wtorek, 16 października 2012

Niewolnik

Jak narkotyk... 
Taki właśnie jesteś. Uzależniasz natychmiast, a ofiara nawet nie zauważa, że została usidlona. Dopiero kiedy nie może przeżyć dnia bez twojego jednego uśmiechu orientuje się, co się stało. Nie jesteś świadomy tego uroku... Wiem to. Może to i lepiej? Gdybyś wiedział, jak działasz na innych, wykorzystałbyś to w złym celu? Czemu w ogóle o to pytam... Na pewno nie. Jesteś bodajże jedną jedyną znaną mi osobą, która by tego nigdy nie zrobiła. 
Twój uśmiech jest przepiękny. Nie mówię o tym sztucznym grymasie, który nosisz na codzień... Ale o tym prawdziwym uśmiechu. Kąciki twoich ust wędrują lekko do góry, a twoje oczy błyszczą szczęściem... Uśmiechasz się tak tylko do mnie, wiem to. Każdy kawałek twojej skóry, każdy twój gest i twoja łza - Należą do mnie. 
Nie... 
To ja należę do ciebie. Jestesm twoim niewolnikiem. Nie zdajesz sobie tego sprawy, ale zalożyłeś mi kajdany i związałeś oczy. Nie mogę patrzeć na nikogo, tylko na ciebie... I tylko ciebie mogę dotykać. Czy jest mi z tym źle? Wręcz przeciwnie. Jesteś powodem, dla którego jeszcze nie zwariowałem. 
Odszedlem z Konohy nie dlatego, żebym być silniejszym, ale dlatego, by cię chronić. Itachi dołączył do Akatsuki, bo wiedział, że będziesz dla mnie ważny. Skąd? W jaki sposób się tego dowiedział? Nie mam pojęcia. Ale dopóki byłem daleko od ciebie, miałem pewność, że jesteś bezpieczny. 
Kiedy w końcu zabiłam Itachiego i wróciłem, byłeś jedyną osobą, która mnie broniła. Kłóciłeś się ze starszyzną osady i z samą Tsunade, aż w końcu zgodzili się umieścić mnie pod twoją opieką. Nie wiem czemu... Ale w czasie całej rozmowy nie wypowiedziałem ani słowa. Stałem tylko z opuszczoną głową. Słuchałem ciebie, słuchałem rozpaczliwie, przypominając sobie sposób, w jaki wypowiadasz moje imię. Tak bardzo mi tego brakowało. 
Mieliśmy zamieszkać razem. Przeniesiono nas do większego mieszkania z daleka od centrum osady. Teoretycznie wszystko było w porządku, kłociliśmy się, czasem milczeliśmy. Ale w twoim milczeniu, w twoich wyrzutach było zawsze jakieś napięcie. Wydawało mi się, że jesteś bez ustanku gotowy na to, że znów odejdę. Nie ufałeś mi. A ja... Ja bałem się mówić. 
Któregoś dnia w czasie misji prawie zginąłeś. Kiedy zobaczyłem twoją krew, wpadłem w szał. Nie wiem, co działo się przez kolejne piętnaście minut, ale kiedy w końcu się ocknąłem, wszyscy nasi przeciwnicy leżeli na ziemi, zmasakrowani. Zginęli z mojej ręki. Ty tego nie widziałeś, bo z powodu utraty krwi straciłeś przytomność. W swoich ramionach zaniosłem cię do samego biura Hokage, nie zważając na rany, na ból. Czułem się jak robot... Szedłem automatycznie, krok po kroku, żeby tylko cię uratować. Nie pozwolić ci umrzeć. Nie zawieść. Zamdlałem w momencie, w którym położyłem cię na łóżku w gabinecie lekarskim. 
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem po obudzeniu się były twoje oczy. Niebieskie... I takie smutne. Martwiłeś się o mnie, chociaż nigdy byś się do tego nie przyznał. Wyjaśniłeś, że spałem przez osiem dni bez przerwy. Okazało się, że z nas dwojga to ja byłem bliższy śmierci, straciłem więcej krwi i byłem bardziej zmęczony. Spytałeś, skąd miałem siłę... A ja ciągle milczałem jak zaklęty. Bo gdybyś się dowiedział o tych łańcuchach, o mojej niemożności życia bez ciebie, czułbyś się w jakimś sensie za mnie odpowiedzialny. Nie chciałem cię do niczego zmuszać. 
I znowu mijały pełne napięcia tygodnie. A we mnie wzbierały uczucia, coraz trudniejsze do powstrzymania. Słowa, które zawsze powstrzymywałem, zanim zdążyły wydobyć się z mojego gardła. Patrzyłem na każdy twój ruch i chciałem być częścią ciebie. Twoich myśli, uczuć, twojego ciała. Tak bardzo, bardzo tego pragnąłem... 
I w końcu tama pękła. To nie było żadne ważne wydarzenie. Po prostu wróciłeś do mieszkania zmęczony i zdenerwowany. Nie mogłem się powstrzymać przed rzuceniem kilku kąśliwych uwag. Po prostu kochałem patrzeć, jak na mnie reagujesz. Jednak tego dnia powiedziałem kilka słów za dużo. Po raz pierwszy widziałem, jak płaczesz z mojego powodu. Dziwne, ale po raz pierwszy w ciągu tych lat widziałem twoje łzy. Nie masz pojęcia, jak bardzo to bolało. Samo patrzenie na twój smutek było ponad moje siły. 
Bez zastanowienia podszedłem i objąłem cię. Wtedy to wydawało się takie proste, jakbym nigdy ze sobą nie walczył o najprostsze nawet gesty w twoim kierunku. To było... Po prostu na miejscu. 
Odwzajemniłeś uścisk, a mnie to nie dziwiło. Zacząłem mówić. Nawet taki drań jak ja musi czuć. Bo czym bylibyśmy bez uczuć? 
Mówiłem o swojej walce. O tym, jak każdy dzień przynosił cierpienie... Bo chciałem być twój, ale nie mogłem. Prawdę o swoim odejściu. I dlaczego tak długo niosłem cię podczas tamtej misji. Nie obchodziło mnie to, co pomyślisz. W tamtym momencie byłem cały twój, obnażyłem swoje uczucia i rozterki przed jedyną osobą, która kiedykolwiek się dla mnie liczyła. Przed tobą. 
I pocałowałem cię. Tak bardzo chciałem być bliżej. Móc cię zrozumieć, móc ci się oddać, służyć tobie i tylko tobie. Oddałeś pocałunek. Namiętnie, gorąco. Jakbyś też czekał na to od lat. 
Tamtej nocy kochaliśmy się po raz pierwszy. Krople potu spływały po twojej miękkiej, gładkiej skórze jak deszcz. Na każdy dotyk odpowiadałeś ze zdwojonym entuzjazmem. Wydawało mi się, że niebo i ziemia płoną. Płomień był tak gorący, że pochłaniał wszystko wokół... Oprócz nas. Po raz pierwszy mogłem się tobą cieszyć bez przeszkód, bez żadnych barier. Prosiłeś mnie o więcej... A ja ci to dawałem. Więcej pocałunków, więcej dotyku, kontaktu pomiędzy naszymi nagimi ciałami. To było najcudowniejsze przeżycie w całym moim życiu... Nasz pierwszy raz. 
I kiedy w końcu opadliśmy wyczerpani na poduszki, kiedy położyłem głowę na twojej klatce piersiowej, wsłuchując się we wciąż jeszcze szybkie bicie twojego serca, poczułem to. Uczucie, niepowstrzymane jak huragan, który niszczy wszystko na swojej drodze. I powiedzieliśmy te dwa słowa w tym samym momencie. Ta więź pomiędzy nami, ciasne więzy, łączące na zawsze nasze serca - Tylko one się wtedy liczyły. A ja wiedziałem, że nie uwolnię się od nich aż do śmierci. Aż do śmierci będę twoim niewolnikiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz