SasuNaru - "Snuff"
- Dlaczego tak bardzo ci na mnie zależy, co? – zapytałem z irytacją w głosie i wpatrzyłem się uważnie w jego niebieskie oczy. Świeciły dziwnym blaskiem. Łzy?
- Bo jesteś moim przyjacielem. Pierwszym, z którym łączy mnie tak silna więź i nie mam zamiaru dać temu odejść. – powiedział stanowczo, marszcząc brwi.
Przyglądałem się mu z uwagą, nie czyniąc żadnego kroku. On przyjął identyczną postawę, co wywołało u mnie dziwne odczucie szybciej bijącego serca. Możliwe?
...Odejdź z niewinnością i zostaw mnie z moimi grzechami
Powietrze wokół mnie ciągle przypomina mi klatkę...
- Jeśli mnie zniszczą, upadniesz razem ze mną. Twoje marzenia legną w gruzach i żadne z twoich idei nie przetrwa w następnych pokoleniach. Nie zdążysz zrobić czegokolwiek.
- Zdążę zrobić jedno. Uratować cię. – przeszywał mnie tak silnym spojrzeniem, że nawet trudno było mi je udźwignąć. Co się ze mną dzieje? – Za wszelką cenę.
Jego słowa odbiły się od moich uszu z tysiące razy... Stałem tam, jak wryty i milczałem. Czy dla niego nie liczy się już nic, tylko to głupie ocalanie? Czy według niego warto przejmować się mną na tyle, by umrzeć?
- Idiota! – krzyknąłem zdenerwowany i w jednej chwili znalazłem się tuż za jego plecami, wyjmując miecz. Mdlił mnie jego system wartości.
... Moje serce jest zbyt mroczne, by się troszczyć
Nie mogę zniszczyć tego, czego w nim nie ma...
- Nie zabijesz mnie. Wiem, że nie potrafisz... Nie jesteś tym, za kogo się uważasz. – powiedział blondyn, nie ustępując.
- Uważasz, że potrafię się zmienić?! Moja nienawiść jest prawdziwa, jest czysta! Nie będę nic zmieniał. Nie mogę. Nie chcę, co innego jest moim przeznaczeniem. – syknąłem przez zaciśnięte zęby, ściskając mocniej rękojeść mojego atrybutu.
...Mój uśmiech został zabrany już dawno
Jeśli mogę się zmienić, mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowiem...
- Jesteś moim przyja.... – Uderzyłem go w głowę, później dźgnąłem go mieczem w bok, co uczyniło go przez chwilę odrętwiałym z bólu, jaki musiał znieść. Opadł na ziemię, padając twarzą i jęcząc coś cicho. Jego głos zbyt mocno mnie irytował. Doprowadzał do szału. Każde kolejne słowo... Musiałem to przerwać.
...Więc nie trać słów, ja nie będę słuchał
Myślę, że wyraziłem się jasno...
- Nie jestem. Przyjaciel nie uczyniłby tego, nieprawdaż? – uklęknąłem naprzeciw niego i uśmiechnąłem się szyderczo. Gdybym wierzył, zacząłbym się modlić, żeby tylko nie podniósł teraz swoich błękitnych błyszczących tęczówek na mnie. Nie zniósłbym ich widoku.
...Chciałbym tylko żebyś nie był moim przyjacielem
Wtedy mógłbym cię na koniec zranić.
Nigdy nie domagałem się być świętym...
- Pokazujesz swoją siłę w ten sposób. Wszelkie swoje emocje, ale to mnie wcale nie zrani. Nie odsunę się od ciebie... Przyjacielu... – wysyczał, nadal opływając w bólu jednak nie podniósł twarzy. Płakał?
... Spluń swoją litość w moją duszę...
- Jeśli naprawdę ci zależy na mnie... – zacząłem niemal szeptem i w tym momencie ująłem w palce jego twarz, by nasze oczy się spotkały. - ...Odpuść sobie. Masz rację, nie zabiję cię. Nie teraz i nie tutaj, ale rozkazuję ci odejść. Nasze drogi się różnią, więc nie utrudniajmy sobie życia nawzajem. Odejdź, póki jeszcze możesz... – głos mi się załamał pod wpływem emocji, jakie mną targały.
...Więc jeśli mnie kochasz pozwól mi odejść
I ucieknij zanim się o tym dowiem...
Wpatrywałeś się w moje oczy tak długo, że moje ciało zaczęło drętwieć. Czułem siłę twojego spojrzenia. Było głębokie. Tak wiele powinienem w nim ujrzeć, ale blokowałem się, aby nie utrudniać niczego. Z moich oczu nie popłyną łzy. Natomiast twoje krwawią i bynajmniej nie bólem. Krwawią złością utworzoną z twojej miłości. Twoja wina.
Nagle zacząłeś znikać. Przybliżyłem usta do twoich i dzieliłem z tobą oddech, co także ty czyniłeś. Przymrużyłem oczy – ty chwilę po mnie. Zamknąłem je, a gdy na nowo otworzyłem, nie było cię. Uciekłeś.
...Nigdy nie potrzebowałaś pomocy
Sprzedałeś mnie, żeby oszczędzić siebie
I nie chce słuchać, że Ci przykro
Uciekłeś mimo wszystko
Anioły kłamią by utrzymać kontrolę...
Poczułem moje krwawiące serce na własnej dłoni i to nie była twoja wina. To wina mojej nienawiści i mojego przeklętego przeznaczenia.
...Moja miłość została ukarana już dawno temu...
„Wszystko zostało ustalone zanim się urodziliśmy. Nie wybieramy sobie losu, to on nas wybiera.”
Tak to sobie tłumaczyłem, aby z każdym kolejnym dniem mojego cholernego życia, z każdym kolejnym krokiem, który zatapiał mnie w ciemności, mieć nadzieję, że to nie moja wina, że na nic nie miałem wpływu.
Jestem idiotą... Pozwoliłem ci odejść.
...Moja własność została już dawno wyrzucona
Zabrała pogrzebanie nadziei, by pozwolić ci odejść...
Zauważam zmiany w moim ciele. Ono krwawi przez moją poćwiartowaną duszę, dla której nienawiść nabrała innego znaczenia. Wszystko się zaciera, a ja... Ja?
...Ciągle podsuwam twoje listy do moich ust
I pielęgnuję je w części siebie, aby zachować każdy pocałunek.
Nie mogę stawić czoła życiu bez twojego światła,
Ale wszystko to oddaliło się, kiedy odmówiłeś walki...
Żadne z nas nie było więc warte miłości i światła. Żadne z nas nim nie mogło być dla drugiego. Nie zależało ci. Właśnie zwalam winę na twoje dobroduszne ja. Jestem egoistycznym frajerem, ale muszę być czysty.
Idę w drogę ku ciemności, ku złu, ku piekłu. Idę czynić moją zemstę.
...Jeśli ciągle Ci zależy, nie pozwól mi o tym nigdy wiedzieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz