niedziela, 14 października 2012
10. Life Is Brutal
Deidara i Itachi oglądali razem film. Naruto i Kakashi mieli wolne... precyzyjniej rzecz ujmując ochroniarze nie byli potrzebni przez okrągły tydzień. Blondyn rozstawał się z Uchihą tylko podczas lekcji, a to i tak był nie lada wyczyn z jego strony.
Romantyczna scena w telewizorze została przerwana przez odgłos dzwonka. Deidara sięgnął po komórkę i uśmiechnął się do siebie widząc kto dzwoni.
- Gaara! Co tam?
- Dei! Mamy poważny problem! - głos rudzielca był spanikowany i lekko roztrzęsiony.
- Co się stało? - wysunął się z objęć Itachi'ego, zaniepokojony.
- Bliźniacy! Oni...! Och! Odwaliło im!
- Gaara! - Niemal wrzasnął. - Co się tam dzieje?! - W tle słyszał głosne krzyki, przekleństwa i odgłosy bijatyki.
- Cholera no! Przedawkowali i robią burdę! Zaraz przyjadą psy, a ja nie potrafię ich, kurwa, uspokoić!
- Gdzie jesteście? - Blondyn wstał szybko i zaczął ubierać buty.
- Na murach. Tylko proszę... nie bierz Uchihy. Żadnego...
- Jasne, zaraz tam będę - ściągnął płaszcz z wieszaka, rozłączając się.
- Co się dzieje? Wybierasz się gdzieś? - Itachi wyglądał na zdziwinego i zawiedzionego.
- Muszę iść na mury, Gaara ma kłopoty - owinął szlik w okół szyi i i otworzył drzwi. - Nic mi nie będzie. Powinienem wrócić za godzinę, narka! - Pozostawił Itachi'ego w korytarzu bez zbędnych wyjaśnień. Nie było na to wszystko czasu.
Szedł wzdłuż starego muru już po piętnastu minutach. Dyszał ciężko, a jego włosy kleiły się od potu. Nie lubił wysiłku, nie miał kondycji, a biegł tam przez całą drogę. Byłoby szybciej i prościej pojechać samochodem, ale przecież miał być sam... po za tym, nie chciał by ktokolwiek ze służby Uchihy, a co dopiero sam pan domu, widział jego przyjaciół w niekorzystnej sytuacji.
Z daleka dochodziły do niego odgłosy walki. Nie przejmował się tym, bliźniacy zazwyczaj się bili, nie było w tym nic dziwnego. Przyspieszył jednak kroku i nie zwracając uwagi na czarną furgonetkę, którą minął doszedł do źródła hałasu.
- Dei! - Gaara dobiegł do niego, kiedy tylko go zauważył. Makijaż miał rozmazany, a z policzków ściekały łzy. To był szok. Blondyn nigdy nie widział płaczącego Sabaku. - Tak bardzo cię przepraszam. To dla Temari! Oni ją porwali! Nie miałem wyjścia! Wybacz mi!
- Gaara, o co ci chodzi? - Chłopak nie odpowiedział. Przytulił się do niego, po czym szybko odsunął.
- Po prostu... przepraszam... - rudzielec spojrzał gdzieś za Deidarę, który usłyszał warkot silnika zaraz za sobą. Nie minęła minuta, a ktoś mocno go trzymał przyciskając wilgotny materiał do jego ust i nosa. Nic nie rozumiał. Nie miał pojęcia co się dzieje. Nim się zorientował, zasnął i został wrzucony do furgonetki.
- Niezła robota, Rudy - ucieszyła się Tayuya zatrzaskując drzwi furgonetki.
- Oddajcie mi Temari! - Wrzasnął Sabaku wyprowadzony z równowagi. Nawet bliźniacy, mimo iż byli pod wpływem narkotyku, ucichli i nieco przestraszeni wpatrywali się w przyjaciela ostrożnym wzrokiem.
- Tema... co? - Zachichotała rudowłosa. - Kto to niby jest? Nie znam takiej, a ty, Suigetsu? - Odwróciła się w stronę białowłosego rozmawiającego przez telefon z poirytowaną miną.
- Sai, mówie coś do ciebie! Daj mi szefa do telefonu!....Jak to, kurwa, nie możesz? Czy ty wiesz z kim rozmawiasz, szczylu?!... acha... Nie obchodzi mnie, że jest zajęty! To ważne! I nie...! Nawet nie waż mi się rozłącz... kurwa. Zabije dziwkę - warknął, nadal patrząc w telefon.
- Nie denerwuj się. Zrobimy mu niespodziankę - Tayuya była w wyjątkowo dobrym humorze. Wizja bycia zagryzioną przez wściekłe psy została zastąpiona wyjątkowo cenną nagrodą. - Chodźmy. Im szybciej tym lepiej.
- A co z Temari!? Oddajcie mi siostrę! Mieliśmy umowę! - Wrzasnął zdesperowany chłopak.
- Aaa! Twoja siostra! Ta blondynka, tak? - Kobieta wciąż udawała idiotkę niszcząc strzępki opanowania Gaary. - Z tego co pamiętam to trzy dni temu podarowaliśmy ją w prezencie boss'owi chińskiej mafi. Tak, to raczej była ona - zachichotała wsiadając do auta i puszczając oczko oniemiałemu i sparaliżowanemu chłopakowi.
Odjechali.
A Sabaku stał tak jeszcze przez jakis czas. Po twarzy obficie spływały mu łzy, nie panował nad nimi. Stracił siostrę. Stracił przyjaciela. On sam do tego doprowadził. Pomógł w porwaniu Deidary, nie otrzymując w zamian nic prócz pustki, którą poczęła wypełniać zwierzęca wściekłość. Stracił siostrę. Temari prawdopodobnie została kurwą jakiegoś obleśnego kryminalisty. W Chinach. Już jej nie odzyska.
Ale może odzyskać przyjaciela.
Oni złamali umowę, nie oddając mu rodzeństwa. W takim wypadku on także nie zamierza dotrzymać swojej części - wtrąci się i pomoże w odnalezieniu blondyna chodźby miała to być ostatnia rzecz w jego życiu.
***
Itachi stukał nerwowo palcami o stół. Miał być za godzinę. Spóźnia się już poł godziny. Może się zagadał? Może nastapiły jakieś komplikacje? Może znów się w coś wpakował i wylądował na izbie dziecka?
Odczeka jeszcze pięć minut i jedzie po niego.
Po chwili w hallu dało się słyszeć czyjeś krzyki i groźby. Właściciel rezydencji wstał z zamiarem sprawdzenia o co chodzi. Nie zdążył jednak dojść do drzwi, kiedy te otwarły się z hukiem pod wpływem czyjegoś kopnięcia.
- Co do...?!
- Deidara został porwany! - Wrzasnął Gaara wpatrując się w Uchihe zdeterminowanym spojrzeniem.
Itachi zaniemówił.
***
Minął tydzień od wtargnięcia Gaary do rezydencji Uchiha, a który niemal w niej zamieszkał. Nikt prawie nie spał. Itachi mimo wykończenia cały czas do kogoś dzwonił próbując zlokalizować siedzibe Hidana. Sasuke oczywiście olał szkołę. Nawet ochroniarze starali się coś wskórać. Uchiha uruchamiając swoje znajomości postawił na nogi całą policję w Konoha i Sunie.
Jednak mimo tych wszystkich starań nie posunęli się nawet o krok dalej.
Z dnia na dzień szansje malały. Coraz więcej ludzi związanych ze sprawą składało swoje rezygnacje nie chcąc zadzierać z yakuzą czy chociażby z powodu braku czasu i chęci.
Wszystko się waliło.
Itachi jednak wierzył. Miał nadzieję. A jeśli była ona matką głupich to starszy Uchiha był największym głupcem na świecie.
***
- Kabuto, co ja mam zrobić? - Orochimaru nie miał już sił. Cała szkoła, gorzej, całe miasto trabiło na prawo i lewo o porwaniu Deidary przez yakuzę. Niektórzy nawet uwarzali, że wstąpił do mafi z własnej woli, że do głowy uderzyła mu woda sodowa i zabrakło wrażeń.
- Nie rozumiem. Źle się czujesz? - Srebrnowłosy spojrzał pytająco na kochanka. Odkąd w gazecie pojawił się artykuł o porwanu tego modela, dziwnie się zachowywał. Chodził przygnębiony i skwaszony obdarowując wszystkich w okół zirytowanym spojrzeniem. Nie żeby było w tym coś niezwyklego - on zawsze tak robił. Jednak teraz było w tym coś innego, coś co nie pozwalało Kabuto tego zignorować. Może Orochimaru miał romans z tym blondynem, jak mu tam, Deidarą? A niech go piekło pochłonie!
- Spieprzyłem sprawę. To wszystko moja wina. Gdybym tylko wcześniej kogoś powiadomił. Ostrzegł... ale on miał ochroniarzy. Był bezpieczny, prawda? A Hidan... ten drań... gdzie się ukrywa? - Młodszy mężczyzna w okularach nie wiedział czy czarnowłosy mówi do niego czy do siebie. Miał mu właśnie rozpocząć kłótnię o zdradę kiedy doszedł do niego koniec wypowiedzi kochanka.
- Hidan? Ten z yakuzy? - Zapytał, chcąc się upewnić. - Nie wesz gdzie on jest?
- A ty wiesz? - Orochimaru podniósł głowę. Jego wzrok zbystrzał.
- Oczywiście, że tak. Utrzymuję z nim kontakt... to stary kumpel ze szkoły. Szkoda, że poszedł ta złą drogą, ale cóż, rodziny się nie wybiera i... - został mocno ściśnięty za ramiona.
- Kurwa, jak ja cię kocham! - Mężczyzna pocałował go gwałtownie i wstał szybko z sofy. - Chodź! Musimy się spieszyć!
***
Otworzył leniwie oczy, masując pulsujące bólem skronie. Przeniósł się do pozycji siedzącej wzbudzając tym samym zawroty głowy. Poczuł jak wnętrzności podchodzą mu do gardła. Wychylił głowę zza baldachimu i zwymiotował na puszysty, purpurowy dywan. Było mu tak cholernie niedobrze.
Z jękiem wrócił do pozycji leżącej i przymknął oczy.
W ułamku sekundy wydarzenia z wczorajszej nocy - nie, z całego tygodnia, a może nawet więcej - powróciły do niego, przelatując mu pod powiekami.
Ten ból, kiedy został rzucony na ziemię. Sztucznie miły głos, który rozkazywal, mówił, szeptał koło ucha. Gładkie, zadbane dłonie zdzierające z niego ubranie, dotykające go... wszędzie. Zwinne palce wplatające się w jego włosy, błądzące po jego ciele, szczypiące. Śliskie. I ten niesamowity ból... bez delikatności, bez przygotowania, bez ostrzeżenia... bez miłości.
Nie wytrzymał. Zwymiotował po raz kolejny.
Kiedy skończył, rozejrzal się w okół siebie. W którym pokoju tym razem się z nim zabawiał? Który, kolejny już, kolor będzie mu się źle kojarzył? Okrągłe łózko z baldachimem nakryte różowawym odcieniem fioletu. Och, purpura. Dobrze, już wcześniej nie lubił tego koloru.
- Już wstałeś? - Sympatyczny, ciepły głos dobiegł od strony białych, drewnianych drzwi.
- Znów mnie naćpał - szepnął, kryjąc twarz w dłoniach. Każdy poranek był taki sam. Każdy dzień powtarzał się według danego schematu. Budził się, przychodził Sai by go pocieszyć marną gadką i zmusić do zjedzenia śniadania. Następnie przychodził Hidan i takim czy innym sposobem go gwałcił. Na trzeźwo i jak to on nazywał..."Na Dzieńdobry". potem miał czas wolny, kiedy mógł użalać się nad soba do woli, a wieczorem Hidan wracał i robił to raz za razem. Bez przerwy. A kiedy Deidara był bliski omdlenia podawał mu narkotyk, najprawdopodbniej ekstazy, i afrodyzjak. Mężczyzna lubił męczyć się nad ofiarą, kochał kiedy go błagała o spełnienie. A blondyn błagał, by potem płakać.
- Musisz się oswoić ze swoją sytuacją. Nie masz już życia, ani własnej woli. Należysz do Hidana-sama czy tego chcesz czy nie. Im bardziej będziesz posłuszny, tym bardziej on będzie delikatniejszy i milszy.
- Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się po raz drugi. Akurat wtedy kiedy znalazłem swoje szczęście. Kiedy udało mi się zapomnieć...
- Twój Pan pomoże ci zapomnieć. Musisz się tylko otworzyć - mówiąc to, brunet opuścił pokój.
***
- Neji! Wyślij swoich ludzi do dzielnicy na granicy Konohy i Oto! W największej willi jest Hidan! - Wrzeszczał do telefonu, prowadząc mercedesa jak szalony.
- Itachi, skąd masz te informacje? - Podejrzliwy ton głosu rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki.
- Nie ważne skąd! Tam jest Deidara! Szybko! - zatrąbił na, jego zdaniem, wleczące się auto.
- Czy to był klakson? Jesteś w samochodzie?! - Uchiha nie odpowiedział. - Itachi! Nie możesz tam jechać sam! Zabiją cię! Nawet mi się nie waż! Poczekaj na policję!
- Nie jestem sam - rozłączył się i spojrzał na tyły samochodu widoczne w lusterku kierowcy. Naruto, Kakashi i Kisame ładowali broń i kończyli ostatnie przygotowania. Barman spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się pewnie. Na przednim siedzeniu pasażera siedział Sasori, a za nimi jechał Pein wraz z Kakuzu i Madarą.
- Opłacało się chodzić do szkoly wojskowej - stwierdził Hoshigaki z pewnością siebie. Wyruszyli zaraz po tym jak do rezydencji wpadł zdyszany Orochimaru - ostatnimi czasu częsty gość w barze - który niemal wywrzeszczał lokalizację Hidana. Nikt nawet nie pytał kim był niespodziewany gość. Itachi wręcz wybiegł z domu jak z procy odpalając samochód. Gdyby nie refleks Kakashi'ego, brunet z pewnością odjechałby bez nich.
- To tutaj. Wszyscy wiedzą czego szukamy? - Upewnił się Itachi, wyciągając swojego srebrnego glocka. Reszta kiwnęła głowami. W szybę od strony Uchihy zapukał nie kto inny jak jego kuzyn.
Rozdzielając się, otoczyli budynek. Madara szybko uporał się ze strażnikami przy wschodnim wejściu, pozbawiając ich przytomności i obezwładniając. Z sercem w gardle i czujnością węża weszli do, na pozór, spokojnej willi. Itachi dał znak i poczęli szybko przeszukiwać pokoje pozbywając się przeciwników jak najszybciej mogli. Uchiha miał dziwne przeczucie, że idzie im zbyt dobrze. Jak zdarzył sie przekonać na własnej skórze, jego przeczucia zawsze są prawdziwe. Wchodząc na pierwsze piętro przywitał ich grad miedzianych, błyskawicznie szybkich kul. Sami także zaczeli strzelać, probując osłaniać siebie nawzajem. Czarnowłosy usłyszał krzyk, ktoś dostał. Nie wiedział kto, nie przejmował się tym. Adrenalina w jego żyłach robiła swoje, a w głowie miał tylko jeden cel - Deidara.
Nagle ich przeciwnicy wstrzymali ogień. Z jednego z pokoi wyszedł Hidan obejmując blondyna w samych bokserkach i przykladając mu broń do głowy.
Uchiha wstrzymał oddech.
- Itachi...! - Pisnał Deidara, a łzy szczęścia pociekły po jego policzkach. Jego szczupłe ciało było pokryte w zadrapaniach, siniakach, malinkach i ugryzieniach.
- No prosze, Uchiha osobiście się po ciebie pofatygował, cóż za zaszczyt - polizał ucho blondyna, który zadrżał z obrzydzeniem.
- Nie dotykaj go! - Wrzasnął brunet, zgrzytając zębami.
- Czemuż to? Przecież należy do mnie, nieprawdaż, Dei? - Zwrócił się do chłopaka.
- Pierdol się - warknął niebiskooki, próbując się wyrwać. Hidan odblokował spust pistoletu.
- Będę, kiedy zarzegnamy ten drobny problem - uśmiechnął się. - Zabić go - wydał rozkaz i było to ostatnim co wypowiedział w życiu. Z tego samego pokoju, z którego wcześniej wyszedł trzymając Deidarę, wyłonił sie Sai. Wycelował broń znalezioną w szafce nocnej w bossa yakuzy i nacisnął spust. Strzał był oddany z bliskiej odległości toteż nie było mowy o spudłowaniu. Krew trysła z dziury w tyle głowy na twarz czarnowłosego. Srebrnowłosy wypuścił blondyna i upuścił pistolet. Legł martwy na ziemię.
Wszyscy w okół stali wstrząśnięci tak niespodziewanym obrotem wydarzeń. Pierwszy otrząsnał się Suigetsu.
- Wiedziałem, że jesteś zwykła dziwką - powiedział po czym strzelił prosto między oczy chłopaka, który opadł na ciało 'swojego pana'. - Teraz twoja kolej. Rozkaz to rozkaz - warknął, celując w Itachi'ego.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tępie. Coś, jakaś niewidzialna siła, pociągnęło ciało Deidary, w ostatniej chwili osłaniając Uchihę i przyjmując podwójny strzał na siebie. Prosto w plecy, w kręgosłup.
Chłopak uśmiechnął się do Itachi'ego, do którego jeszcze nie doszło co sie przed chwilą stało.
- Kocham cię - wyszeptał bezgłośnie Deidara i przewrócił się na mężczyznę, przygniatając go do ziemi. W oddali dało się słyszeć dźwięki syren policyjnych co spowodowało masową ucieczkę członków mafi.
A Itachi leżał na ziemi, obejmując stygnące ciało ukochanego i wpatrywal się w martwe, niebieskie oczy własnego anioła.
THE END
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Az mi łzy poleciały ...
OdpowiedzUsuń