sobota, 10 listopada 2012

Stigma I-IV


Rozdział I - A miało być tak pięknie...

Młody mężczyzna o włosach koloru brązowego wchodzącego lekko w rudy z zaciętością przyciskał klawisze laptopa. Podrapał się po rozczochranej czuprynie. Jeszcze tylko kilka e-maili i będzie gotów. Usłyszał przed sobą pukanie do drzwi, nie musiał nawet mówić stereotypowego "proszę", by gość wszedł do środka. Trzaśnięcie drzwi. Po chwili w pomieszczeniu znalazł się ciemnowłosy mężczyzna z papierosem w ręku. Widok jaki zastał trochę go zdziwił, bo pomieszczenie pracy jego kolegi zawsze było czyste i uporządkowane. Nie tym razem. Zapełniony kosz na śmieci i stół, na którym panował istny rozgardiasz. Wszędzie porozrzucane papiery, teczki, ołówki, notatki, kubek z kawą i oczywiście laptop, na którym on pracował.
- Chciałeś mi coś... przekazać? - dopiero teraz mężczyzna podniósł wzrok zza laptopa. Niezgrabnym ruchem ręki kazał gościowi siadać na przeciwko.
- Taa, nie mogłem skontaktować się z twoją sekretarką. Nie ma jej dzisiaj? - powrócił do poprzedniej czynności. Gość oparł się o stolik. Jego spostrzegawczość była rozbrajająca, jak to możliwe, że on zaszedł tak daleko? I to ma być dziennikarz? Heh, właściwie to nie dziennikarstwo było jego pasją, ale fakt faktem, że był to jego zawód.
- Nie ma jej już od kliku tygodni, jest na macierzyńskim. A ty dopiero to zauważyłeś? - ten jedynie machnął niedbale ręką - A co ma oznaczać ten chaos, co? Nie masz czasu tego posprzątać? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale ostatnio zachowujesz się dość dziwnie, czy ty czasem nie jesteś...?
- Jestem zdrowy i nie potrzebuję wizyty u psychiatry. - zamknął laptopa, sięgnął ręką do szuflady i wyciągnął z niej kilka kartek spiętych spinaczem - Proszę, mój artykuł gotowy.
- Już? Zacząłeś go pisać...
- Szybko skończyłem, bo później brakłoby mi na niego czasu. Chciałem poprosić o urlop, szefie. - szef przeklnął w myślach, czy ten gość zawsze mu musiał wchodzić w słowo! A najgorsze było to, że nie mógł mu nic powiedzieć, bo był "dobry" i to przez duże "D".
- Więc chodzi o ten dom, tak? Słuchaj Him, kiedy ty dasz sobie z tym spokój? Jesteś detektywem, czy co? Nawet policja już dawno zamknęła tą sprawę. Ja rozumiem, że... - Him łyknął jeden łyk kawy, cisnął kanapkę w zęby, sięgnął kurtkę z wieszaka i nacisnął klamkę. 
- Czwesze szie, dże frożumesz. - powiedział z kanapką w zębach i trzasnął drzwiami. Szef westchnął. On nigdy się nie zmieni, uparty jak osioł. Jego zawiedziony wzrok powędrował do żółtej teczki, na której widniał napis: AKTA - DARK HOUSE.

Spojrzał za szybę. Wszędzie migały tylko pola, łąki, od czasu do czasu jakieś drzewa i gdzieś w oddali lasy, czyli podsumowując: żadnych oznaków cywilizacji w promieniu kilku mil. Na to nie narzekał, lubił przyrodę, tak samo jak jego pies, ale to była lekka przesada. Jechali tym autokarem już kilka długich i nudnych godzin. Miał już dość, chciał wysiąść w końcu z tego pojazdu i wyprostować nogi. A z jego największym przyjacielem było jeszcze gorzej, bo był psem i tym bardziej czuł się tutaj źle. A, skoro już o tym mowa, to gdzie on się podział? Wychylił się zza siedzenia i zaczął wszystko obserwować. Nigdzie jednak nie był w stanie dostrzec białego futerka. Zlokalizował nauczycieli: pan Iruka prowadził autokar, pan Kakashi najzwyczajniej w świecie spał, a pani Anko ślepo była zapatrzona w krajobraz za szybą. Bardzo dobrze, nie zauważyli zniknięcia psa, bo na pewno nie spodobałoby się im, że zwierzę bezczynnie wałęsa się po autobusie. Westchnął z ulgą. Spojrzał na małą dziewczynę siedzącą na przedostatnim siedzeniu. Była tutaj najmłodsza, bo miała jedynie... Hmm, siedem lat? O ile się nie mylił to tak. Przez jej wiek właśnie prócz trzech nauczycieli towarzyszył im jeszcze jeden rodzic - matka tej małej, pani Jikan. W ogóle nie były do siebie podobne. Matka kasztanowowłosa, uśmiechnięta i życzliwa. Ta mała była zamknięta w sobie, nie zauważył, żeby choć raz się odezwała. Miała czarne włosy i... te jej oczy, białe, jakby pozbawione wyrazu, puste niczym u lalki, a jednocześnie wywołujące ciarki na plecach. Plus jeszcze obojętna, nie wyrażająca niczego, mina na jej twarzy. Nagle spojrzała na niego, szybko odwrócił się i usadowił wygodnie na swoim miejscu, tak by nie być dla niej widocznym. Ech, musiała wyczuć jego wzrok. Zresztą, czym on się przejmuje, to tylko dziecko. Nagle spod siedzenia przed nim wyszedł biały piesek.
- Akamaru, gdzie ty się podziewałeś? Wolno to tak? - zganił swojego pupila i szybko wsadził za kurtkę, tak, że wystawał mu tylko pyszczek.
Łącznie w autokarze było ich trzynastu: on, Akamaru, trzech nauczycieli, pani Hyuuga, Hanabi - 7 lat, Sakura - 16, Ino - 16, Tenmari - 18, Sasuke - 16, Naruto - 16, Lee - lat 17. Tak mało ich, a tak wielu opiekunów. W ogóle jak na szkolną wycieczkę to mało ich jechało, ciekawe dlaczego było tak mało chętnych? Cóż, może ze względu na atrakcyjność tej wycieczki? Niewielu interesowało się sztukami walki, a to było główną atrakcją tej wycieczki: turniej. Zdecydowanie była to wycieczka typu: przyjazd, nic nie robienie przez kilka dni, zobaczenie turnieju, powrót do domu. I to wszystko. Spojrzał na dziewczyny siedzące z tyłu, one nie jechały, dlatego, że je to interesowało, ale tylko po to by wyrwać się na kilka dni ze szkoły nie łamiąc przy okazji praw i najważniejszy powód: Sasuke. Idol szkolny przed którym chłopacy czuli respekt, a dziewczyny wzdychały do niego po nocach. Ech, gdyby nie jego obecność, nie byłoby w tym autokarze tyle dziewczyn. A najbardziej nachalne były: Sakura i Ino. Lepiły się do niego bez przerwy. Co one w nim widzą? Nie, wcale nie przemawia przez niego zazdrość! ...Chyba...

Wepchnął kanapkę do ust, chociaż znacznie bardziej wolałby się zajadać teraz ramenem, ale nie tu i nie w takich warunkach. Spojrzał za siebie, Sasuke bezskutecznie próbował odgonić się od Ino i Sakury. Ach, jego Sakura-chan! Dlaczego ten kretyn musi być lepszy od niego? Rywalizuje z nim w każdej dziedzinie i on we wszystkim go przewyższa. Nawet jego ukochana woli tego... gbura. I jaka konkurencja w dodatku: Lee też zabiega o względy Sakury. Trudno, póki co, nie jest w stanie nic zrobić, ale już on coś wymyśli. Spojrzał do przodu, na nauczyciela o platynowych włosach. He, he, o tak, nic nie sprawi mu takiej przyjemności jak bezwzględne i nagłe wyrwanie pana Kakashiego ze snu. Powoli i bezgłośnie opuścił swoje siedzenie i zaczął się skradać, tak aby nie zostać zauważonym, ignorując przy okazji fakt, że poruszając się na czworaka, zwracał na siebie jeszcze większą uwagę. Ale na jego szczęście - nie dorosłych. Był już obok siedzenia Kakashi-senseia, podniósł się trochę i przybliżył by krzyknąć mu z całej siły: "POBUDKA!". Ale nie zrobił tego. Opamiętał się w porę, gdy zauważył, co nauczyciel trzymał w rękach. A była to legendarna lektura, nad której tajemniczą treścią zastanawiała się zdecydowana większość szkoły. A on jako jedyny ma szansę ją zdobyć. Zaimponuje Sakurze, ona zwróci na niego uwagę i w dodatku utrze Sasuke nosa! Taka okazja, a prawie by ją zmarnował. Powoli i delikatnie wyciągnął książkę z uścisku senseia, schował ją za kurtkę, niczym najcenniejszy skarb i powrócił na miejsce.

Jego włosy miotane były przez wiatr, wyjątkowo silny w tej okolicy. Jechał bardzo szybko, lecz nie dlatego, że lubił zawrotne prędkości, po prostu spieszyło mu się. Już tyle lat zajmuje się tą sprawą i dopiero teraz ma okazję zobaczyć ten dom na własne oczy, wejść do środka, dotknąć... Może tam znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. I najważniejsze: co tam tak właściwie się wydarzyło dwa lata temu? I dlaczego? Do dzisiaj nawet policja nie rozwiązała tej zagadki, a nawet już dawno dała sobie spokój z szukaniem odpowiedzi. Czemu? Sam nie wiedział, dlaczego tak szybko dali sobie spokój, tak jak by bali zajmować się tą sprawą, jak by bali się poznać prawdę. Z powodu tego wyjazdu był tak podniecony, że zapomniał przed tym zatankować samochód. Pięknie, paliwo już się kończyło. Będzie musiał zatrzymać się na najbliższej stacji benzynowej. Tyle opóźnienia z powodu głupiego postoju, no trudno, czekał tyle lat to poczeka jeszcze trochę. Jednak jak to się mówi: nie mów hop, póki nie przeskoczysz! Niezidentyfikowany dźwięk dochodzący z bagażnika mówił mu, że dojechanie na miejsce bez żadnych przeszkód staje się coraz bardziej nierealne. Po prostu pięknie! Awaria! Samochód zwolnił. Nie miało sensu zatrzymywanie się, bo znał się na mechanice, jak eskimosi na rolnictwie. A i wzywanie pomocy drogowej wiele by nie przyniosło na takim zadupiu, gdzie otaczały go jedynie stepy. Pozostało jedynie cierpliwie jechać i modlić się, że auto dojedzie gdzieś, gdzie udzielą mu pomocy.
- Oj, Him, ty to jesteś w czepku urodzony. - westchnął sam do siebie. Zastanawiało go ile to będzie kosztowało, sięgnął ręką do kieszeni od spodni. Nie, tu nie było portfela. Gdzie on go wsadził? Zajrzał do kurtki, do koszuli, rozejrzał się po wnętrzu samochodu. NIGDZIE... NIE... MA... Ou, shit! Nie miał przy sobie ani pieniędzy ani karty kredytowej! Jak ma się walić, to wszystko naraz...

- Uuuu... Iruka-sensei! - wrzeszczał Naruto do kierowcy autokaru, jednocześnie skręcając się z... bólu?
- Boli cię coś? - ciemnowłosy z blizną na twarzy spojrzał przelotnie na blondynka.
- Nie, prze pana! Ja po prostu muszę! Proszę się zatrzymać! - prawie już płakał.
- Co... musisz? - Iruka nie zwracał uwagi na to, że z chłopca wydobywał się już jęk rozpaczy.
- J-ja... mussszęę... SIUSIU! - wrzasnął tak, że zwrócił w swoim kierunku spojrzenia wszystkich w autobusie. Prócz Kakashiego, który nadal smacznie chrapał. Pozostali pasażerowie patrzyli na niego z dezaprobatą. "Nie mógł tego inaczej ująć? Co za ciołek!" - pomyślała Sakura rumieniąc się lekko. Mieli szczęście, a raczej Uzumaki je miał, bo przed nimi pojawiła się stacja benzynowa. Umino szybko zatrzymał pojazd, a Naruto szybko wybiegł, szukając, jak opętany, toalety.
- Skoro już się zatrzymujemy, niech skorzystają wszyscy. Proszę wychodzić, ale bez przepychania. - zwróciła się Anko do pozostałych. "Bez przepychania? Jesteśmy dziećmi czy co?" - pomyślała Ino.

Niczym dar od Boga lub litościwego losu, na horyzoncie zauważył stację benzynową i kilka innych budynków. Zatrzymał samochód, który już i tak jechał z prędkością 2 km/h. Sięgnął chusteczkę i wytarł nią spocone czoło. Co on teraz ma robić? 
Robić nie musiał nic, bo szybko podbiegł do jego wozu umięśniony gość w krótkich czarnych włosach i bez brwi. Miał na sobie strój mechanika. Na widok jego mięśni, przeszła mu przez głowę myśl, że tylko cud może go uratować. Skorzystać z usług i potem nie zapłacić? Raczej nie...
- Widzę, że auto się zepsuło. - odezwał się takim głosem, że Himowi przeszły ciarki po plecach.
- T-tak. - burknął niepewnie, ledwie słyszalnie. Bezbrwiowiec wetknął mu wizytówkę z napisem: "Anioł wcielony Zabuza - szybko i tanio!". Przepraszam za pożyczenie tego "anioła", ale nie mogłam się powstrzymać . A jak na razie to robi się z tego komedia, a nie horror --' - dop. autor
- Proszę się nie martwić, zajmiemy się pana cackiem! Haku! - wysoki brunet wyglądający na jakieś 25 lat, odwrócił się i zawołał kogoś. Him miał złe przeczucia. - Już lecę, Zabuza-san! - po chwili z budynku napraw wybiegła istota o długich kruczoczarnych włosach, z uśmiechem na twarzy, w wytartych portkach do kostek, zabrudzonym podkoszulku, opasce przewiązanej przez czoło i długiej koszuli w kratkę, którą miała przewiązaną przez biodra.
"Rany, takie piękne i młode dziewczę i pomaga takiemu chłystkowi?" - przebiegło Himowi przez myśl. Jedno tylko mu się w tej dziewczynie nie podobało - była płaska jak deska co dodatkowo zaznaczał obcisły podkoszulek.

- Ach, od razu lepiej! - wydobył z siebie Naruto po opuszczeniu toalety.
- Szybciej nie mogłeś! - wydarła się na niego Sakura stojąca w kolejce, zaraz po Uzumakim wszedł Kiba, lecz bez swojego psa, który udał się podsikać jakieś drzewko.
Naruto zgarbił się, Sakura-chan była dla niego taka niemiła i bezduszna. Ale to się zmieni, kiedy tylko pokaże jej co zdobył. Ale przydałoby się jeszcze zrobić z Sasuke idiotę na jej oczach. Tak, przydałoby się...

Mała Hanabi wyszła z autokaru, matka już miała za nią pędzić, kiedy zatrzymała ją Anko i to skutecznie.
- Proszę się nie martwić, da sobie radę sama.
Lodowato-zimne spojrzenie siedmiolatki popędziło ku sklepowi ze słodyczami. Również jej kroki szybko skierowała w tamtą stronę. Przy sklepie była jedna ze znanych jej osób - długowłosa blondynka. Ino gdy tylko poczuła na sobie wzrok dziewczynki, odwróciła się do niej. 
- No co się tak patrzysz? Ech, no dobra, kupię ci ciastka.
Po chwili mała Hyuuga z ciastkami w jednej ręce, a z maskotką w drugiej wracała do autobusu, kiedy nagle poczuła uderzenie. Przewróciła się.

Him po oddaniu auta w "bezpieczne" ręce, dla zabicia czasu poszedł zobaczyć, co tutejsze sklepy mają do zaoferowania. Nie było tego dużo: jeden większy samoobsługowy, kiosk i mały sklepik spożywczy. I tak było mu wszystko jedno: nie miał ani grosza. Westchnął. Anioł zamieni się w diabła, kiedy dowie się, że klient nie ma czym zapłacić. Kiedy ponure myśli nawiedzały jego głowę, poczuł lekkie uderzenie. Postać, która się z nim zderzyła, okazała się małym dzieckiem.
- Mała, nic ci nie jest? - zapytał rozglądając się w poszukiwaniu jej rodziców. Mogła uważać, jeszcze będzie miał przez nią kłopoty. Mała nie odpowiedziała, tylko podniosła głowę. Wzdrygnął się na widok jej białych oczu. Takich jeszcze nie widział. Dziewczynka ani się nie śmiała, ani nie płakała. Niepodobne do dzieci w jej wieku, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Podniósł opakowanie ciastek z ziemi i podał jej. Sięgnęła po nie i w tej chwili zamurowało go. Nie tyle jej ręka zwróciła jego uwagę, co czarne znamię na jej zewnątrznej stronie dłoni. Przewierciła go wzrokiem i poszła w swoją stronę. Jemu tymczasem połowa jego życia mignęła przed oczami. Znał ten znak... Zbyt dobrze go znał, by teraz nie móc rozpoznać... Ale wydawało mu się to niemożliwe, nie wierzył w takie zbiegi okoliczności. Czyżby jednak odpowiedź nie była w domu, ale w tej dziewczynce? I tak po prostu się na nią natknął? Do autobusu, gdzie zniknęła siedmiolatka, wsiadło jeszcze kilka osób i autokar odjechał. Obrócił się na pięcie, potrzebuje samochodu, jak najszybciej.

Słońce już zaszło, a on tymczasem siedział bezczynnie na przypadkowej ławce i czekał. Czekał, choć sam nie był pewien na co. Jak on to zrobi? Powie: "Dziękuję za naprawę, zapłacę później." Nie, to nie przejdzie. Mógłby ofiarować pod zastaw swoje dokumenty, ale niestety wszystko miał w portfelu. W portfelu, którego nie miał. Dobrze, że go policja po drodze nie zatrzymała. Jak to się mówi? Szczęście w nieszczęściu. Trudno, jest może roztrzepany i trochę mozolny. Ale jest dziennikarzem! I musi być przygotowany w swym życiu na brawurowe akcje. Niech Bóg ma go w swojej opiece. Podniósł się z ławki i zaczął skradać do budynku, w którym znajdował się jego samochód. Wsmyknął się do środka. Było tam wiele części samochodowych i innych części, o których miał zielone pojęcie. Zlustrował wzrokiem dokładnie całe otoczenie. Mięśniaka nigdzie nie było, jedynie jego pomocnica wycierała szmatką samochód, najwyraźniej był już naprawiony. Teraz należałoby jakoś odwrócić jej uwagę. Tylko jak? Przełknął ślinę. No, Him, to twoja chwila prawdy! Może nie miał portfela, ale miał mózg i trochę innego sprzętu. Wyszedł, na zewnątrz zauważył bezbrwiowca, który czyścił... Nie, nie chciał wiedzieć co on czyścił, ale prawdopodobnie była to jakaś część od samochodu, od której wcale nie chciałby oberwać. I nikomu innemu tego nie życzy. Brunet coś nucił. Nie był w stanie rozpoznać co, ale nie to było w tej chwili istotne. Him schował się za jakąś kolumnę i włączył dyktafon. Nagrywał kilkanaście sekund i przestał. Tyle mu powinno wystarczyć. Bez żadnego szumu oddalił się na bezpieczną odległość od źródła zagrożenia i powrócił do auta. Prócz jego wozu, były tu jeszcze inne, schował się za jakimś fordem, przewinął taśmę i włączył. Z kasety wydobyły się dźwięki... których się nie spodziewał. Szybko wyłączył. Przeklnął w myślach. "Wspaniale! Wszystko zepsułem! Nie nagrywałem tego mięśniaka od początku kasety!" Haku, zamiast usłyszeć nucenie Zabuzy, usłyszał czyjeś głosy, coś jak: "Ile pan miał lat, kiedy...?" Zaczął się zastanawiać, co miały te odgłosy oznaczać. Nie wiedział, że usłyszał nagranie pewnego dziennikarza, kiedy przeprowadzał z kimś wywiad. Mimo wszystko, ku wielkiej uciesze Hima, odgłosy (choć nie te zamierzone) wywabiły Haku z budynku.
Jest! Świetnie! Połknęła haczyk! Szybko podbiegł do swojego pojazdu. Niestety, fortuna kołem się toczy, kluczy nie było w środku. Oblał go zimny pot, to oznaczało, że już nie odzyska auta, albo będzie musiał zapierdalać na piechotę. Chyba, że... Obrócił się, jego spojrzenie spoczęło na innym samochodzie.

- Zabuza-san, słyszał pan te głosy? - chłopiec zwrócił się do swojego mentora, ten tylko odwrócił się nieznacznie.
- Jakie głosy?
- Hmm, może mi się tylko zdawało, ale... - nie dokończył, bo nagle usłyszeli pisk i huk, z budynku wyjechał samochód w zawrotnym tempie niszcząc przy okazji ścianę budowli i szybko skręcił.
Haku zmierzył wzrokiem zgliszcza, jakie zostały i kurz...
- Chyba mu się spieszyło. - skomentował krótko.
- Chwileczkę, to był ten facet, który dał nam dzisiaj wóz do naprawy... I to był nasz samochód! Nasz! - spojrzał jednoznacznie na Haku, który zrozumiał natychmiast.
- Już lecę, Zabuza-san! - i poleciał, wiedział co robić w takiej sytuacji, bo była to sytuacja krytyczna. Gdyby tylko Him zdawał sobie sprawę z kim zadarł...

Naruto szczęśliwy siedział i czytał z wypiekami na twarzy lekturę, którą zwinął nauczycielowi, "Come Come Paradise" z parą na okładce. Kiba siedzący obok niego nie zwrócił uwagi na to, co zwariowany blondyn czyta, głaskał tylko swojego psa i patrzał przez okno. Było już ciemno i jedyne co widział na panoramie to drzewa. Zastanawiało go, gdzie mogli dojechać. Większość pasażerów już spała, wszyscy byli zmęczeni. Nawet siedzenie w miejscu męczy. Nagle autobus gwałtownie zatrzymał się. Sakura uderzyła w siedzenie przed sobą. "Kurde balans, co jest!" - Inner Sakura. Pomasała obolałą głowę. Naruto szybko schował skarb i poszedł do Iruki-sensei.
- Co się stało? - zapytała Anko z poważną miną.
- Chyba w coś uderzyliśmy. - wstał z miejsca. Naruto jednak zatrzymał się w porę, wolał nauczycielom nie przeszkadzać. Anko i Iruka wyszli z autobusu. Było tak ciemno, że Anko musiała włączyć latarkę, gdyż światła od autokaru wyłączyły się przy uderzeniu.
- Konary drzew? Na drodze? - Iruka podrapał się po policzku. Wyglądało tak jakby ktoś specjalnie obładował drogę drzewami. Bo chyba nie zrobił tego zwykły piorun? - Jesteśmy zablokowani, nie ruszymy dalej.
Anko sięgnęła po komórkę. Niestety, nie było zasięgu.
- A to co? - zwróciła latarkę w inną stronę. Daleko stąd, widać było zarysy budynku, który otoczony był lasem, który ciągnął się wzdłuż i wszerz. - Pójdziemy tam, może ktoś nam pomoże, albo znajdziemy tam telefon.
Iruka przytaknął, wrócili do autobusu, wyjaśnili wszystkim zaistniałą sytuację i zaczęli się zbierać.
- Hej, Kakashi. - Anko lekko potrącała śpiącego nauczyciela. Kiedy mocniej go szturchnęła, otworzył oczy.
- Hę? Co? Jak? - był zaspany i nieobecny, potarł ręką jedno oko, gdyż drugie było zakryte opaską.
- Zbieramy się.
Choć niezadowoleni, nie mieli wyboru, mimo wszystko woleli u kogoś gościć, niż ściskać się w niewygodnym autokarze.
- Ciekawe tylko, czy właściciele będą chcieli nas przyjąć. - zastanawiał się Kakashi, cały czas miał przeczucie, że o czymś zapomniał, o czymś bardzo ważnym.
- Muszą. - odpowiedziała krótko Anko.
Po około godzinnym maszerowaniu, dotarli do celu. Nie był to zwykły dom, ale ogromna rezydencja, tyle jak na razie widać było z daleka, bo do przebycia mieli jeszcze długą dróżkę. Młodzież westchnęła ze zrezygnowaniem, mieli już dosyć. Na bramie wejściowej widniał napis: DARK HOUSE.

Rozdział II - Rozgrzeszenie

Jechał na największej prędkości, jaka była możliwa do osiągnięcia tym autem. Na pewno go zauważyli, jak wyjeżdżał i zawiadomili policję. Właśnie, o tym nie pomyślał. Co on zrobi z policją? Jedyne co mu pozostało to nie dać się złapać. Na takim odludziu nie powinni zareagować zbyt szybko, dzięki temu czuł się trochę pewniej. Przejedzie tym samochodem większość drogi, potem go zostawi, a ostatnie 2 km pójdzie pieszo. Taki miał plan, ale...
Policja wciąż go martwiła. A co jak podadzą glinom jego rysopis? Albo odciski palców, pewnie są wszędzie. Ale z drugiej strony kradzieże samochodów są w dzisiejszych czasach na porządku dziennym, więc nie powinni aż tak bardzo się fatygować. Taką przynajmniej miał nadzieję. I był jeszcze jeden problem - jego samochód, który tam zostawił. Pewnie już go nie odzyska. Nie narzekał na brak pieniędzy, ale samochodu było mu trochę szkoda. Zżył się z nim. Nie miał prócz ojca, który mieszkał za granicą, nikogo. I chyba nigdy nie będzie miał.
Cisza była przytłaczająca, więc włączył radio. Usłyszał głos gościa prowadzącego audycję, a po chwili poleciały słowa piosenki: "Yeah. We are on fire. We have desires. But one is "that" way. One Backstreet Boy is gay..." Nie lubił muzyki, mimo to nie przełączył kanału, zależało mu tylko na "zagłuszeniu" ciszy. Odprężył się trochę, jeszcze tylko kilkanaście kilometrów i będzie na miejscu. Może nie miał portfela, ale miał aparat fotograficzny, dyktafon, kilka akt dotyczących tej sprawy, komórkę i mały zapas żywności. Taa, same konserwy i kilka kanapek, które zrobił w biegu. Ale to zawsze coś. 
Nagle zobaczył w lusterku coś niepokojącego. Zwolnił i odwrócił się, na horyzoncie widać było jakieś światła, więcej nie mógł dostrzec, było zbyt ciemno. Myśli zaczęły mu krążyć po głowie z większą prędkością, miał przeczucie, że zbliża się niebezpieczeństwo. Ale chyba przecież nie pojechali za nim, aby samemu go złapać, prawda? Przecież to niedorzeczne! Ale jak wyjaśnić to, że tym zadupiem jedzie jeszcze ktoś i to prosto na niego? Przełknął ślinę i przyspieszył. Jednak wszystko wskazywało na to, że ścigający go samochód, jest szybszy. Był coraz bliżej, księżyc został odkryty przez ciemne chmury i mgłę, więc zrobiło się trochę jaśniej. Him wytężył wzrok. To był... samochód bojowy! Nie, co to ma być! Pojazd był wielkości karetki, przypominał trochę skrzyżowanie artylerii z normalnym samochodem. No, niezupełnie normalnym, bo ten pędził jak na dopalaczu. Z przodu miał nawet zderzaki specjalnie stworzone do niszczenia przeszkód na drodze. I coś mu mówiło, że to on zaraz będzie tą przeszkodą. Auto bojowe zbliżyło się jeszcze bardziej, Him nie widział, kto jest za kierownicą, ponieważ wóz ten miał przyciemniane szyby. Ale po chwili jeden z pasażerów wynużył się do połowy, był zamaskowany i nie widać było dokładnie, ale z jego postury Him wnioskował, że był to... bezbrwiowiec! Nie mógł w to uwierzyć, sami zdecydowali się go dopaść! Nie to jednak było najgorsze, tylko rzecz, jaką trzymał w ręku. Broń!
Wielki błysk, huk i poczuł turbulencje, samochód zaczął się ślizgać po jezdni. Agresor musiał trafić w koło. Udało mu się jakoś wyhamować przy okazji nie rozbijając się o drzewa, ale pomiędzy nimi. Był w szoku, jednak nie mógł tu po prostu siedzieć i czekać... Czekać na wyrok dwóch szaleńców. Pchnął z całej siły drzwi, poturbowane wyrwały się z zawiasów. Jedyne co podpowiadał mu rozum i instynkt to: UCIEKAĆ!
Zanim zniknął w otchłaniach lasu, obejrzał się jeszcze za siebie. To co zdołał uchwycić wzrokiem to dwie postacie z bronią w ręku. Ou, fuck! Co to za napaleńcy!

Samochód bojowy zatrzymał się. Wygramoliły się z niego dwie postacie: drobny nastolatek i potężny mężczyzna. Starszy miał zamaskowaną dolną część twarzy, na sobie nosił strój zaprojektowany specjalnie na takie okazje. Powiódł wzrokiem za uciekającym mężczyzną z samochodu. Poczuł jak wrze w nim krew, jak dawno nie robił żadnej zadymy! Właśnie dlatego, że miał kryminalną przeszłość. Ale już nie musi przed nią uciekać. Nie na tym zadupiu, gdzie nikogo nie obchodzi los drugiego człowieka. W jednej dłoni dzierżył Zanbato, który oparł o bark. W drugiej trzymał pewnym i mocnym chwytem Srebrne Magnum X-390 bez komentarza - - dop. autor, jego ulubiony model - duży, zgrabny i poręczny, oraz najważniejsze - duży zasięg i siła rażenia. Spojrzał na swojego podopiecznego, który w obu dłoniach miał pistolety. Jednak on w przeciwieństwie do Zabuzy, nie przebrał się, założył jedynie swoją maskę. Nie po to żeby się ukryć, bo ofiara dobrze wiedziała kto ją ściga, to było dla dodania uroku temu całemu polowaniu. Jakby tradycja.
- Haku, zaczynamy zabawę!

Przebyli w końcu drogę przeznaczoną raczej dla samochodów, a nie wycieczkowiczów. Naruto, który szedł na czele z Iruką-sensei, schylił się by złapać oddech. Sam nie rozumiał co go tak wykończyło.
- Jesteśmy na miejscu. - Iruka poklepał go po ramieniu. Blondynek podniósł wzrok i z lekka go zamurowało.
Do rezydencji chyba bardziej pasowałoby określenie "pałac". Była ogromna. Miała trzy piętra oraz z boku wysoką wieżyczkę, ale chyba nie należała do części mieszkalnej. W prawie wszystkich oknach widać było firanki i zasłony. Wejście stanowiły duże, mosiężne drzwi z kołatką w dziwnym kształcie. Ściany domu były błękitno-szare. Naokoło był zielony gaj i fontanna przed domem. Odznaczało się wśród tego wszystkiego również kilka białych kolumn z równoległymi wyrzeźbieniami. Uzumaki spojrzał sceptycznie na zarastające dom latorośle. "Chyba ogrodnik się nie popisuje." - pomyślał. 
Anko i Kakashi podeszli do drzwi, pozostali postanowili zaczekać przy fontannie. Przyjrzeli się jej bliżej. W środku stała figurka dziewczynki z parasolem, w typowej sukience i włosach uczesanych w loki. Tylko twarz dziewczynki nie pasowała do sielankowego wizerunku. Gdyż wcale jej nie miała.
- Bez twarzy? Ktoś chyba się do niej dobrał. - zastanawiał się Naruto, mówiąc to miał na myśli wandali.
- Nie, widzisz te wyżłobienia? To był specjalny zabieg. - wyjaśniła mu Sakura nie denerwując się przy okazji, bo tego Naruto miał prawo nie wiedzieć.
- Bezguście. - skomentowała krótko Temari.
Hanabi podeszła do fontanny, stanęła na palcach i próbowała przejrzeć się w mętnej wodzie. Jednak woda była niemalże brązowa.
Kakashi rozpoznał, że kołatka była w kształcie głowy kota. Albo mieszkają tu ludzie ze specyficznym poczuciem humoru albo miłośnicy zwierząt. Anko zapukała kołatką. Odczekała dwie minuty i zapukała jeszcze raz, i drugi, i trzeci...
- Chyba dom jest opuszczony. Pewnie czeka na sprzedaż, a właściciele już dawno się wynieśli. - platynowowłosy wysnuł dość prawdopodobną hipotezę. Mitarashi przeklnęła w myślach.
- Cudownie! - powiedziała tylko, nie chciała przeklinać przy innych. Ze złości zaczęła walić pięścią i o dziwo, drzwi otworzyły się.
- Otwarte! Więc będziemy mieli gdzie spać! - ucieszył się Naruto. Anko spojrzała w jego stronę. I co z tego? Jeżeli chata jest opuszczona to pewnie telefon też odcięty. Są w potrzasku.
Iruka, Kakashi i Anko przedyskutowali krótko sprawę. Podjęli decyzję, że skorzystają z cudzego domu (i tak nie byłoby sensu wracać się teraz do autobusu) i przenocują tu jedną noc. Wszyscy przyjęli to z entuzjazmem. Pozostało im jedynie mieć nadzieję, że w środku są jakieś łóżka, a nie tylko puste ściany. Ku ich radości i zaskoczeniu, gdy weszli do środka, zastali dom nienaruszony. Niczego tu nie brakowało, tak jakby ktoś tu mieszkał. Najpierw znaleźli się w holu wejściowym, bo to pomieszczenie było zbyt duże by nazwać je zwykłym przedpokojem. Po bokach znajdowały się ściany ze świecznikami, na suficie były witraże oraz zwisał jeden kryształowy żyrandol. Na szczęście prąd działał i nie było potrzeby zapalać świeczek w celu wytworzenia światła. Po bokach były jeszcze drzwi do innych pomieszczeń a na wprost nich, schody.
- Ktoś jest głodny? - Anko zwróciła się do młodzieży.
- Nie, jedliśmy w autobusie. - odpowiedział jej Kiba głaszcząc przy okazji psa, który był już tak senny, że nie zwracał na nic uwagi.
- Więc idziemy spać, a resztę ustalimy jutro, kiedy będziemy wypoczęci. Idziemy na górę, tam zapewne są sypialnie. - Iruka poszedł przodem.
- Iruka-sensei? A czy każdy może wybrać sobie własną sypialnię? Pokoi jest tak dużo, że chyba starczy. - blondynek wyrównał krok z nauczycielem.
- Jeżeli wam zależy...
Wszystko było idealnie urządzone. Każda sypialnia była inna od drugiej. Sakura, Ino i Temari wzięły sobie trzyosobowy pokój, chłopacy brali osobne pokoje, Akamaru razem z Kibą, Hanabi dzieliła pokój z matką.
- To dobranoc. - powiedział Iruka i zamknął za sobą drzwi. Kakashi i Anko poszli szukać pokoi dla siebie. Anko była trochę wybredna, a że Kakashi chciał być miły, więc jej towarzyszył w długim poszukiwaniu odpowiedniej dla niej sypialni. 
- Źle mi to pachnie. Pewnie właściciele pojechali gdzieś na chwilkę i zaraz wrócą.
- I zostawili drzwi otwarte?
- Bardziej to prawdopodobne niż to, że wynieśli się zostawiając cały swój dobytek... Za otwartymi drzwiami w dodatku. - Anko zajrzała do następnego pokoju. Spojrzała na łóżko, wyglądało na małżeńskie. Było duże, z różową zasłonką, kołdra także była koloru różowego.
- A jeśli nawet, to jak wrócą, będą mieli niespodziankę. - Kakashi podrapał się po głowie, wciąż miał wrażenie, że zapomniał o czymś. O czym!
- A my wielkie kłopoty. - dokończyła za niego - Tutaj śpię. Dobranoc, Kakashi! - uśmiechnęła się słodko i zniknęła za drzwiami. Hatake nie miał ochoty wybrzydzać i wybrał pokój naprzeciwko. Nie przebierał się nawet, ściągnął z siebie tylko grubsze rzeczy. Już miał się kłaść, kiedy coś go tknęło. W końcu odnalazł powód swojego niepokoju.
- Moja książka!

Przedzierał się przez knieje i gąszcze. Czuł się jakby był goniony przez psy gończe. Sam nie wiedział czy ciemność była jego wrogiem czy sprzymierzeńcem. Z jednej strony potykał się o wszystko, jednak z drugiej to dzięki niej im było trudniej go dostrzec. Był zmachany, nie mógł już złapać tchu, mimo to biegł. W normalnych okolicznościach nie spodziewałby się po sobie takiej siły i prędkości. Ale teraz walczył o życie! Adrenalina i pragnienie przeżycia robiło swoje. Znów zahaczył o coś i upadł. Zanim zdążył się podnieść oślepiło go światło, a hałas ogłuszył. Wargi zaczęły mu drgać ze zdenerwowania. To był wybuch. A jego powodem był... granat! Czy oni zupełnie postradali rozumy! Chcą go zabić jedynie dlatego, że ukradł samochód i poturbował im trochę miejsce pracy? Od kiedy to niby istnieje takie prawo: sam udzielaj sprawiedliwości! To nie wojna do jasnej cholery! Z czym tu jeszcze wyskoczą? Z rakietami, czołgiem! Ech, o żadnej pertraktacji nie było mowy. Nie zwlekał dłużej, podniósł się i pędził dalej. Choć niewiele widział, zauważył jedno - było coraz mniej drzew. I to na pewno nie było na jego korzyść. Sapał coraz bardziej, w końcu i siły się skończyły. Nie stracił tylko nadziei. Już nie biegł, był cały poraniony przez tą szaleńczą ucieczkę, nawet chodzenie sprawiało mu trudność. Wyczuł coś twardego, były to skały. A niedaleko urwisko. Zaczął wspinać się po skałach. Na omacku nagle wpadł do jakiejś dziury. Była to jakby dziupla w skale. Szczęście w nieszczęściu, bo była to świetna kryjówka. Wyżłobienie to było dość płytkie, ale jeżeli się nie zbliżą, nie powinni go zauważyć. Dyszał, jego serce waliło jak szalone, ale starał się nie powodować żadnych dźwięków. Żeby tylko ich tu nie zwabić. Gdyby tylko znał, odmówiłby litanię do miłosierdzia... I stało się to czego najbardziej się obawiał - usłyszał głosy.
- Hej, wiem, że gdzieś tu jesteś! Pokaż się, jeżeli masz choć odrobinę odwagi! Heh, czego się spodziewać po takim chłystku! No, wcześniej nie spodziewałbym się, że ktoś kto korzysta z moich usług, będzie śmiał jeszcze mnie obrabiać! 
Głos bezbrwiowca docierał do niego niczym werdykt sądu do skazańca. Nie przełknął nawet śliny, bał się. Naprawdę się bał! Pierwszy raz w życiu poczuł smak prawdziwego strachu.
- Nauczę cię, że nikt nie zadziera z wielkim Zabuzą Momochim! A na pewno nie taki maminsynek! - kontynuował - Ktoś musi nauczyć cię rozumu! - zaczął strzelać na wszystkie strony dla pokazówki - Rozdzielamy się. - zwrócił się do Haku, ten kiwnął głową.
Odgłosy były coraz cichsze. Wszystko wskazywało na to, że się oddalają. Może w końcu dadzą mu spokój? Nie ruszy się stąd do rana. Na pewno go nie znajdą, na pewno. Ulżyło mu trochę, kiedy odgłosy strzałów dochodziły już z bardzo daleka. Zaczął pocieszać się w środku. Wszystko będzie dobrze, znudzą się i dadzą mu spokój. Wszystko będzie...
Poczuł zimną stal na czole, bał się podnieść oczu. Mimo to odruch był silniejszy. O jego czoło opierała się lufa pistoletu. Zimna, bo tej nocy jeszcze nikt z niej nie wystrzelił. Jego wzrok powiódł gładko po pistolecie, przez rękę, która go trzymała, aż do właściciela broni, z której do niego wymierzał. Prosto w czoło, czaszkę, mózg. Śmierć.
Patrzył się na młodą osobę w masce, wiedział, że to ta płaska jak deska dziewczyna. Przedtem taka uśmiechnięta, a teraz... zdolna zabić jednym pociągnięciem palca. Bez żadnych skrupułów. Bo dla łowcy zwierzyna zawsze była niczym.
Już się nie trząsł, nie drgał, nie oddychał. Nie czuł nic, jego rozszerzone do granic możliwości oczy też się nie poruszały, mimo to można było w nich zobaczyć wszystkie uczucia, które on w tej chwili zatrzymał. Był jak sparaliżowany. Jedynie krople potu spadały na glebę, nie wydając dźwięku słyszalnego dla ludzkiego ucha.
Dla niego świat się zatrzymał, sekunda była wiecznością. Jeden nabój. Jeden strzał. Jedno życie.
- Haku! Znalazłeś go! - dobiegł do uszu chłopca głos Zabuzy. Najwyraźniej wracał tu.
Jego oczy drgnęły, znów oddychał. Znów myślał i znów czuł ten piekielny strach. Lufa delikatnie oddaliła się od jego czoła o kilka centymetrów. Teraz mógł zajrzeć w jej nieskończoną głębię. Mógł zobaczyć śmierć.
Usta łowcy drgnęły lekko przy odpowiedzi. Zdawały się drgnąć i uszy ofiary. Jeden, krótki, mało znaczący wyraz. Jedno słowo, w którym zawarta była cała natura tego chłopca, jego dusza. Słowo, które dla Hima było wyrokiem. Dotarło do niego. Słowo wybawienia. Rozgrzeszenie.
- Nie.

Wracali z powrotem, w milczeniu. On trzymał kierownicę, chłopak siedział obok, już bez maski. Zabuza westchnął i odciągnął wzrok od chłopca. Wiedział doskonale, że Haku znalazł wymoczka, ale go nie wydał. Nie musiał mu nic mówić. On to po prostu wiedział, zbyt dobrze go znał. On nigdy nie był w stanie zabić. Znów to zrobił. Znów ulitował się nad ofiarą. A on znów puścił mu to płazem. Właściwie to nie miał żalu o ten skradziony samochód. Nawet się cieszył, bo to było pretekstem do polowania. Ale jeżeli to Haku będzie zawsze znajdował ofiarę przed nim, to nigdy polowanie nie zakończy się sukcesem. Może był zbyt uległy wobec niego?
- Zabuza-san... - bez słowa Momochi powiódł wzrokiem do nastolatka. On też dobrze znał swojego mistrza. Wiedział. - Dziękuję.

Słońce zaczęło wschodzić, a wraz z nim wszystko budziło się do życia. Także zmizerniały dziennikarz, który przez całą noc siedział bez ruchu. Trudno mu było poskładać wszystko w jedną całość. Za dużo wrażeń. Ta dziewczyna... Ona darowała mu życie, zlitowała się, wybaczyła mu! Tak po prostu odeszła. A razem z nią porywczy bezbrwiowiec. Dotknął dłońmi twarzy, jakby nie był pewien, czy to jawa czy sen. Żył, naprawdę żył!
Cały obolały, podrapany i posiniaczony wygramolił się z tej dziury. Nie będzie już więcej o tym myślał. Najgorsze wspomnienia należy wymazywać z pamięci. Więcej tego nie roztrząsać. Takiej postawy chyba nawet uczyli jacyś filozofowie...
Nieważne, chciał prosto jak najszybciej wydostać się z tej "dżungli", gdzie jeszcze nocą ważyły się jego losy. I chciał jak najszybciej dotrzeć do DARK HOUSE.
Wolnym, powłóczystym krokiem Him zaczął iść przed siebie z optymistycznymi myślami i nadzieją. Bo już nie miał się czego bać. Teraz może być już tylko lepiej. Po upadku przecież się powstaje. Him nie wiedział tylko jednego: że najgorsze dopiero przed nim.Rozdział III - Aniele mój

Uszedł kilkanaście metrów i padł na glebę niczym małe dziecko uczące się dopiero chodzić. Zebrał w sobie całą siłę, jaka mu pozostała i doczołgał się do wygodnego miejsca pod drzewem, gdzie mógłby w spokoju spożyć "wykwintny" posiłek. Usadowił się opierając o szorstkie, spróchniałe drzewo. Do jego uszu dochodziły odgłosy ćwierkających ptaków. Jeden z nich przestraszony obecnością obcego, odfrunął natychmiast z gałęzi powodując opadnięcie kilku liści. Him nie miał siły już nawet się otrzepać, w końcu po tak obfitym w różne nieszczęścia, dniu przez całą noc nie zmrużył nawet oka. Nie myślał już nawet o pierwotnym celu tej podróży, jego myśli zakrzątały teraz jedynie: ciepła kąpiel, świeże ubranie, smaczny posiłek, wygodne łóżko z pachnącą pościelą... Ale jego aktualne położenie odbiegało znacznie od tych wyobrażeń. Sięgnął do swojej torby po ostatni luksus na jaki mógł sobie teraz pozwolić - jedzenie. Wyjął kilka kanapek zawiniętych w pergamin, konserw nie wyjmował, bo i tak nie byłby w stanie ich teraz otworzyć.
- Apsik! - kichnął i smarknął przy okazji. Tego mu brakowało, żeby się teraz jeszcze rozchorował. Zawiał silniejszy wiatr, skulił się trochę. O dwunastej powinno się ocieplić. Podciągnął rękaw i spojrzał na zegarek. Nie chodził. Pozostała mu tylko komórka, którą, o ile pamiętał, zapakował do torby. Zaczął poszukiwania i... komórki nie znalazł.
- O, nie ma... - zauważył ledwie przytomny. Nie było go stać teraz na bardziej desperacką reakcję. Pewnie zgubił ją podczas ucieczki. Trudno, stracił samochód, więc nie będzie rozpaczał za byle komórką... No, może "byle" to złe określenie, bo była to Handy, najnowsza wersja i prawie najdroższy model na rynku. Ale teraz miał to głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi. Uporczywe burczenie w brzuchu przypomniało mu w jakim celu wyjął kanapki. Chwycił jedną, ociążale rozpakował i zatopił zęby w... suchej, starej kanapce. Zaczął przeżuwać, nawet nieźle smakowała, w końcu zrobił ją z jego ulubionym ogórkiem. Poza tym, bądź co bądź, przez tyle lat życia w samotności musiał nauczyć się robić jadalne kanapki.

Poczuła jak rażące promienie słoneczne padły na jej twarz, bezlitośnie wyrywając ze świata marzeń sennych. Przeciągnęła się leniwie mrucząc przy tym niezrozumiale. Nie miała najmniejszej ochoty wstawać, domyślała się, że było jeszcze wcześnie, a łóżko takie wygodne... Mimo to otworzyła ospałe oczy, bo zorientowała się, że nie jest to wolny dzień od pracy, a poza tym nie znajduje się we własnej sypialni. Jej wzrok powędrował do zasłonek, których wczoraj nie zasunęła. Szkoda.
Wygramolenie się z legowiska i wszelkie inne czynności zwykle wykonywane rano, zajęły jej trochę czasu. Kiedy już była gotowa, opuściła pokój. Oparła się o drzwi od swojej sypialni. Pierwsze co rzucało się w oczy to niesamowita cisza, to świadczyło o tym, że nikt z dorastającej młodzieży jeszcze nie wstał. Korytarz wyglądał teraz mniej ponuro, niż wczoraj.
- Anko? - wzdrygnęła się, nie spodziewała się teraz kogokolwiek usłyszeć. Głos należał do ciemnowłosego mężczyzny stojącego w końcu korytarzu - Już nie śpisz? - Nie. Dzień dobry, Iruka! - powiedziała oschle i ruszyła w jego kierunku - Wiesz może, gdzie ma sypialnię Kakashi? - Umino pokiwał jedynie głową, nie wiedział, ale Anko chyba powinna wiedzieć, skoro ostatnia się z nim żegnała.
- Zrobiłem śniadanie, przyłączysz się? - zmienił szybko temat, Anko przystała na jego propozycję, bo i tak nie miała nic lepszego do roboty.

Po niedługim czasie przysiadła się do stołu również grupka uczniów.
- Smacznego, Sakura-chan! - Uzumaki miał niezwykle dobry humor, który niestety Sakurze się nie udzielał. A wszystko z powodu Sasuke, który miał ją głęboko gdzieś. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? 
Fioletowowłosa nauczycielka spojrzała na talerze rozłożone przed nią i na całym stole. Było wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Mleko, jajeczka, szyneczka, masełko, bułeczki... I wiele innych, tylko... Tylko skąd u licha to się wzięło! O ile wiedziała, to czymś takim nie dysponowali w swych zapasach, które miały im pierwotnie wystarczyć jedynie na podróż.
- Iruka, skąd wytrzasnął pan to jedzenie? - oczy wszystkich zgromadzonych w jadalni, a dokładniej Sakury, Sasuke, Naruto i Kiby, powędrowały w kierunku brązowowłosego nauczyciela.
- No jak to, skąd? Z kuchni. - na to krótkie stwierdzenie Sakura przywaliła głową w stół, Naruto nie w temacie powrócił do objadania się smakołykami, Sasuke niewzruszony wpatrywał się w przestrzeń przed nim, a Kiba tylko się uśmiechnął.
Po chwili szatyn poczuł silne uderzenie w tył głowy, a po tym kontakt z twardym drewnem z jakiego wykonany był stół. Bolało, był prawie pewien, że złamał sobie nos, ale Anko nie znała litości. 
- A pomyślałeś chociaż o tym, że jedzenie mogło być przeterminowane! - na dźwięk tych słów, Naruto wypluł całą zawartość z buzi. Anko tymczasem jeszcze raz zdzieliła nauczyciela po głowie kierując w jego stronę różne wyzwiska. Nikt nie zwracał większej uwagi na zaistniałą sytuację. Nauczycielka Anko Mitarashi była powszechnie znana ze swojego nieopanowania, hałaśliwości i trochę złośliwego charakteru. Zresztą nikt nie odważył się nigdy wejść jej w drogę. Nikt.
- Ekhm - wtrąciła się Sakura aby odciągnąć uwagę nauczycielki od sponiewieranego Iruki - Skoro kuchnia jest pełna jedzenia, to dom jednak nie jest opuszczony - stwierdziła, w świetle tych faktów dom na pewno nie był bez właściciela o czym mogło wcześniej świadczyć zaniedbanie domu na zewnątrz, plus jeszcze "nieczysta" woda w fontannie.
- Więc wynieśmy się stąd jak najprędzej. - Anko wstała od stołu i poszła w kierunku wyjścia z pomieszczenia, zatrzymała się jeszcze w przejściu - Idę sprawdzić co z autobusem. Do tego czasu nie róbcie nic głupiego. - na wszelki wypadek wolała ich jeszcze uprzedzić, bo bała się trochę zostawiać młodzież pod okiem nieodpowiedzialnych nauczycieli.
Po drodze minęła się z biegnącą w zawrotnym tempie Ino.
Sasuke w wyniku silnego popchnięcia z tyłu wylądował prawie że twarzą w talerzu pełnym jajecznicy. Przyczyną tego wypadku była oczywiście nachalna blondynka.
- Dzień dobry, Sasuke! - zarumieniła się lekko, nadal nie puszczając lekko podenerwowanego Uchihy. Sakura już nie mogła tego dłużej znieść.
- Puszczaj Sasuke, flądro! - wstała z krzesła i przewierciła Ino zabójczym spojrzeniem, na co ona jeszcze bardziej ścisnęła Sasuke i wytknęła w jej stronę język.
Mózg Naruto zaczął działać na przyspieszonych obrotach. Dotąd Ino była mu zupełnie obojętna. Ale skoro ma się przypodobać Sakurze... Tak, musi jej pomagać, zaimponować. Musi... pozbywać się jej rywali! Niewiele myśląc sięgnął talerz z kurzymi jajkami, zamachnął się i rzucił w... Sasuke!
- Ups! - blondyn złapał się za głowę, przez to, że Ino się wierciła, zamiast w nią trafił prosto w twarz swojego obiektu rywalizacji i nienawiści. Obejrzał się po zebranych. Ino i Sakura miały w oczach coś, co budziło w nim wielki niepokój. A Sasuke... Wytarł swoją twarz i chwycił kilka talerzy. Ciekawe po co mu... Zaraz, zaraz, chwileczkę, chyba nie...
Tak, zwykle opanowany brunet z zimną krwią, tym razem nie wytrzymał, zaczął obrzucać Uzumakiego wszystkim czym popadnie. A dokładniej: całą zawartością misek, salaterek, talerzy. Gdy dołączyły się dziewczyny, rozpętała się istna wojna. Oberwało się również Iruce, który starał się ich uspokoić.
Kiba oddalił się od jadalni na bezpieczną odległość, zaśmiał się w duchu, oni zupełnie zapomnieli, że nie są na swoim podwórku.
- Zupełnie jak dzieci, prawda Akamaru? - pies szczeknął w odpowiedzi i zamerdał ogonkiem.
Na placu boju pojawił się Lee, który właśnie miał się wybrać na poranny joging, kiedy jego uwagę przykuły dziwne dźwięki wydobywające się z jadalni. Na widok całej bitwy uczniowskiej pomyślał tylko o jednym: trzeba to uciszyć! Pomyślał, że najskuteczniejszy będzie...
- Wicher Konoha!

Spałaby jeszcze dłużej gdyby nie wrzaski i hałasy z dołu. Ciekawość zwyciężyła i po szybkim doprowadzeniu się do porządku, wyszła z pokoju. Była prawie pewna, że nikt już nie śpi. Po drodze spotkała zaspanego pana Kakashiego mruczącego coś w stylu: Gdzie moja książka? Nie zwróciła na niego uwagi, nauczycieli nie należy traktować poważnie. Są jak zwierzęta - trzeba ich oswoić. Wszelki huk nagle ucichł, mimo to Temari była w stanie odnaleźć epicentrum. Weszła do jakiegoś pomieszczenia, a dokładniej to stanęła w przejściu, gdyż nie miała najmniejszej ochoty się zapaćkać. Na widok tego co zobaczyła, tylko jedno sunęło jej się na usta: zapasy w błocie są bardziej higieniczne niż to...
Na ścianach, suficie i podłodze porozglebywane jajka, a raczej maź jaka z nich została, prócz tego biały płyn, prawdopodobnie mleko, pomarańczowy płyn, no, trochę szkoda tego soku. Poza tym pełno wszędzie jedzenia, aż ją skurczyło w żołądku. Patrząc na to dostawała mdłości. Gdzieniegdzie spadały resztki jakiegoś mięsa. Rany, nawet na żyrandolu!
Na środku pomieszczenia leżał przewrócony stół, na podstawie jego długości wywnioskowała, że to musiała być jadalnia, kilka połamanych krzeseł, pod ścianą ledwie żyjący Naruto, tzn. przypuszczała, że jeszcze żyje, po drugiej stronie siedział Sasuke ze skrzyżowanymi ramionami, przez maź oblepiającą jego twarz nie była w stanie wyczytać jego miny, zaraz obok pan Iruka w dość dziwacznej pozycji masujący się po głowie, a na środku dwie dziewczyny próbujące udusić brewkę. No tak, normalka.

Poprawiła swój długi biały płaszcz i włożyła z powrotem ręce do kieszeni. Wiał silny wiatr tarmosząc jej fryzurę, ale nie zwracała na to uwagi. Nawet lubiła taką pogodę. Martwiło ją teraz to, ile będzie musiała przejść, by dotrzeć do autobusu. Z pewnością znajdował się bardzo daleko. Westchnęła. Wszystko byle się stąd wydostać. Bo jak dalej tak pójdzie to będzie mogła jedynie śnić o nasyceniu swych oczu widokiem krwi rannych wojowników spływającej po macie... Przegapi turniej!
Zatrzymała się nagle, miała wrażenie, że nie jest sama. A kobieca intuicja się nie myli. No, może nie zawsze, np. w doborze facetów. Gdyby intuicja wtedy się sprawdzała, nie byłoby tylu zdrad, rozwodów i wszelkich innych uroków z tym związanych. Szła przez cały czas ulicą i nie spotkała po drodze żadnego samochodu. Niebezpieczeństwo musiało pochodzić z lasu.
Zaczęła dokładnie przypatrywać się drzewom i całemu otoczeniu, na niektórych gałęziach ptaki i poza tym żadnej żywej duszy. Chociaż... Dostrzegła coś w kniejach, pomiędzy drzewami. Kobieca, tym razem, ciekawość nie dałaby jej spokoju, gdyby tego nie sprawdziła. Jak na razie nie mogła tego rozpoznać, dopóki nie podeszła bliżej. Niezidentyfikowany obiekt okazał się... mężczyzną. Leżał nieprzytomny, oddychał równomiernie, miał na sobie granatową kurtkę, ciemne spodnie, typowe męskie buty i koszulę, a także torbę zawieszoną przez ramię. Był brudny, zabłocony, a jego ubranie w dodatku poszarpane. Mówiąc krótko, wyglądał jak bezdomny. Ale przecież bezdomni nie włóczą się po takich okolicach.
Hmm. Co robi się w takich przypadkach? Pomaga. Nie, tak robi się tylko w filmach. W rzeczywistości to zostawia się takiego człowieka i nie wtrąca w nie swoje sprawy. Ale... Dobra, dobra, nie zostawi go tak, kimkolwiek jest. Może roztrzaskał się samochodem na drodze, albo...
Nie zastanawiała się, bo snucie hipotez nie miało teraz żadnego sensu, pochyliła się nad nim i szturchnęła lekko.
- Proszę pana, nic panu nie jest? - ech, głupie pytanie, oczywiście, że coś mu jest! Zauważyła, że lekko drgnął. Chyba zaczął odzyskiwać przytomność.

Ciemność. Jedynym co widział, czuł, słyszał była nieprzenikniona ciemność. Co się stało? Pamiętał... Tak, przegryzł coś, ruszył dalej w drogę i padł... chyba z wycieńczenia. A gdzie był teraz? Czuł się jakoś dziwnie, jakby po narkotykach. Tak przynajmniej przypuszczał, bo nigdy nie był pod wpływem żadnych środków odurzających i tym podobnych. Zaczął odczuwać inne rzeczy: ostry wiatr, szorstką trawę... Otworzył powoli oczy, uderzyło go jasne światło, obraz był rozmazany. Czuł, że ktoś pochyla się nad nim. Gdzie on jest? A może... A może zmarł? Może nie żyje? Jest martwy. Jest... w niebie? Obraz zrobił się bardziej wyrazisty. Zaczął rozpoznawać kontury tej osoby. Stała jakby w świetlistej poświacie, ubrana w biel.
Tak, to był anioł! Piękny anioł, który przyszedł po niego. Mimowolnie uśmiechnął się. I wyciągnął rękę, by poczuć bliżej ten majestat, a także...

Nieznajomy otworzył oczy. Były brązowe, ale znacznie ciemniejsze niż kolor jego włosów. Spodziewała się od niego pytań: Co się stało? Gdzie jestem? Kim ty jesteś? Ale nie tego, że... ŻE ZACZNIE JĄ OBMACYWAĆ!
Z całej siły trzasnęła go w twarz i cofnęła się do tyłu o kilka kroków. Co ten... śmieć sobie wyobraża! Ona usiłuje mu pomóc, a on się tak odwdzięcza! 
Silne uderzenie przywróciło go do rzeczywistości. Minęło kilka chwil zanim po tym ciosie zdołał się podnieść. Stał przed nim jego piękny anioł z czerwonymi policzkami. Ech, chyba jednak to nie jest eden, a ta kobieta nie jest jego aniołem stróżem. Przyjrzał jej się dokładniej, nie wiedział czy czerwieni się ze złości czy ze wstydu. A może jedno i drugie?
- Co ty sobie myślisz, ty leśny człowieku! - wrzasnęła i pogroziła ręką, żeby nie ważył się nawet do niej zbliżać. Jejku, "leśny człowieku"? Nie przypuszczał, że wygląda aż tak źle. Bądź co bądź, nie miał lustra, w którym mógłby się przejrzeć.
- P-przepraszam, nie byłem całkiem przytomny. - uśmiechnął się głupkowato i zaczął przeczesywać swoje zmierzwione włosy. Głos jaki wydobył z siebie był bardzo ochrypły, chyba długo tu leżał.
- Głodnemu chleb na myśli? - powiedziała z, jak mu się wydawało, pogardą. Jejuś, za kogo ona go ma? Za zboczeńca? Był, jest i będzie samotny i wcale mu to nie przeszkadza, wcale mu tego "czegoś" nie brakuje, nic a nic. Nigdy nie miał takich potrzeb. To dobre dla niecywilizowanych ludzi, którym brakuje rozrywek. On nie... Z jego ust zniknął uśmiech. On nigdy nie miał nikogo, o kim mógłby myśleć, pragnąć, kochać... Zamyślił się tak, że nawet nie zauważył kiedy się do niego zbliżyła. Wzdrygnął się, nie chciał drugi raz oberwać. Oparła swoje czoło o jego potylicę. Niebezpiecznie blisko. Starał się nie okazać swojego niepokoju.
- Okay, powiedzmy, że puszczę ci to w niepamięć. Więc, co tu robisz, koleś?

Grzebała w wilgotnej od rosy trawie, gdzieś tutaj upadły jej żołędzie. Po zapachu czuła, że jest bliska odnalezienia swej zguby, kiedy nagle jej uwagę przykuł dziwny dźwięk. Czegoś takiego jeszcze nie słyszała. Jakaś taka dziwna melodyjka. Natychmiast podniosła wyżej uszy, instynkt zwierzęcy podpowiadał żeby jak najszybciej od tego dźwięku uciec, ale tym razem zwyciężyła ciekawość. Mała, futrzasta wiewiórka zaczęła szukać źródła dźwięku, nie zajęło jej to dużo czasu. Głośny, natarczywy dźwięk wydawał szary przedmiot z małymi wypukleniami i jakby szkiełkiem. Powąchała to dokładnie, pachniało człowiekiem, choć było mocno zabrudzone. Dźwięk nie słabł, próbowała to coś uciszyć pukając w wypuklenia. I udało jej się, dźwięk ucichł. Tyle, że teraz usłyszała twardy ludzki głos. Pobliskie ptaki odleciały spłoszone, ona została, nie bała się ludzi. Nie ona, najodważniejsza wiewiórka w tych okolicach. Zaczęła się przysłuchiwać, głos był potężny i władczy, ale jednocześnie wydawał jej się śmieszny.
- Hej, Him! Jesteś tam? No, odezwij się! Słyszysz mnie, Him! - niezidentyfikowany przedmiot wydzierał się jeszcze trochę i umilkł. Ruda wiewióra podrapała się po pyszczku. Ciekawa rzecz.

Szef trzasnął swoim telefonem komórkowym. O co tu chodzi? Odbiera, ale się nie odzywa? Co ten dziennikarz znowu wyprawia? Albo z roztargnienia komórki nie zabrał, lub zgubił ją, a teraz jakieś dzieciaki robią sobie jaja, albo, co najbardziej prawdopodobne, sprzedał komórkę i nawet nie raczył go o tym powiadomić. Westchnął i usiadł na kręconym krześle, ukrywając twarz w dłoniach. Co on z nim ma?Rozdział IV - Jedno wielkie pasmo przypadków?

Wzdrygnęła się kiedy doszło do kontaktu jej ciała z lodowatą wodą. Natychmiast pojawiła się gęsia skórka. Szybko opłukała się i wyszła spod prysznica. Ech, żeby nie było ciepłej wody! Ale przecież ten dom musiał mieć jakieś mankamenty, prawda? Opatuliła się ręcznikiem. Poganiało ją nie tylko zimno, jakie ogarnęło jej ciało, ale przede wszystkim walenie w drzwi przez jej blondwłosą rywalkę. Ponaglona zaczęła się niezdarnie ubierać. Czy w tym domu nie ma więcej pryszniców? Jest tylko jeden? I Ino akurat też musi z niego korzystać. Walenie stawało się coraz bardziej natrętne.
- Sakura! Nie jesteś tu sama! Szybko, bo inni też chcą skorzystać! - miała ochotę odburknąć jej coś niemiłego, ale nie chciała być prowodyrem kolejnej kłótni. Poza tym Ino miała trochę racji. Jest jeszcze kilka osób, które muszą się pozbyć z siebie tych warstw pożywienia.
Gdy skończyła, otworzyła drzwi delikatnie, tak, aby przez przypadek nie uderzyć Yamanaki, choć tak naprawdę sprawiłoby jej to ogromną satysfakcję. Ino jak błyskawica zniknęła za drzwiami do pomieszczenia. Przed nimi stali jeszcze Lee, Iruka i Sasuke, którzy z grzeczności i dobrego wychowania, dali pierwszeństwo kobietą. Swoje pełne nadziei spojrzenia otarła jeszcze o Sasuke, zanim zniknęła przedstawicielom płci męskiej z pola widzenia. Czy Sasuke kiedykolwiek zwróci na nią uwagę? Co on w ogóle o niej myśli? Mogłaby go zapytać, ale... Bała się, że odpowiedź odbierze jej wszelkie złudzenia. Zatrzymała się w połowie drogi do swojej sypialni. A gdzie jest ten imbecyl Naruto! Przecież on baaardzo oberwał, a mimo to nie czeka na kąpiel? Więc co on teraz robi? Chyba nie zwiedza całego mieszkanka pozostawiając wszędzie po sobie resztki jedzenia?
- Sakura-chan! - o wilku mowa, odwróciła się do blondwłosego chłopca biegnącego w jej stronę. O dziwo, był czysty. Jak! Zatrzymał się dwa metry przed nią. Mogła dojrzeć jeszcze pojedyncze krople wody spływające z jego włosów. Przyjęła gniewny wyraz twarzy. Wcale już się na niego nie gniewała o ten poranny incydent. Nie mogła, Naruto jest jaki jest. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to jego "urok". Teraz po prostu chciała, aby dał jej spokój. Musi przemyśleć wiele spraw.
- Sakura-chan, chodź, pokażę ci co mam! He, he! - różowowłosa spojrzała na niego wzrokiem mówiącym, że guzik ją to obchodzi. Zresztą co niezwykłego mógł mieć Naruto? Tak, bo to przecież tylko Naruto - Mam "Com Com Paradise"! - oznajmił z wyszczerzonymi zębami. Sakura glebnęła wewnętrznie, czy ten idiota nie mógł wymyśleć czegoś lepszego, aby zwrócić jej uwagę?
Nie dość, że kłamie to jeszcze wciska takie głupoty. Z drugiej jednak strony... czy ona w obliczu Sasuke nie zachowuje się podobnie?
- Taak, oczywiście, a świstak siedzi, bo sreberka były z przemytu. - odpowiedziała mu na odczepnego.
Uzumaki jednak się nie poddał i na potwierdzenie swoich słów wyciągnął czerwoną książkę i przystawił ją do twarzy Sakury, tak, że niemal się z nią stykała.

Siedzieli na kanapach w, jak się domyślali, pokoju gościnnym. Siedzenia były wygodne, dodatkowo leżały tam ozdobne poduszeczki. Kakashi głowił się cały czas nad jedną sprawą, dla niego była to wręcz sprawa życia i śmierci, najwyższej wagi. Co stało się z jego lekturą? Przecież nie mógł jej tak po prostu zgubić. Niech się zastanowi... Kiedy widział ją po raz ostatni?
- Panie Kakashi? - odezwała się pani Hyuuga, siedząca po drugiej stronie, obok swojej córki, która ślepo była zapatrzona w okno. Siwowłosy podniósł pytająco wzrok.
- Można wiedzieć gdzie pan Iruka i pani Anko? Kiedy rano wstałam, nie mogłam ich nigdzie znaleźć.
- A, tak. Iruka właśnie, zapewne, bierze prysznic. A Anko poszła przejść się do naszego autobusu. - właśnie, autokar! Przypomniał sobie. Zasnął nad książką i obudził się już bez niej. Musiała mu spaść z siedzenia, kiedy spał. Czyli "Come Come Paradise" pozostało w autokarze... Szkoda, że Anko nie zaczekała z tą wyprawą, przeszedłby się z nią i przy okazji odzyskał książkę. Bez niej czuł się naprawdę zagubiony. Pani Hyuuga nagle wstała z kanapy. Do jego uszu także doszedł odgłos... dzwonka?

Szarpnęła go za kurtkę i wepchnęła do pokoju obok, uprzednio sprawdzając, czy nie ma kogoś w pobliżu. Zamknęła drzwi sypialni, której, tak myślała, nikt nie zajmował i usiadła na przeciwko siedzącego na dywanie Naruto. Uzumaki zrobił niewyraźną minę na widok poważnego grymasu jaki pojawił się na twarzy jego obiektu westchnień.
- Gadaj, skąd to masz? - szepnęła cicho, jakby bała się, że ktoś może usłyszeć. Bo taka była prawda, nie chciała aby wieść o posiadaniu książki pana Kakashiego, rozniosła się. To mogłoby się źle skończyć.
- He, he, ma się swoje sposoby. - zrobił minę pyszałka i skrzyżował ręce na ramionach. Sakura wzięła ostrożnie lekturę do rąk, obejrzała dokładnie. Nie, to nie mógł być falsyfikat. Naruto nie był do tego zdolny, chyba, że to ktoś zrobił jego w balona, to było całkiem możliwe.
- Nie zgrywaj się i mów skąd to wytrzasnąłeś? - spytała tym razem nieco ostrzej. Blondas spodziewał się raczej innej reakcji ze strony Sakurci, no trudno, przynajmniej zwróciła uwagę. Odwrócił głowę w bok przyjmując pozę obrażonego.
- A co dostanę w zamian? - podniosła brew. Co on sobie wyobraża? Chce się targować? Aż tak bardzo ją to nie interesuje, żeby ona go... Tak, za dobrze wiedziała, co on może od niej oczekiwać. I to ją przerażało. Ponownie zlustrowała wzrokiem "Come Come Paradise". Nurtował ją jeden dylemat. Poznać treść, czy nie? Otworzyć, czy nie otworzyć? Otworzyć czy nie? Otworzyć... 
Tak, otworzy! Przecież nie może obawiać się żadnych konsekwencji. To Naruto zwinął książkę, tak przynajmniej podejrzewała. Ona tylko... tylko zajrzy, przeczyta... Jej egoistyczne myślenie zwyciężyło nad rozsądkiem. Przełknęła ślinę i już otwierała książkę, kiedy nagle wyrwał ją z tej czynności jakiś dźwięk. Kto dzwoni? I to bynajmniej nie telefonem.
Jak z procy wyskoczyli z pokoju, zapominając jednak o bardzo ważnej rzeczy.

Różowowłosa i blondyn wbiegli do pokoju gościnnego, który znajdował się na parterze. Na kanapach siedzieli już wszyscy, kto się nie zmieścił, usiadł na podłodze, jedynie pan Kakashi stał obok okna, a jego mina wyrażała zniecierpliwienie. Sakura szybko przebiegła wzrokiem po zgromadzonych, niektórzy nie zdążyli się do końca wysuszyć. Jednak nie to było istotne, tylko nieznany człowiek siedzący obok pani Anko, trzymającej w ręku dzwonek, jaki używa się do przywołania służby. Kiedy wszyscy wygodnie się usadowili, Mitarashi wstała i zabrała głos.
- Wezwałam was tu wszystkich, aby coś zakomunikować. - w tym momencie wskazała na gościa, wyglądającego jak siódme nieszczęście - Ta chałupka ma nowego gościa. To wszystko. - usiadła z powrotem, tym samym zaznaczając, że nie ma nic więcej do powiedzenia. Resztę zostawiła nowemu gościowi. Wstał i chrząknął. Wszyscy wlepili w niego ciekawskie i podenerwowane oczy.
- Ekhm, cóż, jestem Him. Him Lunar. - uśmiechnął się trochę fałszywie, bo wcale nie miał powodu do radości, nie spodziewał się tutaj jeszcze kogoś, to komplikuje sprawę.
Sakura miała wrażenie, że skądś zna to nazwisko. Ale skąd? Nie wyglądał na kogoś kogo miała okazję kiedyś poznać, ani na człowieka popularnego. Chociaż, pozory mogą mylić. Habit nie czyni mnicha, jak to mówią... Trzeba przyznać, że ma pamięć do nazwisk. Trudniej z dopasowaniem ich do odpowiednich osób.
- Można wiedzieć, czego pan tu szuka, panie Lunar? - Kakashi oddalił się od okna i wsadził ręce do kieszeni. Poczuł ulgę, bo ten cały Him jednak nie okazał się właścicielem domu. To by dopiero było. Mógłby nawet ich pozwać, zwłaszcza za to co zrobili z jego jadalnią.
- Już, już wyjaśniam! Pozwoli pan, że skrócę. Spokojnie jechałem sobie, kiedy nagle zepsuł mi się samochód. Nie chcąc czekać na naprawę, postanowiłem przejść się pieszo, miałem trochę problemów po drodze, ale na szczęście to nic wielkiego. - taa, nic wielkiego, próbował nie wybuchnąć śmiechem, a może raczej płaczem - Aż tu nagle spotkałem panią Anko. - nie miał odwagi wspomnieć w jakich warunkach do owego spotkania doszło. Sakura mierzyła go dokładnie wzrokiem, gdy wreszcie wpadło jej do głowy. No jasne!
- Pan Lunar? Naprawdę jest pan tym Himem Lunarem? - wtrąciła się do rozmowy dorosłych, wszyscy obecni spojrzeli na nią jak na wariatkę, prócz niezadowolonej Anko i samego zainteresowanego.
- A o co chodzi? 
- Pan jest dziennikarzem. I to pan napisał ten artykuł o sprawie Rachima? Prawda? Nie mylę się? - w jej oczach pojawiły się bardzo zauważalne błyski zachwytu. Hatake zastanowił się. Dziennikarz? Rachim to polityk, którego niedawno zamknięto za prowadzenie ciemnych interesów i pranie brudnych pieniędzy. Więc, to ten chłystek napisał artykuł, który wyciągnął na światło dzienne wszystkie machlojki Rachima? Na to wygląda. Wzruszył ramionami, skoro jest dziennikarzem, pewnie szuka jakichś atrakcji, platynowowłosy nie był tym zainteresowany.
- Tak, nie myli się panienka, ale nie jestem aż tak sławny. Nie zrobiłem nic wielkiego. - cudownie! W normalnej sytuacji może by się cieszył, ale nie teraz i nie tutaj, nie chciał być rozpoznany. Jeszcze będzie musiał się odganiać od podekscytowanych nastolatków. Na jego szczęście, tylko różowowłosa tak reagowała. Podeszła do niego i wręczyła kartkę z długopisem.
Tak, wyraźnie chciała autografu. Zawsze zastanawiało go, skąd w danej chwili fani są w stanie wytrzasnąć wszelkie potrzebne im gadżety. Zażenowany podpisał się zgodnie z jej wolą.
- Pan jest moim autorytetem. Nikt nie pisze tak jak pan i...
- Cieszę się. - wszedł jej w słowo, próbując zasygnalizować, że nie czas na udzielanie wywiadów. Poza tym pachniało od niego jak od zeszłorocznych trampek. Ale jej wydawało się to nie przeszkadzać - Pozwolą państwo, że najpierw wezmę prysznic? - nie musiał prosić, wszyscy zgodnie pokiwali głowami, smród był nie do zniesienia. Nawet Anko zaczęło to bardzo irytować, na dworze nie było to aż tak zauważalne, a raczej, wyczuwalne.

Opuścił pokój. Jej lodowate spojrzenie odprowadziło go do samego wyjścia. Spotkała go już wcześniej, tak, na stacji benzynowej. Czego on tu szuka? Jedno było pewne, był "inny". Czy to możliwe, żeby... Ścisnęła mocniej maskotkę.
- Hanabi-chan, wszystko w porządku? - usłyszała opiekuńczy głos jej matki. Przytaknęła ledwie zauważalnie.
- Anko, jak go spotkałaś? - zdenerwowała się na to wspomnienie, machnęła tylko ręką pokazując, że nie ma ochoty o tym rozmawiać - A byłaś w autobusie? - dopytywał się nadal, Hatake. Ciekaw był, czy Anko czasem nie widziała jego książki.
- Nie, przez niego nie doszłam. Wyglądał na zmęczonego i nie chciałam go obciążać. Dowiedziałam się od niego tylko tyle, że zmierza do tego domu. - po tych słowach, siwowłosy opuścił resztę towarzystwa, dalszy ciąg wydarzeń nie bardzo go interesował. Liczyła się w tym momencie tylko jedna rzecz.
Naruto wpatrywał się w dywan, nie, żeby chciał coś ciekawego w nim dostrzec. Tak po prostu, patrzył się i czekał aż nieznajomy, którego przyprowadziła Anko-sensei, wróci i może zacznie opowiadać jakieś ciekawe historie. Poczuł lekkie szarpnięcie, ku jego zdziwieniu była to Sakura. Bez słowa, bo zależało jej na dyskrecji, wyprowadziła Naruto z pokoju. Zupełnie zignorowała spojrzenia pozostałych uczniów. Byli oni tym zdziwieni, bo przecież Sakura nie widziała świata poza Sasuke, aż tu nagle... Naruto? "Ona coś knuje." - przeszło Ino przez myśl. Lee siedzący na dywanie z plecami opartymi o kanapę, cieszył się, że zainteresowanie Sakury Sasuke zmalało, chociaż wiedział z jakiego powodu wybuchła ta poranna kłótnia. Tylko dlaczego Sakura-san zainteresowała się akurat Naruto? Schylił głowę, czy nie miał żadnych szans w walce o jej względy? Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nieważne, byle by była szczęśliwa.

Odetchnął z ulgą po pozbyciu się z siebie całego brudu. Miał nadzieję, że historyjka jaką wymyślił na poczekaniu, będzie dla nich dość wiarygodna, by w nią uwierzyć. A tak w ogóle, to co do jasnej cholery oni tutaj robią! Że niby autobus im się zepsuł. Dlaczego akurat teraz? Czemu nie miesiąc, pół roku temu, tylko akurat w tym momencie! Heh, wycieczki szkolnej mu tylko brakowało do szczęścia. Wsadził ręce pod wodę płynącą z kranu, nabrał w złączone dłonie i jeszcze raz dla orzeźwienia pochlapał nią swoją twarz. Bywał już w gorszych tarapatach. Przeżył dwóch szaleńców, to i grupkę rozbrykanych nastolatków przeżyje. Chyba nie ma problemu. Zakręcił kran. Stał tak pochylony przy lustrze, opierając się rękami o ścianę. Krople lodowatej wody kapały z jego twarzy na płytki. Patrzał w swoje odbicie w lustrze. Lodowata woda, lodowate spojrzenie... Chyba coś przegapił. Zdawało mu się tylko, czy wśród nich był dzieciak, którego widział na stacji! Nie, niemożliwe! Najpierw spotkanie z tajemniczą dziewczynką mającą na ręku ten charakterystyczny znak, a teraz... Spotyka ją znowu i to w tym domu!
Przygryzł mimowolnie wargę. To już nie może być czysty przypadek.
Usłyszał trzaśnięcie drzwiami i odwrócił się natychmiast do źródła dźwięku. Anko stała oparta o drzwi z rękami w kieszeniach płaszcza, którego nie raczyła jeszcze zdjąć. Co za istota, weszła tak po prostu, bez pukania, a co jakby był nagi? Na szczęście nie był. Nie miał odwagi patrzeć prosto w jej przewiercające i odważne oczy. Dlaczego? Nigdy nie bał się kobiet, a może... może nigdy nie miał zbytnio z nimi do czynienia? Atakował w swoich artykułach prawie jedynie mężczyzn. Taa, "atakował" to właściwe słowo, bo osoby, które stawały się głównym tematem dziennikarskich wypocin, były najczęściej ofiarami. Ale nie można powiedzieć, że specjalnie dla kariery niszczył komuś życie. On tylko wywlekał prawdę. Prawda to prawda, nie może być zła.
- Czekam. - przerwała ciszę, jedno krótkie słowo, jednak doskonale zrozumiał. Chce za wszelką cenę wiedzieć, czego on tutaj szuka. Kobieca ciekawość?
- Dlaczego miałbym się tłumaczyć? - ignorując fakt jej obecności tutaj, zaczął ładować swoje brudne ciuchy do misek. Trzeba to wszystko wyprać. Tymczasowo będzie musiał chodzić w tym ubraniu, które tutaj znalazł. Ciekawe do kogo mogło należeć. Chyba nie do poprzednich właścicieli? Na samą myśl przeszły go ciarki.
Anko zdenerwowała się jeszcze bardziej, nie znosiła jak się ją "olewało". Zbliżyła się do niego, stał do niej odwrócony, prawdopodobnie nie wyczuł jej. Już miała się zamachnąć i rąbnąć go w ten głupi, męski łeb... Opanowała się, nie wiedziała dlaczego, ale zrezygnowała z tego zamiaru.
Poczuł silne pociągnięcie, jakby ktoś chciał wygiąć mu rękę. Jej silny chwyt zaciskał się na jego ramieniu. Skąd w kobiecie taka siła? Powoli zaczyna rozumieć, dlaczego jego kolega po fachu, Mistig boi się własnej żony. Poczuł, że pochyliła się do przodu i szepnęła mu prawie do ucha.
- Ja powiedziałam ci, co MY tutaj robimy, teraz twoja kolej. - wyczuł specjalny nacisk na "my". Ech, nie będzie dłużej igrał z ogniem. Lepiej chyba powiedzieć jej i mieć z głowy, niż zwierzać się całej tej grupie.
- Spokojnie, chcę tylko napisać artykuł. Nic poza tym. - uwolnił się z uścisku i skierował w kierunku wyjścia, unikając przy okazji jej spojrzenia, byle jak najdalej. Jego "anioł" był z lekka podenerwowany.
- Doprawdy? Cóż takiego ciekawego w tym domu, że warte jest tego by przeprawiać się pieszo wiele kilometrów i pisać o tym artykuł do jednego z najpopularniejszych tygodników? - zatrzymał się z ręką trzymającą za klamkę od białych drzwi. Jest dociekliwa, dlaczego nie może po prostu uwierzyć? Czemu musi węszyć? Westchnął. Ta wymówka jej nie zaspokoi, ale póki co nie był w stanie wymyśleć czegoś lepszego, a zdradzenie prawdy nie wydawało mu się dobrym rozwiązaniem. I jest jeszcze jeden powód. Teraz, wbrew wszystkiemu, musi zatrzymać ich tu jak najdłużej, musi dowiedzieć się kim jest ta mała...
- Ten dom jest bardzo intrygujący i interesujący, bo przecież... to zabytek! - odpowiedział zamykając za sobą drzwi.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz