piątek, 7 grudnia 2012

Oneshot – Ciało (OroIta)






        Ciche kroki rozbrzmiewały zwielokrotnionym echem w obskurnym, podziemnym korytarzu. Wilgoć była dosłownie wszędzie, na odrapanych ścianach, kapała z sufitu, znajdowała się w powietrzu wdzierając się wraz ze stęchłym powietrzem do płuc, zamrażając jakiekolwiek resztki dobrego samopoczucia. Gdzieś po śliskiej, popękanej podłodze pełzł wąż, znikając w zakamarchach śmierdzącego budynku. Itachi mógł spodziewać się, że Orochimaru zażąda spotkania w takiej sceneri. Zawsze był wielbicielem zła, zniszczenia i destrukcji. Szedł powoli, kierując się doskonale wyszkolonymi zmysłami ninja. Nagle nadepnął na coś małego, co z głosnym grzechotem pękło. Skrzywił się z niesmakiem, widząc pod podeszwą zmiażdżoną czaszkę szczura. Ruszył dalej, ignorując wiszące smętnie na obluzowanych zawiasach drzwi. Niektóre z nich były otwarte, ukazując przerażające wnętrza mijanych sal. Po prawej stronie mignęło mu coś, niepokojąco przypominającego człowieka z czterema nogami i łysą, obłą głową. Odwrócił wzrok i przyspieszył, dochodząc do znajdującej się na końcu, wielkiej, pogrążonej w mroku sali z wieloma rzędami granitowych kolumn. Naprzeciwko, pod ścianą siedział Orochimaru na marmurowym tronie, ozdobionym wizerunkami białych węży.

- A więc jednak przyszedłeś. – powiedział drwiącym, zimnym głosem, wybuchając okrutnym śmiechem. – Czyżby Sasuke-kun był tak ważny, że zaryzykujesz dla niego swoje życie?

- Była umowa, dostaniesz moje ciało, jeśli nie zrobisz mu krzywdy. – powiedział Uchiha, mierząc mężczyznę nienawistnym wzrokiem. Nie miał najmniejszej ochoty oddawać własnego ciała temu oślizgłemu gadowi, ale tylko w ten sposób mógł zapewnić bezpieczeństwo Sasuke.

- Obiecuję. – odpowiedział bez wahania Oro, mrużąc lekko pomalowane na fioletowo oczy.

- Przysięgnij na honor shinobi! – zażądał Ita. Wąż zachichotał upiornie, wstał i niedbałym gestem przyłożył dłoń do piersi.

- Przysięgam na honor shinobi z Konohy, że nie skrzywdzę twojego słodkiego braciszka. – powiedział, rechocząc jeszcze głośniej. Czarnooki miał wielką ochotę zetrzeć mu ten kpiący uśmieszek z mordy, ale powstrzymał się. Tutaj przecież chodziło o bezpieczeństwo Sasu-chan, a dla niego był w stanie zrobić wszystko. Nawet oddać się temu potworowi. Spojrzał w złote oczy mężczyzny i zadrżał. Jeszcze nigdy w żadnych oczach nie widział tyle czystego, nie skażonego żadną inną emocją, zła. Jako członek Akatsuki polował na Jinchuuriki, którzy powszechnie byli uważani za demony, ale nawet oni nie mieli w oczach tak okrutnej żądzy mordu, niszczenia wszystkiego, co stanie na drodze i dzikiej, chorej radości czerpanej z krzywdzenia innych. Orochimaru chciał zerwać ze swoim człowieczeństwem i pod tym aspektem całkowicie mu się to udało. Żaden człowiek nie może być aż tak zły, do samego szpiku kości. Każda komórka jego gadziego, oślizgłego ciała była nasączona brutalnością i nienawiścią do wszystkiego, co piękne.

         Zszedł ze swojego tronu i irytująco wolnym krokiem podszedł do stojącego nieruchomo jak posąg chłopaka. Jego usta wykrzywiły się w pozbawionym wesołości uśmiechu, gdy jego zimna, blada dłoń o ostrych, czarnych paznokciach dotknęła miękkiego policzka chłopca. Itachi zadrżał z obrzydzenia, ale nie ruszył się z miejsca, patrząc tylko z nienawiścią w złote tęczówki o pionowej źrenicy.

- Powiedz mi, Itachi…co takiego w nim jest, że jesteś w stanie oddać tak wiele? – spytał zimnym, świszczącym szeptem, brzmiącym raczej jak syk polującego węża.

- To mój brat. – odparł sharinganowiec. – Kocham go i umrę dla niego, ale ty tego nie zrozumiesz, bo nigdy nikogo nie kochałeś.

        Orochimaru wykrzywił blade wargi w ironicznym grymasie, odrywając dłon od ego twarzy.

- Kochasz go. – prychnął. – Ta cała miłość jest przereklamowana. – powiedział i nieoczekiwanie z jego rękawa wysunęły się węże, oplatając chłopaka. W czarnych oczach Itachiego błysnęła pogarda i zniknął, zmieniając się w stado rozwrzeszczanych kruków.

- Klon? – syknął wściekły złotooki. Prawdziwy Ita wyszedł z korytarza, stając w nikłym świetle nielicznych pochodni.

- Aż tak z tobą źle, że nie rozróżniasz klona od oryginału? – spytał zimnym, beznamiętnym głosem, błyskawicznie wysuwając katanę. W następnej chwili był tuż obok sannina i ciął, mierząc w bladą szyję. Orochimaru zaśmiał się bezczelnie i uskoczył do tyłu, formując pieczęcie. Wciągnął brzuch i wypluł po chwili miecz, chwytając za ozdobną rękojeść. Nie zdążył wykonać zadnego ruchu, bo Uchiha z nieludzką wręcz szybkością złożył znaki, potrzebne do wykonania swojej rodowej techniki Katon. Wypluł z ust wielką kulę ognia, która powinna spopielić sannina. Kiedy skonczył atak, podłoga i ściany były przypalone, a na srodku leżały smętnie zwęglone zwłoki czarnowłosego. Itachi uśmiechnął się kpiąco i już miał ruszyc do wyjścia, kiedy poczuł, jak coś zimnego i cienkiego wbija mu się w ramię. Zaskoczony odwrócił się błyskawicznie, stając oko w oko z uśmiechniętym bezczelnie czarnowłosym. Z jego ramienia sterczała opróżniona strzykawka.

- Kawarimi no jutsu? – spytał wstrząśniety, widząc, że włosy i ubranie mężczyzny ociekają jakimś śluzem.

- Jaki bystry. – prychnął lekceważąco Orochimaru, wyciągając z jego ramienia strzykawkę.

- Co to było? – zapytał Itachi, czując, jak powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Ogarnęło go dziwne otępienie i runął na podłogę.

- Paralizator. – wyjaśnił węzowaty. – Odbierze ci zdolność poruszania się na kilka godzin.

        Klęknął obok niego, rozplątując przytrzymane czerwoną tasiemką włosy. Czarne pasma rozsypały sie po zimnej podłodze, ale chłopak powoli przestawał czuć jej chłód. Oro dotykał go w najbardziej intymnych miejscach, zdejmując z niego ubranie, a on nic nie mógł na to poradzić. Nie mógł się uwolnić. Myślał w miarę jasno, ale nie mógł już poruszyć nawet palcem, chociaż nadal czuł temperaturę, ból po upadku na twarde podłoże i irytujący, wywołujący mdłości dotyk sannina.

- Widzisz, Itachi…niezależnie od tego, jak bardzo chcesz uratować brata i tak posiądę twoje ciało. – oblizał się lubieżnie długim jęzorem. – Najpierw twoje, a potem jego.

- Obiecałeś…- wycharczał Ita, wykorzystując resztkę sił do poruszenia drętwiejącymi wargami.

- Owszem, obiecałem na honor shinobi. – przyznał długowłosy. A jak ci pewnie wiadomo, ja takowego nie posiadam.

          Zerwał z niego spodnie wraz z bokserkami i wszedł szybko w ciasne, dziewicze wnętrze chłopaka, do samego końca. Pomimo działania paralizatora, Uchiha i tak poczuł ból. Pewnie i tak o to chodziło gadowi. Na pewno receptura tego świństwa polegała na tym, aby czuł bodźce zewnętrzne, ale nie mógł się poruszyć. Sprytne. Złotooki zaczął gwałtownie poruszać biodrami, sapiąc. Oparł dłonie po bokach jego głowy, a Itachi z braku innych możliwości musiał patrzyć prosto w jego twarz. W duszy zadrżał z obrzydzenia, gdy strużka śliny wyciekła z ust posapującego mężczyzny i ściekła na jego twarz, spływając w kierunku szyi. Krew, cieknąca z jego otarć umożliwiała tarcie, więc Orochimaru ani myślał na tym skonczyć. Zgwałcił go jeszcze kilka razy, szepcząc obrzydliwe słówka, aż w końcu usatysfakcjonowany ubrał się i wyszedł, zostawiając zbrukanego, zakrwawionego Itachiego na podłodze.

          Po kilku godzinach bezmyślnego leżenia na zimnym betonie w kałuży własnej krwi, działanie specyfiku ustało. Uchiha wstał chwiejnie, czując gorycz i metaliczny posmak w ustach i wciagnął na siebie ostrożnie ciuchy. Miał kłopoty z poruszaniem się, a przy każdym kroku dolne partie ciała piekły go niemiłosiernie. Poczuł, jak powstałe już strupy pękają i świeża strużka krwi ścieka mu po udach, wsiąkając w materiał spodni. Wyszedł z obskurnego budynku, przysięgając zemstę Genialnemu Sanninowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz