sobota, 22 grudnia 2012

Chemia 26



                Tydzień minął spokojnie. Właśnietak można było podsumować te bite siedem dni, spędzonych nad morzem, w raporciedla pani dyrektor, by nie doprowadzić szanownej blondynki do stanuprzedzawałowego. Bo czy szefowa koniecznie musi wiedzieć, że panny Haruno iYamanaka pobiły się w pokoju chemika, który cichaczem wyemigrował na całą noc,unosząc ze sobą poduszkę i nikt nie wiedział, gdzie przebywał aż do rana?
                Czy musi wiedzieć o tym, żetrzeciego dnia Chouji przejadł się tym, co serwowano na stołówce i w efekciewylądował w szpitalu z ciężkim zatruciem pokarmowym? Czy koniecznie musi siędowiedzieć, że podchmielona pani Anko zażarcie kłóciła się z Asumą o godzinierówno drugiej czterdzieści w nocy, wywrzaskując soczyste inwektywy pod adresemnauczyciela? Czy musi wiedzieć, że Gaara dzień później, w ramach zemsty zapobudkę, bladym świtem wstał i wysmarował pastą do zębów wszystkie klamki naswoim piętrze? Wściekły Satorubi rano kazał mu za karę myć zęby na korytarzu,zlizując tą pastę, a rozkaz cofnął dopiero wtedy, gdy rudy Sabaku zacząłinsynuować nieprzyzwoite czynności przy użyciu klamki, a reszta jego kumpliryczała ze śmiechu.
                Odpowiedź jest jasna i klarowna– nie musi. Wystarczą jedynie trzy słowa, które w pełny uspokoją wielkie,dyrektorskie serce. „Tydzień minął spokojnie”. Bo przecież, ostatecznie, nikomunie stało się nic poważniejszego, pensjonat stoi, klamki są już czyste,Akimichi wrócił ze szpitala, a dwie dziewczyny nie odzywają się do siebie.Nawet Sasuke wrócił i wręcz podejrzanie tryska humorem.
                Właściwie, jego humor rośniewprost proporcjonalnie do spadku dobrego samopoczucia u Inuzuki. I za tymwszystkim zdecydowanie stoi pewien blondyn, o czym nie wiedział nikt, poza nimsamym.
                Naruto także był w dobrymnastroju, który przygasał odrobinę tylko wtedy, gdy spojrzał na Kibę. I doszedłdo wniosku, że trzeba będzie koniecznie coś z tym zrobić. Ale nie teraz.Obecnie nie miał na to czasu, zmuszony do pospiesznego wygrzebania się z łóżka,celem zaklepania sobie miejsca w łazience. Sytuacja bowiem prezentowała siętak, że w dwóch, czy trzech przybytkach cywilizacji na piętrze chłopców niebyło ciepłej wody, więc musieli w tempie ekspresowym korzystać z pozostałych.
                Winne, naturalnie, byłydziewczęta, które kąpały się czasami po trzy razy dziennie, wylewając tylewody, że spokojnie afrykańskie miasteczko w samym sercu pustyni mogłoby sobienawet Aquapark dla krokodyli założyć. Gaara wściekał się i prychał pod nosem,żeby myły się w deszczówce i rozpuszczalniku, to łatwiej będzie tapetaschodzić, ale jego teoria miała luki.
                Od przeszło dwóch tygodni wmiejscowości nie było deszczu, a najbliższym miejscem, w którym można byłonabyć rozpuszczalnik, była Castorama. Program wycieczki jednak nie obejmowałkursu po hipermarketach budowlanych, toteż rudy niechętnie, bo niechętnie, ale dzielił się swoją działającąłazienką z resztą paczki.
                Nawet humanitarnie uznał, że towłaśnie on zacznie oszczędzać wodę i mył się razem z Nejim, przez co pan Asumamusiał skoczyć do apteki, żeby kupić sobie coś na uspokojenie. Anko twierdziła,że zna lepsze i tańsze metody, ale nie słuchał jej.
- Nienawidzębab. – prychnął Sabaku, wychodząc z łazienki okryty li i jedynie ręcznikiem,obwiązanym w pasie. Czerwonym, w zielone, kocie łapki. – Pozabijałbym jewszystkie, plastikową łyżeczką…
- Niemarudź. – mruknął Hyuuga, także ubrany podobnie, wychodząc z łazienki tuż zanim. On jako pierwszy zauważył Uzumaki’ego, czatującego pod drzwiami łazienki.Gaara był tak wściekły, że niemal walnął nimi blondyna.
                A przynajmniej, to sobąmanifestował. W gruncie rzeczy był bardzo zadowolony z faktu, że może umyćswojemu brunetowi plecki.
- Cześć,Naruto. – wymamrotał jasnooki, unosząc odrobinę wąskie brwi. Gaara w tym czasiezdążył już niemal przejść, a właściwie przegalopować przez pół korytarza, aleodwrócił się, słysząc imię przyjaciela.
- Naru? –zdziwił się. – Co tu robisz?
- Dla twojejinformacji, próbuję się umyć. Niektórzy robią właśnie to w łazience. – wycedziłnieco rozbawiony niebieskooki, który czatował pod drzwiami już od dłuższegoczasu i, siłą rzeczy, usłyszał co nieco.
- Czy ty micoś sugerujesz, kurduplu?
- I kto tomówi. – parsknął blondyn, wyższy od Sabaku o całe pięć i pół centymetra. – Nicnie sugeruję, tylko zaznaczam, że jesteś strasznie głośny.
- A tylubisz podsłuchiwać. – odparował rudy, hardo unosząc głowę. – Wiesz, to sięnawet jakoś nazywa. Chyba agreksofilia, czy coś w tym stylu. Odczuwaniepodniecenia seksualnego podczas podsłuchiwania stosunku kogoś innego…
- Czy ja ciwyglądam na podnieconego? – prychnął Uzumaki.
                Zielone oczy śmiały się z niegobezczelnie, podobnie jak ładna, ale złośliwa gęba ich właściciela.
- A mamsprawdzić? – zachichotał rudowłosy, ignorując znaczące odchrząknięcie swojegochłopaka.
- Ja teżlubię podsłuchiwać! – usłyszeli rubaszny, męski i znajomy z lekcji japońskiegogłos od strony wylotu z korytarza. Jiraiya zmierzał w ich kierunku, pukając dowszystkich drzwi po kolei, które zaraz też uchylały się, ukazując zdziwione,rozczochrane, zaspane bądź wściekłe oblicza lokatorów. – Choć prawdę mówiąc,bardziej lubię podglądać, chłopaczki. Ale to temat na inną dyskusję. Chciałemwam tylko powiedzieć, że jedziemy dzisiaj na wycieczkę!
- My jużjesteśmy na wycieczce, sensei. – zauważył spokojnie czarnowłosy, wyciągając zręki Gaary własną szczotkę i zaczynając systematycznie rozczesywać długie,wilgotne pasma.
                Jiraiya nie dał się zbić zpantałyku, posyłając mu uśmiech szeroki, jak barki kulturysty. Z pokoju Narutowyłoniła się głowa niezadowolonego Kiby. Wszyscy z mniej lub bardziej niezadowolonymiminami przyglądali się, jak nauczyciel kontynuuję wędrówkę po korytarzu.
- Niewymądrzaj się, Hyuuga. – zaśmiał się, czochrając mu wilgotne włosy. – Jedziemyna taką wycieczkę w wycieczce!
- Jakąwycieczkę, kurwa? – jęknął Sabaku, unosząc wysoko wąskie, regulowane brwi.
                Nie, nie chodził do kosmetyczki,broń Boże. Sam sobie je skubał przed lustrem, nie dalej jak trzy dni temu,wyniośle ignorując chichot Neji’ego.
                Jiraiya skrzywił się. Nie lubił,gdy uczniowie przeklinali, a przynajmniej w rozmowie z nim.
- Szanujjęzyk, szczeniaku. – zachichotał, aczkolwiek z małą nutką groźby w głosie. Tak,że wszyscy odruchowo przełknęli ślinę, mimo, że siwowłosy nauczyciel wciążprzypominał hawajską i znacznie szczuplejszą wersję ogolonego ŚwiętegoMikołaja.  – Chyba nie chcesz, żeby twoirodzice też zaczęli kląć, z tym że na widok twojej oceny z zachowania, hm?
                Gaara miał już na końcu językasoczyste danie główne, składające się z przystawki w formie kilku staranniedobranych wulgaryzmów, ostro posiekanych ripost, z dodatkiem szczypty zdrowejpyskówki, a wszystko to oblane  sosembezczelnego  argumentu, brzmiącym mniejwięcej „Nie jesteś moim wychowawcą i możesz mi…”. Rudy jednak miał na tylerozsądku, by nie podzielić się owym specjałem z jasnowłosym, bo jego wychowawcąbył Sarutobi, a ten znany był z jeszcze bardziej zaciętego oceniania. Już niemówiąc o tym, że stał właśnie na korytarzu i wszystko słyszał.
                Czasem jednak byłoby dobrzetrafić do klasy Anko. Pomijając fakt, że brunetka w ogóle żadnej klasy niemiała, ani razu, bo pani dyrektor w uprzejmych, ale i stanowczych słowachwytłumaczyła całemu gronu pedagogicznemu, z wyjątkiem Mitarashi, że kobieta dotego się nie nadaje.
                Poniekąd miała rację i uratowałatym samym potencjalnych pierwszoroczniaków od ostrej musztry, cotygodniowegowypadu na grilla poza zajęciami i nader częstych niedyspozycji wychowawczyni.
- Powtórzyszteraz grzecznie jeszcze raz to, co chciałeś powiedzieć? – mruknął japonista,unosząc wysoko brwi.
                Zielonooki niemal zazgrzytałzębami.
- Na jakąwycieczkę, sensei? – zapytał w miarę uprzejmym tonem.
- Dolasu!  - krzyknął mężczyzna na cały korytarz.
                Ze swojego pokoju, dzielonegorazem z Choujim, w końcu wynurzył się zaspany i niezadowolony Shikamaru, toczącdookoła znudzonym, ale przy tym bystrym spojrzeniem. Zatrzymał je chwilę dłużejna Sarutobim, z którym, o dziwo, dogadywał się zaskakująco dobrze, zwłaszcza nazebraniach kółka szachowego, na które chodził, po czym westchnął ciężko.
- Popierwsze, do jakiego lasu? – zapytał zblazowanym tonem, czochrając się powłosach, zupełnie tak, jakby jeszcze nie przedstawiały  sobą obrazu nędzy i rozpaczy.
                Był chyba jedynym lokatorem natym piętrze, który nawet nie miał w planach wstać wcześniej, by wziąć prysznic.Nie to, żeby był brudasem i notorycznie się nie był. Po prostu, uważał, że razna jakiś czas można hojniej się opryskać dezodorantem i przetrwać tedwadzieścia cztery godziny do następnego dnia, zamiast walczyć o dostęp dobieżącej wody.
                Ewentualnie, zawsze może pójśćdo dziewczyn. I tak już go uważały za ciotę. Bo w końcu co za mężczyznaposzedłby sam, z nieprzymuszonej woli na kółko szachistów? Tylko ciota.
                Albo po prostu osobainteligentna, posiadająca zainteresowania i, mimo wszystko, chcąca je rozwijać.Ale tego akurat nie zamierzał tłumaczyć tym istotom, dla których najważniejszymwyposażeniem torebki była komórka, szpachelka i fluid.
                To było takie… upierdliwe.
- No, dotego tam po drodze. – zachichotał Jiraiya, widocznie uznając swój plan zawybitnie świetny. – Nie widzieliście? Po drodze, zanim wjechaliśmy do miasta,były całkiem przyjemne lasy. Pojedziemy, pospacerujemy, usmażymy sobiekiełbaski na ognisku…
- Wypijemypiwo. – podsunął Gaara zachęcającym tonem.
- Wypijemypiwo, nazbieramy grzy… – urwał, mrużąc lekko oczy. – Wróć! Bez tego piwa.
                Zielonooki skrzywił sięniechętnie, a Nara uczynił bardzo podobnie.
- Niewiadomo, czy w tym lesie w ogóle są grzyby. Poza tym, rozpalanie ognisk latemjest tu raczej zabronione, choć mogę się mylić. Ma pan mapę?
- Jaką mapę?– zdziwił się Jir. – Po co ci mapa, Nara?
- Nawypadek, gdybyśmy się zgubili. – burknął ponuro Shikamaru, wzruszającramionami. Wystarczyło już, że tamta czwórka się zgubiła, jak dwa pieprzonemałżeństwa podczas miesiąca miodowego, starczy jak na jedną wycieczkę.
                Chociaż… perspektywa zagubieniasię razem z Naruto, gdzieś w ciemnym, pachnącym letnią świeżością lesie, byłaaż nader kusząca.
- Kiedywyjeżdżamy? – zapytał, unosząc brwi.
- Zaraz!
- Aśniadanie? – jęknął Akimichi, wynurzając się z pokoju i przystając tuż obokswojego współlokatora. Nadal miał na sobie białą piżamę w kolorowe misie Haribo.
                Że niby smak radości i takdalej….
- Pal lichośniadanie! – zaśmiał się mężczyzna, odwracając. Włosy powiewały za nim,splątane tuż nad karkiem w niedbały kucyk. Były bardzo długie i Narutopamiętał, że wychowawca tłumaczył im kiedyś na lekcji, dlaczego.  Więcej niestety nie zapamiętał, bo mucha przytablicy była tak interesująca…
- W lesiezjemy śniadanie. – dodał, machając ręką. – Zbiórka za piętnaście minut przedwejściem głównym.
- TAK!
                Wszyscy odwrócili się jak jedenmąż w stronę końca korytarza, gdzie jedne z ostatnich drzwi otworzyły się zhukiem, wypuszczając nader barwną i charakterystyczną postać. Rock Lee znowumiał na sobie ten obrzydliwy kostium, taki sam, jak jego ukochany, uwielbianyguru, czyli nauczyciel wychowania fizycznego, Gai—sensei.
                Zwany jeszcze Gej-sensei’em, zuwagi na właśnie wściekle zielony trykot, w dodatku za mały o kilka ładnych numerów, noszony tylko i wyłącznie wkomplecie z pomarańczowymi, włochatymi getrami.
- O nie. –mruknął ponurym tonem Hyuuga.
- O tak. –westchnął Gaara, widząc, jak kolega podchodzi do nich niemal w podskokach. Jegowielkie, czarne oczy, przypominające bardziej żuka, lśniły podnieceniem.
- Naprzód! –krzyknął na cały korytarz. Dwie osoby skrzywiły się i schowały w swoichpokojach, głównie w dwóch celach. Po pierwsze, by uniknąć rozemocjonowanychwrzasków Rocka, a po drugie, by zdążyć jakoś ogarnąć się w wyznaczony przezJiraiyę kwadrans.
-Zademonstrujmy naszą siłę młodości!
                Kilka osób, nadal stojących nakorytarzu, wymieniło znaczące spojrzenia. Z doświadczenia już wiedzieli, że gdyLee się nakręci, to nie ma zmiłuj. Zwłaszcza wtedy, gdy jest w bliskimtowarzystwie swojego ulubionego nauczyciela. Na szczęście, Maito niedługo przedkońcem roku ofiarnie raczył złamać sobie kończynę.
                Całe szczęście. Wystarczy jedennadpobudliwy, zielony cudak o poglądach znacznie odbiegających od normalności.Dobrze przynajmniej, że nie zdążył jeszcze namówić połowy wycieczki na bieg narękach dookoła pensjonatu. No cóż… pozostał jeszcze jeden tydzień.
- Nie,dzięki. – jęknął Naruto, który z tego wszystkiego nawet nie zdążył przepchnąćsię do łazienki. Z całego zamieszania skorzystał Kiba, który cichaczem,ściskając pod pachą żel do mycia i ręcznik, zabarykadował się w pomieszczeniu.Już słychać było cichy szmer wody.
- Jasnacholera!
                Uśmiech Gaary był wyjątkowopaskudny, a objętością zajmował niemal połowę bladej, trójkątnej i szczupłejtwarzy chłopaka.
- Niecholera, tylko idź się z nim kąpać. – zachichotał.
- Nie,dzięki. – wymamrotał Uzumaki.
                Z trzaskiem zamknął za sobądrzwi pokoju dzielonego z Kibą, zostawiając za sobą Sabaku z wysoko uniesionymibrwiami.

                                                                              ~~~
                - Boże, Chouji! – jęknął Kiba,zatykając nos. Otyły chłopak w tutejszym supermarkecie zaopatrzył się w jakieśprzekąski i już zdążył je w przeważającej części pochłonąć. Układ pokarmowydalej już zrobił swoje, wypuszczając w atmosferę bardzo ciekawe aromaty.
- No co? –burknął lekko zażenowany i zarumieniony Akimichi, kontynuując zatruwaniepowietrza. Nie byłoby to aż tak straszne zjawisko, gdyby nie fakt, żeznajdowali się w zatłoczonym, gorącym jak jasna cholera autobusie, gdzie bliskopięćdziesiąt osób właśnie się pociło.
                Włącznie z kierowcą.
- Ty sięjeszcze pytasz! – zawył miłośnik psów. Inuzuka miał ten problem, że posiadałczuły nos. Potrafił wyczuć z odległości połowy klasy, że ktoś był za szkołą napapierosie i był obrażony za to, że nie wzięli go ze sobą. Jego pech.
-Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce. – zacytował burkliwymtonem Chouji, aplikując sobie do buzi kolejną bekonową prażynkę.
- Właśnie,że to jest wręcz nieludzkie! Człowieku, błagam, ogarnij swoje jelita!
                Naruto, siedzący jakieś pięćrzędów krzeseł bliżej, parsknął cichym śmiechem, przyciskając dłoń do ust.Wymienili razem z Sasuke rozbawione, znaczące spojrzenia. Tak, znowu siedzielirazem. Uchiha przez bite piętnaście minut starał się wymyślić w miarę logicznyi racjonalny powód do takiego wyroku, a Inuzuka i Nara ułatwili mu sprawę,niemal lejąc się po mordach tuż przed wejściem o autobusu. Kłócili się,naturalnie, o to, kto usiądzie z Naruto.
                Deja vu. Bardzo korzystne dlanauczyciela, który wyglądał na równie zadowolonego, co kogut, zamknięty na całąnoc w kurniku. Sięgnął do kieszeni swojej sportowej, rozpinanej bluzy iwyciągnął paczkę owocowych żelek.
- Ja nierozumiem, jak ty się możesz z nimi przyjaźnić. – westchnął brunet, otwierająctorebkę. Blondyn łakomie wpatrzył się w słodycze.
                Jakoś tak ostatnimi czasy…bardzo mu posmakowały. I nie obrzydził go nawet fakt, ze te misie rezydowały napiżamie Akimichi’ego.
- Tonormalne. Nigdy nie zrozumiesz młodego pokolenia, sensei. – zaśmiał się , aleszybko umilkł, widząc nagle poważniejącą minę chemika.
                Nie o to chodziło.
- Uważasz,że jestem za stary? – zapytał cicho Sasuke,tak, by nikt inny ich nie usłyszał.Zmrużył przy tym oczy, tak, że rzęsy rzuciły cień na jego blade, idealniegładkie policzki. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy nauczyciel w ogóle mazarost.
                Pewnie tak. I widocznie dobrąmaszynkę do kompletu także.
                Mina Uchihy wskazywała na to, żeoczekuje możliwie jasnej i klarownej odpowiedzi, w czasie nie dłuższym niżkilkanaście sekund. Prawdę mówiąc, dręczyło go to od… od początku. Myśl, żemoże jest za stary dla Naruto. Nie w świetle prawa, bo to akurat byłooczywiste, ale dla samego blondyna. Może po prostu niebieskooki wrzeczywistości nie chce się wiązać z kimś starszym aż o dziesięć lat, ale boisię przyznać?
                Albo wyjdzie to w praniu. Wkońcu znudzi się starym dziadem i…
- Niejesteś. – odparł z niejakim zdziwieniem Naruto, mrugając gęsto jasnymi, długimirzęsami. – Jesteś najmłodszym nauczycielem w szkole.
- Nie o tomi chodziło…
- Wiem, o coci… panu chodziło. – poprawił się szybko, oglądając nerwowo.
                Każdy był zajęty swoimisprawami, mniej lub bardziej przyziemnymi. Tylko jedna para intrygującofiołkowych oczu wwiercała się prosto w nich, z chłodną, niepokojącąciekawością. Gdy tylko napotkała spojrzenie błękitnych ślepi, skierowała sięgdzieś poza szybę autobusu.
                Ewentualnie zaczęła udawać, żeten rozgnieciony od zewnętrznej strony komar naprawdę przedstawia sobą takpasjonujący widok, że należy się na niego zaciekle gapić.
- Nie jesteśza stary. – szepnął cicho, ukradkiem chwytając dłoń czarnowłosego, tą, któranie dzierżyła dumnie torebki z gumowymi, słodkimi misiami.
                Jegowłasna przy nim wydała się jakaś … mała. Starał się na razie nie myśleć o tym,że mężczyzna jest wyższy od niego o jakąś głowę.
                Być może Uzumaki jeszczeurośnie. Byłoby to mu znacznie na rękę. I może kiedyś mógłby nawet dominować…Nie, nie ma co nawet marzyć. Uchiha nigdy na to nie pozwoli.
                Blondyna jakoś to nie martwiło.
- Właściwie…mi to nawet bardziej odpowiada. – mruknął, odwracając wzrok. Mówienie o takichrzeczach było krępujące. Dla Sasuke chyba także, bo brunet wcale w tym momencienie promieniował pewnością siebie jak Czarnobyl związkami radioaktywnymi.
                Najrozsądniej byłoby po prostunie rozmawiać o tym, ale Naruto wiedział, mimo wszystko, że tak nie wolno.Uciekanie od spraw nierozwiązanych wcale nie sprawia, że te rozwikłają sięsame.
- Na…naprawdę?
- Serio. Jachyba wolę starszych. – przyznał blondyn, uśmiechając się.
                Nie zdążył dodać nic więcej, bowłaśnie dyfuzja powietrza ukazała swoją straszliwą moc i przywiała w ich rejonyduszące opary z Pewnej Części Ciała Pana Akimichi’ego.
                Ochota na żelki przeszłamomentalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz