piątek, 21 grudnia 2012

Oneshot – Zemsta ma smak krwi (ItaShika


     Delikatny wiatr naruszył święty spokój liści konohańskich drzew sprawiając, że zaszeptały cicho z oburzenia. Zaraz potem umilkły speszone, napotkawszy okrutne spojrzenie czerwonych tęczówek, otoczonych gęstymi rzęsami.

        Itachi uśmiechnął się kpiąco, widząc wartowników przy bramie, którzy najzwyczajniej w świecie spali, olewając służbę i fakt, że jeden z członków Akatsuki właśnie bez problemów wchodzi do wioski z zamiarem zamordowania pewnej osoby. Był nastawiony raczej na walkę z heroicznymi obrońcami osady, ba, chciał nawet użyć swojego Mangekyo Sharingana, ale okazało się to nie potrzebne. Jak to bywa w bogatych, spokojnych krajach, ludzie zapomnieli już co to znaczy niebezpieczeństwo i wojna. Nikt już tutaj nie przychodzi małymi oddziałami z wrogich wiosek i nie morduje cywilów, więc nie ma czego się bać. Teoretycznie.

         Przeszedł powoli obok śpiących strażników, powstrzymując chęć naplucia na nich. Nie o taką Konohę walczył. Wybił cały klan z rozkazu Sandaime po to, aby Wioska Liścia była silna i niepokonana, a nie przeżarta od środka korupcją i lenistwem.

         Jego czarny płaszcz, ozdobiony wizerunkami czerwonych chmur łopotał na wietrze jak skrzydła nietoperza, gdy przemierzał dobrze znane sobie ulice. Spędził tu w końcu całe dzieciństwo i jakkolwiek na to nie spojrzeć, Konoha była jego domem. Była. Zawahał się chwilę przy skrzyżowaniu, ale poszedł w prawo, nadrabiając drogi. Wiedział, że znacznie bliżej byłoby przejść obok dzielnicy Uchiha, ale jakoś nie ciągnęło go w tamtym kierunku. Nie miał ochoty widzieć wszędzie wachlarzy Uchiwa, śmiejących się z niego i krzyczących czerwienią, którą sam rozlał.

          Nagle poczuł, że bardzo chciałby zobaczyć jednak swojego braciszka, więc odwrócił się i poszedł jednak w stronę rezydencji swojej rodziny. Sasuke nadal tam mieszkał, sam, w wielkim, pustym domu. Kiedyś,, gdy był jeszcze mały, strasznie bał się ciemności i burzy, więc zawsze wtedy przychodził spać do starszego brata, a on wtulał twarz w jego kruczoczarne włoski i zasypiał, tuląc go do piersi i zapominając o swojej misji.

         Po kilkunastu minutach marszu zobaczył dom, w kórym się wychował. Nadal pamiętał, jak Mikoto zawsze stała na ganku, patrząc jak wychodził do szkoły i machała do niego torebką z drugim śniadaniem, gdy zapomniał go wziąć. Podszedł bliżej i wspiął się na parapet pokoju swojego brata, zaglądając przez okno do środka.

         Tak jak się spodziewał, leżał zakopany w pościel, tuląc do siebie poduszkę. Ten widok tak go rozczulił, że wykonał szybko kilka pieczęci i bezszelestnie uchylił okno, po czym wskoczył do środka. Przeszedł kilka kroków, przeklinając skrzypiącą podłogę i usiadł na brzegu łóżka, przesuwając delikatnie palcami po włosach Sasuke. Były teraz trochę dłuższe, ale nadal pozostały miękkie w dotyku.

- Bardzo chciałem, żeby Hidan cię poznał. – szepnął cicho, wzdychając.

           Hidan.

           Wyciągnął z kieszeni na piersi srebrny wisiorek na długim łańcuszku, przedstawiający trójkąt w kole. Dostał go od szarowłosego dzień przed jego śmiercią, tuż po ich wspólnej nocy. Z jego czerwonych oczu wypłynęły łzy, spływając po bladej twarzy i wsiąkając w materiał czarnego płaszcza. Otarł je stanowczym ruchem ręki i wstał, po czym wyszedł z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Zeskoczył z parapetu, opadając miękko na nieskoszoną trawę i puścił się biegiem, kierując w stronę domostwa państwa Nara.

          Zapłacisz mi za to, Shikamaru, pomyślał, ściskając w dłoni srebrny wisiorek tak mocno, aż popłynęła krew.

          Kiedy wstąpił do Akatsuki bez jakiejkolwiek motywacji do dalszego życia, to Hidan się nim zaopiekował. Rozumiał go jak nikt inny i nie nakłaniał do zwierzeń, gdy nie miał na to ochoty. Czasami po prostu siedzieli, obejmując się i wspólnie milczeli. Po pewnym czasie Uchiha zdał sobie sprawę z tego, że szaleje na punkcie fioletowookiego i myślał, że wysadzi siedzibę z radości w powietrze, gdy jashinista oświadczył, że odwzajemnia jego uczucia. Nadal pamiętał ich wspólne noce i poranki, gdy budzili się speceni w czułym uścisku. Hidan uczył go cierpliwie wszystkiego, sprawiając, że każdy dzień w jego towarzystwie nabierał jakiegoś dziwnego uroku. A ten szczyl Shikamaru ośmielił się bezczelnie zabrać mu jego promyczek. Jego słoneczko. Zapłaci za to.

           Dotarł pod dom chłopaka i zaczął po kolei zaglądać we wszystkie okna. Tylko w jednym paliło się światło, wyglądało na to, że jego rodzice wyszli. Tym lepiej. Szybko rozprawił się z zamkiem i pchnął drzwi, uśmiechając się z satysfakcją, gdy uchyliły się zapraszająco.

          Przedpokój był pogrążony w półmroku, więc musiał uważać, aby nie wpaść na zdradziecko ustawiony stojak na kurtki, tylko czekajacy, aż się o niego potknie. Nic z tych rzeczy. Minął niebezpieczny obiekt i bezszelestnie ruszył wgłąb domu.

          Z salonu dobiegały dźwięki romantycznej, nastrojowej muzyki oraz zapach gorącego spaghetti i różanych świec. Zajrzał przez szparę w drzwiach, a na jego twarz wpłynął okrutny uśmiech. Shikamaru właśnie obsypywał czerwonymi płatkami róż kanapę i podłogę, zasuwał dokładnie zasłony i po raz setny poprawiał ułożenie talerzy na stole. Miał na sobie tylko aksamitną muszkę, koronkowe, czarne bokserki i przypięte do nich kabaretkowe pończochy. Na jego udach wdzięczyły się czerwienią koronkowe podwiązki.

          Itachi nacisnął klamkę.

- Kiba, już jesteś? Miałeś przyjść za pół godz…- chłopak urwał, widząc, kto wszedł na teren jego domu.

- I..Itachi Uchiha! – wyszeptał, odsuwając się pod ścianę. Brunet podszedł do niego powoli, niedbałym ruchem.

- Owszem. Przypuszczam, że twoja porażająca inteligencja podpowiada ci, jaki jest powód mojej wizyty? – uniósł brwi i zachichotał okrutnie. Nara zbladł i przełknął nerwowo ślinę.

          Oczywiście, że wiedział. W największych wioskach krążyły plotki o romansie Uchihy z Hidanem, a on nabrał pewności, że są prawdziwe, gdy szarowłosy umierając wyszeptał imię sharinganowca. Przypuszczał, że Itachi przyjdzie się mścić.

- Czego chcesz? – zapytał drżącym głosem, ukradkiem wyciagając ze skrytki w ścianie kunai. Brunet błyskawicznie przyskoczył do niego i wyrwał mu broń z ręki, zaciskając boleśnie dłoń na jego nadgarstku. Chłopak jęknął z bólu.

- Najpierw chciałem cię tylko zabić. – wyznał Uchiha. – Ale teraz uznałem, że warto się z tobą przed tym zabawić. – dodał, prześlizgując wzrokiem po perwersyjnym odzieniu szatyna.

          Rzucil go brutalnie na podłogę, wymierzając solidny kopniak ciężkim butem. Shika zajęczał z bólu, a z jego oczu popłynęły łzy.

- Puść mnie. – poprosił szeptem, usiłując zebrać się z podłogi. Uniemożliwiły mu to silne ramiona, przyciskające go do podłoża.

- Nie ma mowy! – warknął, uderzając szatyna z pięści w twarz. Nara skulił się pod ścianą i wypluł trochę krwi na jasne panele. Zaczął krzyczeć z rozpaczliwą nadzieją, że ktoś na ulicy go usłyszy.

- Zamknij się, suko. – prychnął Itachi, zrywając jego koronkowe bokserki ze zgrabnych bioder i wpychając je chłopakowi do ust, tłumiąc tym samym jego wołanie o pomoc. Boleśnie uszczypnął go w męskość, a ten szarpnął się i zapiszczał jak mała dziewczynka, wybuchając jeszcze głośniejszym szlochem. Shika niemal krztusił się własną śliną i łzami, miał nadzieję, że Kiba jednak postanowi przyjść wcześniej i go uratuje, jednak nie wyglądało na to, aby pan Inuzuka choć raz postanowił się nie spóźnić. Jeleń wyciągnął dłoń i spróbował chwycić nią leżący nieopodal kunai, ale Uchiha był szybszy.

- Do czego ci ta zabaweczka? – spytał, siadając chłopakowi na biodrach i obracając leniwym gestem broń między palcami. – Uważaj, jeszcze możesz się nią skaleczyć.

          Brązowe oczy chuunina rozszerzyły się w przerażeniu, gdy ostrze noża bez ostrzeżenia prześlizgnęło się po jego skórze, zostawiając czerwoną rysę, z której natychmiast zaczęła wypływać krew. Itachi zaśmiał się upiornie.

- A nie mówiłem, że się skaleczysz?

          Zaczął dźgać chłopaka kunaiem we wrażliwie, odsłonięte części ciała, słuchając jego jęków pełnych bólu. Chwycił go za włosy i grzmotnął z całej siły jego głową o podłogę, aż zadzwoniły długowłosemu zęby. Poczuł metaliczny smak zbierającej się w ustach krwi, którą zaczął się dławić. Zacharczał rozpaczliwie, walcząc z czerwoną cieczą, wdzierającą mu się do gardła, a wtedy Uchiha wyciągnął mu z ust bokserki. Z ulgą wypluł krew, rozpaczliwie nabierając powietrza do płuc.

- To dopiero początek. – oświadczył Itachi z szerokim uśmiechem na ostach i po raz kolejny zamachnął się nożem, celując tym razem w twarz. Zostawił na twarzy chłopaka długą, poszarpaną, ociekającą posoką szramę, biegnącą od łuku brwiowego, aż do podbródka. Czarnowłosy roześmiał się, słysząc jego rozpaczliwy wrzask. Nara wpadł w prawdziwą histerię, gdy zdał sobie sprawę z tego, że widzi tylko na jedno oko.

- Uuups, coś ci wypadło. – zachichotał radośnie Ita, dwoma palcami unosząc gałkę oczną, smętnie dyndającą na strzępku nerwów. Shikamaru poczuł mdłości i zwinął się w pół, wymiotując. Zaraz też jego twarz została dociśnięta do „zwrotu podatkowego” żołądka.

- Zliż to. – wysyczał mu do ucha Uchiha. Shikamaru zaczął szlochać, ale posłusznie zlizał szczątki swojego śniadania i obiadu, po czym zwymiotował ponownie.

         Łasica odwrócił go przodem do siebie i znowu zaczął bawić się nożem, kreśląc na jego ciele różne wzory. Krew była dosłownie wszędzie, pokryła czerwienią podłogę, wykwitła nawet na ścianach, znacząc je szkarłatnymi plamkami. Shikamaru miał szczerą nadzieję, że zaraz zemdleje z powodu jej niedoboru i nie będzie musiał czuć tego bólu. Każdy jego nerw wył wniebogłosy, czekając na rychły koniec egzystencji, a tym samym i cierpienia.

- Ładnie? – zapytał przesłodkim głosem Itachi, pokazując mu swoje dzieło, jakim był napis „SUKA” wyryty na jego własnym brzuchu. Shika poczuł zawrót głowy.

- Pytałem, czy ładnie? – warknął Uchiha, uderzając go z otwartej dłoni w twarz.

- Pięknie…- wychrypiał chłopak, modląc się o ratunek albo śmierć. Byle tylko ten psychopata dał mu spokój.

         Itachi widocznie zadowolony z odpowiedzi rozpiął swoje spodnie, wydobywając na zewnątrz swoją stojącą męskość. Długowłosy był już kompletnie nagi, nie licząc czerwonych podwiązek i poszarpanych, zakrwawionych kabaretek. Członek Akatsuki zdjął swoja koszulę i przywiązał nią chłopaka do stolika, tak jakby nie widział, że ten i tak nie może się ruszać.

- Zaczekaj tu na mnie, skarbie. – zachichotał i poszedł gdzieś wgłąb domu.

          Shikamaru oddychał spazmatycznie, nasłuchując. Po głuchej ciszy wywnioskował, że Uchiha poszedł do piwnicy. Po kilku minutach jednak usłyszał jakieś dziwne warczenie. W pierwszej chwili pomyślał, że Itachi poszedł po jakiegoś psa, w drugiej, że jakiś sąsiad właśnie wyszedł skosić trawnik.

          Przy trzecim podejściu zaczął wrzeszczeć, gdy czarnowłosy z szałem w oczach i włączoną piłą mechaniczną w rękach szedł w jego stronę. Na ramię miał zarzuconą torbę, którą położył przed sobą i wyłączył sprzęt.

- Błagam, puść mnie…- chlipnął Shikamaru, nadal nie mogąc stracić przytomności.

- Ani mi się śni. – oświadczył Ita i otworzył z torby. Wyciągnął z niej młotek i zaczął bezlitośnie okładać jego ostrzejszym końcem najwrażliwsze miejsca na ciele chłopaka. Po chwili był już spuchnięty i szkarłatno-sino-fioletowy, a łasicowaty chichotał jak upior. Wyciągnął tasak kuchenny i odwiązał z irytującym brakiem pośpiechu ręce chłopaka.

- O ile mi wiadomo, własnie tymi łapkami zamordowałeś mojego Hidana, prawda? – zamruczał słodkim głosem i zaczął po kolei odcinać chłopakowi palce. Krew tryskała z kikutów jak jakaś brutalna karykatura fontanny barcelońskiej, do wtóru krzyków ofiary. Czerwonooki zaśmiał sie głośno i zaczął wpychać mu do ust odcięte palce, ignorując protesty chłopaka. Shikamaru wypluł je, ponownie zwracając treść żołądka.

- A teraz zajmiemy się przyjemniejszą częścią programu. – oznajmił kat i brutalnie wtargnął penisem w jego wnętrze, od razu poruszając szybko biodrami. Czuł jakąś chorą euforię wynikającą z dręczenia chłopaka. Mocno dopychał, delektując się jękami bólu i wszechobecną krwią, która zmieszała się z jego nasieniem, gdy w końcu doszedł. Z niechęcią zauważył, że Nara zemdlał.

          Westchnął i wyciągnął pigułkę wzmacniającą, po czym wsadził ją ofierze do ust. Specyfik rozpuścił się, dostarczając organizmowi dawki energii, a Shikamaru otworzył oczy.

- Na kolana, ale już. – rozkazał Itachi, wstając. – Liż.

           Łzy płynęły ciurkiem po policzkach szatyna, ale posłusznie zaczął zlizywać z jego penisa mieszankę własnej krwi i kału oraz jego spermy, krzywiąc się z obrzydzenia. W pewnym momencie ugryzł go, a czarnooki wrzasnął i uderzył go w twarz.

- Ty suko!

           Wyciągnął z torby małe dłuto i młotek, po czym rzucił chłopaka na ziemię i usiadł mu na torsie. Silnym uściskiem unieruchomił jego głowę, po czym kilkoma szybkimi ruchami wybił jego zęby. Posypały się na okrwawioną podłogę jak zagubione, białe perełki.

- Teraz ssij. – polecił Itachi, wpychając siłą męskość do jego ust. Shika niechętnie zaczął lizać, czując w ustach obrzydliwy smak jego nasienia i swojej krwi.

- To co, jelonku, powtórka z rozgrywki? – zaśmiał się czarnowłosy i rzucił go na kolana tyłem do siebie, po czym bez ostrzeżenia ponownie zaczął penetrować jego wnętrze, rozkoszując się posoką płynącą z otarć i jego krzykami pełnymi bólu. W końcu doszedł, znowu brukając jego ciało swoją spermą.

- Plosse…zabij mnie, psestań mnie męcyć… – szepnął przez łzy Shikamaru, czując pulsujące igły bólu w bosłownie każdej części swojego ciała.

- Niestety chyba muszę odmówić. – prychnął Itachi i wyciągnął z torby lutownice. Chłopak widząc ją spróbował uciec, ale ten chwycił go za bodra, przysuwając do ciebie.

- Gdzie mi uciekasz? Nie podoba ci się moja zabaweczka? – zachichotał i zaczął przypalać sutki chłopaka, marszcząc nos, gdy dotarł do niego swąd palonego mięsa. Przeniósł swoją „zabaweczkę” na czubek męskości chłopaka, który również zaczął przypalać. Shikamaru dziwił się, dlaczego nikt jeszcze nie usłyszał jego wrzasków.

          Już myślał, że Itachi po prostu weźmie piłę i skończy z nim raz na zawsze, ale Uchiha wyciągnął pędzel malarski, znaleziony w piwnicy i zaczął rozmazywać krew wokół niego jak farbę, malując nią coś w rodzaju koła z trójkątem w środku.

- Pomyślałem, że ty też będziesz ofiarą dla jego boga. – stwierdził, rzucając pędzel w kąt. Nara szlochał i drżał na całym ciele, gdy czarnowłosy z szalonym błyskiem w oczach wydobył z torby flakonik kwasu siarkowego. Jego rodzina zajmowała się tworzeniem lekarstw, więc ten specyfik w ich domu był niezbędny.

         Brunet z chorą radością wylał zawartość naczynia na szatyna, patrząc, jak ten wije się, usiłując zetrzeć wżerający się w ciało kwas. Szkło również wylądowało obok pędza, rozbijając się na kawałki, a Ita po chwili zastanowienia wziął jeden z większych i zaczął nim nacinać poranioną i poparzoną skórę ofiary. Shikamaru błagał o śmierć, a on okazał mu łaskę, włączając piłę i przecinając go centralnie na pół. Krew zaczęła pryskać dookoła, gdy ostrze piły utknęło w kręgosłupie. Wściekły Itachi wyszarpnął narzędzie z jego ciała i patrzył, jak porusza się jeszcze w ostatnich, konwulsyjnych drgawkach.

       Przyjrzał się swojemu dziełu, które leżało na środku okręgu z rozrzuconymi rękami i nogami jak upiorna parodia człowieka witruwiańskiego. Wyciągnął z kieszeni na piersi wisiorek i pocałował go.

- To dla ciebie, Hidanku. – szepnął i wyszedł w ciemną noc.

4 komentarze:

  1. ja pierdole._.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee...czy ktoś tu miał kiepski dzień...?

    OdpowiedzUsuń
  3. BOSKIE *.* Dziwna jestem ale lubie jak leje się krew hehehe ^___^

    OdpowiedzUsuń
  4. Awww kocham takie klimaty *_* opowiadanie cudowne, szukałem takiego po internetach i w końcu znalazłem. Wspaniałe ♥

    OdpowiedzUsuń