piątek, 11 stycznia 2013

Trudna misja (ShikaxNeji)


Przeciwnicy znowu zaczęli się oddalać. Pozostał tylko jeden z nich. Nie mogliśmy pozwolić jednak by uciekli zbyt daleko. Już wcześniej ustaliliśmy, że musimy być gotowi na pojedynki jeden na jednego. Rozejrzałem się po twarzach chłopaków. Wiedziałem, że wszyscy byliby gotowi zostać i walczyć na śmierć i życie, ale tym razem to Neji odezwał się pierwszy i oznajmił, że tego przeciwnika on pokona. Przeraziła mnie perspektywa straty już drugiego wspaniałego przyjaciela. Chociaż wierzyłem w zdolności Choji’ego zdawałem sobie także sprawę, że przeciwnika nie da się tak łatwo pokonać. Nawet, jeżeli jemu by to się udało wiedziałem, że bardzo na tym ucierpi jego zdrowie. A teraz Neji. Choji był moim najlepszym przyjacielem, ale co, do Neji’ego myślę, że był kimś więcej. Może to było niewłaściwe, ale kochałem go. Był mi najbliższą osobą. I ja dla niego chyba także. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale widziałem to w jego spojrzenie, uśmiechu. Teraz bardzo pożałowałem, że nigdy mu o tym nie powiedziałem. Bałem się, że nie będę miał więcej okazji. Ta misja jest najbardziej niebezpieczna, jaką kiedykolwiek wykonywaliśmy. To będzie prawdziwy cud, jeżeli wszyscy wrócimy z niej żywi. Wyszeptałem jego imię. On jednak rozkazał nam dalej ruszać w pogoń. Gdy obejrzałem się za chwilę walczył już ze wszystkich sił. Ten przeciwnik był zdecydowanie silniejszy. Neji również. Wierzyłem w jego siłę, ale czy ona wystarczy? To pytanie nie dawało mi spokoju. Obawiałem się, że mogę wszystko stracić. Czy będę potrafił żyć bez przyjaciół zakładając oczywiście że ja przeżyję. Chyba nie. Takie życie straciłoby cały sens. Trzeba mieć kogoś, kogo się kocha, z się chce przebywać, kto rozbawi, pocieszy, z kim można porozmawiać. Nie można żyć szczęśliwie samotnie. A czy będę w stanie pokochać kogoś innego? Może bym potrafił, ale na pewno nie tak jak Neji’ego. Tak poza tym czy bym w ogóle chciał. Chyba wspomnienia byłyby zbyt bolesne, a tęsknota zbyt wielka. Właśnie dlatego nie mogliśmy tam polec. Musieliśmy walczyć do ostatnich sił. Walczyć dla przyjaźni…

***

Przeciwnicy zatrzymali się. Sasuke poszedł dalej. Rozkazałem więc Naruto podążać za nim. On miał największą szansę go sprowadzić. Teraz już wiedziałem, co on czuł, kiedy Sasuke odchodził, dlaczego tak bardzo chciał go sprowadzić. Był on najbliższą osobą dla Uzumaki’ego. Kochał go tak jak jak ochałem Neji’ego. I teraz obaj straciliśmy, może na zawsze, najbliższe naszym sercom osoby. Ale Uchiha odszedł z własnej woli i miałem nadzieję, że Naruto zdaje sobie sprawę, że on może nie zechcieć wrócić. Sprowadzanie go siłą także nic nie da, bo przecież, gdy tylko nadarzy się okazja, on znowu odejdzie. Uzumaki musi nawiązać do przyjaciół, który czekają i martwią się o niego. Zawsze mnie zastawiałem się czy Sasuke odwzajemnia miłość Naruto, czy też coś do niego czuje. Po tym jak postąpił zacząłem w to wątpić, ale może to ja się mylę. Niektórzy w bardzo dziwny sposób okazują uczucia. Tak w sumie to ja też ich nigdy otwarcie nie okazywałem. Chyba za bardzo bałem się odrzucenia. Wolałem żyć marzeniami. Ale wtedy podjąłem decyzję. Jeżeli wrócimy do wioski w komplecie wyznam Neji’emu, że go kocham. Jeśli on nic do mnie nie czuję będę się trzymał od niego z daleka i postaram się zapomnieć, a jeśli jednak coś czuje…

***

Rozdzieliliśmy się. Każdy walczył z jednym przeciwnikiem. Mi przypadła ta za dużo gadająca dziewczyna. Zamyśliłem się próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio walczyłem z facetem. To była rzeczywiście trudna sprawa. Szczególnie jeśli chodzi o egzamin na chinina. To stawało się już naprawdę upierdliwe. Miałem tego serdecznie dość. Nie żeby dziewczyny były słabsze, ale mimo wszystko z chłopakiem walczy się na trochę innym poziomie. Wyrwałem się z zamyślenia. Czas przemyśleć strategię. Najgorsze było to, że jeszcze nie wiedziałem jak ona walczy, więc ciężko było wymyślić coś logicznego. Wtedy ona zaatakowała…

***

Poczułem, że ktoś się zbliża. Przemyślałem to i stwierdziłem, że to raczej przyjaciel. Tylko czy to ktoś z mojej grupy zakończył swój pojedynek czy to zupełnie nowy przybysz. Wtedy ona pojawiła się przede mną. Zwinęła wachlarz. Przedstawiłem jej sytuację. Tayuya, może i słusznie zauważyła, że shinobi z Suna-Gakure dość szybko zmieniają fronty. Dopiero co przecież walczyli po stronie Dźwięku, a teraz już znowu pomagają nam. Temari jednak to zignorowała i od razu zamachnęła się wachlarzem. Po użyciu paru technik zakończyła walkę naprawdę potężnym atakiem. Wtedy uśmiechnęła się do mnie i oznajmiła, że jej bracia poszli pomagać innym. Gdy zapytałem z lękiem w oczach czy spotkali po drodze Choji’ego i Neji’ego, popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i zaprzeczyła krótkim ruchem głowy. Zastanawiałem się, co oznaczało to spojrzenie. Po jednym pytaniu chyba jednak nie mogła się niczego domyślić. Była rzeczywiście inteligentną dziewczyną. Wiedziałem to po walce z nią podczas finałów. Nie byłaby chyba jednak w stanie… Spojrzałem na jej twarz. Cały czas się uśmiechała w ten irytujący sposób. A może jednak…

***

Wracaliśmy powoli. Po drodze spotkaliśmy Kibę, Kankuro, Gaarę i Lee. Teraz zbliżaliśmy się do miejsca gdzie zostawiliśmy Neji’ego. Bardzo się bałem tam podejść. Perspektywa ujrzenia jego martwego ciała mnie przerażała. Istniała oczywiście szansa, że zwyciężył i przeżył ten pojedynek, ale ciężko było mi w to uwierzyć. Po jakimś czasie dotarliśmy do tego miejsca. Neji leżał na ziemi. Nie ruszał się, ale jego przeciwnik też. Co to znaczy? Czy obaj zginęli? Czy przeciwnik zaraz nie podniesie się i nie zaatakuje nas z zaskoczenia? Wyglądało na to, że jednak nie. Żaden nie podniesie się w każdym razie nie o własnych siłach. Jako pierwszy podbiegłem do ciała Neji’ego. Łzy popłynęły mi z oczu. Jednak, gdy się nad nim pochyliłem poczułem, że jeszcze, bardzo słabo, ale oddycha. Szepnąłem mu do ucha „Kocham cię, Neji”. Zaraz za mną podbiegli pozostali. Oznajmiłem im, że oddycha. Temari znowu spojrzała na mnie w ten dziwny sposób, ale żadne z nas się nie odezwało. Podniosłem go i ruszyliśmy dalej. Musiałem go donieść do wioski na rękach, bo niestety nie było nikogo silniejszego. Może Kankuro, ale rozmyślnie sam wziąłem Neji’ego, aby ten mógł przetransportować Choji’ego. Bo wtedy już byłem pewien. Jeśli Neji’emu udało się przeżyć to Choji też powinien w lepszym lub gorszym stanie wyjść z tej walki. W końcu miał naprawdę mocnego asa w rękawie. I rzeczywiście nie pomyliłem się. Gdy dotarliśmy do miejsca gdzie go opuściliśmy ujrzeliśmy go nieprzytomnego, lecz na pewno żywego. Kankuro nic nie mówiąc wziął młodego Akimichi’ego na ręce jakby wiedział o czym myślę. Ruszyliśmy dalej. Po chwili ujrzeliśmy ciało ostatniego przeciwnika. Oznaczało to że Choji miał dość siły by przejść ten kawałek po odniesieniu zwycięstwa. Odetchnąłem z ulgą. Nie może w takim razie być z nim tak źle. Kiedy byliśmy pewni że na nikogo już się nie natkniemy, ruszyliśmy szybszym tempem. Po jakimś czasie wyczerpującego biegu dotarliśmy w końcu do Konohy…

***

Minęło kilka tygodni od naszego powrotu do wioski. Większość mojej grupy wyszła już ze szpitala. Został tam już tylko Neji. Odwiedzałem go codziennie, opowiadałem co się dzieje w wiosce. On bardzo cieszył się ze spotkań ze mną. Medycy oznajmili mi, gdy go tylko zobaczyli, że skoro żyje to musi być naprawdę cud. A teraz jest już prawie zdrowy. Za kilka dni wypuszczą go ze szpitala. Dzisiaj postanowiłem powiedzieć Neji’emu co czuję. Chwilę się zamyśliłem. Już otwierałem usta gdy on mi przerwał:

-Jeżeli chcesz powtórzyć to co powiedziałeś gdy przyszliście po mnie po tamtej walce to nie musisz się wysilać.

-Ale jak to?- zacząłem się jąkać.-Przecież ty nie mogłeś tego słyszeć.

-Nie słyszałem. To zostało w moim mózgu i gdy tylko się ocknąłem przypomniałem to sobie. To była prawda?

-No cóż. Tak.

-To dobrze, bo ja ciebie też.

Uśmiechnął się szeroko. Wyszeptałem jego imię. Potem jeszcze długo siedzieliśmy w ciszy, patrząc na siebie. Wieczorem medycy mnie od niego wygonili pomimo, że ja chętnie bym z nim został. Kiedy ja próbowałem się z nimi wykłócać Neji szepnął mi do ucha:

-Kiedy stąd wyjdę będziemy mieć bardzo dużo czasu dla siebie. Teraz już idź i odpocznij.

Posłuchałem go…

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz