piątek, 12 października 2012

Yondaime ostatnie chwile

Yondaime ostatnie chwile


Silnym szarpnięciem wyrwał szuflade i wysypał na podłoge stertę kartek. Nerwowym ruchem rozgrzebał je noga i sięgnął do kolejnej szafki. Wyrzucił zwoje na podłogę i sięgnął po kolejne. Nie mógł znaleźć tego czego szukał. Z wściekłością wyciągał kolejne zwoje i rozrywał jej nie mając czasu na ich rozwijanie. Przebiegał teksty błyskawicznie wzrokiem i sięgał po kolejne. Denerwował się, czuł bolesny ucisk na dnie żołądka. Ucisk, który sprawaił, że cały czas było mu niedobrze. Ale nawet gdyby chciał zwymiotować, nie miałby jak, nie jadł od dwóch dni, nie spał od trzech. Wysypał kolejne dokumenty na posadzkę, zwoje odbijały się od kamiennej podłogi i toczyły w kąty pomieszczenia Minato osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Nie miał siły, czuł się tak słaby jak nigdy dotąd. 
Szybkie kroki na korytarzu i dźwięk rozsuwanych drzwi wyrwały go z odrętwienia. Do środka wszedł wysoki, szczupły i niezwykle blady mężczyzna. Orochimaru obrzucił siedzącego wśród zwojów ninja zimnym, pełnym skrywanej nienawiści wzrokiem. 
-Kyubi atakuje, a ty tu siedzisz i nic nie robisz. Albo raczej robisz coś bezsensownego. W czym może pomóc twojej ukochanej wiosce demolowanie archiwum? 
Arashi skrzywił się boleśnie, ranga nakazywała mu szacunek wobez Orochimaru. 
-Szukam zwoju Orochimaru-san. Jedynego dokumentu, w którym coś było o takich potworach jak ten... lis. 
-Tego zwoju? -Orochimaru rzucił mu dokument. Minato złapał go w locie i spojrzał szeroko otwartymi oczami na sannina. 
-Ten kto chce pokonać Lisa o Dziewięciu Ogonach musi poświęcić swoje życie. -powiedział Orochimaru spokojnie, nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z twarzy Minato. -Poświęcić życie swoje i nowonarodzonego dziecka. 
Minato milczał mnąc w dłoniach zwój. Twarz Orochimaru wykrzywiła się w szyderczym, upiornym uśmiechu. 
-Już się zdecydowałeś? Twoja ukochana wioska czeka. Nie poświęcisz się? Zostawisz Konohę? Rób jak chcesz, ale ja zawsze wiedziałem, że nie będziesz miał dość siły i woli walki. Zawsze byłeś słaby, Minato. 

Sandaime zacisnął dłonie na poręczach krzesła. Spojrzał w zimne jak u węża oczy stojącego przed nim ninja. 
-Sarutobi-sensei zaskakujesz mnie, a wręcz zadziwiasz. 
-Orochimaru. -stary Hokage pokręcił głową. -To nie jest krytyka twoicj umiejętności jako ninja. Jesteś jednym z najlepszych shinobi jacy kiedykolwiek byli na rozkazy Konohy, ale nie nadajesz się na Hokage. Ty nie kochasz wioski, nie byłbyś w stanie oddać za nią życia, zbyt sobie je cenisz. 
-Tak, Sarutobi-sensei, cenię sobie swoje życie wyżej niż innych. 

-Nie musisz nic mówić, Orochimaru-san. -Minato wstał, wyprostowany z poważną twarzą wyglądał na dużo starszego. -Idź, choć raz zapomnij o nienawiści, wiesz czego potrzebuję. 
-Wiem. -Orochimaru skinął głową. Ale wiem też czego ja potrzebuję, pomyślał. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kakashi upadł na kolana, wirowało mu w głowie. Czuł, że nie będzie miał już siły wstać. Nawet nie próbował się podnieść, zamiast tego odnalazł dłoń Rin i mocno ją ścisnął. Medyczka leżała w szybko rosnącej kałuży krwi. Jej brzuch był jedną wielką krwawą miazgą. Palce Rin miarowo zaciskały się na dłoni Kakashiego w rytm coraz bardziej zwalniającego serca. 
-Rin... -szepnął nie zwracając uwagi na gwałtowny ból w głęboko rozciętym policzku. Medyczka jęknęła cicho, z jej ust popłynęła krew karminową strugą. Oczy Rin powoli zasnuła mgła, Kakashi przestał wyczuwać jej puls. Palce dziewczyny stały się bezwładne w jego dłoni. Zamknął jej powieki zdziwiony swoim niezwykłym, sztucznym spokojem. Chciał krzyczeć, szlochać, ale jego oczy były zupełnie suche. Nie potrafił nawet się rozpłakać. Była mu zawsze najbliższa, a on nie umiał wydusić z siebie nawet jednej łzy. Podniósł się z ziemi, był cały we krwi. Nie wiedział w czyjej, swojej czy jej, nie interesowało go to. Stał się dziwnie obojętny na ból. Gdzieś z boku krzyczało dziecko. Chłopiec. 
-Moi rodzice tam ciągle walczą! Zostaw mnie! 
Gdy stanął w drzwiach szpitalnej sali uniosła się na łokciach, ale po chwili opadła z jękiem zawodu na poduszki. Jej brzuch był już zupełnie płaski, a przy jej boku leżało dziecko. Orochimaru podszedł bliżej. Nic nie pozostało z jej urody. Piękna, które sprawiało, że wszyscy mężczyźni jej pragnęli, a za jedną wspólnie spędzoną noc oddaliby wiele. Była przeraźliwie blada, pod oczami miała głębokie cienie. Oddychała z trudem rozchylając sine, spękane wargi. Była taka piękna, mogła mieć każdego, ale ona umierała, by urodzić dziecko Minato. Orochimaru podszedł do łóżka, patrzyła na niego wilgotnymi, gasnącymi oczami. Shinobi pochylił się i wziął dziecko na ręce, chłopiec miał duże błękitne oczy. Oczy Namikaze. Kobieta nie zaprotestowała, nie miała siły nawet by drgnąć. 
-Minato... -jęknęła, na twarz Orochimaru wypłynął okrutny uśmiech. 
-Nie ma go. Zostawił cię. Woli poświęcać się dla swojej ukochanej wioski. Ma gdzieś, że ty zdychasz, bo urodziłaś jego dziecko. 
Kobieta zbladła jeszcze bardziej. Orochimaru wyszedł z sali szpitalnej z dzieckiem na rękach. Na korytarzu dogonił go słaby głos konającej kobiety. 
-Mój syn... Naruto... 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Arashi ustawił zapalone świece w sposób jaki nakazywał zwój. Z trudem udało mu się opanować drżenie rąk gdy zapalał knoty. Wszędzie otaczali go shinobi pilnujący by Lis nie przedarł się za wcześnie. Arashi bał się, bał się tak jak nigdy dotąd, ale jednocześnie czuł w sobie olbrzymią siłę. Przez krag ninja przedarł się Orochimaru, na rękach trzymał owinięte pieluszkami dziecko. 
-Twój syn naruto. -powiedział spokojnie Orochimaru i podał mu dziecko. Arashi objął drżącymi rękami małe ciałko. Przestał słyszeć i widzieć co działo się dookoła. Lis atakował otaczających go shinobi, ale Arashi tego nie dostrzegał. 
-Twoje dziecko, Minato. -wysyczał Orochimaru. -Poświęć je. 
-Hokage musi być zdolny do poświęceń. -Sarutobi starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie. -Musi cenić sobie dobro ludzi w wiosce wyżej niż własne. Hokage jest nie tylko najpotężniejszym ninja, ale też shinobim najbardziej nieszczęśliwym. Rozumiesz, Orochimaru? Hokage musi wiedzieć, że przyjdzie moment, w którym będzie musiał oddać życie za swoją wioskę. A ty nie byłbyś do tego zdolny, nie umiałbyś oddać życia za Konohę. 
-Rozumiem. -Orochimaru pokiwał głową. -Rozumiem, że Uzumaki jest lepszy. O tak, on będzie umiał poświęcić się za Konohę. I wiesz co Sarutobi-sensei? Mam nadzieję, że będzie musiał szybko oddać życie broniąc swojej ukochanej wioski. 
Minato zacisnął powieki, czuł pod nimi zbierające się łzy. Ale nie miał czasu na płacz, nie mógł sobie na niego pozwolić. Położył dziecko po środku kręgu świec i wyprostował się. Lis o Dziewięciu Ogonach zatrzymał się i spojrzał prosto w błękitne oczy Minato. Choć dzieliło ich kilkadziesiąt metrów nie było wątpliwości, że patrzą właśnie na siebie. 
Sandaime leżał na ziemi, wokół niego walały się pogaszone świece, słyszał płacz dziecka. Obok Uzumakiego klęczał Kakashi, dlaej stał Jiraya z zanoszacym się szlochem Naruto na rękach. Na odsłoniętym brzuchu chłopca widniała krwawa pieczęć. Czwarty nie widział tego co go otaczało, oczy przysłaniała mu mgła. Nie słyszał tego co mówi Kakashi, nie zauważył kiedy podbiegł do niego Sarutobi. 
Dlaczego ja, myślał Blondyn, dlaczego? Przecież ja az tak nie kochałem wioski, nie miałem zamiaru oddawać za nią życia. A jednak... umieram za nią... wiem, że umieram... 
-Tylko prawdziwy Hokage byłby zdolny do takiego poświęcenia. Uzumaki Arashi... -głos Sandaime przedarł się z trudem przez coraz gęstszą mgłę spowijającą umysł Arashiego. 
-Gdyby Rin żyła... -szepnął Kakashi. -Ona by go wyleczyła. 
Czemu ja, myślał Minato. Dlaczego to nie ktoś inny? Sarutobi, Jiraya, nawet Orochimaru... Oni bardziej ode mnie nadawaliby się na męczenników. 
-Mój syn... -jęknął kage.-Naruto... 
Nie miał siły powiedzieć nic więcej. 
-Co on mówi? 
-Woła swojego syna. 
Naruto, pomyślał rozpaczliwie Minato Naruto... wybacz mi... 
-Shinobi Konohagakure uczcijmy go. -powiedział Sarutobi. -Uzumaki Arashi, Czwarty Hokage. 
Naruto... pomyślał rozpaczliwie Arashi, w jego umyśle rozbłysło światło.. Wybacz mi... Yondaime skonał. Podnieśli ciało Namikaze  i powoli w milczeniu skierowali się do wioski. 
-Naruto, wybacz nam. -powiedział cicho Sarutobi odbierajac dziecko z rąk Jirayi. -Wybacz nam to co cię czeka. Już teraz wybacz nam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz