sobota, 22 grudnia 2012

Chemia 7


        Higienistka, ku zdziwieniu Naruto, najpierw bezpardonowo wyrzuciła wściekłego nauczyciela za drzwi, a dopiero potem uśmiechnęła się łagodnie do Naruto.
- Pokaż, coś tam sobie w łapkę zrobił. – powiedziała całkiem miłym głosem, zakładając na nos okulary w rogowych oprawkach. Powiększyły jej oczy niemal trzykrotnie, sprawiając, że przypominała nieco sowę. Blondyn przełknął ślinę i wyciągnął poparzoną dłoń, a pielęgniarka westchnęła.
- Nie chciało się uczyć o właściwościach kwasów, no i proszę. – mruknęła pod nosem, zakładając chłopcu bandaż, a Uzumaki zaszlochał cicho. – Sasuke-sensei niech lepiej zadzwoni do Twoich rodziców, musisz teraz koniecznie jechać do szpitala.
- Ja go zawiozę. – prychnął czarnowłosy, nagle stając w drzwiach. Wyglądało na to, że podsłuchiwał przez cały czas.
      Niebieskooki siłą powstrzymał się, by na jego twarzy nie wykwitł głupi, radosny uśmiech. Sasuke go zawiezie do szpitala! Będą razem w samochodzie, sam na sam! I w ogóle, chyba się o niego martwi, skoro tak stoi pod tymi drzwiami.
- Cieszę się. – powiedziała spokojnie kobieta, zawiązując bandaż na supełek.- Nie przypominam sobie jednak, żebym pana zapraszała do środka.
      Brunet tylko syknął z wściekłości, ale posłusznie wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Uzumaki aż zamrugał. Nigdy wcześniej nie widział, by ktoś traktował Uchihę w taki sposób. Nawet dyrektor Tsunade odnosiła się do niego z pewną dozą szacunku. Dziwne…
- No, gotowe, kochanie. – powiedziała kobieta miłym głosem, głaszcząc go lekko po głowie. – Możesz już iść.
- Dziękuję. – wymamrotał blondyn, przyciskając nadal piekącą rękę do piersi i wychodząc z gabinetu pielęgniarki. 
      Tuż obok drzwi stał Sasuke, opierając się plecami o ścianę. Gdy chłopak wyszedł, skierował na niego lodowate, niemal mordercze spojrzenie i ruszył w kierunku wyjścia.
- Zwolniłem już twoją klasę, wszyscy poszli do domu. Zadzwoń lepiej do Kiby, bo się martwi. – rzucił Uchiha, samemu dziwiąc się, że dodał to drugie zdanie. Gdy wpadł z powrotem do pracowni chemicznej i powiedział hołocie, że może już spadać, Inuzuka natychmiast zaczął zadręczać go pytaniami o Naruto. A co najgorsze, wyglądał, jakby naprawdę był strasznie przejęty. Brunet miał szczerą ochotę go udusić za tą sympatię do Naruto. 
- Mhm. – wymruczał chłopiec i sięgnął odruchowo zabandażowaną ręką do kieszeni, ale syknął z bólu. Pech chciał, że zwykł nosić telefon komórkowy w tylnych kieszeniach spodni.
- Nie mogę jej wyciągnąć. – burknął zawstydzony, a nauczyciel aż się zatrzymał. Powoli podszedł do chłopca, przełykając ślinę i spróbował nadać swojej twarz choć odrobinę bardziej surowy wyraz. Nie udało się.
- Gdzie ją masz?
- Z…z tyłu…
      Uchiha wciągnął głęboko powietrze nosem, a jego dłon powędrowała na pośladek chłopca. Szybko wsunął ją do kieszeni, nerwowo szukając komórki i jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, jak głupio musi wyglądać ta sytuacja. Kolejną refleksją była myśl, że tyłek Uzumaki’ego naprawdę jest tak jędrny, na jaki wygląda. Nie mógł się powstrzymać i delikatnie ścisnął jego pośladek, a blondyn zaczerwienił się mocno i postanowił udawać, że tego nie zauważył.
     Brunet po chwili wydobyl jego komórkę i wcisnął ją chłopcu do zdrowej ręki, nie patrząc przy tym w oczy.
    „Kurwa…nie potrafisz trzymać łap przy sobie, zboczeńcu?” – pomyślał, wymierzając sobie mentalnie policzek. Albo nawet i dwa. Jeszcze tylko brakuje, żeby chłopak oskarżył go o molestowanie. 
- Zadzwoń też do rodziców. – burknął sucho, otwierając drzwi wejściowe. Przytrzymał je przez chwilę, dopóki Naruto nie wyszedł na dwór. – Czekam przy samochodzie. 
     Zbiegł z gracją po schodach, zostawiając chłopca na ich szczycie i kierując swoje kroki w stronę parkingu, gdzie czekało jego czarne auto. Miał tylko szczerą nadzieję, że nie będzie znowu całe w wyznaniach miłosnych, namazanych różową szminką. Myślał, że ostatnim razem zapadnie się ze wstydu pod ziemię, gdy odwoził auto do myjni. Zrobił to naturalnie bardzo wczesnym rankiem, gdy na ulicach jest mało osób, a dzień wcześniej do domu wracał autobusem. Nie miał zamiaru chwalić się w mieście „sympatią” swoich uczennic. Już wystarczyło, że facetowi z myjni niemal oczy wyszły na wierzch, gdy czytał, co panna Haruno chętnie by mu zrobiła, gdyby byli sam na sam. 
     Uzumaki wybrał numer KIby i przyłożył telefon do ucha. Psiarz odebrał już po drugim sygnale.
- Naru? Wszystko w porządku, jak sie czujesz? – rzucił od razu zaaferowanym tonem.
- Taak, w porządku. Jadę zaraz do szpitala. Ręka trochę piecze, ale przeżyję. – zaśmiał się niebieskooki.
- Jedziesz do szpitala? Mama po ciebie przyjechała?
- Nie, Żyleta mnie odwiezie.
     Po drugiej stronie zapadła na kilka sekund cisza.
- Aha. – mruknął w końcu Kiba. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał u niego jakoś bardziej przechlapane…
- Bardziej już się nie da! – odparł ze śmiechem Naruto. – Kotku, muszę kończyć. Kazał mu zadzwonić jeszcze do rodziców.
- Dobra, trzymaj się… i nie kotkuj mi tu! Wiesz, że nie cierpię kotów.
- No to do zobaczenia, szczeniaku. – prychnął rozbawiony blondyn i rozłączył się.
     Już w drodze na parking wybrał numer pani Kushiny i najpierw został zmuszony do wysłuchania poczty głosowej. Zadzwonił jeszcze raz, a kobieta odebrała dopiero po czwartym sygnale.
- Co jest, synku? Jestem trochę zajęta…
- Mamuś, wypadek miałem…
- JAKI WYPADEK?! – wydarła się przerażona kobieta, a w tle dało się słychać jakich brzdęk tłuczonego szkła. Prawdopodobnie coś upuściła.
- Mamo, spokojnie, żyję! Na chemii po prostu…no…kwasem się oblałem.
- To Sasuke-sensei nie dał wam rękawiczek? – zapytała tonem nie sugerujacym nic dobrego. 
- Dał, ale ich nie włożyłem… – jęknął chłopak. – Nie miałem pojęcia, że te kwasy są aż tak żrące!
      Kushina westchnęła ciężko, dochodząc do wniosku, że jej syn to absolutne, chemiczne antytalencie. 
- Ale czujesz się dobrze, synku? – zapytała troskliwie. Zwykle była kobietą o żelaznych zasadach, twardą i dosyć surową, ale kiedy działa się krzywda jej maleństwu, błyskawicznie zmieniała się w troskliwą mamusię, gotową zabić każdego, kto ośmielił się przyczynić do cierpienia jego synka. – Nogi z dupy wyrwę temu nauczycielowi… Przyjechać po ciebie, kochanie?
- Nie, nie musisz. Sensei zaraz mnie zawiezie do szpitala.
- Będę tam za…za jakieś pół godziny! – rzuciła i rozłączyła się.
      Uzumaki westchnął ciężko, stwierdzając w myślach, że miał zaszczyt urodzić się jako dziecko kobiety nieobliczalnej. Powoli dotarł do czarnego samochodu chemika i niepewnie wsiadł do środka. Na tylnym siedzeniu zauważył kilka pogniecionych, różowych i błękitnych karteczek. Prawdopodobnie brunet znowu dostał jakieś liściki za wycieraczkę.
- Zapnij pas. – polecił sucho, a blondyn natychmiast wypełnił rozkaz. Miał przynajmniej szczęście, że poparzył sobie lewą rękę, nie prawą. Mógł chociaż jeść w spokoju swoje ukochane ramen, bez konieczności karmienia. 
- Dzwoniłeś do rodziców? – zapytał Uchiha. Naruto nagle ze zdziwieniem stwierdził, że mężczyzna jest trochę przestraszony. 
- Tak.
- I…?
- Moja mama powiedziała, że przyjedzie do szpitala. – mruknął niechętnie, a brunet odpalił auto i ruszył. 
      Jechali przez chwilę w milczeniu, a niebieskooki z uporem wbijał błękitne spojrzenie gdzieś za okno.
- Przepraszam. – szepnął po chwili cicho. Sasuke aż zmarszczył brwi.
- Słucham?
- Przepraszam za…za kłopot. I w ogóle za wszystko. 
      Uchiha odchrząknął cicho. „Za wszystko” czyli w tym przypadku akurat „Za to, że mam już chłopaka. Za to, że nie jestem tylko pana”. Czarnowłosy miał szczerą chęć skopania się za takie myśli.
- W porządku. – mruknął cicho. 
      Zanim zauważyli, wjeżdżali już na parking przed szpitalem, gdzie obok swojego czerwonego forda stała już pani Uzumaki, tupiąc niecierpliwie stopą o chodnik. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz