sobota, 1 grudnia 2012

Oneshot – Papier toaletowy (TobiDei)




       – Deidara-senpai! – rozległo się coś podobnego do wycia syreny przeciwpożarowej. Ale od kiedy syrena wpada do pokoju, wrzeszczy do lokatura po imieniu i skacze po jego żebrach? Zdecydowanie takie zachowania nie należą do zwyczajów syren przeciwpożarowych, zaten oznacza to, że w progi pokoju blondyna zawitał jeszcze większy kataklizm niż pożar w fabryce fajerwerek, położonej dwa metry od składu alkoholu etylowego – mianowicie, Tobi raczył zbudzić w sobotni poranek swojego partnera.

- Złaź ze mnie, Tobi, un! – warknął wściekle błękitnooki i zakopał się głębiej w pościel. W ogarnizacji pełnej świrów, wyrzutków, morderców i pedałów można zaznać niewielu luksusów, ale jednym z nich, szczególnie lubianym przez blondwłosego artystę, jest spanie w weekendy do południa (no może poza Hidanem, bo on musi chodzić w niedziele do kościoła i zbierać podpisy, inaczej go ksiądz do bierzmowania nie puści*). Właśnie miał podjąć drastyczne kroki i zepchnąć z łóżka nadpobudliwego bruneta, gdy czołowy idiota Brzasku postanowił wystawić na szwank klejnoty rodowe niebieskookiego, brutalnie tratując je kolanem. Deidara zawył z bólu.

- Tobi! Zabiję cię! – ryknął wściekły długowłosy. Przynajmniej działania pomarańczowolicego odniosły skutek – złotowłosy zerwał się i zaczął gonić uciekającego chłopaka w samych bokserkach i z mordem w oczach.

- Tobi is a good boy! Tobi to dobry chłopiec! – darł się Tobiasz, uciekając w głąb siedziby. Deidara już lepił kilka ptaszków, gdy drzwi do pokoju lidera otworzyły się z głośnym hukiem.

- SPOKÓJ MI TU, KURWA! – wyleciał z pokoju Pain w samym ręczniku w chmurki, bez kolczyków, z pianką do golenia na mordzie i – O ZGROZO! – z farbą do włosów na łbie! Deidarze szczęka opadła.

- Oh my Jashin! Wiedziałem! – krzyknął Hidan, który wyłonił się niewiadomo skąd i zaczął bezczelnie przyglądać się liderowi.

- Kurwa. – syknął Pain, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego sekret właśnie został wydany.

- HAA! POWIEM SASORIEMU! – zawył uradowany szarowłosy. Rinnegany rozszerzyły się z szoku, przerażenia i wściekłości. Nagato zawsze rywalizował z marionetkarzem o to, czyje włosy są piękniejsze. Gdyby Akasuna dowiedział się, ze płomienna czupryna lidera w rzeczywistości jest efektem aplikowanej raz na jakiś czas Palette, pastwiłby się nad nim do usranej śmierci.

- Kuso. Dobra, zrobimy tak, wy nie sprzątacie, a Sasori o niczym nie wie, zgoda? – zaproponował rudy.

       Hidan skrzywił twarz w bolesnym grymasie oznaczającym rzekomo jego zdolność do myślenia.

- Hmmm…mogę odprawiać swój rytuał w salonie i kupujesz mi roczny zapas czekolady. – zdecydował, uśmiechając się chamsko.

- Ehh…szantażyści i materialiści. Dobra – westchnął Pain.

- A mi kupujesz kosmetyki i nie wpierdalasz się do mojej sztuki,un. – zawyrokował Dei.

        Cholera, zbankrutuję, myślał zrozpaczony lider. Hidan żre czekolade jak smok, ale na kosmetyki Deidary będę musiał wydać majatek!

- Zgoda. – warknął marchewkowowłosy.

- I jesteśmy nietykalni - powiedzieli jednocześnie szantażyści.

- Dobra. – syknął wściekle Pain. – Idę spłukać farbę.

        Trzasnął drzwiami, a Hidan w doskonałym humorze, w podskokach ruszył przed siebie, do salonu, gwiżdżąc melodyjkę ze smerfów. Deidara westchnął i ruszył za nim. Jeśli chciał zemścić się na psychopacie, musiał go znaleźć, a dzieciak prawie zawsze tam jest. Zdziwił się, gdy nie zobaczył widocznej z daleka, oczojebnej maski Tobiego.

- Gdzie Tobi? – spytał.

- W kuchni. – odpowiedział zimno Itachi, usiłując czytać zwój i zepchnąć jednocześnie z kolan Kisame. Średnio mu to wychodziło, bo smerfowaty (niebieski^^ dop.aut) uczepił się go rękoma i nogamii wył mu do ucha piosenkę z Titanica.

- My heaart will gooo ooon…

         Uchiha skrzywił się, gdy Hoshigaki wyjątkowo fałszywie wyciągnął ton. Po chwili ryba odkleił się od sharinganowca i zaczął skakać po pokoju, wywijając tyłkiem i śpiewając:

- Zostawcie Titaniica…nie wyciągajcie go, tam ciągle gra muzyyka…

         Na szczęście do salonu, zbudzony jękami Ribbentropa, wpadł Sasori i włączył mu Ace Ventura. Kisame natychmiast uspokoił się i usiadł, żując kciuk i obserwujac jak delfin na ekranie wbija piłkę w bramkę. Wziął pilota i zaczął przewijać tą samą scene, klaszcząc kiedy zwierzakowi udał się numer.

Blondyn stał chwilę i patrzył na rekina, dochodząc do wniosku, że gdyby za głupotę płacili, Kisame byłby milionerem. Wszedł do kuchni i stwierdził, że gdyby za głupotę faktycznie płacono, nie ma na świecie tyle pieniędzy, aby wystarczyło dla Tobiego.

         Ten psychopata siedział na podłodze przed otwartą szafką, a wokół niego walały się rolki róźowego papieru toaletowego i jakaś niezidentyfikowana papka.

- Co ty robisz, idioto? – wrzasnął niebieskooki.

- Tobi łączy techniki, Deidara-senpai! – zapiszczał radośnie chłopiec, pakując do otworu gębowego papier i żując go.

- ZE CO? – szczęka blondyna z hukiem obiła się o podłogę.

- Tobi łączy tecgniki Konan-senpai i Deidary-senpai. Pani Konan używa papierowego jutsu, a Deidara-san żuje glinę, więc Tobi teraz żuje papier i bedzie z niego lepić figurki. – oświadczył zadowolony brunet.

         Kami-sama, co za porażająca logika, stwierdził w myślach Dei, patrząc jak chłopiec ładuje do pyska za dużo papieru i się nim dusi. Stał chwilkę rozważając ewentualną pomoc.

         Niech się udusi, myślał, świat będzie piękniejszy. Ale z drugiej strony, Tobi to dopiero dzieciak, całe życie przed nim. Pomóc, nie pomóc, pomóc, nie pomóc, pomóc…

          W tym czasie Tobiaszek zrobił sdię już sinofioletowy na twarzy. Deidara wziął solidny zamach i kopnął go w plecy, a różowa papka z papieru wyleciała z jego ust i malowniczo rozprysnęła się na obliczu Itachiego.

- Uciekłem od tamtych idiotów, bo Kisame zażyczył sobie, aby mu puścić „Uwolnic orkę”. – powiedział lodowatym głosem. – Ale po namyśle stwierdzam, że z wami jest gorzej. – prychnął i wyszedł z kuchni.

- Deidara-senpai! – coś piszczącego i miękkiego przytuliło się do niego, boleśnie ściskając przeponę. – Arigato! Tobi dziękuje! Deidara-senpai uratował Tobiemu życie! – zaczął szochać.

- No już dobrze, un. – blondyn objął go i zaczął uspokajająco głaskać po plecach.

- Ale już więcej nie żryj papiero, ok, un? – poprosił niebieskooki. Czarnowłosy pokował głową i zwymiotował na jego płaszcz.

- Kuso. – syknął Deidara, ale wziął bladozielonego chłopaka na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Położył go na łóżku i zdjął z jego twarzy maskę.

        Chłopiec był blady i płytko oddychał.

- Tobi, jak się czujesz? – spytał niebieskooki z troską, o którą nawet się nigdy nie podejrzewał. Tobi pokręcił głową, targnęły nim torsje, wychylił się za ramę łóżka i zwymiotował do postawionej usłużnie miski. Dei pobiegł do kuchni i zaczął szperać po szafkach, szukając kropli żołądkowych. Znalazł je i wrócił do pokoju.

- Trzymaj. – podał chłopakowi krople na łyżeczce. Tobi posłusznie je połknął i opadł na poduszkę. Artysta pogłaskał do po aksamitnych włosach. Kilka czarnych pasemek przykleiło się do spoconego czoła. Blondyn odgarnął je delikatnie, muskając palcami gładką, miękką skórę. Tobi otworzył oczy, ukazując czerwone tęczówki i uśmiechnął się lekko. Wplótł palce w złote włosy Deidary. Niebieskooki w nieskontrolowanym odruchu pochylił się i delikatnie pocałował bruneta. Czerwonooki rozchylił lekko wargi, pozwalając, by zwinny język artysty pieścił jego podniebienie i policzki. Po chwili jednak odepchnął błękitnookiego i po chylił się z powrotem nad miską.

- Wyśpij się teraz. Przyjdę później. – starszy pogłaskał go delikatnie po policzku. W tej chwili nie wyobrażał sobie, jak mógł chcieć, by czarnowłosy się udusił. Przytulił go i przykrył dokładnie kołdrą.

- Kocham pana, Deidara-senpai. – zapiszczał cienko Tobi, zasypiając.

- Ja ciebie chyba też, Tobi. – szepnął blondwłosy, wychodząc. Wracał do salony, gdzie w dalszym ciągu Itachi dostawał szału, a Kisame oglądał już trzecią „Orkę” wcinając paluszki krabowe. Z ulubionej ksiażki Itachiego zrobił sobie podkładkę pod piwo.

- Co z Tobim? – spytał Zetsu.

- Umarł? – zapytała czarna połowa.

- Nie, nażarł się papieru i rzyga. Zatruł się.

- Dzięki Bogu.

- Kurwa, mógłby zdechnąć raz a porządnie.

- Zamknij się! – warknął wściekły Deidara. Zrobił sobie herbaty i usiadł obok chichoczącego Kisame, oglądając z nim film. Po jakichś dwóch godzinach wpadł Kakuzu i wciagnął go w pokera. Naturalnie oszukiwał i wygrał, a biznesmen strasznie się wsciekł, gdy oddawał mu pół swojej pensji. Cóż, trzeba mieć sposób. Deidara za pomocą swoich paszcz dyskretnie znaczył karty, przygryzając je w określony sposób. Co miesiąc trzeba było kupować nową talie, bo stara była pogryziona i pośliniona.

- Idioto! Jak już chcesz znaczyć, to nie odgryzaj od waru pół karty! – wydarł się Hidan, patrząc na pół asa w dłoni blondyna. Drugie pół było właśnie żute przez jego prawą mordkę.

- Ale to nie moja wina! One czasami mimowolnie zaczynają coś gryźć! Wiesz jakie to irytujące? – wściekł się Deidara. Faktycznie, Hidan wiedział. Kiedyś dobierał się do niebieskookiego, a kiedy argumenty słowne nie wystarczyły, oberwał z otwartej dłoni od długowłosego. Wtedy jedna z jap go ugryzła w policzek do krwi i nie chciała puścić. Trzeba było wezwać medyka, bo Dei dostał szczękościsku.

       Dochodziła już ósma, więc zrobił miętowej herbatki dla Tobiego i poszedł z nią do swojego pokoju. Chłopak leżał na łóżku, a jego czerwone oczy świeciły w ciemności. Błekitnooki zapalił światło i usiadł obok Tobiaszka na łóżku.

- Jak się czujesz?

- Lepiej, Deidara-senpai. – odpowiedział chłopiec, usmiechając się.

- Nie mów do mnie senpai. Po prostu Deidara. – poprosił blondwłosy, kładąc się obok niego na łóżku. Czarnowłosy natychmiast się przytulił do jego torsu. Zaczął głaskać aksamitne, kruczoczarne włosy chłopaka. Jedna z mord wzięła pasmo do ust i zaczęła żuć, zirytowany niebieskooki zmusił ją do rozwarcia się, a Tobi zachichotał.

- Tobi, dlaczego żułeś papier? – spytał Deidara.

- Bo Tobi kocha Deidare i chciał być jak Deidara. – zapiszczał brunet.

        Długowłosy pochylił się i pocałował go w usta, tym razem bardziej namiętnie. Oderwał się dopiero, gdy zabrakło im oddechu?

- A czy ty też kochasz Tobiego? – spytał cicho czerwonooki.

- Kocham. -szepnął blondyn, przytulając go. Razem zasnęli, a herbatka wystygła i szlag ją trafił.


3 komentarze:

  1. kocham cie za to...
    szatanie ratuj... brzuch mnie strasznie boli ze śmiechu... a w domu myślą że mnie opentałoooo...

    "-Umarł?
    -Nie nażarł sie papieru i rzyga..." hehehehehheheheh

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tego bloga! XDDDDDDDDD
    Umieram ze śmiechu. Dosłownie. XDDD
    O zgrozo, przez Ciebie zaczęłam się zastanawiać, jak smakuje papier. xDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak byłam mała to też sie papieru nażarłam i rzygałam ale mój był niebieski :D XD Zarąbista historia :D

    OdpowiedzUsuń