wtorek, 4 grudnia 2012

Oneshot – Arachnofobia (KimiKidou)


      Płonąca świeca zgasła z cicym sykiem, pogrążając pokój w mroku. Jedynie nikły blask księżyca rozświetlał te egipskie ciemności. Ze stygnącej świeczki unosiła się smuga białego, skręcającego się w powietrzu dymu, ale czarnowłosy mężczyzna nie zwrócił na to uwagi.

- Mówisz, że Sasuke-kun idzie do mnie…? – zasyczał w stronę szarowłosego chłopaka.

- Tak jest, Orochimaru-sama. – odpowiedział Kabuto.

- Doskonale. – zachichotał gad. – Wyślij po niego Czwórkę.

- A..on? – spytał okularnik.

- Jego też możesz wysłać, już nie liczy się w moich planach, od kiedy Sasuke zdecydował się do mnie wybrać. – mężczyzna oblizał się długim językiem.

- Tak jest, mistrzu. – Kabuto ukłonił się i wyszedł.

       Zmierzał przez puste, zimne korytarze pełne drzwi do pokoju, w kórym młody chłopak leżał, podłączony do aparatury.

- Co się stało, Kabuto-san? – spytał cicho.

- Wyruszasz na misję. – odpowiedział beznamiętnie medyk, stukając szybko w klawisze jednego z wielu urządzeń, wypełniających po brzegi salę.

- Czyli jednak nie ja…- westchnął Kimimaro.

- Nie. Orochimaru-sama znalazł już lepszy kontener, jest nim Uchiha Sasuke. – odpowiedział zimno okularnik, patrząc na przykutego do łóżka białowłosego. Po twarzy chłopca przebiegł ledwo zauważalny cień, poczuł ukłucie zazdrości i żalu w sercu. Też byście to czuli, gdybyście usłyszeli, że osoba, którą kochacie, dla której poświęcicie wszystko nagle znalazła sobie kogoś lepszego. Wiedział, że jest chory i że w końcu usłyszy te słowa, ale nie spodziewał się, że świadomość tego faktu aż tak zaboli. Jest bezużyteczny.

- Ale nadal możesz okazać się przydatny, Kimimaro. – kontynuował szarowłosy. Zielone tęczówki spojrzały na niego z ciekawością i desperacją. – Sasuke jest dopiero w drodze do naszej kryjówki, trzeba zadbać, aby dotarł tutaj bezpiecznie. Wysyłam cię razem z Czwórką na misję, musicie bezpiecznie eskortować chłopaka. Wiemy, że Konoha wysłała pościg, dlatego najprawdopodobniej dojdzie do konfrontacji. – wyjaśnił ze spokojem Kabuto.

- Pamiętaj, że Sasuke jest bardzo ważny dla pana Orochimaru. Nie zawiedź go. – ostrzegł.

- Obiecuję. – szepnął białowłosy i wstał. – Cała czwórka idzie?

- Tak, Sakon, Tayuya, Jiroubou oraz Kidoumaru.

       Na dźwięk imienia tego ostatniego chłopak zadrżał. Miał arachnofobię, panicznie bał się pająków, a wykonywanie misji z facetem, który ma sześć rąk i pluje pajęczyną zdecydowanie nie figurowało na liscie jego pragnień. Westchnął, nie ma wyboru. Musi pokazać panu Orochimaru, że jeszcze się do czegoś nadaje.

- Kiedy mamy wyruszać? – spytał chłodnym tonem.

- Natychmiast. – odparł Kabuto, nie zawracając sobie głowy choćby patrzeniem na niego, pochłonięty czytaniem zwoju z notatkami potrzebnymi do badań. Kaguya bez słowa wyszedł.

        Spotkali się pół godziny później, cała piątka i podzielili się na pary. Naturalnie Kimimaro wylądował w grupie z pajęczakiem, bo jakże by inaczej. Kidoumaru uśmiechnął się do niego przyjaźnie i podał dłoń na przywitanie, ale chłopak skrzywił się i odskoczył mimowolnie do tyłu, zaciskając powieki, aby nie widzieć jego sześciu rąk. Spidermanowi zrobiło się przykro, ale nic nie powiedział. Nie jego wina, że taki już się urodził. To Orochimaru wstrzyknął mu geny tarantuli.

        Ruszyli w stronę Kraju Ognia, poruszając się w duetach i komunikując ze sobą. Kimimaro milczał jak zaklęty, unikając kontaktu z Kidoumaru, któremu było z tego powodu cholernie przykro. Podkochiwał się od dawna w chłopaku i to on poprosił Sakona, aby przydzielił go z nim do grupy. Miał nadzieję, że jakoś ich relacje się ułożą. Gdyby tylko mógł, nosiłby białowłosego na rękach, a że ma ich 3 pary, nieźle by mu to wyszło, jednak zielonooki Kaguya bał się go jak diabeł wody święconej.

         Biegli już kilka godzin, dopóki kościsty nie uznał, że mogą zatrzymać się na nocleg. Znaleźli jakąś przytulną jaskinię, a gdy po rewizji okazało się, że nie skrywa w sobie jakiegoś brązowego, puchatego lokatora, rozpalili ognisko i zajęli się przygotowywaniem kolacji. Kidoumaru zrobił kanapki, herbatę i zaczęli jeść. Kimimaro siedział naprzeciwko niego, starając się nie patrzyć na ruchy jego sześciu rąk. Były silne, muskularne i w gruncie rzeczy gdyby nie ilość, byłyby bardzo interesującym obiektem do obserwacji. Teraz jednak w młodym Kaguyi wywoływały mdłości. Zdecydowanie, ruchy pajęczych nóg były tym, czego nienawidził najbardziej, na sam widok włosy stawały mu dęba, a ręce pajęczaka poruszały się łudząco podobnie. Podczas gdy jedna trzymała kubek z herbatą, druga dzierżyła kanapkę, a pozostałe dwie sterczały dziwnie. Białowłosy poczuł, że chce mu sie wymiotować, a zaraz potem swoją „chcicę” zmienił w czyn. Porzygał się, drżąc na całym ciele i odsunął się w najdalszy kąt jaskini.

- Co sie stało? – spytał zatroskany mężczyzna, spoglądając na przerażonego chłopaka. Podszedł do niego z herbatą i wyciągnął dłoń, aby pogłaskać go po zlepionych potem włosach, ale Kimimaro wrzasnął:

- Nie dotykaj mnie! Nienawidzę cię, odejdź ode mnie bo znowu się porzygam!

       Kidoumaru z przygnębioną miną powlókł się pod drugi koniec jaskini i okrył śpiworem, życząc chłopakowi dobrej nocy. Na dźwięk jego głosu zielonookiemu zrobiło się głupio i chciał go przeprosić za swój wybuch, ale zaraz potem odgonił tą myśl. Wyczerpany torsjami zasnął.

~~~

        Rano zerwał się, zanim spiderman zdążył chociaż poruszyć jednym z wielu palców i uciekł na dwór. Obmył się w jeziorze, które odkrył niedaleko i ruszył w drogę, nie czekając, aż mężczyza go dogoni. Biegli w milczeniu, coraz bardziej zbliżając się do granicy Kraju Ognia. Ponownie zatrzymali się na nocleg, w środku szczerego lasu. Jako wyszkoleni shinobi powinni znaleźć jakieś bezpieczniejsze do obrony w razie ewentualnego ataku miejsce, ale byli zbyt zmęczeni, aby o tym myśleć. Kraj Ognia jest spokojny, więc raczej nie powinno być tutaj rabusiów, a poza tym, w końcu mają swoje unikalne moce i przeklętą pieczęć.

        Zjedli suchy prowiant, a Kimimaro profilaktycznie odwrócił się do swojego towarzysza tyłem. Położyli się po obu stronach ogniska, jednak byli zmyt zmęczeni, aby zasnąć.

- Kimimaro…- zaczął Kidou.

- Hmm?- mruknął sennie chłopak.

- Możliwe że jutro bedziemy walczyć.

- Wiem. Boisz się? – spytał białowłosy.

- Nie. A w każdym bądź razie nie tego. – wyznał brunet. – Ale jeśli dojdzie do walki…i któreś z nas umrze, chcę, abyś wiedział, że cię kocham. – Kidoumaru odetchnął głęboko, gdy już wyznał to, co mu leżało na wątrobie.

         Kaguyą targały sprzeczne emocje. Cieszył się, że ktoś obdarzył go takim uczuciem. Wiedział, że jest szczere. Czuł, że może na niego liczyć i nie zawiedzie się w potrzebie, ze Kidou byłby w stanie zrobić wszystko. Z drugiej strony odrzucał go fakt, że zakochał się w nim ktoś tak…odrażający. Nie odpowiedział nic, a pajęczak w końcu zasnął. On sam chwilę wsłuchiwał się w jego spokojny oddech, który ukołysał go do snu.

~~~

         Przekroczyli granicę i okazało się, że delegacja z Konohy, wzbogacona o posiłki z Suny, już na nich czeka. Wszystkie zespoły Orochimaru rozdzieliły się i każdy indywidualnie wdał się w pojedynek. Wiedzieli, że gennini z Wioski Liścia nie mają z nimi szans. Kimimaro trafił się jakiś dziwny, żukowaty odmieniec, który okazał się być uczniem niejakiego Maito Gai i w dodatku nie używał ninjutsu. Uśmiechnął się w duchu, przecież z góry wiadomo, jak rozstrzygnie się to starcie. Komplikacje przyszły w chwili, gdy ten chłystek nieświadomie uchlał się sake. Okazało się, że jest użytkownikiem Pijackiej Pięści. Jednak i tak w końcu wytrzeźwiał, a kiedy Kaguya miał zadać ostateczny cios swoimi kośćmi, ktoś, a raczej coś mu w tym przeszkodziło. Tym czymś był wirujący wściekle pustynny piasek, kierowany przez tego potwora, Sabaku no Gaarę. Zaczęła się walka na śmierć i życie, którą niestety wygrywał rudy. Kimi dobrze wiedział, że jego siły są osłabione, a on sam umiera, przecież w koncu był chory. Wiedział, że to jego ostatnia misja, ale chciał przydać się jeszcze na coś panu Orochimaru. Kaszlał krwią, ale walczył dalrej, jednak przegrał. Nawet Drugi Poziom Pieczęci na nic się nie zdał, moc Jinchuuriki była nie do pokonania. Leżał teraz w kałuży krwi, ostatnimi siłami czepiając się uciekającego życia. Nagle naszła go myśl, że chciałby zobaczyć Kidoumaru. Choćby po to, żeby wyrzygać flaki na jego widok.

         Nagle tuż przed nim wyrósł blady, przerażony chłopak i podbiegł do niego. Żuk z Konohy i Pustynny już dawno się zmyli, przekonani, że ich przeciwnik nie żyje. Już niedługo będą mieli świętą rację co do tego faktu.

- Kimimaro…Kimi, nie umieraj…- błagał na kleczkach pająk, dotykając jego twarzy. Uniósł ostrożnie powieki i posłał mu blady uśmiech.

- Ja już i tak umierałem od dłuższego czasu. Przynajmniej mogłem się na coś przydać. – szepnął.

- Daj spokój, zabiorę cię, stąd, Orochimaru na pewno cię uratuje. – powiedział z niezbitym przekonaniem Kidou i wziął go na ręce. O dziwo, nie poczuł strachu, ani obrzydzenia, tylko przyjemne ciepło buchające z ciała mężczyzny. Bezpieczeństwo. Jakby tam było jego miejsce.

- Nie.- szepnął prawie niedosłyszalnie. – Nie. – powtórzył nieco głośniej.

- Położ mnie. – poprosił. Pajęczak niechetnie, ale spełnił jego wolę. – Zrob coś dla mnie. – powiedział zielonooki.

- Wszystko. – odpowiedział spider.

- Dotykaj mnie.

        Kidoumaru nie śmiał się sprzeciwić. Przecież od dawna o tym marzył. Sielankę burzyła tylko świadomość, że jego ukochany zaraz zgaśnie. Drżącymi palcami zdjął jego ubranie i wszystkimi sześcioma rękami gładził blade ciało, zachłannie całując jego usta. Jego język delikatnie pieścił zimne wargi chłopaka, niezdanie próbujące oddać pocałunek. Jedna z dłoni Kidou zawędrowała na jego podbrzusze i zacisnęła się na stojącej męskości, poruszając palcami po całym trzonie. Chłopak cicho westchnął i przymknął oczy, oddając się temu błogiemu uczuciu. W końcu doszedł, brudząc rękę pajęczaka.

- Ja chyba też cię kocham, Kidou. – szepnął i po raz ostatni zamknął oczy, tym razem już na dobre.

1 komentarz: