piątek, 2 listopada 2012

Zbłądzenie (Tobi,Deidara)


Dwaj mężczyźni ubrani w czarne jak niebo wiszące nad nimi płaszcze, z czerwonymi jak krew chmurkami otoczonymi niewinną bielą, spowici ciemnością, szli leśną drogą oświetloną jedynie bladym blaskiem gwiazd i półksiężyca. Słychać było szum zimnego zbłądzonego wiatru, a w powietrzu unosiła się wilgotna woń listowia i zeschniętej krwi...

- Senpai... – powiedział nagle czarnowłosy, którego twarz zakryta była pomarańczową maską, posiadająca tylko otwór na prawe oko. – Zatrzymajmy się gdzieś... Nogi mnie boląąąą!

- Zamknij się Tobi i idź, hym... – Odrzekł wyraźnie zdenerwowany niebieskooki blondyn z długimi włosami i wysoko zawiązanym kucykiem.

Ciemnowłosy nagle się zatrzymał.

- No to polećmy! – Krzyknął w chwili olśnienia, uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Deidara-senpai zrobi ptaszka i polecimy! – Podbiegł do towarzysza i prosząc go natrętnie, zaczął skakać wokół niego, ciągnąc dokuczliwie za rękaw. - Senpai! Senpai! Zrób ptaszka! No zrób!

- Spadaj! – Szarpnął mocno rękę wyrywając się z nachalnego uścisku Tobi’ego. – Zresztą mówiłem Ci już, i to z tysiąc razy, że nie mogą nas zauważyć, jesteśmy zbyt blisko miasta. Dotarło tępaku, hym!? – Wycedził przez zaciśnięte zęby, idąc dalej, co raz bardziej wkurzony. Zupełnie nie zwracał uwagi na osłupiałego partnera.

Gdyby nie maska, jego twarz napewno wyrażałaby zdziwienie, pomieszane z oburzeniem i kompletnym nie zrozumieniem argumentów, jakie przedstawił mu mistrz. A Deidara miał już go serdecznie dosyć. Nie dość, że na misji nic nie robił i tchórzył przed najmniejszym niebezpieczeństwem, to do tego był strasznie upierdliwy i nieznośny. Potrafił nawet sprawić, że Itachi’emu marszczyły się brwi ze złości. *Hyh! Szkoda, że nie mogę wysadzić tego idioty...*

Tobi stał zamyślony patrząc na oddalającego się z każdą sekundą blondyna. Jednak po chwili podbiegł do niego i rzekł, jak gdyby nigdy nic...

- Deidara-senpai... – powiedział szeptem rozglądając się dookoła... wiatr dął głucho... nachylił się nisko nad niebieskookim. – Senpai... Tobi zna skrót i będziemy szybciej w domu!

- Haha! – Zaśmiał się głośno, a jego głos odbił się echem po lesie... kilka ptaków wzbiło się w powietrze... – Ta, jasne... Pewnie znowu będziemy godzinami błądzić jak ostatnio, hym? I w końcu trafimy do jaskini jakiegoś zwierzęcia... co to było ostatnio? – Zapytał sam siebie marszcząc brwi. – Aaa... tak... to był niedźwiedź! – wyszczerzył się w odpowiedzi.

- Ale senpai, to sprawdzona przez Tobi’ego droga! Proszę zaufaj Tobi’emu i chodź! – Tak długo i przekonująco prosił Deidarę, że w końcu niechętnie, ale się zgodził. *Eh, już dobra, hm...* Pozwolił, aby Tobi przejął inicjatywę i prowadził. *Czasem trzeba trochę spuścić z tonu... Zresztą, on tak słodko prosił... Wróć! Rany... Co ja gadam, hym...*

Skroczyli z drogi przedzierając się przez zieloną gęstwinę. Rozłożyste gałęzie, niczym upiorne dłonie, zdawały się ich chwytać, nie pozwalając iść im dalej. Blady blask gwiazd i półksiężyca, zdawał się bać tej przeraźliwej ciemności, nie usiłując nawet przedostać się przez bezkresne korony drzew.

Tobi parł do przodu, nie przejmując się wieloma ranami i podartym płaszczem. Deidara natomiast zdążył już zarobić dość paskudne rozcięcie na lewym ramieniu, krwawiące zadrapania na twarzy i tak samo jak jego towarzysz, rozdarty w licznych miejscach płaszcz. Już nie wspomnę o jego sterczących we wszystkie strony włosach.... W końcu blondyn, stracił zupełnie z oczu czarnowłosego...

- Uh... Ej Tobi! Gdzie Ty! – Krzyknął trochę zaniepokojony i zdezorientowany...

- Tu senpai! Tu! – Usłyszał odległe brzmienie głosu Tobi’ego. *Tu, tu...ciekawe gdzie, hym...*

Nieoczekiwanie wyszedł z tego ciemnego i gęstego ostępu, z wyciągniętymi przed siebie rękoma, chroniącymi go przed smaganiem suchych i ostrych gałęzi. A gdzie wyszedł? Na małą pokrytą trawą polanę, otoczoną z trzech stron tym samym złowieszczym lasem, a z kolejnej wysokimi głazami, rzucającymi długie cienie w srebrzystym świetle. Miejsce to, zdawało się chować przed światem, jakby chciało coś zataić...

- Hyh... wiedziałem, że nie można mu ufać... – stwierdził niebieskooki kierując się na środek polany, wzrokiem szukając towarzysza. Próbował ogarnąć swoje niesforne kosmyki...

- No wyłaź! – Nikt nie odpowiedział. *Eh...trudno, moja strata...* - Dobra, nic Ci nie zrobię... err... o-obiecuję... – dodał z trudem... Nic. Cisza. Jakaś sowa zahukała... 

Minuty mijały powoli, a Deidara tracił cierpliwość. Zrezygnowany czekaniem, postanowił odpocząć i później zająć się zaginionym kompanem. A jak już go znajdzie, to naturalnie, porządnie opieprzy. Szedł wolnym krokiem do wygładzonych przez wiatr skał. Tuż przy nich, ktoś złapał go za ramię...

- Hym? – odwrócił się szybko z uniesionym ku górze kunai’em, gotowy odeprzeć atak...- Pff... to Ty Tobi – opuścił gardę. – A zresztą... Co ty sobie do cholery wyobrażasz, hym! – powiedział akcentując każde słowo, szturchając go za każdym razem w klatkę piersiową. – Nie dość, że przez Ciebie znowu zabłądziliśmy, to jeszcze bezczelnie uciekasz! – wrzeszczał dając upust swojemu gniewowi, nagromadzonemu przez cały dzień przebywania z nim.

Tobi stał przed nim i milczał. Patrzył na niego dziwnie.

- Co tak stoisz i milczysz! Nie masz mi nic do powiedzenia, ty kre... - urwał. Ciemnowłosy popchnął go na skałę. Deidara uderzył głucho o twardą powierzchnię plecami, boleśnie je sobie zbijając. Spojrzał wściekle na Tobi’ego... - Jak śmiesz, ty... - podniósł już na niego rękę, ale on złapał go za nadgarstek przygważdżając kończynę do skały.

Deidara zaczął się z nim szarpać. Miał już go odepchnąć lecz czarnowłosy uderzył w jego rozcięte lewe ramię. Blondyn pochylił się i zacisnął zęby z bólu. Poczuł jak rana się otwiera i ciepła, gęsta krew spływa po ręce i wsiąka w rękaw płaszcza. Chciał odruchowo złapać się za bolące miejsce, ale tamten skutecznie mu to uniemożliwiał, nadal trzymając jego prawicę w mocnym uścisku. Niebieskooki rzucił mu nienawistne spojrzenie. W tym samym czasie pod pomarańczową maską zalśnił szkarłatny blask... Trzy czarne łezki zaczęły wirować... najpierw powoli... potem coraz szybciej. Deidara zamarł. *Sh-Sharingan...*

- Hehe...- zaśmiał się złowieszczo Tobi. To jednak nie był ten sam dziecinny głos, ale jakiś inny... głęboki... męski... Deidara spojrzał na niego z przerażeniem. Zaczął stopniowo zdejmować maskę...

- T-Tobi... Co Ci... – blondyn nie mógł się ruszyć. *Musiałem wpaść w jedną z jego wzrokowych technik... niedobrze, hmm...* - Tobi nie wygłupiaj się, heh... – sztuczny śmiech zginął gdzieś w drżeniu jego głosu...

Czarnowłosy przestał ściągać nakrycie twarzy. Odsłonił tylko pół oblicza... Czarna czupryna opadła swobodnie na czoło i oko. Widoczny był tylko krwawy blask Sharingan’a... reszta spowita była w półcieniu...

- Hehe... – znów się zaśmiał... Przybliżył twarz w jego kierunku... smuga księżycowego światła rzuciła srebrzystą poświatę na jego lico... Deidara rozszerzył oczy ze zdziwienia... Ujrzał zawadiacko opadającą grzywkę, spod której lśniło czerwienią duże oko... jego kształtny nos, wyraźnie kontrastował z ładnie wykrojonymi pełnymi ustami, wykrzywionymi w złowrogim, niemal szaleńczym uśmiechu... blada cera wydawała się dopełniać, to upiorne piękno... Tak, był piękny... straszliwie piękny... – Wygłupiać się, mówisz... A więc może... co powiesz na małą zabawę...

Puścił prawą rękę młodzieńca, lecz zaraz splótł razem ich dłonie i przesunął na bok. Deidara poczuł delikatne ręce, które na co dzień schowane były w długich, skórzanych rękawiczkach. Drugą rękę oparł otwartą dłonią o skałę, tuż przy lewym ramieniu chłopaka. Przysunął się jeszcze bliżej, napierając go ciężarem ciała i patrząc na niego z żądzą...

- Co, co zamierzasz? – spytał poważnie Dei...

- Przecież Ci mówiłem – szepnął mu do ucha – mam zamiar się z Tobą zabawić... – przejechał językiem po jego uchu, wilgotnie go naznaczając... Blondyn wzdrygnął się...

- Tobi... Rozkazuję Ci... natychmiast przestać... Jak Lider się dowie... – nie potrafił stłumić przerażenia.

- Haha... a skąd wiesz, że się dowie – odparł z szerokim i przebiegłym uśmiechem. Deidara przełknął głośno ślinę. Ciało mimowolnie zaczęło drżeć... – Senpai... Ty drżysz? – ścisnął mocniej jego dłoń, oblizując lubieżnie swoje wargi. Zbliżył twarz do jego szyi. Poczuł zapach drzewa sandałowego i cedru, wymieszany ze zmysłową nutką wiosennych kwiatów. Blondyn natomiast wyczuł zielony aromat mięty i szałwi, przechodzący w intensywną woń jaśminu... w woń, której nienawidził... Gorący oddech muskał łagodnie jego skórę... W powietrze wzniosły się kłębki pary... – Nie bój się, nie skrzywdzę Cię... za bardzo – na jego obliczu wykwitł obłudny uśmieszek... polizał szyję chłopaka. Deidara zesztywniał. – Dalej, senpai... rozluźnij się... nie bądź taki spięty... – przejechał czule opuszkami palców po jego twarzy , odgarniając blond grzywkę. - Postaram się być delikatny, ale jeśli będziesz się opierał... – momentalnie opuścił rękę i ścisnął jego lewe ramię... tamtego ponownie przeszył ból. – Cóż... może zaboleć...

Tobi zaczął powoli rozpinać jego płaszcz. Deidarę zatkało. *To nie może dziać się naprawdę...* Płaszcz zsunął się gładko z ramion, zatrzymując się na łokciach. Tobi zaczął namiętnie zwilżać językiem jego szyję, pozostawiając na niej mokre ślady... Jego ręka wsunęła się pod koszulkę blondyna, łagodnie masując dobrze zbudowaną sylwetkę... Deidara mimowolnie jęknął, gdy chłopiec zaczął z delikatnością puchu, bawić się jego sutkami...

Ciemnowłosy zerwał gwałtownie uścisk ich splecionych dłoni i obiema rękami bezceremonialnie rozerwał bluzkę chłopaka... Płaszcz opadł miękko na ziemię... Deidara mógł się tylko przyglądać i modlić w duchu, aby to skończyło się jak najszybciej... Objąwszy go w talii, zaczął zataczać językiem kręgi, na jego nagich ramionach... Doszedł do krwawiącej rany... Począł zlizywać rubinową ciecz, czując jej metaliczny posmak... Oblizał poszarpane krawędzie rany... Blondyn syknął z bólu. Czarnowłosy natychmiastowo przeniósł swoje usta na jego, skutecznie go uciszając. Wsunął drapieżnie język między jego rozchylone wargi, zachłannie wciskając do wnętrza ust. Zaczął gładzić językiem podniebienie, wraz z wewnętrzną stroną policzków... Całował z niepohamowaną wręcz żądzą... Deidara czuł, jak momentalnie staje się cały mokry... ze strachu...? A może... podniecenia...? 

Pogubił się już całkowicie... Zawsze były tylko kobiety, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że... że młodzi chłopcy też go pociągali... ujmowali niewinnym pięknem... Ale teraz... tak nieoczekiwanie... i do tego w taki sposób... Nie potrafił się z tym pogodzić...

Tobi przerwał pocałunek. Na koniec polizał pożądliwie jego wargi i zaczął schodzić co raz niżej, lekko znacząc... brodę... szyję... klatkę...

Ręce zjechały do spodni... Włożył jedną z nich do spodenek i zaczął pieścić jego męskość... Dei jęknął z rozkoszy... Zaczął czule podgryzać jego sutki, co dostarczało jemu jeszcze większej przyjemności... Członek, z każdym momentem stawał się co raz twardszy... Tamten odkrywał jego ciało kawałek po kawałku, wędrując nań dłońmi... Rozkoszował się pięknie wyrzeźbionymi kształtami...

Nie miał zamiaru go skrzywdzić w ten sposób... Nie należał do tych, co lubili wykorzystywać seksualnie... Pragnął zobaczyć tylko jego strach, podniecenie, ból... To mu sprawiało większą uciechę, niż jakiś kontakt fizyczny...

- A teraz, chcę usłyszeć Twój krzyk... – spoglądał z diabolicznym uśmieszkiem, na jego zapieczętowane usta na klatce piersiowej... Blondyn poruszył się niespokojnie *Nie... nie zrobi tego... nie może...* Przejechał w nieznaczny sposób po konturach pieczęci*... Wrzask straszliwych cierpień rozdarł całą głuszę... Skrzek odlatujących wron dodawał tylko makabryzmu... Młodzieniec wygiął się w spazmach boleści... Oddychał szybko i nierówno... Czarnowłosy powtórzył czynność, tym razem mocniej... Krzyczał jak nigdy dotąd... Ból promieniował z każdej części jego wycieńczonego ciała... Zdarł do reszty gardło... Głowa opadła na klatkę piersiową, unoszącą się raz za razem... Tobi psychopatycznie rozkoszował się tym dźwięcznym krzykiem. Ujął jego podbródek i podniósł ku górze szczerząc się no niego...

Deidara, w niczym już nie przypominał, tego aroganckiego i pewnego siebie chłopaka... Łzy bólu spływały ze zgaszonych oczu po śmiertelnie bladym obliczu... Spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem... całkiem wyczerpany

- I jak było... – otarł mu łzy i musnął subtelnie jego usta. Chłopak podniósł na niego swoje beznamiętne spojrzenie. Nic nie odpowiedział. – Tak myślałem... – puścił go i odsunął się dostatecznie daleko by móc widzieć jego postać w całej okazałości... Śmiejąc się cicho, nałożył maskę z powrotem... Odwrócił się i skierował ku przeciwległej stronie polany. Oddalając się z każdą chwilą jego technika słabła, aż w końcu przestała działać. Deidara upadł bezwładnie na ziemię. Cały drżał... z zimna... bólu... minionego już strachu...

- Czemu... – szepnął cicho odprowadzając wzrokiem towarzysza... nie, nie towarzysza... bestię w ludzkiej skórze... Czarnowłosy zatrzymał się...

- Czemu? – odwrócił się w jego kierunku... – I Ty się jeszcze pytasz czemu? – Podszedł wolnym krokiem do niego. Ukucnął przy nim, przyglądając się z zażenowaniem... – Jeśli nie wiesz, to Ci powiem... – Blondyn wpatrywał się w niego tępym wzrokiem. – Jesteś aroganckim i zadufanym w sobie pseudoartystą, który nie widzi nic, prócz czubka swojego nosa... Egoista raniący uczucia innych... Nie umiesz widzieć tego, co niedostrzegalne... ukryte – Deidara spuścił wzrok... – Tak senpai... prawda boli... – podniósł się i ponownie zwrócił w stronę lasu...

- Ja... Ja przepraszam... – tylko tyle zdołał rzec, nim stracił przytomność... Głowa opadła bezsilnie na soczyście zieloną trawę splamioną świeżą krwią...

Słońce zaczęło wschodzić. Nieliczne promienie poranka rzucały światło na zapomnianą polankę... Przy wygładzonych przez wiatr skałach, siedziała dwójka mężczyzn... Nastał świt w kolorach ‘Brzasku’...

1 komentarz: