gdy jej potrzebował, za ojcem, który ich wszystkich olał i wyjechał z kochanką i za wyrodnym bratem, który jeździł teraz mercedesem, miał elegancki dom i śmiał się otwarcie z życia rudzielca.

         W szkole nie miał przyjaciół, więc miał dwa wyjścia: albo wyrobi sobie szacunek agresją, albo zostanie szkolnym popychadłem. Wybrał opcję pierwszą i często lądował na dywaniku u dyrektora. Miał nadzieję, że swoim zachowaniem zrazi do siebie ludzi i nikt więcej nie zrani go, porzucając, tak jak to zrobili ojciec i brat. Miał dość swojego życia i nie raz chciał skończyć swoją egzystencję, ale za każdym razem coś nie pozwalało mu na wykonanie ostatniego kroku. Może była tląca się w jego pociętym i byle jak pozszywanym sercu nadzieja na lepsze jutro?

- Szukasz JEGO? – zapytała dziewczyna, strzepując popiół z papierosa. Nigdy w rozmowach nie używali imienia brata, zawsze był dla nich tylko NIM.

- Taa…- mruknął, po czym zaciągnął się. Dym papierosowy wypełnił jego płuca, więc zaczął kaszleć. Czuł skórcze wszystkich mięśni, spowodowane brakiem narkotyków.

- Jest w Sunie. – mruknęła, uśmiechając się zalotnie do przechodzącego obok mężczyzny. Ten obrzucił ją porządliwym spojrzeniem i zatrzymał się.

- Gdzie?

- W Sunie, to jego nowy burdel. – prychnęła, po czym podała mu adres i zniknęła w budynku ze świeżo złapanym klientem.

        Gaara ruszył przed siebie, ślizgając się na śniegu. Płuca paliły go, a w głowie huczało. Miał szczerą nadzieję, że nie zwymiotuje gdzieś po drodze i nie zdechnie w rynsztoku. Nadal nie domyślił się, że ktoś go uważnie śledzi.

         Tym kimś był Shikamaru Nara, jego piekielnie inteligentny i oczytany, choć równie leniwy kolega z klasy. Warto dodać, że nalezy do tak zwanej szkolnej „elity” – wysoki, niesamowicie przystojny, bogaty i z klasą. A oprócz tego beznadziejnie zakochany w Gaarze.

         Rudowłosy tymczasem wpadł do lokalu pod podanym adresem i od wejścia uderzyła go fala zbyt głośnej muzyki, opierającej się głownie na samym rytmie. W środku błyskały flesze, a pijani klienci tanczyli, obłapiając półnagie dziewczęta. Strepteaserki wiły się jak węże wokół metalowych rur, z uśmiechami przyjmując banknoty wtykane im za gumki stringów. Lokal wyglądał jak współczesny wizerunek Sodomy i Gomory.

- Kankuro! – zawołał ochryple, widząc swojego brata. Poczuł duszności i zakaszlał. Momentalnie rozbolała go głowa od hałasu.

- O, Gaara, mój braciszek! – zawołał z udawaną radością szatyn, klepiąc go na powitanie po tyłku.

- Potrzebuję towaru. – mruknął słabo chłopak, odpychając jego dłoń.

- Ach tak…

- Zapłacę ci!

          Starszy Sabaku zachichotał.

- Myślisz, że potrzebuję twoich gównianych pieniędzy? – prychnął i zbliżył się do jego twarzy, muskając wargami policzek. – Chcę czegoś innego.- szepnął mu do ucha.

- Przestań…- syknął chłopak i spróbował się wyrwać, ale brat już ciągnął go na zaplecze. Był silniejszy od chucherkowatego Gaary, więc z łatwością popchnął go na biurko i zdarł z niego spodnie. Rusy zacisnął zęby i pięści, aż mu zbielały kostki, ale nie wydał z siebie najmniejszego jęku, gdy Kankuro wsunął się w niego bez przygotowania. Z ulgą pomyślał, że jeśli mu w ten sposób zapłaci, za zarobioną kasę będzie mógł spłacić cały czynsz. Przynajmniej tyle dobrego.

- Gaaruś..- zamruczał mu mężczyzna do ucha. – Dzisiaj są walentynki, pokaż mi, jak mnie kochasz.

- Nienawidzę cię! – wysyczał zielonooki, a jego starszy brat zachichotał i spuścił się, po czym wysunął się z niego, doprowadził do ładu i składu, rzucił mu na biurko torebkę z narkotykiem i wyszedł.

         Rudowłosy błyskawicznie chwycił woreczek i wziął odrobinę białego proszku na palec, a następnie wciągnął go przez nos. Upragniona kokaina zaczęła krążyć w jego żyłach, dając złudną nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Chłopak zapakował resztę towaru do wewnętrznej kieszeni i jak najszybciej wyszedł z lokalu. Odetchnął z ulgą mroźnym, zimowym powietrzem i ruszył w stronę domu, a raczej małej, obskurnej klitki, którą załatwiła mu Temari. I tak był wdzięczny siostrze za jakikolwiek dach nad głową. Ona mieszkała w willi Kankuro, ale szmaragdowooki wiedział, że gdyby miała wybór, wolałaby mieszkać pod mostem.

         Wszedł do mieszkania i zrzucił przemoczone buty, po czym usiadł pod ścianą i zaczął płakać. Dzisiaj były walentynki, a on nie miał na świecie ani jednej osoby, która by go kochała. On natomiast kochał swój brązowooki, ciemnowłosy, leniwy i cholernie bystry ideał, ale ten był dla niego równie nieosiągalny, co wakacje w Miami. W akcie rozpaczy uderzył głową w ścianę, obserwując przez chwilę, jak odpadają z niej białe płatki i bierają się na podłodze. Tynk. Zaczął bezmyślnie skrobać paznokciem rozmokły tynk na ścianie w nadziei, że to zadanie go odpręży i uspokoi, ale przeliczył się. W pewnym momencie zauważył, że wydrapał na ścianie słowo „SHIKAMARU”, a wtedy ogarnęło go poczucie bezsilności i rezygnacji. Boso ruszył w kierunku kuchni z zamiarem zrobienia sobie gorącej herbaty malinowej, ale ze złością stwierdził, że się skończyła. W lodówce również było pusto, więc z westchnieniem wszedł do pokoju i rzucił się na swoje prowizoryczne łóżko, złożone z dwóch materacy, koca, kołdry i poduszki. Zwinął się w kłębek i opatulił pościelą, drżąc z zimna. Przed nim leżała torebeczka białego proszku, zachęcając swoim niewinnym kolorem. Zupełnie, jakby krzyczała „Weź mnie! Jestem biletem do raju!”.

- Może i faktycznie? – mruknął do siebie chłopak, czując, jak po policzkach płyną mu łzy. Podjął już decyzję.

         Wyjął spod materaca małe, popękane lusterko i metalową rureczkę, po czym wysypał całą zawartość torebki na szklaną taflę. To było takie łatwe…pójść na złoty strzał, naćpać się do nieprzytomności i odlecieć gdzieś daleko, z dala od tego wiecznego upokorzenia. Co prawda nie wierzył, że trafi do nieba, ale był pewny, że nie ma gorszego piekła niż to tutaj, na ziemi.

- Gaara!

Czyjś przerażony wrzask oderwał go od podziwiania kokainy i rozmyślania nad życiem po śmierci.

- Shikamaru? – spytał ze zdziwieniem. – Co ty tu robisz?

- Przyjechałem po ciebie. – odpowiedział szatyn z taką stanowczością, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widział. A obserwował go bardzo często, zupełnie tak jak dziewczyny, czatujące pod szatnią dla koszykarzy, czekając aż pojawi się ich ukochany. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jest w Narze zauroczony, więc zaczął się wobec niego zachowywac chamsko i bezczelnie, aby czekoladowooki nie skrzywdził go. Teraz jednak sam z siebie przychodzi do jego rudery i oświadcza, że przyjechał po niego.

- Zabieram cię stąd. – kontynuował Shikamaru, siadając obok wystraszonego chłopaka. – Nie możesz tutaj mieszkać, to nie są warunki do życia. Zamieszkasz u mnie, moi rodzice nie mają nic przeciwko, a poa tym są w Kanadzie. – wzruszył ramionami.

- Co?

         To, co powiedział długowłosy, wydało się Gaarze tak absurdalne, że zaczął się zastanawiać, czy aby się nie przesłyszał. Nara przewrócił oczami.

- Nie karz mi tego powtarzać, mówienie jest takie upierdliwe. – zaczął zrzędzić. – Kocham cię i zabieram cię do swojego domu. – wygłosił z westchnieniem godnym etatowego męczennika i nieoczekiwanie pocałował chłopaka prosto w usta, bardzo czule i delikatnie. Rudy oderwał się od niego.

- Ale…ale jak? Przecież ja dla ciebie byłem taki…niemiły i w ogóle…- zaczął się plątać, ale uciszył go kolejny słodki pocałunek.

- Zawsze cię kochałem. – szepnął mu do ucha Shika obejmując go w pasie. Przestał zwracać uwagę na panujący chłod i tynk nieustannie sypiący mu się na głowę. Liczyło się tylko jego rude słońce. – A ty po prostu bałeś się komukolwiek zaufać, więc zasłaniałeś się agresją jak tarczą, ale ja nie jestem głupi i dobrze wiem, co tam siedzi w środku. – zachichotał i musnął ustami czoło chłopaka, który zaczerwienił się po cebulki swoich ognistorudych włosów.

- Ja też cię kocham, Shikamaru. – wyszeptał cicho szmaragdowooki, obejmując mocno szatyna w pasie. W jego towarzystwie czuł się niesamowicie lekko i radośnie, lepiej niż na najwyższej jakości towarze.

        Shikamaru spojrzał na lusterko z kokainą.

- Chyba nie chciałeś tego wziąć? – syknął.

- Mhm…- zielonooki kiwnał głową i otrzymał policzek.

- Co ty sobie wyobrażasz, chciałeś się zabić? – wybuchł Nara, a w jego oczach było przerażenie. Szybkim ruchem rozsypał proszek na podłogę. Zaraz potem uspokoił się i delikatnie dotknął miękkiego policzka czerwonowłosego, na którym widniał teraz czerwony ślad po uderzeniu.

- Więcej tego nie wezmę. – obiecał szeptem Gaara i złączył ich dłonie, a potem usta.

- Dzisiaj są walentynki. – mruknął Shika, wstając. – Chciałbym, żebyśmy spędzili je wspólnie. Weź swoje rzeczy i zejdź na dół, czekam przy samochodzie.

         Wyszedł na korytarz, po drodze uśmiechając się na widok swojego imienia wydrapanego w tynku. Na codzień jego serce, tak samo jak reszta organizmu, przypominało leżącego na drzewie leniwca, ale teraz było podobne do małego szczeniaczka z ADHD, skakało z radości.

         Gaara zerwał się i zapakował to torby kilka ciuchów, podręczniki do szkoły i trochę potrzebnych drobiazgów, po czym wybiegł na zewnątrz, niemal zabijając się na schodach. Zrzucił swoje rzeczy na tylnie siedzenie, a sam usiadł z przodu.

- Pójdziesz na odwyk, dobrze? – zapytał Maru, a w jego oczach widać było niepokój. Rudy przełknął ślinę i lekko zbladł, ale kiwnął twierdząco głową, a chłopak wypuścił powietrze z ulgą. – Nie martw się, słońce, pomogę ci. Będę przy tobie. – szeptał mu do ucha, przyciągając go do siebie i namiętnie całując jego koralowe, słodkie wargi. Całowali się dobre kilkanaście minut, odcięci kompletnie od świata zewnętrznego, a szyby w samochodzie zaparowały. Ludzie na zewnątrz rzucali im pełne zgorszenia spojrzenia, a inni, nieco bardziej tolerancyjni, zatrzymywali się i klaskali. Po jakimś czasie zielonooki oderwał się od ukochanego, a na policzkach miał urocze rumieńce.

         Shikamaru wcisnął gaz i ruszył przed siebie, w stronę lepszej, wspólnej przyszłości, wypełnionej kolorami. Oboje stwierdzili, że walentynki to jednak najpiękniejsze święto na świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz