poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sex telefon 31


    Pierwszym faktem, który przepchnął się przez mój otępiały mózg i utorował sobie drogę do świadomości, był ból. Porażający, piekący i rwący ból w tyłku, jakiego nie czułem chyba jeszcze nigdy, w ciągu mojej dziwkarskiej kariery. Wrzeszczał dosłownie w każdej komórce mojego wielokrotnie zbrukanego, obolałego ciała. Mówię poważnie. Ja się po prostu nie mogę ruszyć.
     Drugim faktem było to, że ja..no właśnie, nie mogę się ruszyć. A powód jest ładny, czarnowłosy, najwidoczniej nadal nieprzytomny i leży na mnie. Mogę stwierdzić też, że jest dość ciężki, choć jego postura wcale na to nie wskazuje. Albo po prostu ja jestem zbyt delikatny.
     Jakby to rzekł Naruto, „delikutaśny”. 
- Neji? – wychrypiałem i aż się przeraziłem. Gardło mam zdarte, jakby oddział Super Zajebistych Budowlańców z „Extreme Home Makeover” postanowił mi zagrać arię na strunie G, używając do tego moich strun głosowych i smyczków, wykonanych z papieru ściernego. Już nie mówiąc o tym, że paskudnie drapie. 
     Nawiasem mówiąc, dlaczego ci robotnicy nigdy się nie brudzą…? Z resztą, nie ważne. Zastanowię się nad tym kiedy indziej, o ile w ogóle to „kiedy indziej” nastąpi.Tak, czy inaczej, mam teraz ważniejsze misje go wykonania. Po pierwsze: zrzucić Hyuugę z siebie. 
     Będzie ciężko.
     Po drugie: wstać. Biorąc pod uwagę ból tyłka, będzie jeszcze gorzej. Spróbowałem zacząć od tej łatwiejszej części, czyli uniosłem ręce, opierając dłonie na boku bruneta. Pchnąłem, ale ani drgnął. Kurwa! Ja nie mam siły na takie manewry.
- Ej, wstawaj… – mruknąłem. Znowu aria na strunie G w wersji z papierem ściernym w roli głównej. 
      To okropne. Czuję się, jakbym miał kaca i mam świadomość, że nawet nie mogłem się upić, by jakoś sobie ulżyć. Westchnąłem i walnąłem z całej siły czarnowłosego w ramię. Ruszył się. Niedużo, ale się ruszył. Hurra! Czyli jednak żyje.
      Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, leżenie pod trupem nie wydaje mi się świetlaną i kolorową perspektywą na przyszłość. Co więcej, leżenie pod trupem, którego wczoraj przeleciałem, choć nie z własnej woli, zakrawa już na nekrofilię.
       Błe…ja jestem zboczony, owszem, nie ukrywam, ale nie mieści mi się w głowie, jak można się pieprzyć ze zwłokami?
       Znowu, dla odmiany, zachciało mi się rzygać. To już chyba u mnie typowe. Cóż…arystokraci mają migrenę, a ja, jako szara dziwka z podrzędnego burdelu, mam tylko napady torsji. Niesprawiedliwe, ale cóż poradzić?
- Gdzie ja…?
- Gdzie jesteś? – wpadłem mu w słowo. – Nie wiem, ale podpowiem za to, że leżysz na mnie.
- Sorry…- wymamrotał, niemrawo zsuwając ze mnie swoje cielsko.
      Dobra, ma ładne ciałko. Seksowne, smukłe i w ogóle. Ale nie w takim stanie i nie wtedy, gdy leży na mnie. 
      Kiedy wykonał już ten skomplikowany manewr, odetchnąłem z ulgą. Dla własnego dobra powinienem zacząć zastanawiać się nad odpowiedzią na jego pytanie. Ale najpierw trzeba wstać. Podparłem się rękoma o podłogę, zauważając, że jest biała. Chyba ją już skądś znam… Panika uszczypnęła mnie boleśnie w tyłek, gdy pomyślałem, że znowu możemy być w ciężarówce, ale zaraz doszedłem do wniosku, że się jednak pomyliłem. Nic nie szumi, nic się nie kołysze, a poza tym, podłoga w aucie była ciemna. Wniosek? Na szczęście, jeszcze nas nigdzie nie wywożą.
      Jeszcze.
      Cholera…muszę znaleźć telefon. Po prostu MUSZĘ, koniecznie! Konan mi nie pomoże…Sasori chyba też nie. Może Pain…?
      Tak, na głupszy pomysł nie mogłem już wpaść. Nie patrzcie się tak na mnie. Tępota odziedziczona po mamusi, wraz z wrodzonym kurewstwem.    
      Okey…zastanówmy się. Biała podłoga. Ściany też są białe. Materace, niski stolik, krzesła… czyli jesteśmy w naszym mini-psychiatryku bosko. Neji leży obok mnie, również rozglądając się półprzytomnie. Ze złośliwością nie zapomnę dodać, że wygląda lepiej ode mnie. Nic w tym dziwnego. Banda idiotów uznała, że skoro on może mieć AIDS, po co ryzykować? Lepiej zgwałcić biednego, zdrowego Gaarę, tak, żeby nie mógł wstać.
- Gaara… – usłyszałem ochrypły szept. – Jak się czujesz?
- Cudownie. – prychnąłem. Ach, nastała era złośliwości i sarkazmu.
      Nie wiem, dlaczego, ale mam czasami coś w rodzaju napięcia przedmiesiączkowego. Zwłaszcza wtedy, gdy mam zły humor, albo coś mnie boli. Jestem wredny, pyskaty, opryskliwy dla wszystkich i wybitnie nieuprzejmy, zwłaszcza dla starszych pań w środkach komunikacji miejskiej. 
     Teraz chyba dopadł mnie taki właśnie stan. 
      Siłą powstrzymałem chęć, by strącić z ramienia dłoń, którą tam położył. Niby w geście współczucia i pocieszenia. Phie. Niech się lepiej cieszy, że ma dupę całą i … nie koniecznie zdrową. Ale, w każdym razie, całą. Ja nie mam tej przyjemności. Zacząłem na serio martwić się, że zrobili mi coś z jelitami.
      Słyszałem, że podobno można je przebić…Rany. Przecież to takie wszystko w środku delikatne…! A co jeśli oni mi zbiorowo zniszczyli tyłek? Osz. Kurwa. Jego. Mać.
      Odgoniłem od siebie wizję noszenia do końca życia pampersów. I zero seksu. Co za hańba…już wolę umrzeć!
- Boli cię coś? – zapytał z troską.
       Zgubiłeś mózg, Hyuuga?
- Nie, wcale. – wycedziłem lodowato, mrużąc oczy. Odsunął się. – Zgwałciło mnie tylko kilka wielkich bydlaków. Czuję się wspaniale.
- Przepra…
- Nie przepraszaj! – teraz już wrzeszczałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. – Przecież to nie TWOJA wina, że Hidan wepchnął mi kutasa w dupę bez ostrzeżenia!
- Ale ja…
       Obrzuciłem go pogardliwym spojrzeniem.
- Ale ty co?
       Zacisnął wojowniczo szczęki, a w jasnych oczach zapalił się dziwny błysk. Nie, nie poczułem winy, nie zrobiło mi się głupio, nic z tych rzeczy. Jestem na to teraz zbyt wkurwiony i rozżalony. Szczerze, to mam ochotę coś po prostu wziąć i rozwalić na śnieżnobiałej ścianie, a potem wyć tak długo, aż oniemieję do końca. 
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. – syknął, marszcząc ciemne, cienkie brwi.
- Bo co?
       Kurwa, to brzmi jak kłótnia mało sprytnych szczeniaków. Ale trudno. Nawet mi to odpowiada, mimo że to JA, starszy i, teoretycznie, mądrzejszy, zacząłem. On to ciągnie dalej. Brakuje tylko, żebyśmy się zaraz wzięli za łby i pogryźli.
       A propos…nie mamy kajdanek. Chyba nasza kochana organizacja świrusów z średnią arytmetyczną IQ oscylującą gdzieś między pantofelkiem pierwotniakiem, a amebą, stwierdziła, że nie będziemy w stanie ruszać rękami. 
       Ich błąd.
       Właśnie miałem entuzjastycznie, mimo kurewskiego bólu w dolnych partiach ciała, rzucić się na długowłosego i wyrwać mu te lśniące kudły z pustego, choć ładnego łba, gdy wtem srebrzyste, gładkie jak lustro, automatyczne drzwi otworzyły się z cichym szelestem. Odwróciłem w tamtą stronę głowę, uśmiechając się do wchodzącej Konan i jakież było moje zdziwienie, gdy doszedłem do wniosku, że wcale nie niebieskowłosa postanowiła nas odwiedzić.
       Do środka wszedł lekkim, sprężystym krokiem doktor Shiranui, alias Genma, żując w ustach nieodłączną igłę. Po co mu ona?
- Cześć, chłopaki. – przywitał się z przesympatycznym uśmiechem. – Jak tam samopoczucie?
- Żartujesz sobie z nas? – warknąłem, zaciskając pięści. Nie, nie jestem w nastroju do jego luzackich odzywek, postawy „Wszystko Mi Wisi, Ale Jest Pozytywnie”, srebrnej igły w ustach i delikatnego, miłego uśmiechu na ładnie wykrojonych ustach.
      Zaraz mu wyrwę z mordy tą igłę i wbiję w mózg. Przez nos. Albo ucho. Albo jedno i drugie. Po prostu rzucę się na niego i zacznę dziabać, gdzie popadnie. 
- Skąd, pytam zupełnie poważnie. – odparł faktycznie poważnym, choć przyjaznym tonem, kładąc zgrabną dupę na materacu. Neji nie spuszczał z niego bacznego spojrzenia. Wydaje mi się, że on go już od początku nie lubił. 
      Mały gówniarz. Shiranui jest całkiem fajny, gdyby nie to jego zbyt naturalne podejście do sprawy. I nawet to, że czasami udaje mu się…no dobra, bardzo często udaje mi się walnąć dziwną kwestię, wcale nie jest powodem, by gapić się na niego, jak na puszkę Pandory, Anioła Śmierci, Zwiastuna Apokalipsy, Źródło Wszelkich Trosk, Chorób i…
      Ups.
      Moje przytępione, nieliczne zwoje w mózgu nareszcie skojarzyły pewien fakt. Badania. Badania Hyuugi, ściślej mówiąc. Jeśli Genma tutaj jest, to oznacza, że już zostały wykonane. Co więcej, zamierza nam przekazać nowinę, dobrą, lub złą. 
- Co tutaj robisz? – wykrztusił brunet, a szatyn uśmiechnął się leniwie i położył na materacu.
- Wygodne to nawet. – stwierdził wesoło, patrząc w sufit. – Nie kojarzy wam się tutaj trochę wystrój ze szpitalem?
- Tak. – odparliśmy na raz i spojrzeliśmy na siebie z ponurym rozbawieniem.
     Ja się jeszcze pięć minut temu chciałem na niego rzucić? No cóż, przeszło mi.
     Na razie. 
- Przyszły… – zaczął Neji i zbladł gwałtownie. Odchrząknął cicho i splótł palce dłoni, które drżały niebezpiecznie. 
- Wyniki? – mruknął leniwie lekarz. – Przyszły.
     Rany, ten facet strasznie mi przypomina Shikamaru, choć jest chyba nieco bardziej pozytywnie nastawiony do egzystencji. Tak, czy inaczej, przypuszczam, że właśnie dlatego zrobił na mnie takie wrażenie. Chyba mam jakiś pociąg do leniwców.
     Przecież one mają ćmy w sierści…i algi…fuj. 
     A propos, słyszałem, że leniwce tak naprawdę, w ogóle nie śmierdzą. Nie wiem, jak to możliwe, przecież mają w futrze kupę różnego świństwa i tak dalej…
- Negatywny. – dodał beztrosko Shinanui, unosząc się na łokciu.
     Neji wstrzymał oddech.
- To…to znaczy…- wykrztusił. W jego jasnych oczach doskonale widać łzy.
- …że jesteś zdrowy. – dokończył za niego uprzejmie lekarz. 
     Mówię wam, nie macie pojęcia, jak wygląda człowiek, któremu nagle zdjęto z serca ogromny ciężar. Hyuuga odetchnął głośno i uśmiechnął się, ocierając łzy wierzchem dłoni. Mężczyzna litościwie podał mu chusteczkę higieniczną, pachnącą truskawkami.
      Skrzywiłem się. Od wczoraj nienawidzę truskawek.
- Prześpijcie się na razie. – polecił facet, wstając. – To znaczy…chodziło mi o sen, a nie o jakieś ekscesy.
       Obaj, jak na komendę, spłonęliśmy rumieńcem. Dopiero teraz zaczęło do nas docierać to, co stało się wczoraj. I, wierzcie mi, wcale nie jest to komfortowa myśl. Że, no…przeleciałem go. Nie miałem na to wpływu, ale jednak, fakt pozostaje faktem.
       Pieprzyłem się z nim. Albo raczej JA JEGO. 
       Mam się śmiać, czy płakać?
       W sumie, dobrze, że to ja byłem na górze. Jeszcze tego brakowało, by gwałcił mnie trzy lata młodszy dzieciak. Co z tego, że jest wyższy i wygląda na starszego oraz dojrzalszego? Dzieciak to dzieciak. Rzekłem. 
- Później wpadnę i zobaczę, co Hidan wam zrobił. – westchnął ciężko. – A na razie paciorek i lulać.
      Taa… Nam nawet litania do Bożego Miłosierdzia nie pomoże.
                        
                                                                             ~~~                
      Znowu dyskretna, ale znacząca wibracja. Znów telefon, tym razem po południu. Pain nacisnął zieloną słuchawkę, zgodnie ze swoim zwyczajem podchodząc do okna. Lubił patrzeć na deszcz wtedy, gdy rozmawiał z kimś telefonicznie.
      A jeśli rozmawiał twarzą w twarz, lubił widzieć łzy. 
- Słucham? – odezwał się chłodno, ale uprzejmie. Dość formalnie, bez zbytniej poufałości. Zawsze w ten sposób postępował z klientami. Bardzo im to odpowiadało. Spokój, dyskrecja, ciche, jasne warunki. Gwarancja udanej sprzedaży.
- Co z towarem? – zapytał N, darując sobie jakiekolwiek „dzień dobry”. 
- Już jest na miejscu. – powiedział, siadając na parapecie. Dłonią dotknął szyby. Szkło było zimne, lekko zaparowane przez jego oddech w miejscu, gdzie niemal dotykał go ustami. Wydawało się być jakby wilgotne, jednak to tylko złudzenie. Okna w tym domu były bardzo szczelne.
- Kiedy mogę go odebrać? – padło następne pytanie. Rzeczowe, konkretne, wypowiedziane zdecydowanym, choć młodym i bardzo miękkim w barwie głosem.
     Klient widocznie nie był wcale nikim starym…jakby to miało jakieś większe znaczenie. Ważne, że płacił. I ważne, że stosował się do niepisanych reguł i warunków. 
- Jutro. – odrzekł rudy z zadowoleniem.
     Nabywcy lubili właśnie takie odpowiedzi, a on lubił ich udzielać. W określonych kręgach wiadomo było, że Akatsuki działa szybko, cicho, czysto i skutecznie. Takie opinie pochlebiały mu, podobnie jak uznanie klientów. 
- Doskonale. – odparł rozmówca ukontentowanym głosem.  Rudzielec pozwolił sobie na lekki, nieco kpiący uśmieszek, którego klient i tak nie zobaczył. Z delikatnie zaparowanej szyby spojrzała na niego jego własna twarz, blada, z mnóstwem kolczyków i tym chłodnym uśmiechem. 
     Zrobił sobie te kolczyki, bo Konan kiedyś stwierdziła, że byłoby mu ładnie z jakimś piercingiem. Najpierw były te dwa w dolnej wardze. Potem zrobił sobie te w nosie, które kosztowały go mnóstwo mordęgi i piercera i bólu, który grzecznie znosił, bo niebieskowłosa uważała, że wygląda ślicznie. A później dorobił sobie do kompletu kolczyki i sztangi w uszach. 
      I sam musiał przyznać, że wygląda w nich bardzo atrakcyjnie. 
- Jak umówimy się co do odbioru należności i towaru? – spytał N. 
- Przyjedziesz sam, pod adres, który ci wskażę. To będzie opuszczony magazyn, za Londynem, tuż przy Tamizie. Podam dokładną lokalizację, nie zabłądzisz. Pieniądze mają być w walizce, którą odbierze jeden z moich ludzi. Wtedy przekażemy ci towar.
- Mam jeden warunek. 
       Ciemnoniebieskie, intrygujące oczy lidera Akatsuki zwęziły się podejrzliwie.
- Słucham?
- Towar ma być w zasięgu mojego wzroku. Jeśli będę go widział, przekażę pieniądze, tak, jak powiedziałeś. Potem Gaara trafia do mnie. 
       Rudy milczał przez chwilę, kalkulując wszystko w myślach. Nie wyglądało podejrzanie. Wręcz przeciwnie, każdy normalny na miejscu N. zrobiłby tak samo. W gre wchodzą tu naprawdę duże pieniądze, zawsze też nabywca mógł zakładać, że mafia zabierze forsę i zwieje razem z towarem. Zwykłe środki ostrożności.
- Zgoda. – odrzekł po kilkunastu sekundach. 
       Zaraz potem odpowiedział mu miarowy sygnał zakończonego połączenia.

                                                                      ~~~  
      Genma, zgodnie z zapowiedzią, przyszedł później. Przekonałem się też, że słowo „później” ma u niego naprawdę szeroki zakres. Wskazówki na jego roleksie pokazywały kilka minut po dwudziestej drugiej, ale dobra, nie będę robić pretensji.
      Przytargał też ze sobą sprzęt. Przebadał nam tyłki (bolało, a jakże), posmarował tą łagodzącą, nieco chłodną maścią na szybsze gojenie i coś zaczął gadać. Niespecjalnie chciało mi się go słuchać, ale na dźwięk słowa „klient” momentalnie się ożywiłem. 
- Co?! – wrzasnąłem niemal natychmiast, podrywając się na materacu do siadu. Ałaaa…
- Ostrożnie, masz nieco obtarte ścianki odbytu. – powiedział spokojnie.
     NIECO OBTARTE? Człowieku! Boli, jakby czołg mi lufę w dupę wepchnął i wystrzelił!   
- Co z tym klientem?
- Jutro zostaniecie dostarczeni. 
     Ju…ju…JUTRO?! A…ale… Rany boskie. Shikamaru miał nas uratować! Do kurwy nędzy, co on robi?! 
- O której? – padło suche pytanie z ust Neji’ego,
- Wyjeżdżacie stąd rano, około dziesiątej, z tego co wiem. Wcześniej jeszcze do was wpadnę. – odparł lekarz.
     Jego uśmiech wygląda dziwnie pokrzepiająco. Jakby coś planował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz