niedziela, 14 października 2012

8. Life Is Brutal


Ołówek. Tak prosta, codzienna w urzytku rzecz, na którą nikt nigdy nie zwraca uwagi. Od zawsze był i zawsze będzie. Jest często gryziony, co go oszpeca. Wtedy zazwyczaj się mści łamiąc się w najmniej oczekiwanym momęcie. Kiedy się go ostrzy on ciagle nie ustępuje. Aż w końcu nic z niego nie pozostaje.
         Tak. Ołówek był naprawdę ciekawą rzeczą – Itachi musiał to przyznać. Uśmiechnął się sam do siebie wpatrując w drewniany, żółty przyrząd do pisania. Po chwili jednak uderzył głową w blat biurka.
- Jesteś żałosny, Uchiha. Po prostu żałosny. – Mruknął pod nosem, wciąż leżąc na biurku. Już miał zamiar rozmyślać nad smukłym kształtem spinacza – byleby tylko zająć myśli czymś innym od Deidary – jednak przerwał mu w tym dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Itachi Uchiha, słucham.
Cóż za profesjonalizm, panie Uchiha. – W słuchawce rozbrzmiał znajomy, sarkstyczny głos.
- Czego? Jestem w pracy.
Daj spokój z pracą! Wpadaj do baru Kisame.
Po co? – Co jak co, ale nie miał zamiaru po raz kolejny wrócić pijany do domu.
Jak to po co? Ze mną się nie napijesz?
- Przyjade, ale nie pije. Jasne?
Tak, tak. Ale weź ze sobą Konan i Sasori’ego. Wiem, że masz ich gdzieś pod ręką.
- Nagato! Co ty zamierzasz?!
Nic. Mam urlop, chcę się spotkać ze starymi przyjaciółmi. Nie mogę, panie Wspaniały?
Możesz, tylko... uch, a zresztą. Będą za pół godziny.
Wiedziałem, że się dogadamy. - Itachi odłożył słuchawkę nie odpowiadając. Wstał, założył długi, czarny, szyty na miarę płaszcz po czym opuścił gabinet.
Może na tym durnym spotkaniu obrazy z wczorajszej sesji przestaną go męczyć.

*

          Kiedy czarna limuzyna zatrzymała się przed barem, z jej wnętrza wysiadły trzy osoby.
Niebieskowłosa, cała w skowronkach, wbiegla do środka nie czekając na dwóch pozotsałych mężczyzn.
         Itachi i Sasori weszli do praktycznie pustego pomieszczenia. W środku byli tylko ich znajomi - Kisame z pewnością zamknął bar na dziesiejszy wieczór nieco wcześniej - z dziecięcych lat. Wszystkich prócz jednego.
- Co z Zetsu? - Zapytał brunet siadając na wysokim krześle tuż obok Kakuzu.
- W szpitalu. - Odpowiedział smętnie Nagato.
- Coś mu się stało? - Zaniepokoił się Uchiha. Jak zwykle o niczym nie wie. Czemu zawsze on jest tym niedoinformowanym?!
- Żeby tylko. Miał nawrót choroby. Znów siedzi w psychiatryku. - Wyjaśnił Kakuzu popijając drinka.
- Co?! Jak to? Przecież... wyszedł z tamtąd... rok temu! - Itachi aż się zapowietrzył. Nie do pomyślenia. I on o niczym nie wie?!
- No tak... ale jak wrócił z tej wycieczki do Ameryki Południowej, wiesz, tej całej Amazoni czy jakoś tak, to miał nawrót. Prawie zabił kasjerke w jakimś markecie. - Westchnął Kisame nalewając rum do bogato zdobionych szklanek przeznaczonych tylko dla vip'ów.
- Czemu o niczym nie wiem? - Wydusił brunet nie wiedząc czy ma się złościć czy płakać. Sięgnął po alkohol, który podawał mu Hoshigaki. Piorun strzelił jego postanowienie nie picia. Jak tak dalej pójdzie to wpadnie w nałóg.
- Miałeś za dużo roboty. - Wyjaśnił Sasori.
- T..ty też wiedziałeś?! - Wymierzył w rudzielca spojrzenie krzyczące "Zdrajca".
- Tak jakoś wyszło. - Akasuna wzruszył ramionami. Itachi wyciągnął paczke papierosów i zapalił jednego zaciągając się głęboko. To nie na jego nerwy. Deidara, Zetsu... ta cała mafia. Ech... musi wziąć urlop.
- Omijając te ponure tematy... Nagato, ile masz tego urlopu?
- Dwa tygodnie. Całe dwa tygodnie w jednym miejscu. Bez durnego uniformu, bez skrzeczących nad uchem stewardes i tępego pomocnika. Uwierzycie, że koleś ma jakieś dwadzieścia lat i już go wpuścili za stery samolotu? Z tego będzie katastrofa, mówie wam. - Westchnął, uśmiechając się do Konan. - Szkoda, że ty nie jesteś stewardesą. - Pućił jej oczko. Kobieta zarumieniła się lekko.
- Przykro mi, ale wolę fotografować. - Pokazała mu język.
- A ja latać... i wszystko kontrolować. - Wyszczerzył się. - W każdej chwili mogę uderzyć samolotem w jakąś wierze czy cuś, wiecie, tak jak w tej Ameryce.
- Jesteś niemożliwy. Zabiłbyś siebie i wszystkich ludzi. - Stwierdził Kakuzu znudzonym głosem.
- Nie. Ustawiłbym i zablokował autopilota, a potem wyskoczył z samolotu. Pozbyłbym się przynajmniej tego tępaka. - Zagryzł wargę. Zawsze tak robił kiedy się denerwował.
- A jak tam u ciebie, Kakuzu? - Kisame zmienił temat. Znając Nagato to ten byłby zdolny do spowodowania katastrofy lotniczej.
- Nudy. - Jak zawsze gadatliwy.
- Słyszałem, że miałeś małe starcie ze złodziejami. - Uśmiechnęła się Konan.
- A. Tak. Był tam jakiś napad. Kiedy wyszedłem z gabinetu to się przestraszyli i zwiali. Powiedzieli jeszcze coś w stylu "Przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że też okrada pan ten bank." Co za nowicjusze. - Prychnął. Itachi skrzywił się. Napad na bank Kakuzu? Czemu o tym też nie wie?! O czymś jeszcze?! Może Konan jest w ciąży?!
- Hah, nie dziwie się im. Nie wyglądasz jak właściciel banku tylko jak kryminalista. - Zaśmiał się Kisame. Owszem, Kakuzu nie robił dobrego, sympatycznego pierwszego wrażenia. Wszystko przez jego psa - aktualnie uśpionego - który w akcie szaleństwa podrapał go po twarzy zostawiając spore blizny. Wszyscy, którzy znali Kakuzu nie zwracali na nie uwagi, a on sam często z nich żartował. Nie sprawiały mu więc problemów, a czasem nawet pomagały. Na przykład kiedy jakaś starsza, upierdliwa babcia wykłócała się o termin spłaty kredytu, wystarczyło, że mężczyzna wyjdzie ze swojego gabinetu, a sytuacja natychmiastowo się uspokajała. 

*

- Tam, idzie. - Rudowłosa wskazała na chłopaka w glanach kierującego się w ich stronę.
- Widzę. - Mruknął białowłosy. - Więc przyszedłeś. - Zwrócił się do rudzielca.
- A czemu miałbym nie przyjść? Potrzębuję towaru, nie mam już co sprzedawać. - Gaara zmierzył zimnym wzrokiem dwójkę stojącą przed nim.
- Działkę dostaniesz. Jednak... mamy dla ciebie pewne zadanie. Nie do odrzucenia.
- Nie jestem waszym sługusem. - Warknął Sabaku.
- Naszym nie. Ale pracujesz dla Producenta, a jemu się nie odmawia. Dobrze o tym wiesz. - Stwierdziła Tayuya opierając się o zakurzoną ścianę jakichś slumsów.
- No chyba, że chcesz mieć bliskie spotkanie z jego psami. - Głos na powrót zabrał Suigetsu. - A uwierz mi, że nie chcesz. - Gaara przełknał ślinę. Wiedział, że z tymi ludzi się nie zaczyna, ale... nie chce się pakować w nic gorszego od dilowania. Na pewno nikogo nie zabije. Co to, to nie.
- Zależy co to będzie za zadanie. I co będę z tego miał. - Powiedział po dłuższej chwili.
- Hmm... powiedzmy, że sześćdziesiąt procent ze sprzedarzy będzie twoje. A nie tylko czterdzieści. - Gaarze aż oczy się zaświeciły. Tayuya uśmiechneła się do siebie - umiała się targować.
- Co to za zadanie? - Zapytał pewny swego. Miał nadzieję, że chodzi o zwykłe pobicie.
- Masz nam przyprowadzić Deidarę. - Suigetsu spojrzał na niego całkowicie poważnie. Z takimi dzieciakami się nie żartowało.
- Przepraszam... kogo?! - Rudzielec wytrzeszczył oczy w zdziwieniu. Przesłyszał się. Na pewno się przesłyszał. Musiał.
- Deidara. Twój przyjaciel. Nasz były pracownik. Blondyn, który ostatnio gości w gazetach, telewizji i na bilbordach. Kojarzysz? - Zakpił mężczyzna.
- J... ja... po co wam on? - Gaara poczuł jak jego głos drży.
- Nie nam, tylko Producentowi. I nie ważne po co. To już nie twoja sprawa. - Tayuya zaczęła oglądać swoje wypielęgnowane paznokcie.
- Nie mogę. Nie zrobię tego. - Warknął. Mogli mu naskoczyć. Za nic nie narazi na coś blondyna. Nigdy.
- Spodziewaliśmy się, że będziesz się opierał. Może to cię przekona. - Kobieta wyciagnęła z kieszeni ciasnych biodrówek komórkę, poszukała w niej czegoś, po czym pokazała Gaarze filmik. Rudzielec zagryzł wargi. Z niedowierzaniem wpatrywał się w swoją własną siostrę, która przywiązana do krzesła błagała o uwolnienie. Nie mógł wydusić z siebie słowa. - Porwaliśmy ją dwie godziny temu. Jeśli do końca tygodnia nie przyprowadzisz nam Deidary to ona zginie. I uwierz mi, nie bedzie to bezbolesna śmierć.
- Więc? Kogo wybierasz? Przyjaciela czy siostrę? - Suigetsu uśmiechnął się. Dobrze, że Tayuya wpadła na plan wykorzystania Gaary. Nie to żeby on nie był zdolny do wymyślenia tego planu, ale nie chciał sprawić przykrości kobiecie. W końcu był dżentelmenem.
- J... jak niby mam wam go przyprowadzić? Ma ochroniarzy. - Wydusił Sabaku słabym głosem. To niemożliwe. Czemu akurat jego to spotyka? Czemu?!
- Zostawiamy to tobie.

*

Itachi wiedział, że tak będzie.
Potknął się o próg drzwi.
Wiedział, a jednak nic na to nie poradził. Skoro wszyscy pili to czemu i on ma się nie napić? W końcu raz się żyje!
Dobrze, że nie upił się tak bardzo jak za ostatnim razem. Przynajmniej miał pewność, że nie zwymiotuje na oczach Deidary.
Właśnie. Deidara. Aktualnie siedzący w fotelu, w salonie. Oglądał jakiś program. Zresztą, czy to ważne co oglądał? Ważne było to, że jego włosy były rozpuszczone, że oczy błyszczały w świetle telewizora, a usta... och, usta! Wczoraj całowane przez durną małolate. Taak... Matsuri skończyła już swoją kariere. Przynajmniej w jego firmie. W każdym razie... usta. Idealnie wykrojone, gładkie, kuszące... Och, i to jak bardzo!
- Itachi - san? - Blondyn dopiero teraz zauważył przybysza, który chwiejnym krokiem podchodził do fotela, w którym siedział. - Znowu się upiłeś?
- Dei...
- Tak?
- Nie jestem stary, prawda? - Niebieskooki lekko zadrżał mając dziwne uczucie De Ja Vu.
- Ee... lepiej się połóż, dobrze? - Zignorował pytanie. Itachi jednak nie ustępował. Nachylił się nad fotelem pewny swojej decyzji. Tylko po alkoholu mógł zdobyć się na to co zamierzał.
- Wczoraj się całowałeś. - Stwiedził, przekrzywiając głowę w lewo. Deidara starał się nie zwracać uwagi na głosik w jego głowie krzyczący, że wolałby się całować z Itachi'm.
- Mówię poważnie, Itachi. Kładź się spać. - Położył dłoń na klatce piersiowej bruneta w celu odepchnięcia go. Nic takiego jednak nie nastąpiło ponieważ Uchiha pochylił się jeszcze bardziej wczepiając się ustami w wargi blondyna. Ten, w zupełnym szoku, zastygł w bezruchu dając się całować. Czuł lekki posmak alkoholu na ustach Itachi'ego. Czuł ciepło bijące od drugiego ciała. Czuł także jak bardzo szybko robi mu się cholernie gorąco. Przymknął oczy i rozchylił wargi oddając się chwili. Spodziewał się, że po pijaku Uchiha będzie go całował łapczywie czy coś w tym stylu. Został mile zdziwiony czując jak gładki język delikatnie dotyka jego własnego. Jak zaprasza do tańca. To było takie... intensywne.
Jęknał cicho i objął bruneta za szyję przyciągając go bardziej do siebie. Tracąc nad sobą panowanie i zaczynając namiętniej go całować. Itachi opadł na chłopaka nie potrafiąc utrzymać równowagi. Robi to. Całuje się z Deidarą. W końcu.
Chciał więcej.
Nie myśląc długo wsunął dłoń pod koszulkę blondyna. Ten jęknął odchylając głowę w tył, eksponując swoją szyję, którą zajął się mężczyzna. Uchiha delikatnie, nieco niepewnie muskał dłonią klatkę piersiową Deidary. Po chwili wsunął palec za gumkę od spodni dresowych jakie niebieskooki miał na sobie. Chłopak westchnął czując wszystko sto razy bardziej. Nigdy nie reagował tak na czyiś dotyk. Czy chociażby na pocałunek... lub zapach. Nigdy na nic nie reagował. Wszystko było winą incydentusprzed kilku lat. Myślał, że do końca życia będzie impotentem... a tu proszę! Podnieca się!
- U...uch. Itachi... nie tutaj... - Wydusił z trudem. Zastanawiał się jakim cudem potrafi jeszcze mówić.
- Mmm... racja. - Brunet z niechęcią wstał i pomógł w tym samym celu Deidarze, który skierował się do sypiażni Itachi'ego jeszcze bardziej chwiejnym krokiem niż on sam.
Zamknęli drzwi na klucz - tak, w razie czego.
           Sasuke uśmiechnął się sam do siebie na powrót chowając się w swoim pokoju. Ciekaw był jak gołąbeczki będą się jutro zachowywać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz