wtorek, 16 października 2012
Sufit był brudny
Sufit był brudny
List, który nigdy nie został napisany
Sufit był kamienny, mocno popękany i pociemniały ze starości. Nie wiedziałem, że to tak wyjdzie. Nie spodziewałem się, ciągle naiwnie jak dziecko myślałem, że może mi się jeszcze udać. Ale przeliczyłem się. Itachi miał rację, byłem i jestem słaby.
Westchnąłem, spodziewałem się, że kiedyś nie wyjdzie, coś się nie uda. Każdy shinobi ma taką świadomość, ale każdy też stara się ją zewszystkich sił ignorować. Więc ignorowałem, nie myślałem o niej, nie poświęcałem jej nawet sekundy swojego czasu. Miałem całą masę innych rzeczy do zrobienia i nadal mam. Zawsze byłem zajęty, każdą chwilę życia coś mi wypełniało, robienie czegoś konkretnego, może nie wartościowegoczy przydatnego, ale na pewno czegoś, co nadawało mi rytm, a teraz nie mogłem zrobić nic. To znaczy mogłem jedno ? leżeć i patrzeć w sufit.
Sufit był niepokojąco nisko, zdecydowanie niżej, niż powinien być. W czasie wybuchu stracił podpory, teraz w każdej chwili mógł runąć, pokonać te kilka metrów dzielące go od posadzki. Spadłby na mnie. Wiem, że gdybym znalazł się pod nim, przygnieciony tonami kamienia, byłoby mi lżej.
Chciałem się podnieść, wstać i wyjść z tej trupiarni, ale nie mogłem. Udało mi się za to usiąść, mogłem teraz swobodnie patrzeć na dziurę w moim lewym udzie. Spojrzałem obojętnie na ciemne strumyczki krwi na podłodze. Jakoś nie mogłem połączyć ich z raną na nodze, nie docierało do mnie, że to moja krew. Miałem pełną świadomość, że to ja krwawię, ale jednocześnie próbowałem temu zaprzeczyć. Byłem na to za dobry. Byłem zdecydowanie za dobrym shinobi na siedzenia na kamiennej, zakurzonej i poplamionej krwią posadzce. Ale nie mogłem się ruszyć. Podniosłem wzrok, znów na sufit. Wydawał mi się piękny, taki
majestatyczny, trochę jak pochmurne niebo. Nie mogłem opanować myśli, były niespokojne i jakby nie moje.
Wiedziałem, że umieram, miałem tego pełną świadomość. Powolutku wykrwawiam się na śmierć. Nie mam nic, torbę z opatrunkami straciłem gdzieś w czasie walki, podobnie jak prawie całą broń. Mogę być z siebie dumny. Jedno jest pewne, misję wykonałem, obroniłem kanclerza i przekazałem go królewskiej ochronie, a potem obiecałem, że będę im zabezpieczał tyły. Zgodzili się, wręcz czułem ich ulgę, gdy usłyszeli, że nie chcę z nimi iść.
Bali się mnie. Zostałem, już wtedy byłem ranny, ale nienawidzę gdy ktoś patrzy na mnie z przerażeniem i obrzydzeniem. Nie chciałem za nich umierać, ale też pragnąłem doprowadzić misję do końca. Udało się.
Spojrzałem w górę, wydało mi się, że sufit jest znów kilka centymetrów niżej. Niemal czuję jak mnie przygniata, powietrze gęstnieje, zniknął gdzieś gryzący szary dym z ładunków, które odpaliłem.
Zastanawiałem się, co bym powiedział tym wszystkim ludziom, którzy mnie znali, gdybym jeszcze kiedyś mógł ich spotkać. Gdyby jakimś cudem dowiedzieli się, gdzie jestem i postanowili przyjść mi z pomocą. Nie wiem, czy chciałbym im cokolwiek mówić, może po prostu spojrzałbym im w oczy z kamiennym wyrazem twarzy się nie odezwał. Jak zawsze.
Chyba zaczynało się ściemniać, bo sufit przybrał barwę ponurej szarości, starego marmuru.
Może gdybym miał papier i gdyby nie drżałyby mi tak bardzo dłonie, napisałbym do nich list. Gdyby kiedyś znaleźli moje ciało mogliby go przeczytać, przestaliby oceniać mnie po pozorach, zrozumieliby, że po prostu nie potrafiłem inaczej... Ale nie mam nawet kawałeczka kartki nie czuję palców, straciłem już za dużo krwi. Ale gdybym mógł, napisałbym najpierw do Sakury. Nakreśliłbym jej imię w tradycyjnym kanji, wąziutkim pędzelkiem umoczonym w czarnym tuszu, który mocno odcinałby się od bieli kartki. A
później powiedziałbym kartce papieru, żeby przekazała Sakurze... Sakuro, nigdy nie chciałem cię zranić. Gdy mówiłaś, że mnie kochasz odpowiadałem "dziękuję", bo nie potrafiłem inaczej. Nie chciałem mówić o uczuciach, bałem się takich słów. Ale pragnąłem, żebyś wiedziała, że mówiłem tak, by Cię nie narażać, nie chciałem, żebyś przeze mnie
cierpiała jeszcze bardziej. Wiem, że zasługujesz na szczęście i spokój, a ja nie mogłem Ci go dać. Wtedy, sześć lat temu, kiedy odchodziłem z wioski, nie myślałem nawet o przyszłości, nie wybiegałem tak daleko ze swoimi planami, chciałem tylko się zemścić. Byliśmy dziećmi, Ty sama nie wiedziałaś, dlaczego oferujesz mi swoje uczucie. Miałem nadzieję, że przestaniesz patrzeć na mnie z miłością, zapomnisz o tym. Ale mimo tego, co
robiłem, zawsze czułem wpatrzone we mnie zielone spojrzenie. Nie kochałem Cię, Sakuro i nadal nie kocham, ale nawet nie wiesz, ile radości dawała mi nasza przyjaźń. Byłaś pierwszą osobą, która mocno i zdecydowanie stanęła po mojej stronie, gdy wróciłem.
Później napisałbym do Naruto...
Hałaśliwy Młotku, uratowałeś mnie, byłeś tym, czego potrzebowałem. Nie rozumiałeś, czemu udaję tak zimnego i aroganckiego, nie wiedziałeś, dlaczego odszedłem do Orochimaru, nie widziałeś sensu w moich ciągłych ucieczkach. Ale rozumiałeś mnie. Wiedziałeś jak bardzo mi źle ze sobą, jak ciężko mi żyć, krzyczałeś, żebym wracał, choć wiedziałeś, że
nie umiałem się zatrzymać. Ale mimo to ciągle mi pomagałeś, przyprowadziłeś mnie z powrotem do Konohy, a najpierw uratowałeś mnie i razem zabiliśmy Itachi'ego. Wtedy zjawiłeś się dosłownie w ostatniej chwili, zabiłby mnie, gdyby nie twoja pomoc. Naruto, nie wiem, dlaczego w końcu trafiliśmy do łóżka. Byłem wtedy z TenTen, ale źle się z nią czułem. Nie wiem, czemu wyszedłem od niej trzaskając drzwiami, ani jak trafiłem do Ciebie. Nie wyrzuciłeś mnie, po raz kolejny dałeś mi o wiele więcej niż zasługiwałem. Nie wiem dlaczego znosiłeś moje zdrady, ucieczki i powroty. Nie rozumiem, po co Ci to było, męczyłeś się ze mną, a ja szarpałem się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Ciągle pamiętam, jak chciałem się zabić, a Ty krzyczałeś, żebym tego nie robił, ale jeśli chcę, to Ty zabijesz się dla mnie. Nie chciałem Twojej śmierci. Nie wiem, czy Cię kochałem. W ciągu tych trzech lat, od kiedy wróciłem do Konohy, byłem z różnymi ludźmi, sypiałem z TenTen, Anko, Nejim, Saim i Ino, ale ciągle wracałem do Ciebie, a Ty wciąż czekałeś na mnie. Nie wiem, może wiedziałeś, że zawsze będę do Ciebie wracał? Nawet ja tego nie wiedziałem. Po prostu szedłem do Ciebie, a Ty o nic nie pytałeś, zwyczajnie przyjmowałeś mnie tak, jakbym wyszedł zaledwie godzinę wcześniej i wracał ze spaceru. Czułem do Ciebie wiele, nigdy nie byłeś mi obojętny, gdy nie pozwoliłeś mi się zabić nienawidziłem Cię, a gdy po raz kolejny przyjmowałeś mnie pod swój dach kochałem Cię. Byłeś mi cały czas bliski, cały czas wyciągałeś do mnie rękę.
Kakashi, starałeś się być mi ojcem. Próbowałeś mnie ostrzec i obronić, ale ja nie chciałem Twojej pomocy. Myślałem, że poradzę sobie sam. Nie mogłem znieść Twojej kontroli, nie byłem przyzwyczajony do tego, żeby ktokolwiek decydował o moim życiu, zbyt wiele czasu minęło od kiedy zginęli moi rodzice. Twoje słowa nie docierały do mnie, byłem aroganckim
dzieckiem. Gdy uczyłeś mnie chidori, nawet nie przypuszczałeś, że użyję go by zranić Naruto. Odszedłem, bo bałem się Twojej ojcowskiej kontroli, a trafiłem pod jeszcze gorszą.
Orochimaru, znienawidziłem Cię na zawsze w momencie, kiedy Cię zobaczyłem. Nie wiem, czemu poszedłem do Ciebie. Wcale tego nie chciałem, ale pieczęć bolała, bardzo. Nie mogłem znieść tego bólu, a on malał tylko wtedy, gdy byłem koło Ciebie. Nie sądziłem, że będziesz traktował mnie jak swoją własność. Pragnąłem uciec, ale nie miałem dość siły, by to zrobić. Żyłem z Tobą trzy lata. Nie mogłem się z Tobą mierzyć w walce, więc poczekałem, aż będziesz słaby i chory. Wtedy dopiero mogłem Cię zabić. Nie żałowałem Ciebie, cierpiałem, bo straciłem honor, dumę, zniszczyłeś mi życie, na moje własne życzenie.
Itachi, marzyłem, że Twoja śmierć przywróci życie klanowi. Wyobrażałem sobie, że gdy umrzesz, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i zacznę nowe życie. Gdy Cię zabiłem wcale nie było lepiej, czułem się wręcz jeszcze gorzej, bo mimo tego wszystkiego, co mi zrobiłeś, ciągle byłeś moim bratem. Przez Ciebie całe moje życie budziłem się z
krzykiem, przez Ciebie chciałem się zabić, przez Ciebie oddałem się Orochimaru, przez Ciebie raniłem tych wszystkich, którzy troszczyli się o mnie.
Popatrzyłem w górę, sufit wirował. Zataczał szaleńcze kręgi tuż nade mną. Krążył jak drapieżny ptak szykujący się do ataku na bezbronną ofiarę. Dobrze, że już ich nie zobaczę, że nie będę musiał im tego mówić. Dobrze, że nie napisałem żadnego listu. Naruto, Sakura, Kakashi... Wy i tak wiecie, co czuję.
Nienawidziłem, gdy ludzie na mój widok zaczynali szeptać, nie cierpiałem, gdy nazywali mnie cudownym dzieckiem, młodym geniuszem... Chciałem, żeby choć raz zobaczyli mnie, a nie maszynę do zabijania, bezwzględnego shinobi, ANBU używającego Sharingan. Ale im było łatwiej patrzeć na mnie jak na wojownika, nie widzieli w tym nic złego, że mam tylko szesnaście lat, a już jestem mordercą. A teraz, gdy mam prawie dwadzieścia lat i lista tych,
których zabiłem, jest znacznie dłuższa, nadal nie widzą w tym nic złego. I gdy dowiedzą się o mojej śmierci też nie zobaczą w tym nic nadzwyczajnego. Ot, po prostu się nie udało...
Sufit był brudny.
*
Leżałem na szorstkiej, mocno wykrochmalonej pościeli. Wiedziałem gdzie jestem, czułem ich obecność wokół siebie. Otworzyłem oczy, walcząc z sennością i bólem. Nade mną pochylał się roześmiany Naruto.
-Sasuke! Udało ci się, draniu! Zdążyliśmy w ostatniej chwili! Słyszysz, Sasuke? Znowu ci się udało!
Tak, znowu mi się udało.
*
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz