piątek, 12 października 2012

Śmierć Orochimaru


Sasuke po cichu wszedł do gabinetu Orochimaru. Nie skradał się, nie wysilał jakoś specjalnie by pozostać niezauważonym. Schował spocone dłonie w rękawach kimona, nie chciał, żeby Sannin odkrył jego zdenerwowanie. 
Siląc się na spokój Sasuke podszedł bardzo blisko do Orochimaru, uśmiechnął się delikatnie, samymi kącikami ust. Tak jak zawsze, niewinnie, ale jednocześnie było w nim coś innego. Jego oczy lśniły dziwnie, tak jakby wahał się czy użyć sharingan czy nie. Orochimaru spojrzał na niego zaskoczony, odłożył zwój i wstał. Młody Uchiha nagle wydał mu się taki mały, kruchy jak dziecko. Z pewnym zaskoczeniem uświadomił sobie, że chłopiec na piętnaście lat, a potem z wahaniem położył mu dłoń na ramieniu. Sasuke zmrużył oczy i pocałował go prosto w usta, zmusił zaskoczonego Sannina do poddańczego rozchylenia warg. Był zdecydowany w tym co robił. Przekrzywił lekko głowę, pozwolił Orochimaru wsunąć sobie język do ust. Po chwili Uchiha wygiął się przerywając pocałunek. Mistrz przyciągnął go do siebie, zsunął mu kimono z lewego ramienia i musnął wargami czarną pieczęć na szyi chłopaka. Sasuke zesztywniał, gorący oddech Orochimaru parzył mu skórę, pieczęć zaczęła tętnić bólem w rytm uderzeń jego serca. Nabrał głęboko powietrza, dłonie Sannina zsuwały się coraz niżej po jego ciele. Sasuke powoli sięgnął za siebie, zacisnął palce na rękojeści katany. Dobył broni jednym zdecydowanym ruchem. Orochimaru zadrżał, oderwał wargi od nagiego obojczyka Sasuke i cofnął się o krok. Powoli opuścił głowę i spojrzał z niedowierzaniem na katanę tkwiącą po rękojeść w jego brzuchu. Nie krzyknął, nie wydał z siebie nawet najcichszego jęku. Podniósł wzrok na uśmiechającego się Uchihę. 
-Dlaczego?... 
-Dlaczego? -powtórzył Sasuke. -To był tylko pożegnalny prezent. Różnica polega na tym, że ty już nigdy nie będziesz mnie szukał. 
Mimowolnie dotknął lewą dłonią pulsującej pieczęci, palce prawej zaciskał na rękojeści miecza. Drżały mu dłonie, czuł wszechogarniającą bezsilność. „Czemu to ode mnie wymaga się, abym stał z kamienną twarzą i patrzył na nieszczęście? Ja tak nie potrafię! Mam ochotę krzyczeć”, myślał z przerażeniem „i drżą mi dłonie. Zwyczajnie mi dygocą, ręce po łokcie splamione krwią. Tak bardzo, że nie mogę ich utrzymać zaciśniętych. Ja nie potrafię być zimny, zraniłem go, ale nie będę umiał zabić mojego brata. To morderstwo... Jeżeli nie będę mieć teraz dość odwagi, skąd wezmę ją później? Jak znajdę w sobie siłę by pozbawić życia Itachi'ego?” 
-Nikogo już nigdy nie będziesz szukał. 
Orochimaru otworzył bezgłośnie usta, plama krwi rosła na jego ubraniu. Patrzył na Sasuke szeroko otwartymi oczami. Dygotały mu wargi, choć tak bardzo starał się uspokoić. Młody Uchiha wyszarpnął katanę z jego brzucha i wbił mu ją w pierś, pociągnął do góry rozcinając splot słoneczny i serce. Czarna krew trysnęła z rany plamiąc mu ręce. Owiany legendą Sannin zsunął się po ostrzu na ziemię i znieruchomiał. 
-Do zobaczenia po drugiej stronie, Orochimaru. 
Sasuke stał przez chwilę z bezruchu, był zbyt otępiały by cokolwiek uczynić, a potem spojrzał ze zdziwieniem na swoje splamione krwią Orochimaru dłonie. Nie drżały już, były jak wykute z marmuru. Nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Usłyszał kroki i skrzypnięcie drzwi, odwrócił się. Popatrzył prosto w rozszerzone strachem i niedowierzaniem oczy Kabuto. Uchiha zmusił się by przywołać na wargi zimny uśmiech, zacisnął mocniej palce na rękojeści broni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz