wtorek, 16 października 2012

Zszargana Legenda


Opowiem ci starą historię. Dawno temu, jeszcze za czasów Sabaku no Gaary, przyszedł na świat chłopiec. Niczym nie różnił się od innych dzieci. Miał rumianą buzię i ogniście czerwone włosy. Dorastał w rodzinnym cieple i miłości, nie brakowało mu niczego. Jego klan rozsławił się na całą osadę. Ojciec i matka byli mężnymi wojownikami. Aż pewnego dnia, gdy chłopiec miał zaledwie pięć lat, wyruszyli na kolejną misję. I nie wrócili. Czekał na nich z nadzieją bardzo długo, ale w malutkim serduszku gnieździła się powoli przerażająca prawda. Został sam. Właśnie wtedy przestał być taki, jak inni ludzie. Nie obchodziło go już, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Zamknął się we własnym świecie. Pełnym częściowo zatartych wspomnień i starych fotografii. Dziecko, które w nim było, umarło. Żył, bo musiał, bo tak było trzeba. Świat bardzo szybko odsłonił mu swoje brutalne oblicze, zniknęła gdzieś chłopięca ruchliwość i ciekawość świata. Na jego pięknej buzi nie kwitł już uśmiech. Aż pewnego zwykłego, monotonnego wieczora coś się zmieniło. Chłopiec otrzymał dziedzictwo swojego rodu. Od tamtej pory zamiast grać w berka czy w chowanego, spędzał całe dnie w ogromnym warsztacie. Jego zdolne ręce w końcu mogły robić to, do czego były stworzone. Spod jego sprawnych palców wyszły setki, a może tysiące marionetek. Pięknych dzieł sztuki. I przerażających maszyn do zabijania. Nie obchodziło go wcale, co ktoś pomyśli o jego Sztuce. Tworzył. Taki był sens jego życia, jego powołanie. Na nic zdały się błagalne spojrzenia babki, jej płacz. Pomiędzy drewnianymi potworami zostawił swoje dzieciństwo. Nie opuszczał już wcale pracowni. Nie obchodziło go wcale, co jest za oknem czy drzwiami. Jego świat zaczynał się i kończył właśnie tam. Aż kiedyś piasek zachrzęścił pod jego stopami, a pustynny zefir rozwiał jego ogniste włosy. Ten dzień nie miał być dla wioski szczęśliwy. Nadszedł Dzień Sądu. Marionetki ze złowrogim trzaskiem zatańczyły w powietrzu. Przerażający, krwawy teatr. Gdy słońce zasypiało za horyzontem, ostatnie promienie tuliły do siebie ciała poległych. Piasek zabłyszczał szkarłatem. Anioł zszedł na ziemię, by ukarać ludzi za Grzech. Zanim kara się dopełniła i wioska umarła, Lalkarz zakończył swe przedstawienie. I odszedł, nie żałując niczego. A drewniana armia wciąż zyskiwała rekrutów. Ludzie po śmierci zyskiwali nowe życie, niezniszczalne przez czas i miecze…Mówiono o nim, że jest potworem. Szatanem w ludzkiej powłoce. Ale Zły nienawidzi przecież wszystkiego, co piękne. Skorpionowi urody nie można było zaprzeczyć. Z tego być może powodu wydarł z siebie człowieczeństwo. Czas już nie mógł dosięgnąć go swoim kłem. A sztuka się dopełniła, pochłonęła wszystko. Spełniło się pragnienie. Gdy Brzask zaproponował mu miejsce w swoich szeregach, nie odmówił. Czekało na niego nowe doświadczenie – po raz pierwszy zyskał towarzysza. Nie wroga, przeciwnika, materiał na lalkę – po prostu kompana. Pojawił się nowy cel. W życiu jednak nic już się nie zmieniało – było monotonnie… I dziwnie pusto. Zaatakowała go samotność. Była pierwszym przeciwnikiem, którego nie potrafił pokonać. Ale uczuć już w nim nie było. Nie rozumiał miłości, nie potrafił nienawidzić. Wszystko było neutralne. Teraz bardziej niż czegokolwiek pragnął wiecznego snu. Pragnął umrzeć, zniknąć, przestać istnieć. Byleby tylko to wszystko się skończyło. Nikt się o jego marzeniu nie dowiedział – jego twarz pozostała obojętna. Nic się nie zmieniło, gdy po latach stanął z babką twarzą w twarz. Nie zadrgały mu usta, nie uniosły się brwi. Emocji dawno już nie było. Ale mimo to walczył. Bez chęci zwycięstwa, bez żadnego zacięcia. Walczył. Jednego dnia stracił wszystko, o co przez cały swój pusty żywot dbał i się starał. Gdy miecz przebił jego serce, nie krzyczał. Nie wściekał się. Nie próbował ratować życia. Tylko się uśmiechał. Po raz pierwszy naprawdę szczerze. Nie czuł strachu przed śmiercią, wręcz przeciwnie. Czekał na nią. I wreszcie spełniło się pragnienie. Kostucha otuliła go czarnym płaszczem. Zniknął gdzieś ciężar. Nie czuł już nic. Odszedł. A razem z nim jego dzieła. Wszystkie umarły. Straciły swoją tajemniczość i piękno. A o sławie Skorpiona z Czerwonych Piasków szybko zapomniano. Gdy nie był już niebezpiecznym mordercą, nikt już o nim nie myślał. Nikt się nie bał. Nikt już nie podziwiał.
I leży tam bohater splugawiony, heros bez swojego oręża. Zapomniana legenda, z każdym dniem słabsza i bardziej zatarta. Może błąka się jeszcze pomiędzy zgliszczami, przygląda się temu, co stracił. Pokonany, samotny i… Wciąż sam. Dawne winy zatrzasnęły mu drzwi do Raju. Może czeka, aż ktoś zajrzy do miejsca jego porażki, może szuka dla siebie następcy. Bo jeśli ktoś na powrót zainteresuje się Armią Marionetek, jeśli ktoś będzie umiał ją poprowadzić tak, by znów siała zamęt i zniszczenie, wtedy wróci. I przedstawienie rozpocznie się na nowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz