One While
Czerwień. Tak idealna, jak barwa krwi na świeżej ranie. Piękna. A jej właścicielka jeszcze piękniejsza, głównie w mniemaniu mężczyzn. Miała nietypową urodę, co tu dużo mówić, była po prostu śliczna. Długie, rude kosmyki okalały jej delikatną twarz, idealnie współgrając z wielkimi oczami. Miała naprawdę jasną cerę, niemalże mlecznobiałą. Sprawiała pozorne wrażenie delikatnej panienki, która się nie bije, ani nie używa nawet co ciekawszych słów. Ale… Nie można sądzić ludzi po pozorach. Kushina była tego żywym przykładem. Wszyscy kochali jej urodę, ale o charakterze nie można powiedzieć tego samego. Od zawsze była bardzo uparta i zawzięta, kiedy coś postanowiła, nikt nie był w stanie przekonać jej do zmiany decyzji. Tak, lubiła stawiać na swoim. Pomimo tego, że nie miała ani krzty talentu do NinJutsu, ceniono ją w boju. Jej umiejętności nigdy się nie wyróżniały, ale towarzysze zapamiętali ją jako wojowniczkę, która dużo potrafiła poświęcić dla przyjaciół. W tych sprawach nigdy się nie wahała, podziwiano ją za odwagę i oddanie. No właśnie. To prawda, że miała niewyparzony język, ale dzięki niemu potrafiła w kilka minut człowiekowi uświadomić sens tego, nad czym się zastanawiał przez lata. Twierdzono, że to jej dar, jednak to było też przekleństwo. Ludzie albo z miejsca zostawali jej bliskimi przyjaciółmi, albo zaciętymi wrogami. Tak czy inaczej trzeba powiedzieć, że kompanów miała naprawdę dużo. Dla niektórych to niesamowite, bo pochodziła z biednej rodziny, a dużo łatwiej zawierała znajomości niż ludzie z dostojnych rodów. Właściwie, miała chyba mniej – więcej tyle samo wad, co zalet. I to właśnie było w niej piękne. Tak. Doskonale pamiętam dzień, w którym ją poznałem. Nie mogę powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. To prawda, zaintrygowała mnie swoim zachowaniem i stylem bycia, ale stąd do miłości daleka droga… Pierwszy raz spotkaliśmy się na polu bitwy. Wojska Kraju Wiru napadły na Konohę, z marnym jednak skutkiem. Ponieśli całkowitą porażkę, bitwa z Wioską Liścia była ich ostatnią. Ona była inna niż wszyscy. W jej zielonych oczach nie było rządzy krwi i chęci mordu. Robiła to, co musiała. Pierwsze, co w niej pokochałem, to spontaniczność. Kiedy została bez broni i towarzyszy, zupełnie bezbronna, podszedłem do niej, chcąc zadać ostatni cios. A ona? Po prostu zdzieliła mnie w twarz z pięści. Ktoś by się tego spodziewał po dziewczynie, zdawało by się, że delikatnej? No właśnie. Po tamtej walce zniknęła na jakiś czas z mojego życia. Teoretycznie, bo w żaden sposób nie potrafiłem wyrzucić jej z myśli. Podświadomie pragnąłem kolejnego spotkania, mimo tego, że przecież formalnie była moim wrogiem… Nie musiałem czekać zbyt długo. Nasze drogi skrzyżowały się podczas jednej z misji. Tym razem moje oddziały były po stronie najeźdźców. Ten dzień również dobrze pamiętam, doszczętnie zniszczyliśmy wtedy Kraj Wiru. A ona? Została sama, przeżyła jako jedyna, ale wcale nie zamierzała rezygnować z walki. Miałem pod sobą kilkuset ludzi, a w obecności jednej kobiety czułem się słaby. Tonąłem w zieleni jej oczu. Tego, co wtedy zrobiłem, nie rozumiem do dzisiaj. Wbrew wszystkiemu, zamiast ją zabić, podałem jej rękę i pomogłem wstać. Nie było w tym żadnego sensu, ja po prostu czułem, że muszę to zrobić. Czułem na sobie zdziwione spojrzenia towarzyszy, słyszałem pomruki dezaprobaty i niezadowolenia. Ale w tym momencie to się nie liczyło. Zwyczajnie, jak gdybym znał ją od lat, zaproponowałem, by wyruszyła z nami do Konohy. Odpowiedziała mi cisza, ale wiedziałem, że nie odmówi. Dlaczego byłem tego pewny? Nie wiem. Dotarliśmy do wioski, gdzieś zniknęła. Z czasem dowiedziałem się, że znalazła sobie tymczasowe mieszkanie i pracę w Akademii. Jeżeli się spotykaliśmy, to przypadkowo. Jej oczy nigdy nie spojrzały w moje. Aż pewnego dnia zapukała do moich drzwi. Jedno słowo przesądziło o wszystkim. Jedno „Dzięki…” ostatecznie nas złączyło. Wtedy odmieniło się wszystko. Stopniowo stawała mi się coraz bliższa. Po pewnym czasie nie mogłem bez niej żyć, stała się wszystkim, mój świat skupiał się tylko na niej. Jak dobrze pamiętam nasze leśne gonitwy, wspólne treningi i czułe wieczory. Jej radosny śmiech pomagał na wszystko. Nieważne co się stało, zawsze potrafiła pocieszyć. Teraz wiem, kochałem ją jak nikogo. Gdzieś w mojej pamięci zagnieździł się pewien moment. Wróciłem właśnie z misji. Wchodząc do domu o mało nie spadłem ze schodów, całym swym ciężarem rzuciła mi się na szyję. Nigdy nie zapomnę jej ciepłego uśmiechu, kiedy się we mnie wtuliła i słów: „Będziemy mieli synka”. Jedna z najszczęśliwszych chwil mojego żywota. Byłem z tego dumny, cała wioska wiedziała, że niedługo na świat przyjdzie nasz potomek. Oboje czekaliśmy na tą chwilę z utęsknieniem. Może to wydać się dziwne, ale dziewięć miesięcy minęło nam jak jeden krótki moment. Po tak długich oczekiwaniach w końcu pojawiło się wynagrodzenie – Mała, rozczochrana istotka o równie pięknych oczach jak ona. Oboje kochałem tak samo, byli dla mnie wszystkim, a nawet czymś więcej. Tylko, dlaczego nie było mi dane cieszyć się ojcostwem…? Dlaczego bóg chciał, by Dziewięcioogoniasty nawiedził wioskę akurat tego dnia…? Nigdy się z tym nie pogodziłem. Całe moje szczęście umarło tak samo jak się narodziło – w jednej chwili. Odeszła. Mówią, że tam na górze jest lepiej. Być może to prawda. Mi nie jest dane tego doświadczyć. Czasami, by chronić tych, których się kocha, trzeba się poświęcić. Tak. Czy w Krainie boga Śmierci będę mógł ujrzeć jeszcze jej czerwone włosy i roześmianą twarz? Kushina. Będę za Tobą tęsknił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz