piątek, 11 stycznia 2013

Najpiękniejszy spacer

Chmury są takie piękne. Cały czas się w nie wpatrywałem. Wspinaliśmy się razem w górę. Na początku trochę rozmawialiśmy ze sobą. Potem jednak stopniowo zamilknęliśmy pogrążając się we własnych myślach. Sensei opowiadał nam o czymś cały czas, ale zupełnie to do mnie nie docierało. Tylko Ino od czasu do czasu powiedziała. Chouji wydawał się tak samo nieobecny. Kiedy spoglądałem na te piękne widoki marzyłem jednocześnie, aby zamiast drużyny następnym razem obok mnie szedł mój ukochany. Cały czas w myślach widziałem jego twarz. Nie potrafiłem skoncentrować się na niczym innym.Cały czas on. Czułem delikatny powiew wiatru na swojej twarzy. Jego dotyk? Otworzyłem oczy. Nie. To kropla deszczu. Asuma chciał się zatrzymać. Chwilę wcześniej minęliśmy mały domek, a zapowiadało się na porządną ulewę. My jednak się nie zwracaliśmy na niego uwagi. Czym jest deszcz w tak wspaniałym miejscu? Wszystkim. Gdybyśmy się przed nim schronili wszystko by przepadło. Cała atmosfera by uleciała. Zapiąłem bluzę i włożyłem rękę do kieszeni. Karneol. Kamień szczęścia. Zawsze wierzyłem w jego moc. A tutaj szczególnie. To miejsce jest poprostu magiczne. Tu właśnie spełniają się wszystkie marzenia. Wyciągnąłem go z kieszeni. Ogrzałem ciepłymi dłońmi. W tej samej chwili słońce wychyliło się zza chmury. Tylko na chwilę. Aby odbić swój promień od kamienia. By ten zabłysnął. By potem z powrotem się skryć. Czego więcej nam teraz potrzeba? Tylko tego, aby ta chwila trwała wiecznie. Aby nigdy nie musieć opuścić tego miejsca. Aby on był przy mnie. Nagle wszystko wydało mi się możliwe. Chciałem od razu po powrocie do domu, pójść do niego, zapukać do drzwi i powiedzieć te dwa słowa. Nic więcej. Ale później otrząsnąłem się. To nie było możliwe. Jak długo ja go znałem? Ile o nim wiem? Naprawdę niewiele. Na pewno nie tyle, aby mu powiedzieć, co czuję. Nagle poczułem, że teren się wyrównał a już po chwili zaczął opadać. Błagam tylko nie to. Ja nie chcę jeszcze wracać-myślałem wtedy. Rozpuściłem włosy. To było wspaniałe uczucie, gdy tak powiewały na wietrze. Deszcz je wygładzał. Czułem teraz jego krople spływające mi po karku. To było takie wspaniałe uczucie. Był taki ciepły. Przyjemny. Delikatny. Nigdzie indziej takiego nie ma. Tylko w tych górach. Stoki z winogronami zostały za nami. Byliśmy już bardzo blisko szosy. Już po chwili przechodziliśmy przez drewniany mostek. Po prawej stronie mała rzeczka. Po lewej niezbyt gęsty las. Na wodzie, co jakiś czas pojawiała się kaczka. Cały czas było widać niewielkie rybki. Znowu się zamyśliłem. Do rzeczywistości przewróciły mnie dopiero słowa Asumy „Bajkowa kraina”. Zaśmiałem się cicho. Gdy się rozejrzałem otworzyłem aż usta ze zdziwienia. To, co powiedział sensei było rzeczywiście najlepszym określeniem miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Na wodzie było pełno śnieżnobiałych lilii. Na drzewach olbrzymie liście a pod nimi… Nie wiem, co to było. Jakby wielkie liście. Ale z drugiej strony przypominały także kwiaty. Nie wiem sam, co to był. W każdym razie wyglądało wspaniale. W takim miejscu powinny mieszkać elfy, ale inne magiczne stworzenia. Nagle poczułem, że przestało padać. W tej samej chwili zauważyłem grupę dzieciaków z Akademii z Iruką na przedzie. Mimo to na ścieżce panowała niesamowita cisza. Gdy mijaliśmy się usłyszałem jak Iruka opowiada coś szeptem, a dzieci słuchają go jak oczarowane. Widać na wszystkich działa magia tego miejsca…

Szliśmy tak jeszcze kawałek niewiele mówiąc. Po pewnym czasie dostrzegłem niewielki drewniany mostek. To oznaczało,że już wkrótce skończy się ten spacer. Żadne z nas jednak tego nie chciało. Już z pewnej odległości ujrzałem czyjąś postać opartą o zardzewiałą barierkę. Wystarczyło mi spojrzeć na jego sylwetkę i już wiedziałem, kim jest tajemnicza postać. Gdybyliśmy tuż przy mostku Asuma zatrzymał się i usiadł na ławce nad samą wodą. Jajednak wszedłem niepewnie na pomost. Odgarnąłem parę pajęczyn z barierki i oparłem się o nią. Cały czas kątem oka przyglądałem się chłopakowi stającemu obok mnie. Jednak żaden z nas się nie odezwał. On patrzył na rzekę. Przynajmniej takmi się wydawało. Oczy miał zasłonięte ciemnymi okularami, więc niczego nie mogłem być pewny. W pewnym momencie on spojrzał na mnie uśmiechnął się delikatnie, odwrócił się i powoli odchodził. Podążyłem za nim wzrokiem i podniosłem rękę chcąc go uchwycić. Zatrzymać, aby został przy mnie. Ale wtedy się opamiętałem. Gdy odwróciłem głowę dostrzegłem na sobie wzrok Ino. Gdy nasze spojrzenia się spotkały ona odwróciła się. Usiadłem na skraju pomostu. Pajęczyny oblepiły całe moje ciało. Powoli je z siebie zdejmowałem. Wpatrywałem się w krystalicznie czystą wodę. Co jakiś czas mogłem ujrzeć pojedyncze ryby płynące wśród kamieni. Odruchowo wyrywałem kępki traw z przestrzeni między deskami. Wrzucałem je do wody. W pewnym momencie sięgnąłem do kieszeni po swój kamień. Znów mienił się cudownie w słońcu. Znowu zadziałał. Przecież tego właśnie chciałem. Aby choć przez chwilę był przy mnie. Aby na mnie spojrzał. Aby choć raz się do mnie uśmiechnął. Poczułem, że moje oczy wilgotnieją. Dlaczego ja płaczę? Ze smutku? Czy ze szczęścia? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie nawet teraz. Nagle poczułem czyjeś ręce na swoich ramionach. Nie odwróciłem się. Nie wiedziałem, kto to.Nie chciałem jednak by ktokolwiek widział mnie z zapuchniętymi od łez oczami. Przecież ja nigdy nie płaczę. A przynajmniej nikt jeszcze tego nie widział. Niech tak najlepiej pozostanie. Usłyszałem za sobą głos. To Asuma oznajmił, że idą do kawiarni po drugiej stronie ulicy. Jak będę chciał to mam do nich przyjść. Nie wiem, czemu założyli, że nie chcę już teraz z nimi iść. Ale mieli rację. Teraz najbardziej pragnąłem być sam. Oni byli już daleko. Lecz nagle poczułem za sobą czyjąś obecność. Czyjś oddech na karku. Bardzo powoli odwróciłem głowę. Znowu ujrzałem ten uśmiech. Uśmiech, o którym tyle czasu marzyłem. On się nie odezwał. Po prostu mnie pocałował. Delikatnie i czule. Po moim ciele przebiegła fala ciepła. Zamknąłem oczy i całkowicie oddałem się temu uczuciu. On jednak oderwał się ode mnie i powiedział tylko, że jutro mnie odwiedzi. Nie pozwolił mi dojść do słowa. Po prostu odwrócił się i odszedł. Na darmo wołałem jego imię. Po pewnym czasie wstałem i powolnym krokiem dołączyłem do drużyny. Oczywiście uśmiech już tego dnia nie opuścił mojej twarzy. Z niecierpliwością wyczekiwałem następnego poranka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz