wtorek, 16 października 2012

Sounds


Sounds


Tap, tap, tap... 
Równomierne odgłosy kroków odbijały się od zimnych ścian. Echo niosło je po pustym korytarzu. Tylko ten jednostajny, miarowy dźwięk ośmielał się mącić panującą tu ciszę. W podziemiach Oto-Gakure zawsze było tak niepokojąco spokojnie, ale Kabuto dobrze wiedział, że to tylko pozory. Cała ta wioska opierała się na kłamstwach, niczym więcej. Domek z kart. Nie było wątpliwości, iż wraz z wyciągnięciem jednej ze spodu, wszystkie inne runą. Na czym, jak na czym, ale na utrzymywaniu pozorów znał się jak nikt. 
Tap, tap, tap... 
Szedł powoli. Nie to, żeby się wahał, ale jakoś nie spieszyło mu się na spotkanie ze swoim panem. Oddychał głęboko i równomiernie. Powietrze było ciężkie od dymu z dopalających się świec. Zupełnie jakby stało w miejscu, a jakaś paraliżująca siła uniemożliwiała mu cyrkulacje. Medyk czuł się jak w jakimś odciętym od świata grobowcu, gdzie czas się zatrzymał. Duszno i klaustrofobicznie. Podłoga, ściany i sufit - wszystko zrobione z kamienia. Chłodny, gładki budulec przypominał mu łuski węża. Nie, te wszystkie długie, kręte korytarze były jak węże. Tak łatwo mogły zwieść i wyprowadzić w ślepy zaułek. Ciche i spokojne, ale najeżone śmiercionośnymi pułapkami, czyhającymi na życie intruzów. Całe Oto-Gakure było jak wąż. 

- Chciał mnie pan widzieć, Orochimaru-sama? 
Stał w drzwiach laboratorium. Odruchowo musiał zmrużyć oczy. Było tu zdecydowanie jaśniej niż na korytarzu. Cały pokój skąpany był w zielonkawym świetle halogenowych lamp. Tym samym przypominał szpitalną salę. Białe fartuchy wiszące na wieszaku, narzędzia poukładane na półkach, no i zasłona oddzielająca ich od sali operacyjnej. Wszystko było czyste i sterylne. Nawet pachniało jak w szpitalu. Możliwe, że to środki czystości, służące do zmywania krwi z metalowych stołów i narzędzi. Kolorowe butelki z detergentami stały w rządku przy umywalce. Woda miarowo kapała z niedokręconego kranu. 
Czuć było również nieprzyjemną woń formaliny. Dobywała się one za słojów poustawianych równiutko na najwyższej półce nad biurkiem. Przylepione do nich karteczki oznajmiały, co jest w ich wnętrzu. "Echis carinatus", "Vipera ursinii", "Dendroaspis angusticeps". Przeróżne gatunki węży. Niektóre zakonserwowane w całości, inne poprzekrawane, a z jeszcze innych zostały tylko pojedyncze części ciała. Ludzkich organów tam nie było. Te trzymało się w lodówkach, które pomrukiwały leniwie w rogu pomieszczenia. 
- Jesteś mi potrzebny przy nowych badaniach, Kabuto. - Słowa powoli skapywały z ust Orochimaru, tak, że można było je chłonąć jedno po drugim. 
Sannin stał odwrócony tyłem. Długie czarne włosy lśniły w zielonkawym świetle. Medyk podszedł bliżej swojego pana. Ten zmanierowany sposób, w jaki zostało wypowiedziane jego imię dźwięczał mu w uszach niczym echo. W głosie jego mistrza zawsze było coś intrygującego. 
- Co to za badania? 
- Na stole masz dokumenty. 
Chłopak natychmiast wziął się za przeglądanie danych. Trzy teczki, trzy osoby. Przewracane kartki szeleściły rytmicznie. 
Orochimaru powoli zbliżał się do biurka. Stanął tuż za swoim sługą. Flegmatycznym ruchem przesunął rękę po jego biodrze. Kabuto zdawał się nie reagować. 
- Zanim zaczniesz - rozległ się ściszony głos - mogę ci poświęcić trochę czasu... 
To powiedziawszy przysunął się jeszcze bliżej. Jego ciało było zimne. Zdawało się, że ciepło innego człowieka przyciąga go i sprawia przyjemność. Przylgnął do swojego sługi tak, jakby chciał przejąć jego wyższą temperaturę. Zaiste, sannin był jak zmiennocieplny gad. 
- Dziękuję, Orochimaru-sama - odparł cicho. 
W tej samej chwili poczuł na sobie dotyk chłodnych rąk. Niedbale pełzły pod koszulą. Przesunęły się po żebrach i klatce piersiowej, a później z powrotem w dół. Powoli zaczęły uwalniać go z wierzchniego okrycia. Robiło mu się zimno, coraz zimniej. 
Powietrze w pomieszczeniu było znacznie bardziej rześkie, niż gdziekolwiek indziej dzięki furkoczącym wentylatorom. Gdyby było tu zbyt ciepło, ciała, na których eksperymentowano psuły by się zbyt szybko. Poza tym zimno biło od znajdującej się za stalowymi drzwiami chłodni na zwłoki. 
Kiedy Orochimaru odwrócił go przodem do siebie, Kabuto nie miał już nic na sobie. Jego pan lustrował go wzrokiem, niczym drapieżnik swoją ofiarę. Coś między pożądaniem, a zimną kalkulacją. 
Blat, na który go popchnął również był zimny. 
Dalej wszystko działo się, jak w zwolnionym tempie. Niemiłosiernie długo. Czyja to wina? Może Kabuto nie starał się współpracować, a może to jego pan nie wkładał w to, co robił odpowiedniego zaangażowania? Pieszczoty nie sprawiały ani zbyt wiele bólu, ani zbyt wiele przyjemności. Chyba żaden z nich tak naprawdę nie wiedział, po co to wszystko. 
Zaczęło się jakiś czas temu, bez większej okazji i do tej pory nie pojawiła się też większa okazja, by zaprzestać. Nie wiązali tego z pracą, ani z uczuciami. W niczym im nie przeszkadzało, nic też nie zmieniało. Po prostu było im to pisane od początku. Taki ich rytuał, który musiał zostać odprawiony, chociaż nie przynosił widocznych efektów. 
Kabuto jęknął cicho. Blat zaczął skrzypieć miarowo. Wkrótce stojące obok szafki drżały. Naczynia poukładane na nich brzęczały rytmicznie. Medyk odwrócił głowę na bok. Jego wzrok padł na cieknący kran. Krople rozbijały się o metalowy zlew. Zaczął je liczyć w myślach. 
Tap, tap, tap... 
Wszystko zdawało się współgrać z tym rytmem. warczące lodówki, szum wentylatorów, stukot przesuwających się naczyń, skrzypnięcia stołu i w końcu odgłosy wydobywające się mimowolnie z jego ust. To była jakaś dziwna muzyka. 

Orochimaru odsłonił kotarę dzielącą ich od drugiej części pomieszczenie. Weszli w głąb sali. Stały tam trzy metalowe stoły. Jasne światło lamp odbijało się od ich gładkich blatów. Były ustawione tak, że lekko odchylały się od poziomu. Ciała ułożone na nich miały więc stopy niżej niż... Głowy? Gdzie ich głowy?! Wszystkie trzy trupy były ich pozbawione. Zamiast szyi sterczały nędznie kikuty. Pośród płatów mięsa można było dostrzec szczątki zmiażdżonych kręgosłupów. Z rozpłatanych ciał nadal sączyła się krew. Zapach posoki unosił się w powietrzu. Coś ostrego musiało przeciąć ich gardła z taką siłą, że mięśnie i kości popękały. Zrobiło to jednak na tyle niedokładnie, iż rany wyglądały na rozszarpane. Być może ofiary wykazywały zbytnią ruchliwość przed śmiercią, albo oprawca był naprawdę sadystyczny. W każdym razie nie miało to nic wspólnego z profesjonalną amputacją. 
Kabuto zaczął uważnie przyglądać się zwłokom. Bezgłowe ciała były nagie i niczym nie przykryte. Wszystkie trzy korpusy należały do mężczyzn. Ten ułożony na środkowym stole wyglądał na najmłodszego. Piętnaście, szesnaście lat. Medyk dotknął wątłego ciała. Zimna skóra była gładka. Nie widział na niej żadnych ran. Ostrożnie odwrócił zwłoki. Zesztywnienie mięśni świadczyło o tym, ze zgon nastąpił całkiem niedawno. Plamy opadowe miały jasnoczerwony kolor, co jest normalne przy śmierci przez wykrwawienie. Oprócz odciętej głowy, ciało było praktycznie nienaruszone. Chociaż... Jego uwagę zwróciła zaschnięta krew w okolicach pośladków. Wystarczył jeden rzut oka, dowody były aż nazbyt ewidentne. 
Medyk spojrzał na swojego pana. 
- Co tak patrzysz? - na twarzy Orochimaru malował się ironiczny uśmiech. - Ciebie akurat nie powinno to dziwić... 
- I nie dziwi. Zastanawiałem się tylko, czy zrobił pan to przed, czy po obcięciu mu głowy... 
W odpowiedzi usłyszał nieprzyjemny śmiech. Krótki i przytłumiony. 
- Wiesz - odezwał się sannin podchodząc do metalowego stołu - po prostu mi się spodobał - przesunął bladą dłonią po udzie zmarłego. - Nic nie znaczył. To tylko ciało, nic więcej... 
Rozłożył ręce w geście obojętności. Kabuto uśmiechnął się do niego leciutko. 
- Rozumiem, Orochimaru-sama. 
- Dobrze. No to zaczynaj. 
Medyk odwrócił się i podszedł do jednej z szafek z narzędziami potrzebnymi do sekcji. Wyciągnął z niej skalpel. W zielonkawym świetle wypolerowane ostrze błyszczało przyjemnie. Kabuto przyjrzał się mu z bliska. Niemal idealnie gładka powierzchnie odbijała wyraz jego czarnych oczu. Orochimaru, który stał do niego tyłem nie mógł tego zobaczyć. Medyk przejechał opuszkiem palca po ostrzu. Było zimne, prawie jak ręce jego pana. Powoli przysunął narzędzie jeszcze bliżej. Jego serce biło tak samo równomiernie, jak zawsze, tylko jakby głośniej. Wyraźnie słyszał jego uderzenia. Monotonne i miarowe, podobne do kapiącej z kranu wody. Był ciekaw, czy Orochimaru-sama też je usłyszy. Jeden ruch i stal przebiła skórę. Trysnęła krew. 
Tap, tap, tap... 
Czerwone krople rozbiły się o posadzkę. Sannin odwrócił się i spojrzał na Kabuto. Twarz medyka nie wyrażała żadnych emocji, tylko jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie. Z ust spływała mu wąska stróżka krwi. Stał tak bez ruchu, nadal trzymając skalpel przy rozciętej szyi. Czerwona ciecz zdążyła już poplamić cały kołnierz i rękaw białej koszuli. Z ubrania skapywała na podłogę. 
W jednej chwili Orochimaru był przy nim. Wyrwał skalpel z kurczowo zaciśniętej dłoni. Złapał za ramię i silnym szarpnięciem sprowadził do parteru. Dopiero teraz Kabuto zareagował na ból. Jęknął i złapał się za krwawiącą coraz obficiej ranę. 
- Wylecz to! - usłyszał nad sobą zdenerwowany głos mistrza. 
Medyk skumulował chakrę i rozcięta szyja zaczęła się zasklepiać. Po chwili krew przestała płynąć. Kabuto oddychał powoli i ostrożnie. Jego wzrok był mętny. Na czole lśniły krople zimnego potu. Bał się, że z powodu upływu krwi może zemdleć. Trzęsącymi się dłońmi szukał w swojej podręcznej torbie pigułek hematopoetycznych. Zanim je znalazł, poczuł na sobie chłodną dłoń swojego pana. Jednym, silnym ruchem cisnęła nim o ziemię. Głowa i plecy uderzyły boleśnie o twardą posadzkę. Biała ręka zacisnęła się na wyleczonej przed chwilą szyi. Orochimaru nachylił się nad nim. 
- Co to miało znaczyć? - wycedził. 
Kabuto nie mógł oddychać. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wydobył z siebie ani słowa. Uścisk powoli rozluźnił się. 
- Mam nadzieję, że mi się to więcej nie powtórzy. Teraz posprzątaj ten chlew. - wstał i skierował się ku wyjściu. 
Zanim odszedł, jeszcze raz spojrzał na swojego sługę. Leżał dokładnie tak, jak go zostawił. Jego ubranie i jasne włosy były całe we krwią. Kąciki ust sannina drgnęły i mimowolnie wygięły się w coś na kształt uśmiechu. 
- Ty naprawdę jesteś pokręcony, Kabuto... 
Być może to była prawda? Może i był pokręcony? Tylko kogo to obchodziło...? 
Leżał i słuchał jednostajnie oddalających się kroków Orochimaru. Lodówki, wentylatory, kran - znów wszystko układało się w znajomy rytm. 
Tap, tap, tap...

1 komentarz: