sobota, 10 listopada 2012

Stigma V-VII


Rozdział V - Hormony

Przyglądał się jak różowowłosa wyprowadzała blondyna z pomieszczenia. Na jego twarzy widniało lekkie zdziwienie i zdezorientowanie. A ona... Nie, co JEGO to właściwie obchodziło? Zawsze denerwowało go to, jak dwie napalone nastolatki ganiały za nim, walczyły o jego względy, ze względu na niego nawet zakończyła się ich przyjaźń, a zaczęła rywalizacja... Ale dlaczego się teraz nie cieszy? Najwyraźniej Sakura po porannym ekscesie, przestała się nim interesować, będzie miał spokój, o jedną fankę mniej z tych najbardziej natarczywych. Ale... wcale nie jest mu lżej, nie czuje ulgi. Jedynie jakieś nieprzyjemne kłucie w żołądku. Gdy tak patrzał, jak go prowadziła, trzymała za rękę. Uzumaki nigdy nie był dla niego kimś... kimś, kim by się przejmował, więc dlaczego teraz w tym momencie poczuł do niego tak wielką nienawiść? Dlaczego ma ochotę teraz zmiażdżyć go niczym muchę? Dlaczego... Dlaczego on Sasuke Uchiha jest... zazdrosny!
Nie, po prostu wstał i opuścił pokój, nie może na to patrzeć, myśleć o tym, bo... Poczuł, że coś stracił.

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem, jednak na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Miał w sercu nadzieję, odrobinę nadziei, że może... może Sakura-chan... Na jego szczęście, panna Haruno nie zauważyła tej czerwieni.
- Skończmy to co zaczęliśmy. - powiedziała krótko niecierpliwym głosem. Poprzednio jej kontakt z tą książką, przerwało niespodziewane pojawienie się nowego lokatora, ale w sumie było warto, kto by pomyślał, że będzie znajdować się z nim pod jednym dachem, będzie mogła z nim porozmawiać i... Może nawet przeprowadzi z nim wywiad do szkolnej gazetki "Prawdziwa droga ucznia"?
Koleżanki umrą z zazdrości. Ale póki co, pan Him musi doprowadzić się do porządku, a ona musi zaspokoić swoją ciekawość.
Zburaczył się jeszcze bardziej. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa. "to co zaczęliśmy" To brzmiało... dość dwuznacznie, zachęcająco, nawet prowokująco. Jakby miało podtekst o zabarwieniu er... Nie, nie mógł o tym myśleć. Czuł tylko jak jego policzki płonęły, miał sucho w gardle. I to uczucie... Powiedziała to tak zwyczajnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz. Czy Sakura-chan właśnie to miała na myśli? Żeby... żeby ona i on...
Przełknął głośno ślinę. Tak szybko? Już? Tutaj? Chociaż... dla kobiety to może być romantyczne miejsce. Tylko skąd to uczucie? O niczym innym do dzisiaj nie marzył, to było jego najskrytsze pragnienie, do którego nie potrafił się przyznać nawet przed samym sobą. Tymczasem on... teraz... się bał! Miał cykora! Nie, na pewno nie stchórzy!
- Sakura-chan... jesteś tego pewna? - zapytał dla upewnienia, może nie mówiła tego poważnie? Przestraszył się na dźwięk swojego głosu, drżał, łamał się.
Podniosła brwi. Czy jest pewna? Oczywiście! Musi poznać treść tej książki, chociaż jeszcze niedawno miała wątpliwości...
- Tak! Nikt się o niczym nie dowie! A w szczególności pan Kakashi. Nie jesteś na tyle głupi, żeby mu powiedzieć, prawda? - pochyliła się, nie mógł się cofnąć, za nim była ściana. Naruto, teges tamteges, weź się w garść!
- D-dobrze... - wydukał ostatkiem sił, mimo wszystko nie potrafił się pozbyć rumieńca na jego policzkach. Paliło coraz bardziej, a serce biło jak szalone. 
- Ale nie tutaj, bo jeszcze ktoś nam przeszkodzi. - pociągnęła go znowu za ramię. Muszą znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie nikt ich nie zaskoczy. Tego by brakowało, żeby się wydało. I ona i on mieliby przechlapane. Kto wie do czego zdolny może być Kakashi-sensei w przypływie gniewu z powodu zniknięcia jego kochanej lekturki?

Tymczasem wyżej wspomniany szarowłosy nauczyciel zmierzał do swojego pokoju. Patrzał na podłogę, powoli stawiał krok za krokiem... Jeden, dwa, jeden, dwa... Czuł się jakby pod wpływem środków odurzających. Nic już się nie liczyło, tylko książka, książka, której nie miał... A co jeśli nie ma jej w autokarze? Czuł się jak małe dziecko pozbawione jedynej i najcenniejszej zarazem zabawki. Osowiały stanął pod drzwiami do swojej sypialni, nacisnął na klamkę, drzwi lekko skrzypnęły. Nadal nie podnosił oczu, wciąż jego wzrok błądził po ziemi. Aż nie trafił na...
Nie, to niemożliwe. Rany, on ma już omamy! Przecież ona nie mogłaby tu być... Jak!
Nie zastanawiał się dłużej, podszedł szybko i podniósł znalezisko. Trzymał w rękach czerwoną książkę, na okładce widniał tytuł. Jego "Come Come Paradise"! Odzyskał od razu energię, jak za dotknięciem magicznej różczki. Nie stracił jej, nadal ją miał! Tu i teraz, i trzymał ją mocno w rękach. Jednak... uczucie szczęścia szybko zostało przyćmione przez inne. Niewiadoma, obawa...
Jakim cudem? Jak to się stało, że książka, którą zgubił najprawdopodobniej w autobusie, znalazła się tutaj, prosto czekała na niego w jego pokoju! Powiódł wzrokiem do otwartego okna. Lekki wiatr powiewał firankami. Nie, tylko spokojnie. Przecież nie wierzył w rzeczy nadprzyrodzone. Nie w bujdy o duchach czy obcych. Nie wierzył! Nie wierzył! ... A może czas zacząć...

Szli schodami w górę. Stopnie lekko skrzypiały pod ich naporem. Zastanawiało ją ile mogły mieć lat. Zatrzymała się nagle, Naruto, który tego nie zauważył, wpadł na nią. Przez to, że myślami był... zupełnie gdzie indziej.
- Jak chodzisz? - jej groźna mina przeszyła go jak piorun. Bał się coraz bardziej, a jak zmieni zdanie? To jego wina, powinien lepiej rozumieć kobiety. Już otwierał usta, by powiedzieć "przepraszam", gdy na twarzy Sakury zagościł przyjemny uśmiech. "Już się nie gniewa?" - pomyślał. W myśl, że kobieta zmienną jest, nie zastanawiał się nad tym dłużej. Haruno usiadła na schodku i gestem ręki kazała mu usiąść obok niej. Serce waliło coraz szybciej i mocniej. Czy to ona będzie go... wprowadzać w te sprawy? Zawsze myślał, że to powinno wyjść z inicjatywy chłopaka. Sam już nie wiedział. Niczego nie wiedział. Po prostu usiadł, jak najbliżej. 
- Dobra, dawaj.
- Yhm, Sakura-chan... T-tutaj? ...A jak ktoś... nas przyłapie?
- Spokojnie, nikt tak wysoko nie będzie wchodził, a jakby co to puści się jakąś zmyłę. - zastanawiało go, jak obiekt jego westchnień sobie to wyobrażał. Niby w jaki sposób się z takiej sytuacji wytłumaczyć? Co powiedzą? Że się tylko bawili? Albo, że... Nie, nie miał żadnych pomysłów. 
- Ale, Sakura-chan... Ja.. nie m-mogę tutaj. Czuję się trochę skrępowany. A jeżeli ktoś usłyszy? Albo... - dukał zupełnie nie do rzeczy. Skrępowany? Jeszcze nie dawno sam jej tą książkę wciskał do rąk. I niby co mieliby usłyszeć! Jak szeleści kartkami? Przyjrzała mu się bliżej. Jej czujny wzrok trochę go wystraszył. Był cały czerwony i drżał. No tak, wszystko jasne. Miał gorączkę! Co się dziwić, przedtem nie wiadomo skąd przyszedł trochę mokry i czysty. Pewnie wykąpał się gdzieś na zewnątrz i przy okazji przeziębił. Tak to jest, jak się nie myśli.
Przyłożyła mu rękę do czoła. Całą twarz miał gorącą. I wykrzywił usta w jeszcze dziwniejszym grymasie.
- Słuchaj, Naruto. Pożycz mi tą książkę i kładź się spać. Ok? 
Poczuł zimno, oblał go zimny pot. Jeszcze nigdy tak nie bolało, nikt nigdy go tak nie zranił, jednym tylko zdaniem. Kilka słów, a boli bardziej niż... Zniżył wzrok, nie miał już odwagi na nią spojrzeć, po tym co sobie wcześniej wyobrażał. Taka była rzeczywistość, prawda. Dla niej zawsze będzie nikim. Jak mógł choć przez chwilę pomyśleć, że Sakura-chan... że pomyśli o nim jak o Sasuke. Że spojrzy na niego jak na Uchihę... Jak mógł być tak głupi i naiwny? Nawet przez chwilę nie chodziło jej o niego, tylko o głupią książkę. O nic nie wartą... Chciał ją spalić, zniszczyć, ale, ale nie miał jej...
- Nie mam jej. - westchnął i szybkim tempem zbiegł na dół, po chwili zniknął już jej z oczu. Byle jak najdalej, najdalej od niej. Złamała mu serce, raz na zawsze...
- Że co! - wykrzyknęła, kiedy dotarł do niej sens jego słów. Nie ma! Ten ciołek zostawił książkę!

Położył się wygodnie na łóżku, już nie zawracając sobie głowy problemem, jak jego tom "Come Come Paradise" się tutaj znalazł, bo przecież, są rzeczy, które się filozofom nie śniły, zatopił się w lekturze. Czytał książkę już po raz czwarty. O ile dobrze pamiętał, to w autobusie skończył na stronie 87... I nagle, niespodziewanie, ku jego niezadowoleniu, ktoś śmiał mu przerwać.
Leniwie pokierował wzrok w kierunku drzwi. Przy otwartych drzwiach do jego sypialni klęczała zmachana Sakura, jakby przebiegła 1000 kilometrów. Gdy go spostrzegła, przeżyła ogromny szok. Tyle przynajmniej wnioskował po jej wyrazie twarzy. Hmm, co ona spodziewała się ujrzeć? Zająca wielkanocnego? A może z jego wyglądem coś nie tak? Skierował oczy do lustra stojącego na szafce nocnej.
Nie, wyglądał tak jak zwykle, maska też na swoim miejscu. Więc o co mogło jej chodzić?
- Coś się stało? - zapytał niewzruszonym głosem, przywracając ją do rzeczywistości. Uśmiechnęła się tak, jak to zwykle uśmiechają się sprawcy, aby ukryć swoją zbrodnię.
- N-nic takiego, sensei... Pomyliłam pokoje... - wymyśliła szybko wytłumaczenie, odwróciła się i nadal będąc na klęczkach, opuściła przestrzeń, cicho zamykając za sobą drzwi.
Westchnął sam do siebie. Ech. Ta dzisiejsza młodzież...

Udało mu się uwolnić od Anko. Ta wymówka jej nie zadowoli, ale musi dopóki nie wymyśli czegoś lepszego. A może zdradzi prawdę? Nie, nie wolno mu.
Sięgnął do torby po szarawą teczkę. Po chwili wyjął z niej plany domu, no, teraz się nie zgubi. Znał ten plan, co prawda na pamięć, ale wolał nie ryzykować. Hmm, może powinien zacząć... Tak, od piwnicy. Zdecydowanie od niej. Był teraz na pierwszym piętrze, więc zaczął schodzić, po drodze spotkał tylko jednego dzieciaka, dziewczynę o blond włosach związanych w dwie kitki, ale wyraźnie nie była nim zainteresowana. Tym lepiej. Podszedł do kominka, wyglądał jak prawdziwe dzieło wielkiego artysty. Ilość wzorów, zdobień, szczegółów, symboli przywodziła na myśl barok. W materiale przypominającym złoto, a może to było złoto, można było dostrzec małe fikuśne istoty. Tak, małe nagie dzieci z różnymi instrumentami. Jednak nie były przyozdobione w żadne skrzydełka. Poza tym złoto łączyło się z brązem. Pewnie miał dużo lat, ale mimo to nie stracił połysku. Na brązie nie był już w stanie rozpoznać, co te linie miały oznaczać, poza trzema małymi wypukleniami. Dotknął je opuszkiem palca. LCF. Nie miał pojęcia, co to miało oznaczać. Zniżył wzrok, wnętrze komina, a raczej skrawek jaki potrafił zobaczyć, psuł ten widok. Brudny, zakurzony, pewnie nikt od lat go nie czyścił. W sumie racja, bo po co, skoro nikt z niego nie korzysta? Wnioskując jednak po kształcie i wielkości tego komina, to raczej służył on przede wszystkim jako ozdoba, a nie rzecz mająca za zadanie zapewnienie ciepła.
Obok wisiała czerwona zasłona, odchylił ją lekko i zauważył zamek. Zamek od drzwi. Tutaj było wejście do piwnicy. Tylko jak ma je otworzyć? Miał kilka kluczy od pokoi, i nic poza tym. Więcej nie udało mu się zdobyć. Więc będzie musiał się włamać. W porównaniu z kradzieżą, jakiej dokonał niedawno, to zadanie wydawało się małym piwem. A jednak...
Obejrzał się na wszystkie strony, czy nikt go nie obserwuje, nie chciałby być przyłapany. Wyjął z kieszeni torby mały drucik. Nie był pokaźnych rozmiarów, ale powinien wystarczyć. Włamywacze potrafią to i on potrafi. Lecz przeliczył się. Wyginał, pchał, ciągnął. I nic! Żadnego odgłosu, żadnego ruchu, żadnej reakcji. Niepokonany zamek ani drgnął. Po prostu kpił sobie z dziennikarza, który sobie przy nim żyły wypruwał. Próbował tak jeszcze dziesięć minut, następne... i następne...
- Scheiße! - z całej siły wściekły uderzył w drzwi pięścią. Ani drgnęły. Szybko jednak się zreflektował i jeszcze raz rozejrzał, czy nikt nie zauważył, lub nie usłyszał. Powinien być ostrożniejszy. Westchnął. Co miał robić? Gdyby miał broń... Mógł się wtedy rozejrzeć za nią w aucie "Anioła Zabuzy". Na pewno gdzieś tam miał. Ale skąd mógł przypuszczać, że niewinny mechanik okaże się... żądnym krwi terrorystą. Jeszcze trochę, a zgrzybiałe staruszki będą napadać na kieszonkowców w ciemnych uliczkach. Chyba by się nie zdziwił. Bezwiednie położył rękę na klamce, naciskając ją przy tym. Drzwi skrzypnęły i uchyliły się w stronę przeciwną do jego. Chwilę skonsternowany przyglądał się im ze zniesmaczoną miną i kropelką, jaka pojawiła się na jego twarzy.
Otwarte...
Kurwa jego mać! To on tu godzinami walczy z jebniętym zamkiem, a te pierdolone drzwiczki cały czas czekały tylko na to, aż ktoś przyciśnie klamkę! Próbował walnąć je jeszcze raz z całej siły, by wyładować swoją wściekłość. Niestety, pominął fakt, że drzwi były nie zamknięte i wpadł prosto w ciemną przestrzeń, nie mógł złapać równowagi, no taa, schody! Turlał się trochę, aż w końcu zatrzymał się na jednym z zimnych stopni. Cały poobijany spojrzał w górę, drzwi jakby wiedzione przeczuciem, co powinny uczynić, zamknęły się. "Pewnie przeciąg" - przeszło mu przez myśl. Nigdy nie był dobry z praw fizyki. No bo po co? Widzi przecież, co się dzieje, gdy wrzuci się kamyk do wody, Ale po jaką cholerę, ma wiedzieć, dlaczego woda tak reaguje i co to powoduje? Ech, nie był geniuszem z przedmiotów ścisłych. Szybko wrócił myślami do jego aktualnej sytuacji. Drzwi zamykając się, odebrały mu jedyne źródło światła. Teraz to panowały tu istne ciemności egipskie i nie był w stanie zobaczyć nawet samego siebie. Na wyczucie podniósł się i oparł o ścianę. Była zimna, kichnął. Potarł palcem nos i powrócił do poprzedniej czynności. W torbie znalazł pudełko zapałek. Heh, jak obóz przetrwania. Wymacał na ścianie świecznik, zapalił zapałkę i dotarł nią do kantu świeczki. Fiu, już trochę jaśniej. Ale taka jedna świeczuszka nie oświetli całego pomieszczenia. Zdjął ją, posłuży mu jako pochodnia, niezbyt imponujących rozmiarów, co prawda, ale zawsze. Zaczął ostrożnie schodzić, oświetlając nikłym światłem powyszczerbiane schodki przed nim i pobliską ścianę. Tutaj nie było już tak pięknie, jak w pozostałej części domu. Ściany pomalowane na biało, ale zabrudzone, można by rzec, że stały się szare. A może on tak tylko widział? Chwycił się poręczy, której kawałek pod wpływem jego dotyku, rozpadł się niczym z piasku. Ło, tutaj jednak wiek tej chałupki daje o sobie znać. Przecież nic nie jest niezniszczalne. W końcu zszedł, mógł odetchnąć, choć na myśl, że z powrotem będzie musiał pokonać te niepewne schody, dostawał mdłości. Ogień świeczki zaoferował lepszy zasięg. Było duszno, ale spodziewał się, że będzie gorzej. Jakaś wentylacja? Zaczął wodzić wzrokiem po pomieszczeniu. Jak na piwnicę, to było tu wyjątkowo pusto. Usłyszał pisk, wzdrygnął się i podskoczył ze strachu. A jeśli nie był tu sam? Cholera, na pewno nie był.
- K-ktoś tiu jeśt? - wyseplenił. Nikt mu nie odpowiedział. Przyłapał się na tym, że jego ręka trzymająca świecę, trzęsła się. Nie, on cały się trząsł. Kurde, nigdy nie bał się piwnic. Ale teraz... Usłyszał jeszcze raz, pochodzi z dołu! Szybko nakierował światło świeczki. Szczur...
Uch, odetchnął z ulgą. To tylko niewielki i niegroźny szczurek. Normalnie, chyba by się gryzonia przestraszył, ale w tej sytuacji... Wstrząsnął głową, poczekał chwilę, aż ochłonie i zabrał się za właściwą czynność - szukanie tego, po co tutaj przyszedł. Przyglądał się dokładnie każdej ścianie, trochę pajęczyn, kurzu, pyłu, ale nic poza tym. Nic. Zupełnie nic. Skupił się na środkowej ścianie, na niej powinien być znak, ale nic nie było. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie. Policja nie tylko szybko umorzyła sprawę, ale także zatarła wszelkie ślady. O co tu chodzi? Co to w takim razie miało oznaczać? A może tak naprawdę wszystko było dziełem sekty do której należeli również struże prawa? Nie, skąd! Był w tym jakiś haczyk, nie miał tylko pojęcia jaki. Położył świeczkę na ziemi, usiadł obok niej i wyciągnął kolejną teczkę z torby. Wśród papierów i dokumentów znalazł to, co go teraz najbardziej interesowało. Zdjęcie. Obraz przedstawiający koszmarny wizerunek. Bielusieńka ściana i jak dla kontrastu, narysowany na niej czerwony znak. Znak był ogromny, bo na połowę ściany, niedokładny, bo było to świeże malowidło, z którego jeszcze płynęły strużki nie wyschniętej... nie, nie farby.
Każdy by pomyślał, że to niezwykle barwna farba. Ale to była krew. Najprawdziwsza krew. Trzymał w ręku ponad dwuletnią fotografię ukazującą białą ścianę z narysowanym na niej, ludzką krwią, symbolem. Symbolem, identycznym do tego, który miała na ręku tamta mała...

Siedziała na swoim łóżku, rękoma podtrzymując głowę. Kosmyki różowych włosów przesłaniały jej twarz.
Westchnęła. I wszystko na marne. Chciała poznać treść tej książki... I co? Naruto - imbecyl wszystko zepsuł. Jest też dobra strona tego zajścia. Kakashi-sensei zdaje się nie domyślać, kto podwędził książkę, więc nie pociągnie nikogo do odpowiedzialności. Dobra strona, tylko dla kogo? Dla zidiociałego blondyna, nie dla niej.
Nadal jej myśli zakrzątałaby kwestia książki, gdyby nie krzyk dochodzący z dołu. Wystraszyła się w pierwszej chwili. Była pewna, że głos należał do kobiety. Do dorosłej kobiety.

Zupełnie niczego tu nie znalazł. Może nie tutaj tkwił klucz. Taa, na pewno nie tutaj. Schował papiery do torby i zaczął wchodzić po schodach w celu opuszczenia tego miejsca. Ostrożnie stąpał, by się czasami nie przewrócić, nie miał ochoty na kolejne turlanie się. Był już na ostatnich stopniach, gdy prócz zakurzonej powierzchni zobaczył... czyjeś buty. Podniósł powoli wzrok, aż napotkał na oczy... Anko. Stykała się z nim czołem, lecz po chwili odsunęła się. Na jej ustach widniał kpiący uśmieszek.
- Pan Him szuka tutaj zabytków? Może pomóc? - powiedziała z nutką sarkazmu w głosie. Dziennikarz za to miał niewyraźną minę. Ta kobieta naprawdę jest uparta, jak go tu znalazła? No tak, ale on głupi. Drzwi się zamknęły, ale zasłony były odsłonięte. Albo mogła cały czas go śledzić. To też możliwe.
Włączyła latarkę i oświetliła pomieszczenie, chyba z większym skutkiem, niż jego mizerna świeczka. Prychnęła. 
- Uboga i mała ta piwniczka jak na tak duży dom. - Tak, zupełnie pusta. Zaraz, powiedziała "mała"? Dotarło coś do niego. Ta piwnica była zdecydowanie za mała na tę rezydencję. Czyli... musi być tu jeszcze jedna piwnica, która być może udzieli mu więcej odpowiedzi niż ta. Zresztą, ta żadnej nie odsłoniła.
Dziwne, na planach nic nie ma. Musi im się bliżej przyjrzeć. Ale póki co, musi uporać się z innym problemem, jakim była wścibska nauczycielka. Aż bał się dowiedzieć, jakiego przedmiotu uczy.
Patrzała na niego wyczekującym wzrokiem. Mógł wyczytać z jej twarzy, że traci cierpliwość. Przykro mi, mała, ale ja też potrafię być uparty.
- Masz zamiar milczeć jak słup, czy wyjaśnisz mi w końcu, co... - przerwała, obydwoje usłyszeli głośny krzyk. Uśmiechnął się do siebie, tym razem miał farta.

Wszyscy, a może prawie wszyscy zbiegli się do salonu, gdzie znajdowała się wystraszona pani Hyuuga. To ona spowodowała cały ten hałas.
- Stało się coś? - odezwała się, trochę niegrzecznie, Mitarashi, zła, że przeszkodzono jej w chwili, kiedy była bliska osiągnięcia celu. Miała go w garści, a teraz co?
- M... Moja córka... Ona... - trzęsła się, Iruka podszedł do niej i zaczął uspokajać. Roshisteryzowana, na pewno nie wydusi z siebie niczego mądrego.
- Spokojnie, proszę powoli opowiedzieć, co się wydarzyło. Postaramy się pomóc. - tłumaczył Umino, tak jak umiał.
"Psycholog od siedmiu boleści." - pomyślała i poprawiła zwoje fioletowe włosy, wciąż nie odrywała wzroku od podejrzanego dziennikarza. Takim nie można ufać. Na pewno jest tu w poszukiwaniu taniej sensacji. Ale czego tak właściwie szuka?
- Więc - przełknęła ślinę - Hanabi-chan zniknęła.
- To znaczy? Tak po prostu? Jak do tego doszło? - Hatake usiadł obok niej na kanapie.
- Cały czas była przy mnie... Cały czas obok. Ja... ja tylko przysnęłam. Na chwilę, a potem... potem już jej nie było. - nic więcej już nie powiedziała, tylko z płaczem rzuciła się Kakashiemu w ramiona. A co on teraz miał zrobić? Nie miał wyboru, musiał tak zostać. Po raz pierwszy Sakurze było go żal. Źle się z nią dzieje, skoro zaczyna żałować nauczycieli. 
"Boże, mała pewnie wyszła gdzieś do toalety, a ta robi aferę, jakby ją uprowadzono. To się nazywa być nadopiekuńczą matką." - Temari swoje uwagi zachowała dla samej siebie. 
Siwowłosy spojrzał na Irukę błagalnym wzrokiem. Zdawał się mówić: Zabierz ją ode mnie! Szatyn rozumiejąc, że kolega po fachu znalazł się w krępującej sytuacji, próbował przyjść mu z pomocą. Oczywiście nie odciągnął jej siłą.
- Proszę pani, czy może szukała jej pani w sypialni, albo innych pokojach? - poskutkowało, odkleiła się od Hatake.
- To znaczy... - Kiba podsunął jej chusteczkę, wytarła nos i mówiła dalej - Próbowałam, ale ten dom jest za duży.
Iruka dał znak reszcie i z pozostałą dwójką belfrów odsunął się na bok, by to przedyskutować. Rockowi było żal pani Jikan. Całe oczy miała zaczerwienione. Dlaczego tak bardzo się bała? To dziecko, ale przecież nie stanie się jej zaraz krzywda. Miał ochotę podejść i ją pocieszyć... ale perspektywa, że zacznie wypłakiwać się w jego ramię, szybko i skutecznie odciągnęła go od tego zamiaru.
Dorośli skończyli naradę. Iruka stanął na środku, chrząknął i przejął inicjatywę.
- Droga młodzieży, podjęliśmy decyzję, że podzielimy się na grupy i przeszukamy cały dom. Wszyscy za? - nikt, prócz pani Jikan i Lee, nie podniósł ręki, Iruka-sensei to zignorował - Cieszę się, że nas popieracie.
Jasne, popieramy. Nawet nie spytał o zdanie. No, może spytał, ale zupełnie je zignorował. Spojrzał na swojego psa, z jego pomocą, nie będzie tak trudno tą małą odnaleźć, ale i tak nie miał ochoty na żadne wycieczki po tym przerośniętym domu. Czy ktoś w ogóle myśli tutaj o wydostaniu się z tej dziury? A może przekładają to na później, tyle że może być za późno i nie zdążą na turniej. Nie ma to jak zostawiać wszystko na ostatnią chwilę.

Grupy i pary poszukiwawcze zostały wyznaczone. W salonie została pani Jikan, Iruka, aby w razie czego, być w pogotowiu. A także Him, który również miał szukać, samemu, ale najpierw chciał coś wyciągnąć z zrozpaczonej matki.
- Niech pan tu na chwilę zostanie, a ja pójdę zrobić herbaty. - Sensei opuścił salon. Him usiadł na tej samej kanapie, co pani Hyuuga, ale w bezpiecznej odległości. Teraz miał jedyną szansę, aby pogadać, nie zbudzając przy okazji żadnych podejrzeń.
- Hanabi... - no, teraz przynajmniej znał jej imię - to dziwne dziecko... Czy ona...? 
- Zawsze taka była, odkąd pamiętam. Ale nie można jej się dziwić. - szeptała, więc przybliżył się, by lepiej słyszeć. 
- Miała trudne dzieciństwo? - był niedyskretny, ale nie miał wyboru.
- Podobno, ale nigdy nie chciałam poznać jej przeszłości. - spojrzała na niego - Hanabi-chan jest adoptowana. Wiem jedynie, że jej rodzice zmarli. Więcej nie chciałam wiedzieć. Rozumie pan, prawda?
- T-tak, oczywiście. Dla niej to nawet lepiej, żeby nie roztrząsać jej przeszłości. - był pewien, że więcej już z niej nie wyciągnie. Ale już to mu wystarczało. Coraz więcej niewiadomych.
- Cieszę się, że pan rozumie. - otarła łzy. Może nie tylko Hanabi potrzebuje psychologa? Westchnęła. Spokojnie, znajdzie się. Wszystko będzie dobrze.

Usadowił się wygodnie w kuchni, gdzie najprawdopodobniej było najwidniej. Iruka dotrzymywał towarzystwa roztrzęsionej matce, a pozostali szukali dzieciaka. Zatem nikt nie powinien mu przeszkadzać. Teoretycznie.
Jak na razie chciał trochę odwlec szukanie małej, najpierw musi doszukać się istotnych rzeczy w swoich źródłach. Elementy, które wcześniej pominął, albo uznał za mniej ważne. Coś musi tu być. Dokładnie studiował wszystko jeszcze raz. Podrapał się po czuprynie, która przez cały czas była w wielkim nieładzie. Kim może być ta mała? Drugim dzieckiem tej rodziny? O ile pamiętał, to mieli tylko jedno. 
Ten znak. Może to jakaś sekta? Raz udało mu się w pewnej bibliotece odszukać taki sam znak, była to tak zwana księga o treści zakazanej. Pod obrazkiem pisało coś w stylu: Symbol "Die Apostel des Grauens". I to wszystko. Nie było nawet małej wzmianki w tekście. W internecie też nic nie znalazł. Nic trafnego, przynajmniej. Ech, może to jakaś sekta, wyznawcy diabła albo jacyś heretycy?
W papierach i pozostałych szpargałach znalazł dwa ważne szczegóły. Pierwszy... Na planach nie miał dokładnej konstrukcji wieżyczki. Drugi... Ta rodzina miała drugie dziecko, a raczej miała je mieć, bo matka poroniła. Tym samym wyklucza to teorię, że Hanabi jest ich córką. Może nie jest bezpośrednio z nimi związana, ale muszą ich łączyć jakieś więzy krwi.
Podniósł się, możliwie jak najciszej, z krzesła. Teraz musi przyjrzeć się wieżyczce, podejrzewał, że to tam znajduje się druga piwnica. Odwrócił się w kierunku wyjścia. Zatkało go. Oparta o framugę drzwi, stała fioletowowłosa nauczycielka. Ramiona skrzyżowała na piersi. Tym razem się nie wywinie. A myślał, że miała szukać razem z tym siwowłosym. Westchnął.
- Wyjaśnij w końcu, o co tu chodzi. Innym możesz mydlić oczy, ale nie mi. - nie wyczuł w jej głosie ani kpiny ani ironii, była zupełnie poważna. Ujęła to tak, jakby specjalnie wszystkim wmawiał różne rzeczy. Przecież on tylko trochę nagiął prawdę. Ruchem ręki wskazał na miejsce na przeciwko. Zasiedli do stołu.
- Najpierw chciałbym cię o coś spytać. Na tej wycieczce jest sama prawie dorosła młodzież. Co Hanabi robi wśród niej? - spojrzał wyczekująco, zrobiła ciekawą minę. - A czemu cię to interesuje? - zgiął się, czy wszystko musi wyjaśniać? - Dobra, zaspokoję twoją ciekawość. Na tę wycieczkę miał jechać starszy brat Hanabi, niestety rozchorował się, nie chcieliśmy żeby bilet się zmarnował, więc zaprosiliśmy jego siostrę. - starszy brat, zapewne przyrodni, a jej obecność tutaj też na pewno nie jest przypadkowa. Chrząknął.
- Moja kolej. Od czego by tu zacząć... - przetarł oczy, czuł się jak dziadek, który musiał opowiedzieć dzieciom historię, nie specjalnie przeznaczoną dla ich uszu - Wydarzyło się to ponad dwa lata temu. Wybuchła afera z powodu tragedii do jakiej doszło... w tym domu.

Biały piesek zatrzymał się przed niewielkimi, okrągłymi drzwiami. Zaczął drapać je pazurami, szczekać i żwawo merdać ogonem.
- Więc twierdzisz, że białooka jest tutaj, tak Akamaru? - Kiba chwycił metalową klamkę. Bez rezultatu, drzwi były zamknięte. W takim razie jak mała się tam dostała? Musi tam być, Akamaru by się nie mylił. Drzwi musiały być wcześniej otwarte, ona z ciekawości zajrzała do środka, a drzwi zamknęły się za nią i zacięły. To jedna z hipotez, jakie zakładał. Zaczął walić w drzwi - Haaanaaabiii! Jesteś tam! - krzyczał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Gestem ręki ciemnooki nakazał psu odwrót. Sami tu nic nie zdziałają, trzeba sprowadzić dorosłych.

Dźwięk delikatnego, ale zarazem pewnego stąpania po stopniach odbijał się echem o ściany. Schody zawijały się cały czas, zupełnie jak w latarni. Ale nie była to latarnia. Szła równym krokiem, ani za wolno, ani za szybko. Do jej uszu dochodziły odgłosy walenia w twarde drewno i wołania. Zignorowała to. Zajmie się nim w odpowiednim czasie, wszystkimi się zajmie. Przez małe okienka promienie słońca wchodziły do wnętrza, nieudolnie rozpraszając ciemności i ukazując ogromne ilości kurzu rozchodzącego się w morowym powietrzu. Stanęła na ostatnim stopniu, drzwi samoistnie otworzyły się przed nią. Dotarła na sam szczyt, był to okrągły pokój, jednak sufit był inny, łączył się w pewnym stopniu z dachem, który był w kształcie stożka. Deski uginały się pod nią. Przypuszczalnie nie wytrzymałyby większego ciężaru, ona sama bardzo mała ważyła. Podeszła do małego otworu, przypominającego okno, było umiejscowione bardzo nisko, więc wspinając się na palcach, była w stanie wyjrzeć na zewnątrz. Silny wiatr szeleścił liśćmi, uginał co słabsze drzewa, błotnista woda w fontannie trochę falowała. Jedne liście padały na ziemię, drugie zdawały się tańczyć w pwietrzu. Oczywiście pod wpływem siły wyższej, jaką w tym wypadku był wicher. Przecież każdy jest sterowany przez kogoś innego. Każdy jest od kogoś zależny. Nikt do końca nie decyduje sam za siebie, nie dokonuje własnych wyborów. Zawsze jest marionetka i pan marionetek. To jak gra w szachy. Pionkom wydaje się, że żyją własnym życiem, toczą bitwy, wygrywają, przegrywają, ale nie zdają sobie sprawy, że każde ich posunięcie jest wykonane przez kogoś innego.
Przez pana i władcę. Marionetki dążą do wolności. Ale tak naprawdę to pojęcie względne. Dla każdego oznacza co innego i jest czym innym. Czymś, tak naprawdę, nie osiągalnym. Ona nie była marionetką. Była panem. Odwróciła się i poprawiła ciemne włosy rozczochrane przez wiatr. Rozejrzała się po pomieszczeniu, analizując centymetr po centymetrze. Tyle wspomnień. Czuła, czuła jak ta ciemność ją przyciągała. 
Opuszkami palców dotknęła zabrudzonej ściany. Przymknęła powieki. Obraz sam zaczął się przesuwać...

Krzyk połączony z płaczem i jękami. Ranna kobieta czołgająca się po ziemi. Jęczała, nie była w stanie wydobyć z siebie nic więcej. Paraliżujący strach odbierał jej siły. Posuwając się, zostawiała za sobą ślady krwi. Głośny oddech, bała się coraz bardziej. Nie była w stanie się bronić. Nie pozwalało jej na to odrętwiałe ciało, ani serce. Zatrzymała się i odwróciła, nadal leżała na podłodze, starała się podnieść na łokciach. Jej oczy rozszerzyły się, powód jej przerażenia wciąż był za nią, teraz przed nią. Ciche kroki. Ciche kroki istoty nie znającej litości, istoty za którą jeszcze tak niedawno była w stanie oddać życie. Teraz ona była jej katem. Nic nie czuła, jakby głucha na wszystko. I pragnęła tylko jednego. Tak jak zgłodniały wilk był w stanie zrobić wszystko dla zdobycia zwierzyny, tak nią kierowało... pragnienie krwi. Łzy cisnęły jej się do oczu, łzy rozpaczy, niemocy. I tylko jedno pytanie: dlaczego? Drobna osoba stanęła kilka centymetrów przed nią, było ciemno i nie mogła zobaczyć jej twarzy, jedyne co wyróżniało się pośród czerni, to błyszczące oczy. Obraz jej zaczął się zamazywać, traciła coraz więcej krwi, dostrzegła, że jej prześladowca podniósł rękę, gotowy zadać ostatni cios. 
Samą siłą woli. Dlaczego! Milczała jak zaklęta, ale jej dusza krzyczała. Czemu? Czy nie mogłoby być inaczej? Czy tak naprawdę musi być? As... Powiedz... Wiem, że mnie słyszysz. Odpowiedz, kim je...?
Bruzga krwi zachlapała ścianę.

Odciągnęła szybko rękę od ściany. To wracało... To coś, co ją tu wezwało i przyprowadziło. Nic nie dzieje się bez powodu. Coś raz nie zwalczone, musi powrócić. Tak jak powraca żądza krwi...
Jej puste oczy spoczęły na znaku narysowanym białą kredą na podłodze. Jakby ktoś przed chwilą go wykonał. Stanęła w jego środku i podniosła kamień, który tam leżał. Wyglądał jak różowy kryształ oszlifowany do kształtu kuli, ale nie był to zwykły minerał. Kreda zaczęła świecić ametystowym blaskiem, a kamień zabarwiał się na czarno i czerwono. Ogarnęła ją ogromna moc, potęga i... Upuściła kamień, który poturlał się w stronę drzwi. Poczuła to, co już dawno powinno być ugaszone. Pragnienie...
Zamknęła oczy, poczuła to, czego nienawidziła najbardziej, pozytywne uczucie, które według naiwnych potrafi przezwyciężyć wszystko. W dodatku odwzajemnione. Gdyby nie to, że zawsze jej usta nie wyrażały niczego, jak u lalki, uśmiechnęłaby się bardzo wrednie. Ale ona nie była wredna, ona była sobą. Żniwo czas zacząć...

Chociaż dotąd prześladował ją pech, to choć raz dla niej zaświeciło słońce. Iruka-sensei wyznaczył ją do pary z Sasuke. Nigdy żaden nauczyciel nie sprawił jej takiej radości. Chętnie wycałowałaby go, ale przecież jej usta są dla kogoś innego... Czuła się szczęśliwa w jego obecności i chociaż on na nią nie patrzał... Już jej to tak bardzo nie przeszkadzało. Naruto uświadomił jej, że zdobywanie czyichś względów na siłę, tylko pogarsza sprawę. Uśmiechnęła się. Lekki, delikatny uśmiech, inny niż wszystkie dotąd. Może coś w końcu zrozumiała? Zastanawiała się. Sasuke-kun na pewno domyślał się, co ona czuje. Ale może gdyby mu to powiedziała prosto w twarz poczułaby ulgę? A może nie... Może powinna żyć miłością platoniczną? Jednak czuła jednocześnie, że... nigdy nie przestanie go kochać. Nie potrafi wyrzucić go ze swego serca. Nie potrafi. A może nie chce? Może do końca życia chce każdej nocy myśleć o nim, śnić, marzyć... Może boi się, że znów miłość ją dopadnie i znów przeżyje zawód. Uchiha jest na świecie zupełnie sam, jego jedynym celem jest pomszczenie rodziców. Może byłaby tylko dla niego przeszkodą, kulą u nogi, której on nie potrzebuje? Może jest lepiej, tak jak jest?
Znajdowali się teraz w szklarni. Ale nie była ona wcale piękna, schludna, pełna kwiatów. Była obskurna, zabrudzona, a na półkach stały powiędnięte rośliny w doniczkach. Niektóre miejsca na tej posiadłości przekonywały o tym, że dom jest opuszczony. Dlaczego nie wszystkie? Jakby się nad tym zastanowić, to... Coś je łączy. Fontanna, woda w fontannie, powiędnięte kwiaty, rośliny okalające dom.
Tak, natura tutaj umiera! Że też wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Wszystkie luksusy, które tutaj spotykają służą by zadowalać cieleśnie i fizycznie: wygody, jedzenie. Nie ma tu niczego, czym można by się zachwycać duchowo. Nic. Zero. Tylko rzeczy, które gubią ludzkość, które nie mają w sobie prawdziwego piękna. Ten dom... Ten dom jest zły.
Wzdrygnęła się pod wpływem swych wniosków. Spojrzała na plecy Sasuke. Wynośmy się stąd!
- Nie ma jej tu. - przywrócił ją do rzeczywistości. Skinęła tylko głową. Dlaczego na nią nie patrzał, nawet wtedy kiedy to do niej kierował słowa? Dlaczego unikał jej wzroku? Jakby... jakby bał się, że zajrzy w jego duszę.
Brunet stał w miejscu z rękoma wsadzonymi do kieszeni. Słyszał, jak Sakura odwróciła się i zaczęła podążać w kierunku wyjścia. Muszą jeszcze sprawdzić okolice na zewnątrz. Nie spieszyło mu się, później ją dogoni. Zrobił bezwiednie krok do tyłu. Coś chlusnęło. Zlustrował powierzchnię pod sobą. Nic wielkiego, wdepnął w małą błotnistą kałużę... Pustym wzrokiem przyglądał się brunatnej wodzie. Chwila.
Skąd tutaj woda! Zamarł. Wiedziony przeczuciem odwrócił się i pognał do przodu, Haruno była daleko. Usłyszał dziewczęcy pisk. 
Radowała się tym, że Sasuke był blisko, ale jednocześnie czuła się głupio. On na pewno nie był zadowolony z jej towarzystwa. Już wolałaby być sama, niż trzymać go przy sobie przymusem. Od wyjścia dzieliło ją kilka metrów. Zatrzymała się nagle. Coś jej nie pasowało. Ogromna kałuża przed drzwiami wyjściowymi. Przedtem jej tu nie było. Prawda? A może ma już omamy? Może szaleje w tym domu?
A może to co niemożliwe w tym domu staje się rzeczywistością? Woda zaczęła bulgotać, lekko się podnosić. Nie robiła nic, tylko stała jak słup i przyglądała się z oczami napełnionymi obawą. Jak zwierzę po raz pierwszy w życiu widzące człowieka i nie zdające sobie sprawy, jakie czyha na niego niebezpieczeństwo. Po raz pierwszy i ostatni. Woda podniosła się do około dwóch metrów i uformowała. Stała przed nią szkarłatno-brunatna postać. Kształtem przypominała posąg mężczyzny, jednak nie miała ani oczu, ani ust, ani uszu. Żadnych szczegółów. Wydawała się też mazią unoszącą w powietrzu, która pod wpływem dotyku, rozleje się, chluśnie, opadnie... Ale woda nie tylko daje życie, ona również je odbiera.
Ramię niezidentyfikowanego obiektu przybrało kształt szpikulca. To koniec, koniec. Ona też chodziła na zajęcia sztuk walki, ze względu na... Ale i tak nie była w stanie przeciwstawić się czemuś takiemu. Krzyknęła, zacisnęła z całej siły oczy, palce zwinęła w pięści i czekała... Na koniec.
Nie nastąpił. Bynajmniej nie w tym sensie. Usłyszała jak szpikulce przebił się przez coś, a także jęk. Bała się otworzyć oczu, tak bardzo się bała. Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda. Bała się, że to będzie on. Bała się, ale musiała... Pierwsze co zobaczyła to krople krwi na ziemi. Boże, nie! Potem jego drżące nogi, całe ciało. Koniec szpikulca wystawał zza jego poszarpanej niebieskiej bluzy.
Stwór wyjął narzędzie i rozpadł się. By nabrać sił. Krew lała się z jego rany. Wydawało jej się, że świat się zawalił, stracił sens, jedyne co widziała to krew... wydobywającą się z jego rany. Boże, dlaczego? Nie miał już sił, upadł na kolana. Syknął z bólu. Jego głos wiercił dziurę w jej sercu. Może traktować ją jak szmatę, jak powietrze, ale niech nie umiera! Odzyskała czucie w nogach, w całym ciele.
- S-s...Sasuke-kun...! - uklękła przy nim, jego ramię przewiesiła przez głowę i próbowała wstać, nie mogła.
- Przestań, to nie ma sensu. - jego zimny głos, jak zawsze, ale i "zawsze" ma swój koniec.
- Nie mów tak! Nie możesz... Nie wolno ci mnie zostawić! - krzyczała do niego, odsunął się od niej. Z jej oczu płynęły hektolitry łez. Dlaczego? Nie, to nie może się tak skończyć. Przez nią!
Nie przeszkadzał mu jej histeryczny krzyk i płacz. Ale... On wcale jej nie potrzebuje, sam zawsze dawał sobie radę i tak zostanie. Nigdy nikogo nie potrzebował, tym bardziej JEJ. Prawda? Nie potrzebuje jej? Nie chce jej? Tego właśnie chce? Być zawsze samym w swej samotności? A może... Może nie chce być dłużej samotnym wilkiem...
Podniósł wzrok. Jej włosy przysłaniające zapłakaną twarz. Piękne, zupełnie jak kolor płatków kwitnącej wiśni. Uniosła czerwone oczy. Ich spojrzenia spotkały się. I... po raz pierwszy się do niej uśmiechnął. Nie był to uśmiech pogardy... Po raz pierwszy uśmiechnął się do niej tak, jak ona tego pragnęła. Jak zawsze marzyła.
- Sasuke... Dlaczego...? - drżącą ręką odgarnął jej włosy i przyciągnął ją do siebie. Nie zwrócili uwagi na to, że woda znów zaczęła wrzeć. Reszta świata dla nich teraz nie istniała, nie miała znaczenia.
- Bo... Gdyby trafił Ciebie, bolałoby mnie... jeszcze bardziej. - choć łzy nadal toczyły się po jej czerwonych policzkach, uśmiechnęła się. Instynktownie przymknęła oczy. Była szczęśliwa, choć jej serce jednocześnie pękało. Poczuła delikatne i ciepłe wargi na swoich. Gorąco, szczęście, pragnienie. Kilka jej różowych kosmyków opadało na jego twarz. Smak jego ust, odwzajemnionego uczucia, spełnionego marzenia. Chciała tak trwać wiecznie. Chciała tak umrzeć.
Kilka różowych płatków opadło na ziemię, na szkarłatną krew. Kilka płatków z kwiatu, który zakwitnął specjalnie dla nich.

Rozdział VII - Finał!

One... two...
Freddy's coming for you.
Three... four...
Better lock your door. 
Five... six...
Grab your crucifix.
Seven... eight... 
Gonna stay up late.
Nine... ten...
Never sleep again...

Podparła głowę ręką. Him zapatrzył się w krajobraz za oknem. Zdawało mu się, że coś słyszał. Musiał się pomylić. Na pewno. Przecież Anko by zareagowała. Chrząknęła dając mu znak, że może kontynuować swój wywód.
- Skończyłem na...?
- Tragedii. Może wyjaśnisz co miałeś na myśli? Tak konkretnie. - przytaknął machinalnie głową.
- Rodzina, która mieszkała w tym domu... Pewnego dnia znaleźli ją martwą. - podniosła brwi, i co w tym niezwykłego, mało to ludzi umiera? Ale nie przerywała mu, czekała aż skończy - Nie była to oczywiście zwykła śmierć. Byli... wręcz porozszarpywani na strzępy, jakby stali się ofiarami dzikich zwierząt, ale nawet one nie byłyby w stanie zrobić czegoś takiego.
- Więc zostali zamordowani? - wtrąciła.
- Nie ma pewności. Policja oświadczyła, że matka i ojciec zabili swoją córkę, Ashiyę i następnie popełnili samobójstwo. Gliny zamknęły sprawę i na tym się skończyło. Tyle, że mnie ta historia bardzo... zainteresowała i do dzisiaj próbuję ustalić prawdziwą wersję. - nalał sobie wody do szklanki i wypił jednym haustem.
- Skoro policja tak oświadczyła, dlaczego się z nimi nie zgadzasz? - czuła podświadomie, że nie powiedział jej wszystkiego.
- To proste. Moim zdaniem to morderstwo. Czy samobójca byłby w stanie dokonać na sobie tak brutalnej zbrodni, żeby jego organy walały się po całym domu? Wątpię. - wzdrygnęła się, jak to usłyszała, tym razem naprawdę ją przestraszył. PO CAŁYM DOMU! A oni tutaj sobie tak spokojnie funkcjonują. Nie, ona jeszcze dziś chce opuścić ten dom, nawet jeśli mają jechać okrężną drogą - Poza tym ich krwią został namalowany znak na jednej ze ścian. - oszczędził sobie i nie wyjawił, że chodzi konkretnie o piwnicę - Nie wydaje mi się, że po tym jak się posiatkowali, poszli jeszcze malować rysunki na ścianach. - uśmiechnął się do niej, aż poczuła wstręt.
- To nie jest śmieszne.
- Sorki. I jeszcze jedno... Nigdy nie znaleziono ciała ich córki. - skończył swój wywód, zapadła w kuchni niewygodna cisza. To naprawdę podejrzane. Teraz rozumiała, dlaczego nie wyjawił tego wszystkim od samego początku. Pewnie nie chciał, żeby wpadli w panikę. Ale jeszcze jedno pytanie cisnęło jej się na usta.
- Ehm. A ty, jaką hipotezę zakładasz?
- Nie mam jej. Chociaż jestem najbliżej wniosku, że to musiała być jakaś sekta. Dziecko złożyli w ofierze, a rodziców wykończyli przy okazji. Tylko, że ktoś musiał zatrzeć ślady, bo dwa lata temu było tu pełno krwi i ludzkiego mięsa, a teraz jest czyściutko, jakby ktoś remont zrobił. To mnie męczy. - powiedział jej, to co chciała usłyszeć. Tylko jeden fakt zataił dla siebie: że Hanabi była z tym jakoś powiązana. I to musi być coś poważnego, bo on nie wierzył w przypadki. Nie znalazła się tu zupełnie przypadkowo. Wstała, musi podzielić się tą wiedzą z Kakashim i Iruką. Razem zadecydują, czy powiedzieć reszcie. Jeżeli jednak za chwilę opuszczą ten dom, nie będzie sensu tego roztrząsać.
- Powiedz, jakiego przedmiotu uczysz w szkole? - zatrzymał ją tym pytaniem. Akurat w takiej chwili wyskoczył z czymś takim. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Na jej usta wkradł się wredny uśmieszek.
- Samoobrony.

- Łaaaaa! Co to ma być! - Naruto stał na środku pokoju i przyglądał się dziwnemu zjawisku. Lampki, talerze, książki i inne gadżety wisiały w powietrzu. Tak po prostu. Wystraszona Ino schowała się za tapczan i wołała pomocy, biedaczce zamiast Sasuke, został przydzielony Naruto, na którego nie mogła w żaden sposób liczyć - Hmm, może to zachwianie grawitacji? - spytał już spokojniej, dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Poza tym lepsze cuda widział w telewizji, już nie wnikając w to, że były to jedynie filmy, coś nierealnego i wykreowanego przez reżysera.
- Co ty masz z fizyki! - krzyknęła na niego, Uzumaki nadal stał, jak stał - Jak dla mnie to duchy. Z-zaraz, duchy! Nnnnnieee! - wrzeszczała, ale ratunek nie nadchodził. Starocie jak wisiały, tak wiszą. Blondynkowi przyszedł pomysł do głowy. Filmy i gry były dla niego wielką inspiracją, więc postanowił zaczerpnąć od nich pewien motyw.
Ino wychyliła się i zaczęła przyglądać Naruto, który wykonywał dziwne ruchy, jakby... tańczył, jak to tańczą dzikusy w Afryce. Albo umysłowo chorzy.
- Mea Culpa! Mea Culpa!
- Eee, Naruto, co ty wyprawiasz...? - zastanawiała się już, co w tym wypadku stanowiło większe zagrożenie. Przedmioty bezczynnie latające nad ziemią czy szajbnięty szesnastolatek. Zdecydowanie to drugie.
- Odprawiam egzorcyzmy. - wyjaśnił jej krótko, przerywając na chwilę swoje wypędzanie duchów. "Raany, ale Sakura ma adoratorów..." - przemknęło jej przez myśl.
W końcu nadbiegło kilka osób: Iruka, pani Jikan, Kakashi, Anko, Him oraz Kiba ze swoim psem. Gdy Ino tylko ich zobaczyła, bez słowa wzniosła rękę do góry. Latające rzeczy, jak jeden mąż, upadły z trzaskiem na ziemię. Przez kilka minut panowała grobowa cisza. W końcu Iruka odważył się przełamać lody.
- Co tu się stało? - nie wiadomo do kogo dokładnie skierował to pytanie. A powinno raczej brzmieć: jak to się stało? Anko przeszyła wzrokiem Hima, ten tylko wstrząsnął ramionami. Co to ma być? Teraz zaczyna tutaj straszyć? Może w ogóle ten dom jest nawiedzony?

Przez pół godziny zastanawiali się. W końcu fioletowowłosa odważyła się wypowiedzieć na głos to o czym inni myśleli, ale bali się wspomnieć.
- Wiecie, chyba domyślam się o co tu chodzi, skąd te dziwne wydarzenia. - jedni usiedli na dywanie, drudzy czekali na to, co powie pani Mitarashi - Nie jesteśmy tutaj sami.
- Co masz na myśli? - Hatake oparł się o ścianę. Nie są sami? No skąd, przecież nikogo tu nie spotkali. Chociaż, może nie o to jej chodziło? Bo jak tu wytłumaczyć przypadek jego książki? Jest tylko jeden sposób.
- Wiem, że to może się wydawać pomylone, ale zdaje mi się, że za ten bałagan odpowiada dziecko, które tu kiedyś zginęło. - słuchacze wytrzeszczyli oczy. Jakie dziecko? - Pan Him opowiedział mi historię tego domu, zginęło tu dziecko. A teraz pewnie mieszka tu i z jakiegoś powodu nie może odejść tam, gdzie jego miejsce.
- Sugeruje pani, że dom jest... zamieszkany przez ducha?
- A jak inaczej to wyjaśnisz? Masz lepszy pomysł, panie Umino? - wytknęła go palcem. Ten tylko złożył ręce w obronnym geście. Him pomyślał, że to nawet niezła myśl.
- Nie kłóćmy się! Trzeba się zastanowić, jak zażegnać problem. - Kakashi wtrącił się. Niektórzy zgadzali się z teorią nauczycielki, inni myśleli, że postradała zmysły, a lewitujące przedmioty to był efekt wyładowań atmosferycznych. Kibie wpadło coś do głowy. No pewnie, to test! Test mający na celu sprawdzić ich opanowanie w takiej sytuacji. Oczywiście, żeby go zdać, trzeba zachować zimną krew. Dobrze to nauczyciele wykombinowali. Pewnie jest to wszystko zaplanowane od początku do samego końca.

Doszli do wniosku, że dziecko nie zostało pochowane. Należy odnaleźć ciało, pochować i będzie po sprawie. Przedstawicielki płci pięknej nie uczestniczyły w poszukiwaniu, nie trudno się domyśleć, dlaczego odmówiły. Kibie został przydzielony dziennikarz. Zastanawiało go, jak będzie wyglądać ciało. Może manekin?
- Proszę pana, gdzie zaczniemy poszukiwania?
- Od wieży. - doprowadził go do drzwi, przy których był już wcześniej. Więc prowadzą do wieżyczki. Ciekawe czy zastaną tam Hanabi. I jak on ma zamiar te drzwi otworzyć? Długo nie musiał czekać. Him zwyczajnie wyjął klucze z kieszeni i wsadził do zamka. No proszę, teraz to już był pewien, że to wszystko jest ukartowane. Tylko po co tyle zachodu?
Weszli do środka. Him zapalił latarkę, którą pożyczył od Anko. Przed nimi znajdowały się schody prowadzące na górę. Wieżyczka chyba jest bardzo wysoka.
- Będziemy wchodzić na samą górę? - zapytał dla pewności, ku jego radości, odpowiedź brzmiała inaczej.
- Zaczniemy od dołu, chłopcze. - obmacywał ściany w poszukiwaniu przejścia. Nic tu nie było. Ani klamki, ani choćby zarysu drzwi. Ale gdzieś musi tu być! 
- Mam na imię Kiba. Proszę mi mówić po imieniu.
- Jest! - krzyknął uradowany. Wejście do piwnicy znajdowało się za schodami. Podniósł drzwiczki, na szczęście było otwarte. Gestem ręki nakazał chłopakowi iść za sobą. Him zszedł po schodach, których było niewiele. Pomieszczenie było niewielkie i wyglądało mniej więcej tak jak tamta piwnica. Tyle, że tutaj stało jakieś stare biurko i krzesło. A także jakieś inne meble, ale ich stan był bardzo wątpliwy, nie wyglądały na nadające się do użytku. Pies zaczął obwąchiwać wszystkie kąty. W końcu coś wyniuchał i przyniósł w pysku. Była to stara, beżowa szmatka, bardzo zabrudzona. Ale najbardziej wyróżniały się bordowe plamy. Zapewne zaschnięta krew. Him westchnął, mógłby dać to do analizy, ale co mu to da? Ciało to to nie jest. Może ta mała była tutaj przetrzymywana, kiedy rodzice się nad nią znęcali. Albo i nie.
Prawdy nie znał. Pies jednak wyczuł coś jeszcze. Z zawziętością drapał drewniane biurko. Kiba ignorując kurz, usiadł na krześle i czekał na ruchy, zapewne podstawionego, dziennikarza. Belfrowie naprawdę zrobili im warunki ekstremalne. Lunar podał Kibie latarkę i szukał w biurku czegoś szczególnego. Co mogło przykuć uwagę psa? Chyba nie grzyby, które pewnie się tutaj zagnieździły.
- Akamaru, znalazłeś coś jeszcze? - nie usłyszał w odpowiedzi szczeku, nerwowo rozejrzał się, czworonoga nigdzie nie było. Wspaniale, zwiał. Najpierw w autobusie, a teraz tutaj. To już drugi raz. Odłożył latarkę na biurko, dorosły mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi na to, że uczeń opuścił pomieszczenie.
Wołał psa, ale nie odpowiadał. Nagle usłyszał jakby skamlanie. Ale było tak ciche, że nie mogło należeć do białego kundelka. Westchnął, nie miał wyboru, musi wspiąć się na górę. Może jego mały towarzysz znalazł tam Hanabi? Wzdrygnął się na samą myśl. Być sam na sam z tym dzieckiem... Te jej oczy.

Him otwierał po kolei szuflady. W końcu trafił na coś. Na pierwszy rzut oka była to książka, bardzo zniszczona. Miała ciemną obwolutę, na tylnej okładce widniała plama. Pewnie ze względu na nią, ten pies uznał to coś, za godne uwagi. Oby miał rację. Swoją drogą, szczeniak ma niezły węch. Otworzył, kartki przedstawiały czyjeś zapiski. To był pamiętnik.
Usiadł pod ścianą, latarkę położył między udami, aby móc to przeczytać. Teoria Anko była całkiem interesująca. To wyjaśniałoby śmierć rodziców Ashiyii. Nie mogła opuścić ziemskiego padołu, zemściła się na wyrodnych rodzicach, a następnie pozostało jej tylko czekać, aż ktoś uwolni jej duszę. Brzmi całkiem logicznie, pomijając fakt, że ma tu do czynienia ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Mimo to, coś nadal nie dawało mu spokoju. Tylko co? Tak, postać Hanabi. Jaka jej rola jest w tym wszystkim? A może... może siostra ją wezwała? Ale po co w takim razie? Już, już ma! Ona będzie medium! Płynie w ich żyłach identyczna krew, więc Ashiya chce za jej pomocą skontaktować się z nimi. To prowadziłoby do tego, że oni wszyscy znaleźli się tutaj w jakimś celu. Nie pozostawiało wątpliwości, że są jej potrzebni. Tylko czy aby na pewno do tego? Westchnął, jeszcze za wcześnie by rozwiązał tą zagadkę. Zaczął przewracać kartki.

Kakashi i Anko (jedyna kobieta, która uczestniczyła w poszukiwaniu ciała) przeszukiwali trzecie piętro. Anko opuściła przedostatni pokój, niczego nie znalazła. Czekała na Hatake, który też już kończył. Zamknął za sobą drzwi od jakiegoś schowka.
- I co?
- Nic, kompletnie. Ale gdyby tu były zwłoki to chyba śmierdziałyby padliną, nie? - musiała przyznać, że platynowowłosy miał rację, poza tym nie odnajdą przecież ciała w takim miejscu, skoro nawet policja nie zdołała. Coś tu jednak wydawało się dziwnie pachnieć. Ale czy był to odór rozkładającego się ciała? Zgodnie skierowali oczy ku ostatnim drzwiom. Jedyny pokój, którego jeszcze nie sprawdzili.
Nauczyciel podszedł do nich, ale okazały się zamknięte. Pociągnął jeszcze kilka razy. Nic. Spojrzał na Anko uśmiechającą się w dziwny sposób, jakby robił coś śmiesznego. Ale on nigdy nie zrozumie kobiet. Nawet nie próbował. 
- Włamujemy się? - zapytał się, jak gdyby potrzebował jej pozwolenia. Zupełnie jak dziecko pytające matkę: mamo, mogę ukraść tego cukierka?
- Nie, wolę... bardziej tradycyjne metody. - rzuciła mu klucze - Him dał mi kilka par, spróbuj, może któreś pasują?
Ech, nie mogła tak od razu? Chyba zależało jej na tym, żeby robił z siebie błazna. Kobiety mają swoje kaprysy. I trzeba to uszanować. Przycisnął klamkę, otworzyły się. Rozwarł na całą szerokość. Uśmiech na twarzy Mitarashi ustąpił minie ukazującej przerażenie. Co to ma znaczyć do jasnej cholery!
Cały pokój był w krwi, skapywała nawet z sufitu, dodatkowo resztki ludzkiego mięsa leżące na podłodze i innych meblach. Pochyliła się i odruchowo zwymiotowała. To za wiele, nawet jak na nią. Zdecydowanie za wiele. Czyżby została oszukana? Może dziennikarz tak naprawdę wcisnął jej kolejny kit, a tak naprawdę jest seryjnym mordercą? O mój Boże! Wszystkie dzieciaki są w niebezpieczeństwie! Jedynie Hatake miał odwagę postąpić krok do przodu, zanurzając but w świeżej krwi. Czemu nikt nie słyszał krzyków? Podniósł strzępek zielonego ubrania nasiąkniętego krwią.
- To był Lee... - zakryła usta dłonią. Jak oni mogli do tego dopuścić? Skoro Lee, to pewnie też Temari, która mu towarzyszyła! Kakashi odłożył szmatkę. To już przestały być żarty. Stracił uczniów, to się w głowie nie mieści. Jak on spojrzy ich rodzicom w twarz? I jeszcze policja. Więzienie murowane. I co z tego? To nie uciszy jego sumienia! Zacisnął oczy ze złości. Ze złości do samego siebie. Postanowił postać tu chwilę i pomodlić się. Ale nagle poczuli jakiś chłód. Z tyłu. Odwrócili się mimochodem. Kilka metrów od nich stała mała ciemnowłosa dziewczynka z pochyloną głową, włosy przesłaniały jej twarz. To od niej dochodziło zimne powietrze.
- Hanabi?

Cholera, jak tu ciemno! Przeklinał w myślach, czasami Akamaru był naprawdę nieznośny. Raz już się nawet potknął, dobrze, że nie spadł.
- Akamaru! - odpowiedziało mu tylko echo. Zatrzymał się na jakimś schodku i przysiadł. Jakby się tak dobrze zastanowić, to Hanabi nie mogło tutaj być. Przecież drzwi wcale nie zablokowały się ani nie zatrzasnęły. One cały czas były zamknięte. O co tu do cholery chodzi? Zaginięcie tej małej chyba nie było z góry zaplanowane, prawda? A jeśli tak to gdzie oni ją ukryli? No i nie mogli też skombinować tych drzew, które zagrodziły im drogę. To wszystko jest jakieś dziwne. Wstał i podszedł do niewielkiego otworu w ścianie. Na dworze padał deszcz, nawet można powiedzieć, że była to ulewa. Kiedy zdążyło się rozpadać? Nawet nie zauważył. Widać stąd było pola, lasy, staw, a także bardzo daleko pasmo górskie. Nawet ciekawa okolica, a mimo to nigdy nie chciałby tu mieszkać. Jak odcięci od świata. A gdzie mogli być sąsiedzi? Wiele kilometrów stąd, o ile w ogóle jacyś byli. Jego znudzony wzrok wędrował po posiadłości. Zniszczone drzewa, kałuże, błoto, szklarnia... i fontanna. Woda wydawała mu się jeszcze bardziej zanieczyszczona niż poprzednio, za nic w świecie nie chciałby się w tej wodzie wykąpać. I co ma oznaczać ta figura bez twarzy? Hmm, może ma jakieś ukryte przesłanie? On na pewno tego nie zgadnie, nie potrafi interpretować wierszy, a co dopiero to...
Wpatrywał się w niby fontannę bezmyślnym wzrokiem. Nie dawała mu spokoju. Co w niej jest, że go tak przyciąga? Westchnął. I gdzie ten Akamaru? Najpierw wyniuchał tutaj małą Hyuuga, a przecież jej tu nie było... Węch mu szwankuje? Zaraz, zaraz. To jest to! No jasne. Pedagodzy wiedzieli, że pies powinien bez problemu odnaleźć "zwłoki". Zatem, ukryli je tam, gdzie szczeniak by nie wyczuł. W wodzie! Manekin lub lalka musi być w fontannie! Świetnie, nikt jeszcze na to nie wpadł, jeżeli się pospieszy, znajdzie obiekt poszukiwań jako pierwszy. Ciekawe czy dostanie jakąś nagrodę, powinien! Odwrócił się od okna. Dobra, Akamaru, koniec zabawy, robota czeka! Tylko... czy on będzie musiał to coś wyławiać? Wzdrygnął się z obrzydzenia na samą myśl o tym.
Po długiej wędrówce wspiął się na samą górę. Stał prosto przed drzwiami. Wyglądały jak drzwi prowadzące do karczm wiele wieków temu. Sam nie wiedział czemu, ale miał dziwne przeczucie, jakby miało się stać coś niedobrego. Przytknął ucho do drzwi. Zdawało mu się, że coś słyszy. Szmer? Ciężki oddech? Tak, chyba. Miał coraz więcej wątpliwości. Położył rękę na klamce. Przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób Akamaru dostał się do środka, szybko jednak odgonił tą myśl. A, raz kozie śmierć. Przełknął ślinę i w tym samym momencie otworzył drzwi. Jak wrośnięty w ziemię, stał w progu. Oparł się jedną ręką o framugę. W środku było całkiem ciemno, jedynie małe światło padało na środek pomieszczenia. Poza tym było tu jeszcze coś. Słyszał, tym razem wyraźniej, dyszenie. Ale nie człowieka, tylko... to przywodziło na myśl duże i agresywne zwierzę. 
Dostrzegł coś w kącie. Para czerwonych oczu wpatrywała się w niego. Nie, to na pewno nie był jego mały przyjaciel. W końcu stworzenie wyłoniło się częściowo z mroku. Sparaliżowało go na widok tej kreatury. Była wielkości wilka, miała krwistą sierść, uszy, z których wydobywał się dziwny płyn, z rozwartego pyska płynęła ciecz, niby ślina, ale jakaś taka... jakby kwas. Prócz tego kły, natura na pewno żadnego wilka w takie nie obdarzyła. Wpatrywali się sobie nawzajem w oczy. Chociaż gałki oczne tego... zwierzęcia były zupełnie inne, to jednak Inuzuka rozpoznał w nim... jego psa...
Nie, co się z nim stało? Co to za metamorfoza? Piesku, kto ci to zrobił! Zaczął warczeć. Nie wierzył w to, jego Akamaru, on go przecież nie zaatakuje. A mimo to... Chociaż w środku coś krzyczało, nie potrafił ruszyć się z miejsca, nie potrafił... walczyć o życie.
Już nic więcej nie widział. Wszystko stało się tak szybko. Poczuł silne wbicie się kłów w jego skórę, kości, wielki nieprzenikniony ból, przewrócił się pod jego ciężarem. Krzyczał, wrzeszczał z bólu. A jednak jedynymi jego słuchaczami były głuche ściany przeniknione niewinną krwią...

Nie mogła usiedzieć w miejscu, czuła się tutaj coraz gorzej. Chyba oszaleje, jeżeli nie zaczerpnie powietrza. Spojrzała na okno, lał deszcz. Jej piękne blond włosy w kontakcie z kwaśnym deszczem... A co jej tam, ona musi stąd wyjść, bo jeszcze dostanie klaustrofobii. Ale musiała wymyślić jakiś fortel, aby opuścić pokój bez wzbudzania zbędnego zainteresowania jej osobą. Wstała z kanapy. Oczy Jikan-san skierowały się na Ino. Ta chrząknęła udając lekkie zakłopotanie.
- Muszę... Muszę do toalety. - po tym stwierdzeniu pani Hyuuga straciła zainteresowanie zaistniałą sytuacją. Wciąż martwiła się o córkę.
Ulżyło jej i udała się do kierunku wyjścia.
- Może pójść z tobą, dziecko? - zapytała, jakby nieobecnie. Ino przestraszyła się jednak.
- Nie, nie trzeba. Dam sobie radę. Przecież podołam zwykłym latającym przedmiotom. He, he. - śmiała się sztucznie. Przybrana matka Hanabi nawet nie zaszczyciła jej wzrokiem. Yamanaka wyszła więc, już bez żadnych przeszkód. Pogładziła swoje włosy. Ponieważ znajdowały się na parterze, dotarcie do drzwi domu, nie zajęło jej zbyt wiele czasu. Pociągnęła za klamkę, i jeszcze raz, i jeszcze... Nic, drzwi ani drgnęły. Co jest, kurde! Kto to zamknął? Przecież nie mieli kluczy od domu! Przeszła ją gęsia skórka, włosy zjeżyły jej się na grzbiecie. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, że ktoś jest za nią. Odwróciła się powoli, nikogo nie widziała. Cholera, ona tu oszaleje! Nie myślała już racjonalnie, chciała tylko jednego: wydostać się stąd! Wybiegła stąd i zatrzymała się przy najbliższym oknie. Próbowała je otworzyć. Nie mogła. Chwyciła za pobliskie krzesło i z całej walnęła z całej swojej siły. Ale nic się nie stało. Nawet uszczerbku na szybie. Sięgnęła po coś większego i ostrzejszego. Zrobiła zamach i próbowała wybić szybę. Bez rezultatów. Co tu się dzieje! Opuściła przedmiot. Poraziło ją. Tym razem poczuła za sobą czyjś oddech.

Him wertował nadal pamiętnik. Kilka cytatów było interesujących.
"...Ashiya, ostatnio jest jakaś dziwna. Zawsze taka rozmowna, a od kilkunastu dni... Coś stało się z jej oczami, chyba nie obędzie się bez operacji..."
Przewrócił kartki na ostatnie zapiski matki Ashiyi.
"...Ona, moja malutka, jej oczy takie martwe, puste. Ona jest martwa? Potrzebuje krwi! Dlaczego ona potrzebuje krwi?..." Zastanowił się nad tym. To musiał być opis dziewczynki już po jej zabiciu, jak ją tak posiekali to nie ma się co dziwić, że potrzebowała transfuzji. Ale wiele rzeczy mu tu nie pasowało. Nie ma tu wzmianki o tym, że się nad nią znęcali. Bliżej raczej wniosku, że się jej bali. Może coś sobie uroili i dlatego ją zabili? Potarł czoło i zmęczone oczy. Latarka lekko migała, bateria musiała się kończyć. Przerzucił na ostatnią stronę, pisaną najmniej wyraźnie, jak gdyby w pośpiechu.
"...Ona, ona idzie po mnie! Boże! Ja to czuję, ona chce mnie... Nie, dlaczego? Boję się! Gdzie ja mam uciec? Boże, dlaczego ona wciąż potrzebuje krwi? W niej jest jakieś zło. As..." To było wszystko. Co ten fragment miał oznaczać? Bała się jej po śmierci? Może wiedziała jakoś, że ona po śmierci będzie chciała ją zabić. Tak przypuszczał, że mała się zemściła. Tylko... Nadal coś nie grało z resztą. Jakiś szczegół...
Nagle dostał przebłysku. Martwe oczy. Przecież Hanabi ma... martwe oczy nie będąc martwą. Może ona wcale nie opisała konającego dziecka? Ona tylko napisała o tym, co przerażało ją w jej córce. Ona opisała ją żywą! To by znaczyło, że... Że Ashiya zabiła rodziców za życia! Podniósł się, nie zważając na latarkę, która mu upadła i na dziennik. "potrzebuje krwi" Wyrazy krążyły w jego myślach. Co to ma oznaczać? A może...
Jak dziecko może popełnić taką zbrodnię? "w niej jest jakieś zło" Ashiya... Ona zabiła swoich rodziców, ponadnaturalnymi zdolnościami, bo przecież oni byli silniejsi od niej. Zarżnęła ich, namalowała ich krwią znak na ścianie... Ona nie może przestać... Nie jest martwa. Ona wciąż żyje! Nie myślał już dłużej, rzucił się pędem ku wyjściu. Tego się nie spodziewał. Zamknięte. Zaczął walić z całej siły.
- Cholera! Anko, słyszysz mnie! Czy ktoś mnie słyszy! Wynoście się stąd! - wrzeszczał, ale nie miał pewności czy ktokolwiek usłyszał. Niech to wszystko szlag! Niech to jasna cholera! - Otwórz, ty suko! - walnął z całej siły, otworzyły się! A może to raczej ona je otworzyła. Biegł, nigdzie nikogo nie spotkał, nikogo nie słyszał. Czy oni wszyscy...! Zacisnął zęby. W końcu zatrzymał się i zdyszany upadł na ziemię, znajdował się w holu. Podniósł wzrok. Odwrócona tyłem do niego, stała mała Hyuuga. Nie widział jej twarzy, ale na pewno wyrażała to samo co zwykle, czyli nic.
- Gdzie pozostali? - nawet nie drgnęła - Kurwa, powiedz kim ty jesteś! Kim ona jest! Czego ona chce! - nic nie odpowiedziała, oczywiście, czego on się spodziewał? Zmrużył oczy - Ona musi zabijać tak? Pragnie ofiar. - Czy... Czyli nie można już nic zrobić! - wykrzyczał, już niemal z łzami w oczach. Obraz się zamazywał, a jednak dokładnie widział ją...
- Nie. - odwróciła do niego twarz, spojrzał jej prosto w oczy, lodowate, zimne, bez uczuć, puste, poczuł się jakby patrzył śmierci w twarz, jakby już był martwy - Mnie nie można powstrzymać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz